Gdzie jest wodopój - dzień pierwszy


fot. Wilnoteka.lt
Dojechałam do Kowna o 16.38. Jestem dumna z tych ponad stu kilometrów, ale łatwo nie było. Kiedy Paweł jechał za mną czułam, że jeszcze nic nie zrobiłam, a już wszyscy mnie chwalą. Pokonując pierwszą górkę, miałam strach w oczach, później było już lepiej. Pierwsze wnioski już wyciągnęłam i mam nadzieję, że jutro będę mądrzejsza. Dzięki Edwin, że 3 dni temu nauczyłeś mnie zmieniać przerzutki, to bardzo pomaga.
Nie brałam z Wilna zapasów wody, miałam zamiar kupować ją na stacjach benzynowych. Niestety okazuje się, że stacji na Litwie jest niewiele, a gdy już są to minimum kilometr od drogi. Ktoś wie dlaczego? Druga sprawa, że bardzo rzadko na głównej drodze pojawiają się znaki informujące o liczbie kilometrów do pokonania. Na szczęście zorientowałam się, że można szukać znaków na bocznych drogach. Wniosek: jeśli chcesz sprawdzić, ile zostało kilometrów do miejsca przeznaczenia lub kupić wodę, musisz nadrobić trasy, więc lepiej się chyba nie fatygować. Ale żebym nie wyszła na marudę, wspomnę, że litewska przyroda o tej porze roku jest piękna i soczyście zielona!

Dzisiejsze wnioski:
1. Muszę zmniejszyć bagaż o połowę. Plecak wrzyna mi się w ramiona i osiada na tylnej oponie.
2. Muszę kupić krem z filtrem - słońce spali mi ręce.
3. Musiałam i już zainwestowałam w spodenki dla rowerzystów z gąbką pomiędzy nogami. Jazda na męskim siodle, nawet po równym terenie, jest dla czterech literek... bolesna.


Czas na relax, chociaż z jakiegoś powodu zrobiło się już strasznie późno. Kochany Luca dba o włoską atmosferę w swoim mieszkaniu. Poczęstował mnie włoską kawą i ugotował domowy makaron, zrobiony przez jego mamę. Do makaronu dodał pomidory, które przywiózł w zeszłym tygodniu z Sycyli. Czy ktoś jeszcze mnie żałuje? Przecież ja tu zbieram nagrody, jakbym się co najmniej zasłużyła się w walce, czy coś. Dobrej nocy!