Jerzy Janicki (1928-2007)


Jerzy Janicki, fot. Włodzimierz Wasyluk
www.kuriergalicyjski.com
Mija 10 lat, gdy odszedł od nas w bezmiar wieczności wspaniały człowiek, przyjaciel i wybitny twórca, niedościgniony piewca piękna Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich - Jerzy Janicki. Urodził się w roku 1928 w Czortkowie na Podolu. Lata chłopięce i młodzieńcze spędził we Lwowie, mieście które - jak pisał - nie ma równego sobie na tym bożym świecie i które żyło w nim do Jego ostatniego tchnienia.


Ogromnym fenomenem Lwowa jest to, że to miasto miało niezwykle liczne grono utalentowanych, a częstokroć genialnych piewców jego piękna, bujnej historii i wspaniałej wielkości. Piewców, którzy nie byli w stanie uwolnić się od nostalgicznych nawrotów do utraconego raju młodości. Najwięcej spośród nich było Polaków, jak choćby Hemar, Herbert, Śliwiak, Lem, Zagajewski, Makuszyński, ale nie brakowało też Żydów, Ormian, Niemców i oczywiście Ukraińców, do których należał m.in. jeden z najwybitniejszych talentów współczesnego Lwowa - Jurij Andruchowycz.

Do grona tych wspaniałych piewców należy Jerzy Janicki, a Jego piękną literacką wyprawę w krainę swej młodości Andrzej Ziemiński nazwał w "Rzeczypospolitej" poematem romantyczno-dygresyjnym.

Jerzy Janicki z żoną Krystyną (fot. ze zbiorów autora)

Miastu Lwów Jerzy Janicki poświęcił wiele wspaniałych książek: Cały Lwów na mój głów, Towarzystwo Weteranów, A do Lwowa daleko aż strach, Nie ma jak Lwów, Czkawka, Kluczyk yale, Krakidały. Także filmów: 4 lipca o świcie we Lwowie (zrealizował ten film wspólnie z Marianem Bekajłą), Tońko, czyli ballada o ostatnim batiarze – film prezentowany w wieczór wigilijny 1988 r. był prezentem gwiazdkowym dla lwowskiej diaspory, a śpiewana po jego projekcji piosenka lwowskich batiarów Bo gdybym się jeszcze urodzić miał znów - to tylko we Lwowie stała się wielkim przebojem. W tym nurcie mieszczą się także filmy Lwów tam i u mnie, Kwadrans z Hemarem, Opowieści Łyczakowskiego Cmentarza (2004), Bramy przez które wędrowała historia (2006), Przestrzenie Banacha (2005), Polskie Termopile (2003), Bardzo wielki mały teatr (2003), Legenda Orląt Lwowskich (2002), Podróż do Lwowa w lata trzydzieste (2000), Lwów tam i u mnie (1998), Wszystko dla orłów (1991), Tońko, czyli legenda o ostatnim baciarze (1988), A do Lwowa daleko aż strach (1996), Opowieści o czterech plagach, czyli burze dziejowe we Lwowie (2004).

Był realizatorem, pomysłodawcą i autorem wspaniałego cyklu wywiadów telewizyjnych ze sławnymi ludźmi lwowskiej diaspory z całego świata pt. "Salon Lwowski", przekształconego następnie w "Salon Kresowy", obejmujący również Wołyń i Wileńszczyznę, oraz 12-odcinkowego filmu Strażnice kresowe Rzeczypospolitej o Buczaczu, Szezanach, Chocimiu, Jazłowcu, Kamieńcu Podolskim, Krzemieńcu, Okopach Świętej Trójcy, Podhorcach, Czortkowie, Trębowli, Zbarażu, Żółkwi.

 Dyplom doktora honoris causa Jerzemu Janickiemu wręczył abp Alfons Nossol(fot. ze zbiorów autora)

Jerzy Janicki był twórcą bardzo płodnym. Jest autorem scenariuszy do 18 filmów fabularnych, m.in.: Człowiek z M-3, Tragarza puchu, Przerwanego lotu, Trzech kroków po ziemi, Weselnej soboty. Był także autorem głośnych i ważnych dla kultury polskiej seriali telewizyjnych: Polskie drogi, Ballada o Januszku, Akcja V, Umarłem żeby żyć, Dom (wspólnie z Andrzejem Mularczykiem). Napisał kilkadziesiąt słuchowisk radiowych i tomy opowiadań, by wymienić tylko takie książki jak Kłaniaj się drzewom, Nieludzki doktór, Biografia w walizce.

Był animatorem i współautorem powieści radiowej Matysiakowie – emitowanej co tydzień przez kilkadziesiąt lat - która została uznana za fenomen w skali światowej ze względu na jej popularność. Jego reportaże publikowały najbardziej prestiżowe czasopisma, m.in. "Polityka", "Kultura", "Świat", "Współczesność". Wspaniałe i ciekawe wywiady z nim emitowało radio i telewizja w najbardziej atrakcyjnych godzinach.

W tej ogromnej i imponującej twórczości Jerzego Janickiego cały czas przewija się jeden wątek - Lwowa, dla Janickiego raju utraconego. Czasem pisze o tym wprost, czasem aluzyjnie, czasem dotyka go daleka asocjacja. Lwów jest przy Nim i z Nim ciągle. On sam mówił o tym pisząc, że myśli o mieście, które wciąż jest, a którego tak naprawdę dla wielu już nie ma, i które też jak czkawka odbija mi się bez przerwy każdego dnia i o każdej godzinie.

Twórczość Jerzego Janickiego jest wyjątkowa. Emanuje z niej wielka miłość do bardzo ukochanego miasta i ludzi, którzy tworzyli jego historię - niezależnie od ich wyznania, poglądów, pochodzenia czy narodowości, oraz ogromna nostalgia za сzymś bardzo wielkim i ukochanym, ale utraconym.

O swojej miłości do Lwowa, jego kulturze, historii, zwyczajach, obyczajach i niespotykanej prawie nigdzie tolerancji religijnej opowiadał mi - tak, jak wszystkim swoim przyjaciołom, a miał ich wielu - od chwili naszego poznania się.

Wręczenie Jerzemu Janickiemu dyplomu doktora honoris causa Uniwersytetu Opolskiego (fot. ze zbiorów autora)

Uczył mnie Lwowa, gdy dostałem polecenie zorganizowania polskiej placówki konsularnej we Lwowie i nominację na jej pierwszego szefa. W trudnych dniach organizowania Konsulatu i w trakcie jego funkcjonowania dodawała mi sił wizja tego miasta, ukazywana przez Jerzego i Jego odczuwalne codzienne wsparcie.

Warto przypomnieć, że ówczesne władze radzieckie wyraziły zgodę na przybycie do Lwowa polskiego konsula i otwarcie placówki konsularnej pod warunkiem, że będzie ona zajmować się wyłącznie sprawami konsularnymi (odtwarzanie utraconych dokumentów, wizy, zaproszenia, doraźna pomoc prawna itp.). Oczywiście taka potrzeba istniała, gdyż granicę polsko-radziecką przekraczało w Medyce rocznie ok. 3,5 mln obywateli polskich (tranzyt na Węgry i na Bałkany).

Władze lwowskie oficjalnie oświadczyły, że nie istnieje żaden Cmentarz Orląt (istotnie, mogiły były przysypane gruzem i śmieciami), nie ma żadnych polskich szkół i Teatru Polskiego. Jest Cmentarz Łyczakowski, są dwie szkoły (oczywiście radzieckie), w których uczy się języka polskiego i teatr, któremu zezwala się używać języka polskiego. Kościoły polskie (nie tylko) przekształcono w magazyny, a grekokatolicy działali w podziemiu.

Jeżeli w takiej sytuacji po roku funkcjonowania Urzędu Konsularnego na wypoczynek do Polski wyjechało ponad 300 dzieci i młodzieży z rodzin polskich, ponad 200 zostało skierowanych na studia do uczelni polskich, rozpoczęto prace na terenie Cmentarza Orląt, a "Teatr Polski" po raz pierwszy po wojnie udał się z występami do Polski, do Lwowa zaś, również po raz pierwszy po wojnie, przyjechał z piosenkami lwowskimi Teatr "Kalambur" z Wrocławia, a w wydzielonym kinie we Lwowie wyświetlano wyłącznie filmy polskie – to jest w tych i wielu innych dokonaniach ogromny, nie do przecenienia udział Jerzego Janickiego.

Szczególnie wiele uwagi i troski poświęcił "Teatrowi Polskiemu" we Lwowie. Społeczności polskiej przedstawił ten teatr w jednym z Jego filmów dokumentalnych Mały wielki teatr. Dzięki Jerzemu placówka ta – i jej wieloletni reżyser Zbigniew Chrzanowski - nawiązała bliskie kontakty z teatrami polskimi. Materializowały się owe kontakty m.in. w częstych wyjazdach do Polski, rewizytach teatrów z Polski, wymianie reżyserów i działaczy teatralnych, wymianie doświadczeń itp.

Spotkanie autorskie (fot. ze zbiorów autora)

Jako organizator i przewodniczący Stołecznego Oddziału Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich dzięki swojemu niekwestionowanemu autorytetowi i osobistym kontaktom wynajdywał sponsorów i przekonywał ich do finansowania organizowanych przez Konsulat wyjazdów dzieci i młodzieży z polskich rodzin na odpoczynek i naukę w Polsce.

Jego pomoc w tym zakresie mogła być udzielana m.in. dlatego, że Jerzy, dzięki swojej osobowości, ogromnej erudycji i osobistej kulturze, miał przyjaciół nie tylko wśród twórców i działaczy kultury, ale i działaczy społecznych i gospodarczych, którzy pozytywnie reagowali na Jego prośby o materialne wsparcie Konsulatu w realizowaniu wyżej wymienionych przedsięwzięć.

Jerzy zyskał wielu przyjaciół we Lwowie. Należeli do nich m.in.: Ryszard Dzialuk (b. dyrektor generalny Lasów Państwowych), który udostępniał w tych latach - nieodpłatnie - setki miejsc dla dzieci i młodzieży ze Lwowa w pomieszczeniach lasów państwowych w czasie ferii.

Józef Bobrowski (b. dyrektor "Energopolu" we Lwowie), którego załoga - po uzyskaniu przeze mnie zgody odpowiednich władz - przystąpiła do prac restauracyjnych na Cmentarzu „Orląt”, a przedsiębiorstwo udostępniało o każdej porze dnia niezbędny transport, np. w czasie wyjazdów młodzieży na ferie do Polski.
 
 Marian Domaradzki, działacz społeczny i gospodarczy w Przemyślu, który po drugiej stronie granicy w miarę swoich możliwości bardzo aktywnie wspierał wszystkie działania mające na celu zacieśnianie kontaktów lwowskich Polaków z Macierzą. Zaprzyjaźnił się z wieloma wspaniałymi ludźmi. Należeli do nich m.in. inicjatorzy i organizatorzy, a następnie działacze Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej: Leszek Mazepa, Władysław Łokietko, Adam Kokodyński, Stanisław Czerkas, Zbigniew Jarmiłko, Marian Baranowski, Jan i Zbigniew Bilowie, Adolf Wisłowski, Konstanty Czawaga, bracia Emil i Józef Legowiczowie, Walery Bortiakow, Marta Markunina i wielu innych. Ludziom tym zależało nie tylko na działaniu na rzecz odrodzenia tożsamości narodowej, ale także na ułożeniu na zdrowych, równoprawnych zasadach współżycia miejscowych Polaków z Ukraińcami.

Myślę, że dlatego Leszek Mazepa pomagał Urzędowi Konsularnemu, a także Jerzemu nawiązać przyjacielskie stosunki z takimi autorytetami, jak rektor Wyższej Szkoły Sztuk Stosowanych (obecnie Akademia Sztuki), Emanuel Myśko; przewodniczący Lwowskiego Oddziału Literatów Ukrainy, wybitny poeta, deputowany do Rady Najwyższej, syn posła na Sejm II RP Rostysław Bratuń; przewodniczący "Ruchu" we Lwowie prof. Orest Włoch. Z kolei Konstanty Czawaga - obecnie dziennikarz "Kuriera Galicyjskiego" - zarówno mnie, jak i Jerzemu z ogromnym zaangażowaniem pomagał nawiązywać kontakty z przedstawicielami Kościołów: katolickiego, unickiego i prawosławnego.

Dzięki przede wszystkim Jerzemu otrzymywaliśmy nieodpłatnie polskie filmy z filmoteki w Rzeszowie (co tydzień przywoziliśmy je samochodem Konsulatu) i tygodniowe programy telewizji, które po przetłumaczeniu ich przez Oksanę i Jacka Klimowiczów udało się nam zamieszczać w prasie Lwowa i Zachodniej Ukrainy – ku zadowoleniu mieszkańców tych terenów.

Jerzy Janicki, jako twórca nie tylko ukazywał Lwów swojej młodości, piękno i klimat tego miasta - przywoływał także dni grozy i tragedii, których doświadczał ten gród. Świadczy o tym chociażby wspomniany wyżej film 4 lipca we Lwowie o wymordowaniu przez hitlerowców profesorów lwowskich na Wzgórzach Wuleckich w roku 1941.

Tę garść wspomnień odnoszę nie tylko do Lwowa, ale i Kresów Południowo-Wschodnich dlatego, że w owym czasie Urząd Konsularny był akredytowany na osiem obwodów Zachodniej Ukrainy.

Oczywiście nie sposób przywołać wszystkich dokonań tego okresu, w realizację których angażował się Jerzy Janicki, zwłaszcza w odniesieniu do sfery kultury.

Jerzy był wspaniałym gawędziarzem. Jego opowieści (oczywiście przede wszystkim o Lwowie), spisane czy nagrane, dla słuchacza czy widza zawsze były wielkim przeżyciem i intelektualna ucztą.

Był człowiekiem prawym i niezwykle życzliwym ludziom. Każdy kto zwrócił się do Niego z dowolną sprawą, zawsze mógł liczyć na |Jego życzliwą pomoc. Często zdarzało się, że gdy lwowiaka nie stać było na hotel po przyjeździe do Warszawy, u Jerzego i Jego wspaniałej żony pani profesor Krystyny Czechowicz-Janickiej znajdował dach nad głową i posiłek. Dla lwowiaków z całego świata stał się po prostu instytucją o charakterze pomocowym, prawnym, charytatywnym, promocyjnym itp.

Nie mogę nie wspomnieć o jeszcze jednej wspaniałej cesze przynależnej Jerzemu. Mimo, że za swoją twórczość otrzymywał wysokie odznaczenia państwowe, wielokrotnie nagradzany przez radio i telewizję, różne organizacje społeczne i instytucje, a Uniwersytet Opolski nadał Mu tytuł doktora honoris causa - pozostał człowiekiem bardzo skromnym.

Jerzego Janickiego niestety nie ma już wśród nas, lecz w mieszkaniu i gabinecie lekarskim pani profesor bardzo często można spotkać lwowiaków. Znają panią profesor jako osobę bardzo ciepłą i życzliwą ludziom, o wysokiej kulturze osobistej i nieprzeciętnej erudycji. Mimo wielu obowiązków (profesor medycyny, kierownik kliniki, wykładowca i in.) wraz z mężem często przyjeżdżała do Lwowa, poznawała to miasto w realu i nawiązywała znajomości oraz przyjaźnie z wieloma mieszkającymi tu Polakami.

Jestem dumny, że w ciągu dziesiątków lat łączyły mnie więzi serdecznej przyjaźni z Jerzym. I wdzięczny za wszystko, co Jerzy Janicki wniósł do kultury polskiej i uczynił dla Polaków żyjących poza Ojczyzną, o czym Emil Legowicz, prezes TKPZL - relacjonując uroczystości pogrzebowe – pisał pogrążony w smutku: Były oficjalne przemówienia, salwy honorowe Wojska Polskiego, wieńce, kwiaty, ale nie będzie już Naszego Jurka. Nie będzie tego, kto tyle zrobił dla nas, abyśmy my, Polacy pozostali na Kresach, żyli nadal w pamięci rodaków w Kraju, a nasze miasto Semper Fidelis było symbolem historycznej wieczności narodu polskiego.

Jesteśmy zobowiązani chronić i pielęgnować pamięć o Nim wśród Polaków żyjących we Lwowie, lwowskiej diaspory i rodaków w Polsce.

Warszawa, kwiecień 2017 r.

Włodzimierz Woskowski
pierwszy konsul RP we Lwowie

Tekst ukazał się w nr 6-7 (274-275) 11-27 kwietnia 2017