Bartosz Frątczak: „Próbuję fotografować nieistnienie”


Fot. wilnoteka.lt
W Litewskim Teatrze Narodowym w Kownie można oglądać wystawę zdjęć Bartosza Frątczaka zatytułowaną „Nie-istnienie” (Ne-Būtis). Zaprezentowane na niej fotografie są efektem 4-letniej podróży po Litwie śladami historii i miejsc pamięci Żydów.





Bartosz Frątczak pochodzi ze Stargardu, ale od niemal 5 lat mieszka w Wilnie. Pracuje w bibliotece Instytutu Polskiego, a jego pasją jest fotografia. Na Wileńszczyźnie stał się już dość znanym fotografem, często bowiem dokumentuje życie tutejszej społeczności polskiej. Tym razem jednak stworzył wystawę, której bohaterem jest ktoś inny – nieobecni.

Pomysł zorganizowania wystawy w teatrze w Kownie pojawił się podczas prób do najnowszego spektaklu Gintarasa Varnasa „Getto” opartego na sztuce Joshui Sobola oraz wspomnieniach wileńskich Żydów. „Bardzo dużo rozmawiałem z Varnasem w trakcie prób do «Getta» – podrzucałem mu nawet książki i przewodniki po żydowskim Wilnie, o które on prosił, a miałem je w bibliotece Instytutu Polskiego. Rozmawialiśmy o tym, że ja też fotografuję bardzo podobne zjawiska. Często wysyłałem mu zdjęcia i Varnas powiedział, że dobrze by było zrobić ich wystawę podczas premiery. Sprawa zatrzymała się na tym, że było to bardzo drogie przedsięwzięcie” – opowiada Bartosz Frątczak. Na szczęście się udało. „Tydzień przed premierą rozmawialiśmy z Varnasem o tym, że pokażmy te zdjęcia podczas premiery, że to będzie bardzo dobre tło do spektaklu, że będą wytwarzać taką atmosferę, która pomoże widzowi (w odbiorze – przyp. red.). Kilka dni przed premierą teatr zdecydował się sfinansować wystawę” – mówi.

W krótkim czasie Bartosz ze swojego bogatego archiwum wybrał 14 zdjęć, które zostały następnie wydrukowane w dużym formacie i opisane krótkimi fragmentami osobistego dziennika fotografa. Z uwagi na dość skromną reprezentację, selekcja była bardzo radykalna i przemyślana, podobnie zresztą jak i sam proces fotografowania. Jak mówi fotograf, jeździł do miejsc rozsianych po całej Litwie, wcześniej starannie je wybierając. „Bardzo dużo czasu poświęciłem na research, przeglądałem wiele książek, albumów i wybierałem te miejsca. Wsiadałem do samochodu i jechałem tam, bo wiedziałem, że tam jest np. synagoga, choć nie wiedziałem, czy będą mógł wejść do środka, czy sfotografować ją tylko z zewnątrz” – opowiada. Wszystkie zdjęcia łączy jednak fakt powiązania z tradycją i kulturą żydowską, której tam już nie ma, pozostały jedynie jej ślady w postaci budynków, synagog czy cmentarzy.

Wszystkie prace znajdujące się na wystawie są czarno-białe, co wzmacnia ich przekaz. „Widzę rzeczywistość w czerni i bieli – tę kontrastowość, fakturę i wydaje mi się, że przez to, że wybieram taką stylistykę, podkreślam to, co dla mnie jest istotne. Z fotografią tak właśnie jest, że pokazuje to, co dla ciebie, w pewnym subiektywnym spojrzeniu, jest istotne. W ten sposób podkreślam tę istotność, nadaję atmosferyczność temu miejscu. Nie koncentruję się np. na jakimś malowidle, które ma czerwony kolor i ja go podkreślam. Nie, dla mnie ważne jest to, że ta ściana jest podrapana, a jej faktura jest taka a nie inna. Chciałem więc wzmocnić to uczucie u widza” – tłumaczy.

Z tragiczną historią Żydów Bartosz Frątczak zetknął się jeszcze w dzieciństwie. „Kiedy byłem dziesięcioletnim chłopcem, jeździłem do mojej babci na wakacje na wieś. Wieczorem kładłem się, spaliśmy razem w dużym łóżku pod taką ciężką pierzyną i babcia opowiada mi historię z czasów wojny, którą przeżyła. Opowiadała jedną historię ze swojego miasteczka, gdzie z bratem zbierała w lesie jagody czy jakieś drewno. W tym czasie przyjeżdżają niemieckie ciężarówki i wysadzają z nich ludzi. Babcia poznaje, że to są sąsiedzi, Żydzi z jej miejscowości, w tym też jej przyjaciółka, i Niemcy oddają serię z karabinów maszynowych w ich stronę. Wpadają do dołów, potem zostają na wszelki wypadek zarzuceni granatami i zalani wapnem. I babcia opowiadał mi o tej zupie z mięsa ludzkiego, której nikt nie będzie jadł... dla dziesięcioletniego chłopca to był szok” – opowiada Bartosz. Ta historia legła u początków jego zainteresowania tematem Zagłady. Kilkanaście lat później pojechał na Węgry, gdzie zobaczył wystawę fotograficzną w dawnej synagodze. „Było tam zdjęcie nagiej kobiety na tle gwiazdy Dawida. Sfotografowałem je. Potem pani mnie wyrzuciła z tej wystawy, bo nie można było fotografować, ale to był kolejny impuls, który zmusił mnie do myślenia o tym temacie. A potem był przyjazd na Litwę”.

„Chodziłem ulicami wileńskiego getta i już wtedy zacząłem je fotografować. Chociaż tak naprawdę większości tych początkowych zdjęć nie wybieram. Mam sceptyczny stosunek do fotografów, którzy przyjeżdżają na weekend do Wilna, chodzą jego ulicami, fotografują, a potem wydają album i mówią: to jest Wilno. Ja chciałem trochę więcej osiągnąć. Do wielu miejsc, które fotografowałem, wracałem kilkakrotnie. W Ponarach sam byłem kilkanaście razy. Chodziłem w deszczu, po kilka godzin, zastanawiałem się, co się tutaj wydarzyło i czasami robiłem jedno zdjęcie, które jest teraz na wystawie. Innym razem jechałem i robiłem setki zdjęć, z których żadnego nie wykorzystałem” – opowiada. Jak dodaje, temat Zagłady i odwiedzanie miejsc pamięci żydowskiej stał się dla niego ogromnym przeżyciem, bardzo bolesnym. „Jestem Polakiem, a nie Żydem: nie przeżyłem Holokaustu, więc dlaczego osoba, która nie jest w żaden sposób związana z Holokaustem, ma o tym mówić. Ja chciałem sam dla siebie to uzasadnić i lepiej to zrozumieć” – mówi.  

Jego prywatne archiwum wciąż rosło, a kolejne strony dziennika zapełniały się relacjami i przemyśleniami. „Było ciężko trzymać to już tylko dla siebie, trochę za dużo się tego zebrało także we mnie i chciałem część z tego oddać. Krokiem w tym kierunku była ta wystawa, którą też, mam nadzieję, przeniesiemy w różne miejsca na Litwie” – opowiada fotograf. Patrząc na zdjęcia, łatwo da się zobaczyć, że nie są one zwyczajną dokumentacją, ale raczej świadectwem pustki i przerażenia, które towarzyszyło autorowi zdjęć podczas obecności w danym miejscu. Jego prace poruszają, ponieważ jest w nich potężny ładunek emocji. „Ja nie chcę pokazywać tych zdjęć Żydom, robię to nie tylko w hołdzie ich pamięci – oni to przecież wiedzą. Chciałem pokazać też swoje przeżycia, emocje w tych zdjęciach, swoje przemyślenia w opisach. Wydaje mi się, że one nie są łatwe w odbiorze (…) Musisz wejść wewnątrz zdjęcia, fragmentu dziennika... tak chciałbym właśnie dotrzeć do odbiorców” – opowiada.

Wystawa w kowieńskim teatrze pokazywana będzie jeszcze tylko w nadchodzącym tygodniu. Fotograf chciałby jednak, aby znalazła się również w innych miejscach. Ponadto, jak przyznał, chciałby wydać książkę w formie dziennika z podróży czy raczej fotograficznego eseju połączonego z dziennikiem. „Największym problemem jest to, że to jest temat, który nigdy się nie skończy. Pytanie brzmi, czy będę potrafił podjąć decyzję i powiedzieć: ok, już jest tyle, że warto na tym etapie to wydać” – dodaje.