Duża pasja tworzenia małych rzeczy


Unikalny czerwony ural zdobył Grand Prix w konkursie modelarskim w Inowrocławiu oraz Gargždai i Wilnie, gdzie dostał też nagrody publiczności, fot. Brygita Łapszewicz
Miniaturowe repliki pojazdów i budynków potrafią zrobić ogromne wrażenie. Z kolei sam proces tworzenia modeli redukcyjnych, trwający nieraz setki godzin, uczy dokładności i – przede wszystkim – cierpliwości.









Niedawno w Litewskim Centrum Nieformalnej Edukacji Uczniów w Wilnie odbyła się XI Otwarta Wystawa-Konkurs Modeli Redukcyjnych. Imprezę zorganizował klub modelarski Modeliuok.lt, zrzeszający amatorów tego hobby z całego kraju. To największe w krajach bałtyckich święto modelarstwa, podczas którego są prezentowane modele redukcyjne różnego rodzaju samochodów, pociągów, techniki wojskowej, okrętów, zamków, kościołów, a nawet ludzi i zwierząt.

Majsterkowanie jak medytacja

– Modelarstwo redukcyjne polega na tworzeniu repliki oryginalnego pojazdu, ale pomniejszonej w odpowiedniej skali. Wymiary takiej repliki są zredukowane, stąd też pochodzi nazwa tej dziedziny modelarstwa. Wbrew pozorom mały model wcale nie znaczy prosty. Wykonywanie miniaturowych replik wymaga szczególnej skrupulatności i poświęcenia, aby w maksymalnym stopniu odwzorować oryginał. Doświadczeni modelarze potrafią stworzyć takie miniatury, które do złudzenia przypominają prawdziwe obiekty – mówi Povilas Bartuška, właściciel internetowej witryny Modeliukai.lt, jeden z organizatorów wileńskiego święta modelarstwa.

Jak dodaje, uwielbia obserwować reakcje osób, które przychodzą na wystawę po raz pierwszy. – Przede wszystkim odwiedzają nas pasjonaci modelarstwa, którzy chcą pokazać, co sami wykonali, obejrzeć, co zrobili koledzy, oraz kupić jakieś nowe modele do sklejania. Przychodzą też ci, którzy szukają sobie nowego hobby, rodzice z dziećmi, a także osoby zaciekawione tematem. Przyjemnie jest obserwować reakcje ludzi, którzy sami odnoszą się do modelarstwa dość sceptycznie i przychodzą na wystawę, jedynie towarzysząc komuś, kto jest zainteresowany. Niejednokrotnie widziałem, jak taki sceptyk pozostawał pod tak ogromnym wrażeniem, że później kupował sobie zestaw do sklejania, by spróbować swoich sił – opowiada Povilas, który sam jest oddany pasji modelarstwa od ponad trzech dekad.

Był dość chorowitym dzieckiem, miał więc sporo wolnego czasu. W rodzinnym Mariampolu zaczął sklejać kartonowe modele samolotów. Otrzymywał je wówczas z jedynego dostępnego źródła – polskiego czasopisma „Mały Modelarz”. Wspomina je nostalgicznie do dzisiaj, mimo że dziś zamiast kartonowych samolotów wykonuje przede wszystkim plastikowe modele samochodów wyścigowych.

– Trudno mi wyobrazić sobie lepszy sposób na to, aby się rozluźnić po pracy i zapomnieć o rutynie, co przy współczesnym szalonym tempie życia jest rzeczywiście dużą wartością. Majsterkowanie w pewnym sensie przypomina medytację, bo pomaga osiągnąć wewnętrzny spokój, takie swoiste zen – wyjaśnia Povilas.


Mały wcale nie znaczy prosty. Wykonywanie miniaturowych replik wymaga szczególnej skrupulatności i poświęceni Fot. Marian Paluszkiewicz

Polubić proces konstruowania


Tymczasem wileński konkurs-wystawa skupił cały desant mistrzów modelarskiego zen z Litwy, Polski, Łotwy, Estonii, Białorusi, Rosji, Ukrainy i innych krajów. Podczas imprezy, która trwała przez cały weekend, można było obejrzeć ok. 600 modeli w kilkunastu kategoriach oraz porozmawiać z ich twórcami.

W gronie tegorocznych uczestników wileńskiego święta modelarstwa był m.in. Jerzy Dończyk ze Świecia (woj. kujawsko-pomorskie), który już po raz kolejny do Wilna przywiózł swoje modele kartonowe. Staż jego „modelarskiego szaleństwa” robi wrażenie, wynosi bowiem ponad 40 lat.

– W młodych latach szukałem sobie jakiegoś nowego zajęcia i ta pasja wciągnęła mnie przez przypadek. Coś się skleiło, coś się wycięło i dalej poszło. Być może modelarskie szaleństwo tak bardzo przypadło mi do gustu dlatego, że z zawodu jestem mechanikiem. Mechanikiem-ślusarzem był też mój ojciec, miał złote ręce. Poszedłem za jego przykładem i też polubiłem proces konstruowania. Tak naprawdę jak coś lubisz, to po prostu się tym zajmujesz i nie pytasz dlaczego – mówi nam dobrze znany w Świeciu modelarz.

Jak zaznacza Jerzy Dończyk, modelarstwo, przynajmniej to kartonowe, nie jest kosztownym hobby, ale wymaga poświęcania wiele czasu. – Wykonywanie dowolnych modeli, a zwłaszcza kartonowych, jest bardzo czasochłonne. Wszystkie elementy należy najpierw wyciąć, a potem starannie uformować. Nie jest to łatwe, gdyż elementy te są naprawdę miniaturowe. Natomiast z plastikowymi modelami nie bywa łatwiej, mimo że tutaj nic wycinać nie trzeba, a końcowy efekt pracy może wyglądać naturalnie i żywo w porównaniu z kartonową miniaturką. Jednak plastikowe modele mają to do siebie, że należy je nie tylko poskładać, ale też odpowiednio pomalować, co może sprawiać sporo trudności oraz wymaga pewnych zdolności artystycznych – zwraca uwagę pan Dończyk.

Fatum może też zaciążyć nad repliką

Jerzy Dończyk dodaje zresztą, że do wykonywania modelów kartonowych warto podchodzić kreatywnie. – Nie należy się ograniczać jedynie do detali znajdujących się w standardowym fabrycznym zestawie. Ten doświadczonym modelarzom służy jedynie jako punkt wyjścia podczas tworzenia czegoś wyjątkowego – zaznacza modelarz.

Jako przykład podaje model motocyklu marki Ural, nad którym biedził się aż osiem miesięcy. Wyjątkowym czyni ten model to, że dodane do niego zostały własnoręcznie wykonane elementy: czerwoną tapicerkę w wózku bocznym pan Jerzy wykonał ze starego szlafroka żony, korek wlewu paliwa to pokrętło od zegarka, okrągłe zakończenia na końcówce dźwigni sprzęgła zostały zrobione z ziarnek gorczycy, a szybka w reflektorze to okrągłe szkiełko ze starego bezpiecznika.

– Otrzymałem ten zestaw w prezencie. Muszę przyznać, że to najtrudniejszy model, jaki kiedykolwiek kleiłem – mówi „Kurierowi Wileńskiemu” Jerzy Dończyk.

Ta kreatywność przyniosła owoce, ponieważ jego unikalny czerwony ural już kilkakrotnie został nagrodzony – zdobył Grand Prix w konkursie modelarskim w polskim Inowrocławiu oraz w litewskim Gargždai, gdzie zyskał też uznanie widzów. Nagrodę publiczności precyzyjnie wykonany Ural otrzymał także podczas wileńskiego święta modelarstwa.

Uznanie jurorów i drugie miejsce w kategorii żaglowców w Wilnie zdobyła również, wykonana przez pana Jerzego, miniaturowa replika słynnego żaglowca „Bounty”. Ten brytyjski statek transportowy okrył się ponurą sławą, gdy część jego marynarzy zbuntowała się przeciwko kapitanowi na Tahiti w kwietniu 1789 r. Statek ze zbuntowaną załogą na pokładzie ostatecznie dotarł do wyspy Pitcairn, której wówczas nie było jeszcze na brytyjskich mapach. Aby zmniejszyć szanse odnalezienia przez Brytyjczyków, marynarze spalili okręt na wodach zatoki, noszącej obecnie nazwę Zatoka Bounty.

Ciekawe, że egzotyczna nazwa „Bounty” może przynosić pecha. W 1962 r. na potrzeby filmu z Marlonem Brando zbudowano w pełni sprawną, wierną oryginałowi replikę słynnego żaglowca. Nowy statek pojawił się później w wielu filmach, m.in. w drugiej części „Piratów z Karaibów”. Jednak w 2012 r. replika „Bounty” zatonęła na Atlantyku, gdy huragan Sandy zbliżał się do wschodnich wybrzeży USA. Awarii uległo zasilanie, przestały działać silnik oraz pompy. 14 osób udało się uratować. Jednak makabryczny los sprawił, że zginęli wówczas 63-letni kapitan Robin Walbridge oraz… Claudene Christian – praprawnuczka Fletchera Christiana, który to właśnie był przywódcą buntu na „Bounty” w 1789 r.

 
Modelarstwo redukcyjne polega na tym, by maksymalnie dokładnie odwzorować wygląd obiektu z zachowaniem odpowiedniej skali Fot. Marian Paluszkiewicz


Pasja przechodzi na dzieci

Za większością miniaturowych replik pojazdów, statków, samolotów, budynków czy też ludzkich figurek stoi jakaś ciekawa historia, pełna interesujących szczegółów. Pasjonaci modelarstwa jednogłośnie potwierdzają, że to hobby jest też doskonałą okazją do pogłębiania wiedzy nie tylko w dziedzinie techniki i architektury, lecz także historii. Potwierdza to Marek Wantowski, szef klubu modelarskiego „Combat” w Chełmży (woj. kujawsko-pomorskie), w którym swoje umiejętności rozwija młodzież w różnym wieku.

Marek Wantowski jest stałym gościem wileńskiej imprezy pasjonatów modelarstwa. W maju przywiózł do Wilna kilkadziesiąt modeli własnych oraz swoich podopiecznych, wśród których była także jego córka Joanna. Na wystawie prac konkursowych można było obejrzeć wykonane przez nią: figurkę uczestniczki Powstania Warszawskiego, myśliwiec P-61 Black Widow, samolot Mosquito, niemiecką gąsienicową amfibię Landwasserschlepper, samolot rozpoznawczy Rumpler C.1, czołg KV-5, a nawet latarnię morską z Kłajpedy.

Młodziutka dziewczyna niewątpliwie jest obdarzona talentem do klejenia i malowania modeli redukcyjnych oraz ludzkich figurek. Jej prace zdobyły bowiem wyróżnienia w większości kategorii konkursowych w Wilnie, a także podczas licznych festiwali modelarskich w Polsce. Nastolatka, która potrafi doskonale odzwierciedlić dowolne modele czołgów z II wojny światowej, jest również dowodem na to, że modelarstwo to hobby nie tylko dla płci męskiej.

Szef modelarni „Combat” zaznaczył, że prawdziwy modelarz zawsze dąży do doskonałości i zwraca uwagę na najdrobniejsze szczegóły, tak by replika była jak najbardziej podobna do oryginału. – Ostatnio na rynku modelarskim powstał pewien trend związany z malowaniem modeli, nazywam to modelarstwem artystycznym. Na przykład model może być nieidealnie sklejony, ale przepięknie pomalowany. A więc pole do popisu mają tutaj osoby obdarzone talentem plastycznym. Zwłaszcza gdy trzeba pomalować maleńką figurkę człowieka – to nie lada wyzwanie. Sam raczej skupiam się nie na malowaniu, ale na geometrii i różnych szczegółach technicznych i pod tym względem jestem perfekcjonistą. Wynika to być może z tego, że jestem mechanikiem, więc najbardziej zwracam uwagę na technikę, zwłaszcza wojskową. Ale oprócz techniki interesuje mnie też historia – mówi Marek Wantowski.
Jak przyznaje, w ciągu wielu lat jubilerskiej pracy nad miniaturami zgromadził wiele modeli, a te trzeba gdzieś przechowywać. Część eksponatów znalazła sobie miejsce w pomieszczeniu modelarni, a część – w domu.

– Specjalnie zbudowałem dom, żeby było miejsce dla wszystkich modeli i żeby mieć kącik do klejenia – żartuje nasz rozmówca. – Do tego celu przeznaczona jest cała piwnica, gdzie są dwa pomieszczenia warsztatowe. Tam też wykonuję części do pojazdów i restauruję oryginalne rzeczy w skali 1:1. Natomiast na poddaszu mam urządzone pomieszczenie muzealne. Są tam dwie armaty i mnóstwo artefaktów z okresu II wojny światowej – chwali się.

Modelarz jako scenograf na planie filmu

Modelarska pasja członków klubu „Combat” została wykorzystana także przez twórców filmowych. Z okazji 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości powstał film historyczny dotyczący drogi Chełmży do wolności. Przedstawia on wydarzenia z historii miasta mające miejsce w latach 1917–1920. Część scenografii do niego wykonał właśnie zespół modelarni „Combat”, m.in. Marek Wantowski, Joanna Wantowska i Krzysztof Pliszka.

Z kolei w tym roku ojciec wraz z córką wzięli udział w tworzeniu filmiku pt. „Chełmża 1945”, który realizowało Muzeum Historyczno-Wojskowe. Tematyka tego filmu dotyczy słabo znanego momentu chełmżyńskiej historii.

– Na kilku kamienicach pozostały oryginalne napisy z 1945 r., które namalowali sowieccy saperzy. Niemcy, gdy wycofywali się z miasta, zaminowali niektóre budynki. Sowieckie wojska, które wkroczyły na te tereny, musiały je rozminować. Po wykonaniu zadania zostawiano na ścianach napisy informujące, że budynek jest już bezpieczny. Jeden z takich właśnie napisów posłużył jako inspiracja do stworzenia tego filmiku. Córka zagrała w nim sanitariuszkę, a ja jednego ze zwiadowców – wyjaśnia Marek Wantowski. – Jestem bardzo dumny ze swojej córki. Nie każdy rodzic może się pochwalić tym, że ma wspólne zainteresowania ze swoim dzieckiem. A ja mogę.
 
Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym “Kuriera Wileńskiego” nr 21(103); 01-07/06/2019