Dokumenty ze schowka wybrane


Dzielny ułan 13 Pułku Ułanów Wileńskich Bolesław Gojlewicz, fot. archiwum rodziny Gojlewiczów
„Tygodnik Wileńszczyzny”, 22–28 marca 2018, nr 914
– My niczego więcej nie chcemy, jak tylko tyle, by wiedzieć, gdzie mamy zapalić znicz pamięci o Bolesławie Gojlewiczu, moim teściu, dziadku mojej córki oraz pradziadku mojej wnuczki. Pamięć o tym człowieku jest dla mnie i dla naszej rodziny bardzo droga. Teraz, gdy Polska obchodzi setną rocznicę Odrodzenia Niepodległości, tacy ludzie, niech pośmiertnie, powinni być szczególnie uhonorowani, zasłużyli na to przez swoją wierność ojczyźnie – mówi Donata Gojlewicz, wilnianka z dziada pradziada.

Zebrane teczki z bezcennymi dokumentami i zdjęciami – to zasługa jej córki i wnuczki Bolesława – Krystyny Gojlewicz, nauczycielki Gimnazjum im. Władysława Syrokomli w Wilnie. Jest to też zasługa niezapomnianej Wiktorii Gojlewicz, żony Bolesława.

Zginął bez śladu

– Noszę jego nazwisko, chociaż nie znałam go osobiście, ale uważam, że naszym obowiązkiem, moim i córki, jest odnalezienie jego śladów. Zginął w Wilnie w roku 1944. Rodzina nigdy się nie dowiedziała, jak zginął i gdzie spoczywa – kontynuuje pani Donata.

Ileż jeszcze takich wzruszających i ważnych dla historii wydarzeń przechowuje pamięć ludzka? Ilu jeszcze bohaterów nie odnaleziono i należycie nie uhonorowano? Dzielny żołnierz legionów, Bolesław Gojlewicz nagrodzony Krzyżem Virtuti Militari oraz Krzyżem Walecznych, jak też innymi nagrodami Państwa Polskiego, przeszedł szlak bojowy od roku 1919 jako szwoleżer I pułku, brał udział w bitwach z bolszewikami, walczył w Kijowie, Brodach, pod Warszawą i Mławą. Jak wskazują dokumenty, częściowo zachowane, był to żołnierz dzielny, odważny, zaradny i pełen witalności.

Dla żołnierza tego w roku 1923 Wilno zapisało się służbą ochotniczą w 13 Pułku Ułanów Wileńskich.

Powołany został na wojnę w wieku 19 lat (urodzony w Wilnie w roku 1900). Należał do pokolenia ludzi bez młodości, bo to były czasy, kiedy chłopcy, a częstokroć jeszcze prawie dzieci, stawali do szeregów obrońców swej ojczyzny, stając się przedwcześnie dorosłymi.

Czytam opinię o nim dowództwa I Pułku Szwoleżerów, wydaną 3 stycznia 1924 roku: „Starszy szwoleżer Gojlewicz Bolesław… przez cały czas służby był wzorowym żołnierzem pod każdym względem. Odznaczał się śmiałością i dokładnością w pełnionych obowiązkach. Na froncie należał do odważnych żołnierzy tego pułku, odznaczony Krzyżem Virtuti Militari nr 3479 i Krzyżem Walecznych nr 18859.”

Taką opinię wydano chłopakowi, który ledwie przekroczył lat 20, a w wieku 21 lat był już nagrodzony najwyższą nagrodą wojenną, jaką jest Krzyż Orderu Virtuti Militari. Otrzymał ją nakazem Adiutantury Generalnej Wodza Naczelnego 14 maja 1921 r.


Wiktoria, Bolesław oraz ich synek Wiktor
Fot. archiwum rodziny Gojlewiczów


Szczęśliwe życie

Bolesław Gojlewicz szczęśliwie wrócił do swego rodzinnego ukochanego Wilna w roku 1923, do rezerwy został przeniesiony jako starszy ułan rezerwowy. Podjął pracę na kolei w Landwarowie – była to Wojskowa Straż Kolejowa w Warszawie, pododdział Okręgu Wileńskiego. Często więc jeździł do Warszawy, również jako członek b. uczestników Wojskowej Służby Kolejowej.

Tyle mówią dokumenty. Stare, zniszczone czasem. Ten plik dowodów, legitymacji, zaświadczeń i zdjęć był przez długie lata przechowywany w najdalszym schowku – w czasie drugiej wojny, zmieniających się i nieprzychylnych Polakom władz w Wilnie. Nakazał tak zroibić sam Bolesław swojej żonie, Wiktorii z domu Ziniewicz. Jej małą ojczyzną były podwileńskie Dolne Ponary.

Pobrali się w roku 1933, wychowywali dwóch synów – Andrzeja (syn z pierwszego małżeństwa, Bolesław był wdowcem) i Wiktora. Mieszkali przy wileńskiej ulicy Zawalnej nr 11. Była to szczęśliwa i dość zamożna rodzina, która mogła pozwolić sobie na dostatnie życie, z niedzielnymi obiadami rodzinnymi w słynnej restauracji „Astoria”, z wyjazdami na wakacje, wyjściem do teatru, jazdą bryczką… Ich ulubionym kościołem był kościół franciszkanów, gdzie bywali każdej niedzieli.

– Kiedy moja teściowa po latach opowiadała mi o ich przedwojennym życiu w Wilnie i o tym, jak wojna zabrała wszystko, nawet kochanego męża, bez łez nie mogło się obejść – wspomina pani Donata. Opowiada, też o tym, że w czasie II wojny zostało zrujnowane ich przytulne mieszkanie na Zawalnej. Wiktoria z dwoma synami zamieszkała w swym skromnym rodowym domku w Ponarach. Tutaj spotkało ją niemało rozczarowań – niektórzy z byłych sąsiadów, wiedząc o przeszłości Bolesława, żołnierza legionów, co przy nowej władzy sowieckiej stanowiło częstokroć wyrok: wywózki czy więzienia, a to i karę śmierci, odmówili ludzkiej pomocy, wręcz zamykali drzwi swoich domów przed przybyszami.

Tajemniczy schowek

Wiktoria Gojlewicz dała radę – synowie chodzili do szkół, przy pierwszej repatriacji Andrzej wyjechał do Polski, zamieszkał w Gdańsku, Wiktor uczył się w polskiej szkole, prawdopodobnie było to gimnazjum męskie nr 3 nieopodal Ostrej Bramy.

Z biegiem czasu na drodze życiowej Wiktor spotkał piękną dziewczynę Donatę. Pobrali się w roku 1962, zamieszkali w Ponarach. Wiele lat przeżyli w zgodzie, o dziadku prawie nie mówiono, tak nakazała babcia Wiktoria, sama zaś modliła się za jego duszę.

– Niemal przed samą śmiercią moja kochana teściowa, z którą żyliśmy w wielkiej zgodzie, zawołała mnie i męża, czyli swego syna Wiktora, na rozmowę. Na stole leżały jakieś papiery. Były bardzo zniszczone. Jak się okazało, były to dokumenty Bolesława Gojlewicza, mego teścia. Sam teść nakazał swej żonie za wszelką cenę, w razie jego śmierci, zachować te świadectwa jego bohaterskiego życiorysu, być może nawet zakopać w ogrodzie, by sowieci, przeciwko którym on walczył, nie znaleźli legitymacji wojskowych, nagród, opinii dowództwa. Jakie mogły być konsekwencje tego, było wiadomo. Pani Wiktoria tak też zrobiła, nawet nie wiedzieliśmy, gdzie były przechowywane tak cenne dokumenty. W ten sposób spełniła drugą wolę swego męża, który powiedział: zachowaj to, by nasze dzieci, wnuki i prawnuki wiedziały, kim był ich ojciec i dziadek, jak walczył o wolną Polskę, o jej niepodległość. On wierzył, że przyjdzie taki czas, gdy można będzie o tym mówić otwarcie i tym się szczycić – opowiada Donata Gojlewicz.

Poszukiwania trwają

I taki czas nastąpił. Krystyna Gojlewicz, wnuczka Bolesława, wzięła na siebie trud uporządkowania dokumentów, naświetlenia w urzędach, badających pamięć historii narodowej, bohaterskiego życia dziadka. Niewyjaśnione jego zaginięcie do dziś nie daje rodzinie spokoju. Snują się różne przypuszczenia, jednym z takich jest jego udział w operacji AK „Ostra Brama” właśnie latem 1944 roku, kiedy zginął.

– Znając charakter dziadka, jego oddanie swej ojczyźnie-Polsce, jego energię, uważamy, że nie mógł on siedzieć ze złożonymi rękoma, kiedy trwała walka o Wilno. Dziadek mógł nawet być w szeregach AK, ale nigdy swej żonie o tym nie mówił, tak jak czyniło to wielu innych akowców, w celach konspiracji. Mogło to być związane z jego pracą na kolei, jak wiadomo na wileńskiej kolei prężnie działali akowcy, mogła też trafić go przypadkowa kula – snuje przypuszczenie pani Krystyna.

Tak czy inaczej, te znaki pamięci o bohaterze, dokumenty i zdjęcia nie muszą jedynie leżeć w szufladach domu, a Polska powinna wiedzieć o swych bohaterach i należycie upamiętnić ich imiona. Postanowiliśmy prosić o pomoc odpowiednie instytucje Rzeczypospolitej, zasłużone w podobnych działaniach Instytutu Pamięci Narodowej, aby pomogli nam odnaleźć to, co dla nas jest sprawą patriotyzmu i szacunku do historii polskiej.

Istnieje jeszcze jedna nadzieja: być może w rodzinach rodowitych wilnian kiedykolwiek mówiono o bohaterze Bolesławie Gojlewiczu, ułanie 13 Pułku Ułanów Wileńskich?