Miasto w Europie: narodowości Wilna *
Trzeci naród historyczny - Polacy - przez kilka wieków był w Wilnie i jego okolicach najbardziej zauważalny. Z Polski przyszedł katolicyzm, a razem z nim nowe formy życia na Litwie. Samych Polaków przybyło stosunkowo niewiele - najczęściej duchowieństwo. Miejscowa magnateria litewska i ruska z pewną rezerwą patrzyła na arystokrację z Polski i ze wszech miar usiłowała jej przeszkodzić w osiedlaniu się na swoich ziemiach. Jednak ta sama miejscowa magnateria, oczarowana zwyczajami i swobodami Polaków w okresie renesansu, całkowicie przeszła niebawem na język polski. Powstał paradoks, jakiego nie uświadczysz w większości innych miejsc Europy: wyższe warstwy społeczne stały się częścią narodu polskiego, chociaż zawzięcie nazywały siebie Litwinami, i przeciwstawiały siebie "koroniarzom" - Polakom z Krakowa czy Warszawy.
W XIX i XX wieku miasto w swojej większości mówiło po polsku, języki litewski i białoruski były zepchnięte na wieś i stały się znakiem pochodzenia chłopskiego i marnego wykształcenia. Zresztą, język białoruski nie tak bardzo różnił się od polskiego, przez co był uważany za jego miejscową gwarę. Odnośnie do Litwinów powtórzyła się sytuacja znana w Irlandii: ich język miał z polskim tyle samo wspólnego, co gaelski z angielskim, wiele osób uważało go zatem za osobliwość historyczną - może sympatyczną, jednak skazaną na zaniknięcie. Inteligencja litewska długotrwałym wysiłkiem potrafiła zmienić to nastawienie (pod tym względem powiodło się jej znacznie lepiej niż Irlandczykom), jakkolwiek nie bez trudności. W taki to sposób istnieli Litwini dwojakiego rodzaju: dalecy przodkowie pierwszych mówili kiedyś językiem litewskim (albo ruskim), podczas gdy oni sami posługiwali się wyłącznie polskim i nie wyobrażali sobie życia bez Polski, chociaż byli lokalnymi patriotami; drudzy, na początku niezauważalni, używali starego litewskiego języka i marzyli o Litwie jako samodzielnym państwie. Taka sytuacja rodziła konflikty - na początku raczej łagodne, które później przerosły w nienawiść, walkę zbrojną i przesądziły o dziwnym losie tego miasta.
Józef Piłsudski, który po I wojnie światowej odbudował niepodległe państwo polskie, wywodził siebie z Litwinów - podobnie jak Adam Mickiewicz w XIX wieku albo wódz powstania, Tadeusz Kościuszko - w XVIII. Lubił powtarzać: "Polska jest niczym obwarzanek - wszystko, co najlepsze jest na obrzeżach, a w środku nie ma nic". Do tych dobrych polskich kresów zaliczał w pierwszej kolejności Wilno, gdzie się uczył i zainteresował rewolucyjnymi ideami. Tu był aresztowany po raz pierwszy: w wyniku tej właśnie rozprawy młodych spiskowców został stracony starszy brat Lenina - Aleksander. Piłsudski wyszedł z tego z życiem, z czasem za pomocą oręża wyzwolił swój kraj, zatrzymał bolszewików Lenina nad Wisłą i wkroczył do miasta swojej młodości, które na dwadzieścia lat stało się częścią jego państwa. Chociaż serce Piłsudskiego zostało pochowane na cmentarzu wileńskim, dzisiaj Polaków w Wilnie pozostało niewielu; i nie są to już przedstawiciele wyższych warstw społecznych, tylko przeważnie robotnicy, rzemieślnicy, najczęściej pochodzenia chłopskiego. W okolicznych wioskach przeważa język polski, niezauważalnie przechodzący w białoruski.
Istnieją również prawdziwi Rosjanie. Ich przeszłość w Wilnie jest różnorodna. Pierwszy Rosjanin przybył z Moskwy do Wilna bodajże już w XVI wieku. Był to książę Kurbski, patron wszystkich rosyjskich dysydentów i emigrantów politycznych. Po kłótni z carem Iwanem Groźnym uciekł z Rosji i z bliskiej zagranicy pisał listy do swego byłego władcy, na które car odpowiadał gniewnymi przekleństwami, nienagannymi jednakże pod względem literackim: od tego rozpoczęła się polemika między tyranami a ich przeciwnikami, która w Rosji nigdy nie ustała. Mniej więcej sto lat później pojawili się emigranci nie godzący się z reformą religii prawosławnej, zdecydowani za wszelką cenę zachować starą liturgię i moralność. Tak zwani staroobrzędowcy wrośli w miejscową ziemię, aczkolwiek ocalili swój język, różniący się od białoruskiego, polskiego, i tym bardziej - litewskiego. Słyną z pracowitości i spokojnego usposobienia. Ich domy modlitwy są skromne, niepodobne do cerkwi; ten, który wznosi się w ustronnej dzielnicy Wilna, za torami kolejowymi, ogrodzony jest wysokim murem, kiedyś chroniącym przed atakami. Otóż starowiercy byli kamienowani przez zwolenników nowego prawosławia. Wielu z tych ostatnich pojawiło się w Wilnie w XIX wieku, za okupacji carskiej. Zbudowali tu swoje cerkwie, często w najbardziej eksponowanych miejscach: cerkwie te do dzisiaj wznoszą nad miastem masywne kopuły w formie cebuli, kontrastując ze zgrabnym barokiem katolickim. W czasach radzieckich Rosjanie, którzy przyjechali już po II wojnie, stanowili co najmniej trzecią część mieszkańców Wilna. Na szyldach obok łacińskich liter musiała znaleźć się cyrylica, a w litewskich czy polskich szkołach obowiązkowa nauka języka rosyjskiego zajmowała niemało czasu. Nie oburzałem się zbytnio z tego powodu, ponieważ polubiłem Puszkina, a później innych poetów, o których w szkole wcale się nie mówiło, takich jak Achmatowa czy Mandelsztam; byłem jednakże wyjątkiem - moi rówieśnicy utożsamiali Rosjan ze znienawidzoną władzą. Kiedy ta władza upadła, duża część urzędników i wojskowych opuściła Litwę, a wraz z nimi niejedna Rosjanka, która w młodości przyciągała mój wzrok. Jednakże pozostało sporo inteligencji, tej bliższej tradycji księcia Kurbskiego niźli Iwana Groźnego, w mieście jest ona wciąż widoczna.
Do historycznych zaliczają się również dwie miniaturowe grupy narodowościowe Wilna - Tatarzy i Karaimi. Chociaż miasto znajduje się daleko od Bałkanów, są w nim muzułmanie. Wyznawcy Proroka - Tatarzy osiedlili się tutaj jeszcze w średniowieczu, mieli nawet swoją dzielnicę w zakolu Wilii, długo zwaną Tartarią, z meczetem i własnym cmentarzem. Dobrze pamiętam pokryte porostami nagrobki, ozdobione symbolem półksiężyca. Meczet był już za moich czasów zburzony, groby przeniesiono wkrótce na odległe przedmieście, są tam do dzisiaj. Można jeszcze spotkać samych Tatarów - nie tyle w mieście, ile w okolicach, tu zachowały się nawet ich meczety, ścianą sali modlitw zwrócone do Mekki. Już zapomnieli swojego języka, przeszli na białoruski, jednakże czytają jeszcze Koran (istnieją nawet białoruskie rękopisy pisane arabskimi literami). Z litewskich Tatarów pochodziła Loreta Asanavičiu-te., młoda dziewczyna, która zginęła pod gąsienicami czołgu, kiedy żołnierze Gorbaczowa bezskutecznie próbowali stłumić ruch niepodległościowy (Sajudis). W jej nazwisku bez trudu można usłyszeć muzułmańskie imię "Hassan".
Jeszcze bardziej osobliwi są Karaimi, jeden z najmniejszych narodów świata - jest ich zaledwie trzystu, jednakże ilość w szczególny sposób przechodzi tu w jakość: Karaimi zacięcie chronią swój język i religię, trudno ich z kimkolwiek pomylić. Ich turecka mowa jest dosyć podobna do tatarskiego, religia natomiast jest jedyna w swoim rodzaju. Karaimi nazywają siebie "ludźmi jednej Księgi", ponieważ uznają tylko Torę. Ani Nowy Testament, ani Talmud czy Koran nie są dla nich świętością, chociaż Chrystusa i Mahometa uważają za proroków. W rzeczywistości jest to najstarsza - oczywiście bardzo zmieniona - forma judaizmu przedtalmudycznego. Religię tę w czasach wczesnego średniowiecza przyjął naród wędrownych Chazarów, o których prawie nic nie wiemy; czasem się mówi, że Karaimi są potomkami Chazarów. Czy to prawda, czy nie, są oni tak samo jak Tatarzy wyspą azjatyckich stepów w krainie litewskich lasów. Niegdyś waleczni, w większości stali się ogrodnikami, zwłaszcza w miasteczku Troki nieopodal Wilna, gdzie prawie wszyscy mieszkają, chociaż mają swoją świątynię również w stolicy. Wśród nich jest więcej inteligencji niż wśród innych grup. Troje Karaimów pracuje obecnie w dyplomacji litewskiej - jedna kobieta pochodzenia karaimskiego została ambasadorem Litwy w Turcji, rozumie język tego kraju bez specjalistycznych studiów. Próżno szukać w świecie przypadku, aby jeden procent narodowości należał do służby dyplomatycznej.
Nie wspomniałem o siódmym historycznym narodzie, którego w Wilnie już prawie nie ma. Przez kilka wieków połowę, a czasem ponad połowę mieszkańców miasta stanowili Żydzi. Wilno nazywali oni "Yerushalaim d'Lita", czyli Jerozolimą Litwy: było ono w rzeczy samej podobne do Jerozolimy i swoją wielkością, i zamkniętością starego miasta, którego mury ukrywały mrowie prawdziwie wschodnich uliczek. Niemała ich część utworzyła dzielnicę żydowską, z arkadami, łączącymi ściany budynków, oraz mnóstwem domów modlitwy, z których wyróżniała się Wielka synagoga. Mieściła osiemnaście zwojów Tory; między filarami mogło się zgromadzić nawet pięć tysięcy wiernych. Dokoła tłoczyły się sklepiki, pracownie rzemieślnicze, biblioteki (w największej, założonej przez uczonego doby oświecenia Mattityahu Straszuna, znajdowały się inkunabuły w języku hebrajskim oraz nieocenione rękopisy).
Władcy Litwy i biskupi w dokuczliwy sposób ograniczali prawa Żydów - na przykład synagogi nie mogły być wyższe od kościołów katolickich, dlatego też należało do nich wchodzić schodami prowadzącymi w dół, jak do piwnicy. Mimo to Żydzi mieszkali tu spokojniej niż w innych miejscach Europy, a odkąd utracili schronienie w Kordobie i Nadrenii, miasto stało się najważniejszym centrum judaizmu na świecie. Można je było nazywać Jerozolimą litewską również z uwagi na życie duchowe. Jednak wszystko to jest jedynie wspomnieniem, pozostawionym nam przez poprzednie pokolenia.
Moi rodzice zdążyli jeszcze zobaczyć dawną dzielnicę żydowską w Wilnie, która niewiele się zmieniła od XVI czy XVII wieku. Ja widziałem coś całkiem innego. Na początku okupacji nazistowskiej (miałem wtedy pięć lat) spotkałem człowieka, który szedł nie chodnikiem, tylko po bruku, do rękawa miał przyszytą żółtą gwiazdę sześcioramienną. Byłem wtedy z matką: ona przywitała się z tym człowiekiem, wtedy zapytałem, co znaczy ta żółta gwiazda. "On jest Żydem ? odpowiedziała matka ? Żydzi mają nakaz noszenia ich". Dopiero po wojnie opowiedziała mi, że ona również była aresztowana, ponieważ nowa władza podejrzewała, że jest Żydówką, a to oznaczało karę śmierci. Matkę uratował jej były nauczyciel, wtedy wpływowy, poświadczając, że jest Litwinką i katoliczką (i jedno, i drugie jest prawdą). Chodziłem wtedy do szkoły przez zdziczałe rumowiska, w środku widniał szkielet monumentalnej białej budowli ze śladami filarów i arkad. Kiedy dowiedziałem się, że biała budowla to niegdysiejsza Wielka synagoga, była ona już zburzona, ponieważ władza radziecka bynajmniej nie wspierała judaizmu, podobnie jak innych religii. Żydzi leżeli w bezimiennych grobach w lasku sosnowym na przedmieściach Wilna, w Ponarach, jeden czy drugi pozostał w Wilnie, nieco więcej znalazło się za granicą, również w tej prawdziwej Jerozolimie. Ruiny przekształciły się w pustkowie, a o ich przeszłości nikt nawet nie wspominał. Zachował się zaułek Straszuna, bardzo zaniedbany, i oczywiście inaczej nazwany. Dzisiaj, kiedy ze ścian zeszła farba, w kilku miejscach pod oknami pojawiły się hebrajskie litery, podobne do rysunku nagich gałęzi.