Granica w głowie


Artykuł ukazał się w „Nowej Europie Wschodniej” (6/2017). Prezentujemy komentarze dotyczące polskich granic z sąsiadami na Wschodzie.







Choć od likwidacji polsko-litewskiej granicy minęło już wiele lat, oba narody wciąż słabo się znają i, co gorsza, nie wykazują chęci, aby poznać się lepiej.

Jeszcze pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku granica polsko-litewska była równie mało przyjazna dla przybyszów, co granice Polski z państwami Wspólnoty Niepodległych Państw. Pomiędzy Polską a Litwą istniały wówczas tylko trzy przejścia graniczne: jedno kolejowe i dwa drogowe. Co składało się na obraz ówczesnej granicy? Kolejki ciężarówek i samochodów osobowych, przemytnicy papierosów i alkoholu, sklepy wolnocłowe, prowizoryczne budki sprzedające niedobrą kawę, różnorakie polisy ubezpieczeniowe bądź dokonujące wymiany walut, niegrzeczni celnicy nieprzepuszczający pieszych (mówili: „przecież to przejście drogowe, a nie piesze”). Same przejścia graniczne rozciągały się, zgodnie ze wzorami odziedziczonymi po ZSRS, na ogromnych połaciach terenu po obu stronach rubieży – w taki sposób, że funkcjonariusze obu państw mieli niewiele styczności ze sobą w czasie pracy, zaś ich czynności kontrolne się dublowały i znacznie wydłużały czas pobytu obywateli na granicy. Na wjazd do sąsiedniego kraju trzeba było przeznaczyć od jednej do kilku godzin. 

Od cara do Schengen

Potem było już tylko lepiej i sprawniej. Wejście obu państw do Unii Europejskiej z dniem 1 maja 2004 roku, uproszczenie sprawdzania dokumentów i zniesienie kontroli celnej diametralnie ograniczyły czas oczekiwania na przejściach granicznych. Dopiero wtedy funkcjonariusze polscy i litewscy rozpoczęli wspólne odprawy, zaś Litwini przystąpili do likwidowania ogrodzenia z drutu kolczastego, które jeszcze niedawno turyści przemierzający granicę pociągiem z lubością fotografowali. Był to zresztą pierwszy przypadek likwidacji zabezpieczeń i ogrodzenia na zewnętrznej granicy byłego ZSRS (druga w kolejności była Mołdawia, która dopiero w 2010 roku zaczęła je likwidować na granicy z Rumunią). Z dniem 1 maja 2004 roku umożliwiono również przekraczanie granicy bez paszportów na podstawie dowodów osobistych. Litwini również mogli skorzystać z tego udogodnienia: w 2003 roku wprowadzono tam dowody osobiste (plastikowe karty identyfikacyjne), gdyż wcześniej jedynym dokumentem tożsamości – znów na wzór sowiecki – był paszport.

W 2006 roku otwarto nowe przejście graniczne w leśnych okolicach pomiędzy Berżnikami a Kopciowem (Kapčiamiestis), tym razem o skromnej infrastrukturze i bardzo przyjazne dla rowerzystów.

Wejście do strefy Schengen w nocy między 20 a 21 grudnia 2007 roku hucznie świętowano na granicy obu państw. Nie zabrakło prezydentów: Valdasa Adamkusa i Lecha Kaczyńskiego. Uroczystościom nie przeszkodził nawet fakt, że o północy czasu polskiego, z chwilą gdy Polska i inne państwa Europy Środkowej wchodziły do strefy Schengen, Litwa oraz pozostałe kraje nadbałtyckie już do niej należały i stosowały się do nowych reguł: wynikało to z różnicy czasu. Od tej pory wspólną granicę można przekraczać w dowolnym miejscu. Dwutygodnik mniejszości litewskiej w Polsce „Aušra” zamieścił wówczas na swych łamach rozmowę z dziewięćdziesięcioczteroletnim mieszkańcem przygranicznej wsi Buda Zawidugierska, który z rozrzewnieniem wspominał, jak to w dzieciństwie, „za cara”, pieszo chadzał polem do pobliskiej wsi Kuczuny (Kučiūnai). Za czasów II Rzeczpospolitej tę drogę przecięła granica, co mocno skomplikowało takie wyprawy; po II wojnie światowej stały się one niemożliwe.

Po 2007 roku gminy położone po obu stronach granicy polsko-litewskiej, ośmielone programami unijnymi, dołożyły starań, by choćby częściowo odtworzyć dawne szlaki. Obecnie większość dawnych dróg jest przejezdna dla rowerów i samochodów osobowych, choć w wielu przypadkach nie starczyło środków na ich wyasfaltowanie. Drogi te mają znaczenie przede wszystkim lokalne, jednak zwiększają również potencjał turystyczny pogranicza. Przykładem może być całkowicie wyasfaltowana trasa między Wiżajnami a Wisztyńcem (Vištytis), spajająca wschodnią część Mazur z okolicami Jeziora Wisztynieckiego, zaś patrząc nieco szerzej – ze Żmudzią.

Na zakupy i na Rossę

Gęstniejącej siatce transgranicznych połączeń drogowych towarzyszyła jednak zadziwiająca tendencja: coraz trudniej było przekraczać granicę za pomocą komunikacji publicznej. O ile w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku nie brakowało połączeń z litewskich Łoździejów (Lazdijai) do pobliskich miejscowości położonych po stronie polskiej, o tyle przez kilka lat po 2004 roku przez granicę kursowały wyłącznie autobusy dalekobieżne, jadące głównie z Wilna i Kowna do Warszawy. Dziś sytuacja nadal jest trudna, choć od 2008 roku pojawiło się więcej transgranicznych przewozów lokalnych, zwłaszcza w związku z pogłębiającymi się różnicami cenowymi pomiędzy Polską a Litwą. Umożliwia to mieszkańcom litewskiego pogranicza wyjazdy na zakupy do Suwałk i Białegostoku – przewoźnicy zawożą pasażerów nie do centrów tych miast, lecz do konkretnych galerii handlowych.

Po tym jak w 2005 roku zlikwidowano nocne pociągi na trasie Warszawa – Wilno, pozostało tylko jedno transgraniczne połączenie na dobę. Ów pociąg codziennie niespiesznie przemierzał trasę z Warszawy, Białegostoku i Suwałk do oddalonych kilkanaście kilometrów od granicy Szesztoków (Šeštokai), by tam dać pasażerom możliwość przesiadki do Kowna i Wilna (już po szerszych, „rosyjskich” torach) – taki przejazd trwał cały dzień. W 2014 roku całkowicie zawieszono połączenie, by trasę wyremontować. Dwa lata później uruchomiono nowe, bezprzesiadkowe połączenie z Białegostoku do Kowna po nowej trasie Rail Baltica. Jest ono dostępne jednak tylko w weekendy. Wszystko to sprawia, że do przejazdów przez granicę mieszkańcom tych okolic nadal najbardziej przydaje się własny samochód.

Skromna oferta transgranicznych połączeń transportowych bądź też jej ukierunkowanie na turystów weekendowych i zakupowych świadczy o wzajemnych relacjach. Mieszkańcy Polski jadący na Litwę najczęściej kierują się do Wilna i na Wileńszczyznę – robią to w celach turystycznych, niekiedy odwiedzają tam krewnych bądź znajomych, rzadziej podróżują służbowo. Pozostałych regionów Litwy (w tym tych, które znajdują się bliżej polskiej granicy) raczej nie znają i niezbyt, jak można sądzić, się nimi interesują. Litwini z kolei odwiedzają polskie pogranicze przede wszystkim w celach zakupowych, zaś jeśli jadą nieco dalej niż do Białegostoku, to najczęściej tranzytowo do Europy Zachodniej bądź do Warszawy.

Polacy i Litwini nadal słabo się znają, nie wykazują też chęci, aby ten rów niewiedzy zasypać. Jesteśmy jak sąsiedzi, którzy – idąc za trendem panującym w całej dzielnicy – mimo dawnych zatargów zlikwidowali ogrodzenie dzielące ich domostwa, ale nadal nie mogą się przemóc, by częściej się odwiedzać i spokojnie ze sobą rozmawiać.


Krzysztof Kolanowski zajmuje się zagadnieniami polsko-litewskiej i polsko-niemieckiej współpracy transgranicznej w ramach europejskich programów INTERREG, w latach 2009 – 2012 mieszkał w Wilnie. Autor internetowego słownika polsko-litewskiego.


Fot. Pudelek (cc by-sa 4.0) commons.wikimedia.org

Artykuł ukazał się w „Nowej Europie Wschodniej” (6/2017). Link do oryginalnego artykułu