Andrzej Brosel: Ceramika to najlepsza terapia


Andrzej Brosel, fot. Waldemar Dowejko
W kaflarstwie nie ma miejsca na pośpiech. Jeśli na którymś etapie zabraknie cierpliwości, glina się "zemści": na kaflach mogą się pojawić pęknięcia, odpryski, wybrzuszenia. I cała robota na marne. Andrzej Brosel twierdzi jednak, że to wspaniały zawód, nie praca - czysty relaks. Kiedy więc ma dość lepienia kafli, zabiera się za... lepienie kubeczków, spodeczków, cukierniczek...


W dzieciństwie, ucząc się w Szkole Średniej im. J.I. Kraszewskiego, Andrzej Brosel uczęszczał na zajęcia w Szkole Plastycznej im. J. Vienožinskisa: "Spotkałem tam nauczycieli, którzy kochają to, co robią. Mój nauczyciel, Kazys Venclovas, to świetny, uznany na Litwie i poza jej granicami artysta. Kiedy widzisz, jak w jego rękach w ciągu kilku minut z gliny powstaje rzeźba, to nie może nie imponować. I też chcesz się tego nauczyć".

Na Akademię Sztuk Pięknych w Wilnie Andrzej zdawał, mając jeden konkretny cel: ceramika. Na trzecim roku studiów, podczas praktyk na zakładzie ceramicznym "Dvarčionių keramika" po raz pierwszy zetknął się z kaflami - studenci mieli wówczas okazję pracować przy wykonywaniu całej ceramiki dla odbudowywanego Pałacu Władców Litewskich. Wciągnęło.

Po studiach pracował dla różnych producentów, ale stwierdził, że jednak chce działać na własną rękę.

Andrzej oprowadza nas po swojej pracowni. Na półkach schną przygotowane do wypalania kafle na kolejny piec. Pokaźnych rozmiarów herb rodowy - klient chce go zawiesić nad bramą wjazdową na teren posesji. Zamówienie dla wileńskiego lotniska - wypełnienie ubytków w sztukaterii zdobiącej halę przylotów. Każde zlecenie, a szczególnie takie, jak te z lotniska, daje satysfakcję: "odczuwam wewnętrzną adrenalinę, kiedy coś takiego robię" - mówi.

Na kaflach można umieścić dowolne wzory, dobrać kolor, fot. Waldemar Dowejko

Głównie jednak wykonuje autorskie kafle na piece i kominki. Piec czy kominek jest ważnym miejscem w domu, kojarzy się z ciepłem rodzinnym, to miejsce, wokół którego gromadzi się rodzina, dlatego tak bardzo zależy mu na tym, żeby spełnić marzenia i oczekiwania zleceniodawców. "Każdy piec jest indywidualny, to mała architektura. Każdy klient ma własną wizję, jaki piec czy kominek chce mieć. Zazwyczaj ludzie przychodzą z własnym pomysłem. Nie ingeruję w ich marzenia, nie próbuję na siłę przekonywać do własnego widzenia, bo przecież jeśli ktoś zamawia piec kaflowy, to znaczy, że wie, czego chce".

Zdarzają się klienci bardzo wymagający, którzy żądają, żeby każdy kafel był perfekcyjny, bez najmniejszej rysy czy nierówności. Andrzej przyznaje, że czasami denerwuje się, kiedy cztery razy przerabia jeden detal, ale traktuje to z wyrozumiałością i szacunkiem: człowiek wie, czego chce. "Wiem, że jeśli przerobię zgodnie z życzeniem i oczekiwaniami, sam się będę potem cieszył, że oddałem zamówienie w idealnym stanie". 

Andrzej Brosel, fot. Waldemar Dowejko

Zdarza się, że ktoś przynosi stary wzór kafla i chce mieć piec z identycznych. Andrzej z uznaniem mówi o dawnych kaflarzach: "Byli to fachowcy bardzo wysokiej klasy. Czasami zdarza mi się oglądać takie rzeczy, które wątpię, żeby ktoś ze współczesnych mógł odtworzyć. Teraz mamy odpowiednie technologie, możliwości tworzenia, ale tempo, w jakim żyjemy, nie daje możliwości poświęcenia czasu na dogłębne nauczenie się tej czy innej rzeczy". 

Czy zdarzają się klienci, którzy chcą mieć piec "na wczoraj"? "Od czasu od czasu odbieram takie telefony" - śmieje się. "Muszę jednak ich rozczarować - nie wykonam takiego zlecenia. W całym procesie tworzenia - nie tylko w kaflarstwie, ogólnie w ceramice - nie wolno się spieszyć. Pośpiech to automatycznie błąd. Mam nawet nie stu-, lecz dwustuprocentową pewność, że jeśli się przeskoczy któryś z etapów albo w którymś momencie zabraknie cierpliwości, potem to wylezie. Teoretycznie ręcznie wykonać ładny piec można w ciągu dwóch miesięcy, ale jeśli gdzieś się przeskoczy, gdzieś coś zaniedba - wyjdą na jaw błędy i trzeba będzie przerabiać, a wtedy zajmie to już nie dwa, lecz trzy miesiące albo i więcej. Dobrze, kiedy błędy wyjdą na jaw na początkowym etapie, kiedy glina jeszcze nie jest wypalona, ale jeśli po - wszystko do wyrzucenia".

Jak więc powstaje piec czy kominek? Najpierw trzeba ze zdunem omówić kwestie techniczne, zdecydować jak ma wyglądać "serce domu". W tej kwestii wszystko zależy od fantazji i oczekiwań: na kaflach można umieścić dowolne wzory, inicjały właściciela, herb, dobrać kolor. Jeśli kaflarz nie ma odpowiedniej formy, wykonuje ją (z plasteliny, drewna, plastiku), potem powstaje odlew gipsowy, a następnie z gliny odlewane są kafle.

Gotowe kafle dobry miesiąc muszą schnąć. W ciągu tego czasu regularnie trzeba je przewracać, gdyż na proces schnięcia wpływ ma absolutnie wszystko: pora roku, temperatura wewnątrz pomieszczenia, na którą stronę wychodzą okna, gdzie są drzwi, czy kafle leżą przy ścianie, na górnej czy na dolnej półce. Andrzej ma więc poranny rytuał przy piciu herbaty: przewracanie każdego elementu przyszłego pieca.

Potem następuje kolejny etap przygotowania do wypalania, kiedy każdy detal trzeba odszlifować papierem ściernym, przetrzeć gąbką. W trakcie wysychania z gliny "wychodzą" sole, minerały i jeśli się je zostawi, w trakcie wypalania to się przypali i potem szkliwo nie będzie się chciało "przykleić". Tak przygotowane kafle trafiają do pieca. Po wypaleniu znów wracają do pracowni, są podcinane do odpowiednich rozmiarów i przygotowywane do malowania. Pokryte szkliwem znowu trafiają do pieca. Jeden cykl wypalania trwa około 3 dób. Wypalanie odbywa się w temperaturze 1000-1020 stopni. Tyle wymaga ten rodzaj gliny, której używa Andrzej. Niektóre rodzaje gliny wymagają jeszcze większej temperatury: 1200 lub 1300 stopni.

Kaflarstwo nie znosi pośpiechu, fot. Waldemar Dowejko

Jak przyznaje nasz rozmówca, moment wyciągania z pieca zawsze jest stresujący: "Nigdy nie jest tak, żeby wszystko było dobrze. Zdarza się, że trzeba przerabiać. Oczywiście zawsze przygotowuję z jakimś zapasem, ale czasem i to nie ratuje. Potrzebuję na przykład 100 detali, robię 110, a okazuje się, że 15 jest do wymiany. Co wtedy? Robię od nowa". 

Moment, na który zawsze najbardziej czeka, to ten, kiedy dostaje zdjęcie gotowego pieca czy kominka. 
 
 Fot. Najbardziej wyczekiwany moment - zdjęcie gotowego pieca, fot. Andrzej Brosel

Andrzej Brosel mieszka w Grygajciach. Pracownię, a więc podstawowe miejsce pracy, ma w budynku gospodarczym koło swego domu, co nie oznacza bynajmniej, że może sobie pozwolić na luz: praca to praca. To nic, że nie ma wyznaczonych godzin, nikt nad głową nie stoi i do roboty nie goni. "Moim zdaniem, w sztuce, w twórczości nie ma miejsca na bohemę: albo harujesz, albo siedzisz bez kasy" - mówi z przekonaniem.

Nie każdy absolwent studiów artystycznych realizuje się w wyuczonym zawodzie, wiele osób pracuje w zupełnie innej branży. Z innej strony, siebie trzeba też umieć sprzedać. "Możesz być genialnym artystą, ale jeśli nie masz żyłki menadżerskiej, twoje obrazy czy rzeźby będą stały w studio. Tak zresztą zawsze było: na przykład w dobie renesansu jedni artyści mieli własne szkoły, grono uczniów, a inni przymierali głodem".

"Sprawia to ogromną satysfakcję, kiedy możesz robić to, co chcesz i kiedy jest w tym określona regularność. Nie da się zrobić jednego pieca, dostać za robotę pieniądze i - bohema się bawi! Nie, to tak nie działa. Pracować trzeba stale, rozwijać się, inwestować w swoją wiedzę, w narzędzia pracy, w reklamę. No bo co z tego, że zrobię jeden piec i nikt o tym nie się dowie? Skąd kolejne zamówienia?" - mówi Andrzej. Jak dodaje, taka jednoosobowa "firma" musi być solidna i stale pracować na dobre imię: "Jeśli jakaś spółka akcyjna coś spartaczy, można ją zamknąć i otworzyć inną. W moim wypadku tak nie można. Jeśli raz coś źle zrobię, zła sława będzie się ciągnęła...".

Mówi się, że żeby być szczęśliwym, trzeba znaleźć pracę, która będzie sprawiała satysfakcję. Andrzej Brosel ma w życiu to szczęście. "Ceramika to świetna terapia - wszystkim radzę. Jeżeli ktoś się nudzi, nie ma nastroju, cierpi na depresję - niech się zajmie się lepieniem z gliny. To uspokaja i relaksuje" - radzi. Z całą powagą.

Na podstawie: inf. wł.
Zdjęcia: Waldemar Dowejko