Na jubileusz 350-lecia Kalwarii Wileńskiej


Założyciel Kalwarii Wileńskiej biskup Jerzy Białłozor, fot. magwil.lt
Kalwaria (Calvaria – łac. odpowiednik hebr. Golgota – to znaczy czaszka) utożsamia się przede wszystkim ze wzgórzem w Jerozolimie, gdzie został ukrzyżowany Jezus Chrystus, a ponadto kojarzy się z określonymi kompleksami architektonicznymi kultury sakralnej, ściągającymi rzesze pątników, pragnących rozpamiętywać śmierć Zbawiciela, wyprosić potrzebne łaski albo poczynić szczerą skruchę za występki.



Zachętę Chrystusa do rozważania jego bolesnych ran już w średniowieczu doskonale zrozumieli osiadli w Jerozolimie franciszkanie, którzy zbudowali tu kaplice zwane stacjami, jakie miały odtworzyć poszczególne etapy Drogi Krzyżowej. To właśnie przy nich zatrzymywali się na modlitwę wędrujący, a byli tymi przybysze nieraz naprawdę zza siedmiu gór i rzek.
By oszczędzić trudu kolejnej wyprawy do Ziemi Świętej, na którą zresztą dalece nie każdy mógł sobie pozwolić ze względów finansowych, co możniejsi po powrocie do stron rodzinnych zaczęli odwzorowywać tu miejsce kultu w Jerozolimie, czyli powodować własne Kalwarie. Pierwszą taką z fundacji błogosławionego Alwareza założyli w roku 1420 w Hiszpanii ojcowie dominikanie. Warto zaznaczyć, że w historii Kościoła i nabożeństwa pasyjnego liczba budowanych stacji wahała się od kilku czy kilkunastu, jak np. w niektórych Kalwariach europejskich do kilkudziesięciu, jak chociażby w Zebrzydowskiej czy nawet do liczby ponad stu, jak w Wambierzycach.
Szczególną popularność tworzenie Dróg Krzyżowych przybrało w wieku XVI, kiedy Kościół katolicki skutecznie oparł się reformacji. W większości przypadków wzorowano się przy tym na opisach holenderskiego księdza Christiana van Andrichemo, w których podawany był biblijny plan Jerozolimy, nazwy miejscowości oraz ich historyczne pochodzenie, forma kaplic jak też odległości pomiędzy nimi. Ta niezwykła w swej wymowie inicjatywa nie ominęła też Litwy, choć nastąpiło to zdecydowanie później, gdyż pierwsza Kalwaria za sprawą biskupa Jerzego Tyszkiewicza powstała na Żmudzi dopiero w 1642 roku.
Zaraz potem tenże biskup Jerzy Tyszkiewicz posiał pomysł odtworzenia Kalwarii jerozolimskiej w Wilnie. Na jej lokalizację przymierzano się obrać położone na obrzeżach miasta Werki, gdzie w XIV wieku książę Jagiełło założył biskupstwo wileńskie i gdzie z upływem czasu wybudowano okazałą rezydencję biskupią wraz z towarzyszącym zespołem gospodarczym. 
Zamysł ów spalił jednak na panewce, gdyż gród nad Wilią przeżywał naprawdę trudne czasy, spowodowane pożarami, okupacją moskiewską oraz najazdami kozaków, organizowanymi przez cara Aleksieja Michajłowicza. Z tego powodu nie tylko został spalony zamek wileński, ale też podupadł pałac biskupów w Werkach. Gdy w 1661 roku udało się wreszcie wygnać wojska rosyjskie, ówczesny biskup diecezji wileńskiej Jerzy Białłozor, czynnie uczestniczący w procesie odbudowy zniszczonego Wilna, podjął decyzję upamiętnienia zwycięstwa nad Moskalami wraz z podzięką Bogu za nie. Niezwykłym pomnikiem tego stała się właśnie Kalwaria Wileńska. 


Pątniczym tropem od stacji do stacji... Fot. Teresa Worobiej

Po tym, gdy biskupi wileńscy przeznaczyli na ten cel siedem włók swoich posiadłości (około 140 ha ziemi), a ze skarbca jednorazowej dotacji pieniężnej udzieliła również Kapituła Wileńska, rozpoczęła się budowa kompleksu kapliczek kalwaryjskich oraz kościoła. By najwierniej skopiować Drogę Męki Pańskiej w Jerozolimie, Jerzy Białłozor pofatygował się we własnej osobie tam się udać w celu przekonania się o jej topografii, dokładnego wymierzenia odległości pomiędzy poszczególnymi stacjami. Czynił to za pomocą kroków, a wyszło mu, że od stacji "Ratusz" do "Zdjęcie z krzyża" ma być ich 1321, od "Góry Oliwnej" do "Golgoty" – 6 000, a od "U Kajfasza" do wspomnianego "Ratusza" – 1 000. Pomimo wszystko, jeśli porównamy Kalwarię Wileńską z tą w Jerozolimie, znajdziemy drobne odstępstwa. Przepływająca obok Wilia spowodowała, że np. Góra Oliwna znajduje się nieco dalej na południe niż była w rzeczywistości.
Kalwaryjskie kaplice ulokowane przy dróżkach o łącznej długości 7 kilometrów, jak też budowany na wzniesieniu kościół w pierwotnej wersji były drewniane. Niestety, biskupowi Białłozorowi nie dane było dokończyć swego dzieła życia, gdyż Bóg przyzwał go do siebie w roku 1665. W testamencie polecił on jednak dalsze losy budowy świątyni jak też Kalwarii swemu następcy, którym okazał się biskup Aleksander Sapieha (były pomocnik założyciela Kalwarii Żmudzkiej Jerzego Tyszkiewicza). Ten postanowił przekazać prowadzenie prac ojcom dominikanom, posiadającym od kilku wieków specjalny przywilej papieski opiekowania się podobnymi miejscami. Zakonnicy dominikańscy dzięki prowadzonym z rozmachem pracom w ciągu siedmiu lat wznieśli kościółek i 35 stacji Drogi Krzyżowej.
Uroczyste otwarcie Kalwarii Wileńskiej odbyło się 9 czerwca 1669 roku, w uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Przewodzący mu biskup Aleksander Sapieha w asyście licznych duchownych przy pierwszej stacji, przedstawiającej Ostatnią Wieczerzę Chrystusa z Apostołami wygłosił słowo do zebranego ludu, a po czym sypiąc ziemię przywiezioną z Jerozolimy prowadził wiernych od stacji do stacji Drogi Krzyżowej. Biskup licznie zebranym wiernym udzielił odpustu zupełnego i ogłosił, że każdy, kto pobożnie odprawi Drogę Krzyżową, odzyska właśnie odpust zupełny.
Kalwarii Wileńskiej już od początku istnienia towarzyszyły różne zawirowania dziejowe. Przyznana przez biskupa Aleksandra Sapiehę opieka nad nią dominikanom wileńskim z parafii Ducha Świętego po siedmiu latach została z niewiadomych przyczyn przez kolejnego biskupa Mikołaja Stefana Paca cofnięta na rzecz dominikanów obserwantów z Warszawy. Historycy uważają, iż kryły się w tym wszystkim rozgrywki obozów magnackich, walczących między sobą o uzyskanie dominacji politycznej w Wielkim Księstwie Litewskim. Wydarzenia te zapoczątkowały trwający około 80 lat spór między zakonnikami z Warszawy a współbraćmi z Wilna. 
Ci ostatni z uporem dochodzili swego, a sprawa otarła się nawet o Stolicę Apostolską, która właśnie wydała dekret, nakazujący dominikanom obserwantom opuścić wileńską Kalwarię. Odtąd zaczęło się tu wiele zmieniać: zaplanowano zbudowanie 20 kaplic murowanych oraz klasztoru. Pieniądze na to przeznaczali najbardziej zamożni parafianie, mieszkańcy Wilna, oraz biskupi. W kościele kalwaryjskim do dzisiaj po obu stronach organów wiszą dwa portrety: skarbnika z Orszy Mikołaja Piotrowskiego į jego żony Krystyny, którzy na budowę kościoła i klasztoru ofiarowali 2500 złotych monet.
Kaplice przy Drodze Krzyżowej, choć nie do końca zakończone, poświęcono w roku 1772. Było ich 35, nie licząc początkowej kaplicy Matki Bożej Bolesnej, przy której wszystkie pielgrzymki się organizowały. Kaplice uzupełniało siedem drewnianych bram i jedna murowana, zwana "Żelazną". Obchody Kalwarii trwały od 3 maja (uroczystość Znalezienia Krzyża Pańskiego) do 14 września (święto Podwyższenia Krzyża Pańskiego). Obie uroczystości stały się w kościele kalwaryjskim świętami odpustowymi. Największe jednak rzesze ludzi gromadziły się tu w Wielki Piątek i w Zielone Świątki, a tradycja ta zachowała się do dzisiaj.
W roku 1772 dominikanie zakończyli też budowę murowanego barokowego kościoła, który konsekrowano pod wezwaniem Znalezienia Krzyża Pańskiego. Rok później staraniem opata klasztoru ojca Dominika Daunorowicza przy kościele zbudowano zakrystię, a przy klasztorze – refektorium.
Do połowy XX wieku architektura Kalwarii niewiele się zmieniła, chociaż dużo zniszczeń dokonała tu w 1812 roku armia Napoleona, kiedy to w kościele i w klasztorze urządzono koszary wojskowe oraz szpital. W tym to też okresie podczas pożaru bardzo ucierpiały zabudowania kościelne i klasztorne, spłonęła biblioteka klasztorna oraz archiwum. Po tych wydarzeniach Kalwarią opiekował się ojciec zakonu Maciej Magnuszewski. Wtedy to odrestaurowano wszystkie kaplice. W roku 1838, by zachęcić pielgrzymów do modlitewnego wędrowania Drogą Męki Pańskiej, wydano "Przewodnik po Kalwarii".

Kościół pw. Znalezienia Krzyża Świętego, fot. Sławomir Subotowicz

W czasach zaboru rosyjskiego takie powszechne pielgrzymowanie stanowiło wyraźną sól w oku władz carskich, szczególnie w czasach powstań narodowych, kiedy wszędzie dopatrywano się spisku i buntu. Tak w okólniku, nadesłanym 6 maja 1864 roku do konsystorza wileńskiego, cywilny gubernator Wilna nakazuje zarządzającemu wtedy diecezją prałatowi Bowkiewiczowi: W związku ze zbliżającymi się świętami Trójcy Św. i Zesłania Ducha Św., świętowanymi szczególnie uroczyście i przy wielkim zgromadzeniu ludności w kościele kalwaryjskim, proszę zarządzić, by duchowieństwo nie pozwalało na demonstracje pod żadną postacią. By w kazaniach unikano dwuznacznych wyrażeń i jakichkolwiek aluzji… W przypadku politycznych demonstracji i zamieszek, dopuszczonych lub wywoływanych przez duchowieństwo, winni będą surowo ukarani zgodnie z prawem stanu wojennego.
Mimo znajdowania się naszych stron pod zaborem carskim Kalwaria Wileńska tętniła życiem, co jakże dobitnie potwierdza w opisie Adam Honory Kirkor:
Co roku, podczas uroczystości Zesłania Ducha Świętego, dziesiątki tysięcy ludzi obojga płci z różnych zakątków zbierało się na doroczny odpust. Było to niezwykle fascynujące widowisko. Różnorodność gam kolorów, ubiorów kobiet. Staruszkowie, młodzież i dzieci szli wolnym krokiem, śpiewając nabożne pieśni lub odmawiając pacierze. Pierwszego dnia Zielonych Świąt na nabożeństwo zbierali się głównie rolnicy i mieszkańcy wsi. Drugiego dnia droga była zatarasowana przez pieszych, jak też wozy już od Zielonego Mostu aż po Kalwarię. Po nabożeństwie i Drodze Krzyżowej las zamieniał się w jedną oazę biesiadujących. Drugiego dnia Zielonych Świąt zwykle nabożeństwo celebrował biskup, a potem udzielał sakramentu bierzmowania. Natomiast trzeciego dnia do Kalwarii Wileńskiej zbierała się ludność miejska, rzemieślnicy oraz katolicy narodowości niemieckiej. Wówczas nawet księża z ambon wygłaszali kazania po niemiecku.
Do podwileńskiej miejscowości, która w nawiązaniu do Jerozolimy przybrała nazwę Jerozolimki, przybywano całymi parafiami, nie licząc pielgrzymów docierających tu na własną rękę. Ich geografia sięgała nie tylko Wileńszczyzny, lecz także różnych regionów Polski, Litwy i Białorusi, nieraz oddalonych o setki kilometrów. Poszczególne uroczystości gromadziły tu do kilkunastu tysięcy wiernych. Grupy podążały nawet po kilka dni z chorągwiami i śpiewem. Ludzi prowadziła głęboka wiara i nadzieja na wysłuchanie intencji, na uzdrowienie, na oczyszczenie duchowe. Obchody dróżek Kalwarii miały swoje niepisane tradycje, przekazywane od niepamiętnych czasów i ściśle przestrzegane przez pątników.
Rozpoczynano je od kaplicy Matki Bożej Bolesnej, wznoszącej się na wzgórzu, gdzie każdy z pielgrzymów powierzał Matce Chrystusowej swoje osobiste intencje. Stąd podążano do Wieczernika, od którego zaczynało się rozważanie Męki Pańskiej. Na dłuższych odcinkach między stacjami odnawiano bądź śpiewano część bolesną Różańca. Zbliżając się do rzeczki zwanej Cedronem, zdejmowano obuwie, by przekroczyć ją w bród, chociaż obok leżał mostek z drewnianą kapliczką. Pątnicy zanurzali dłonie do cudownej wody, omywali nią twarz. Wierzono, że pomagała od różnych dolegliwości. Przybywający z daleka zabierali ją w buteleczkach do domów.
Kilkudziecięcioosobowe grupy podążały dosłownie jedna za drugą. Tuż za Cedronem rozpoczynało się piaszczyste wzniesienie, tzw. Wzgórze Ubogich, prowadzące na Górę Oliwną. Większość pielgrzymów wspinała się tam na kolanach, dźwigając w sercach najskrytsze prośby. Mijając poszczególne kapliczki, uczestnicy Drogi Krzyżowej zapalali przy nich świece, kobiety składały skromne bukieciki kwiatów z własnych ogródków.
Nadciągające ze śpiewem grupy spotykały się przy 60 ciosanych z kamienia schodach, nad którymi górował kościół o pięknych barokowych wieżach. Wzruszenie sięgało szczytu, kiedy zmęczeni kilkugodzinną wędrówką, rozmodleni rozważaniami cierpień Chrystusowych wierni klękali u Grobu Pańskiego. Tu też składano ofiary rzeczowe i pieniężne. Pielgrzymowanie wieńczyły: szczera spowiedź, gorliwa modlitwa podczas udziału w eucharystycznej ofierze i Komunia Święta.
Z odpustu przywożono do domu upominki: święte obrazki, medaliki, różańce, świece, skromne gościńce dla dzieci. Przeżycia, doznane w Kalwarii Wileńskiej, stawały się często najważniejszymi wspomnieniami całego życia, co w szczególności dotyczyło ludzi z małych miejscowości. Wiadomości o otrzymanych w tym miejscu nawróceniach, cudownych uzdrowieniach przekazywano z ust do ust. Tak rosła sława tego miejsca, sprowadzając coraz to nowe rzesze wiernego ludu.
Dwudziestolecie międzywojenne było okresem prawdziwego rozkwitu pielgrzymowania do Kalwarii Wileńskiej. Dekretem Ojca Świętego Piusa XI z roku 1931 odpust zupełny mógł uzyskać każdy, kto ze szczerą skruchą odprawił Drogę Krzyżową, następnie uczestniczył w Mszy św., przystępując do sakramentu pokuty i przyjmując Komunię Świętą. Nic więc dziwnego, że lud Boży kornie garnął się do tego miejsca, a o doznanych licznych cudach świadczyła zwiększająca się liczba wotów dziękczynnych w głównym ołtarzu kościoła. 
Takie oto świadectwo o tych czasach zostawiła niedawno zmarła parafianka i znana Polakom na Litwie dziennikarka Julitta Tryk: 
Mieszkaliśmy blisko kościoła, rodzice byli bardzo pobożni, a więc często chodziliśmy na nabożeństwa, obchodziliśmy Drogę Krzyżową. Mama opowiadała, że jakieś 300 metrów od schodów przykościelnych, bliżej lasu, był budynek, w którym wyświetlano film o Męce Pańskiej. Zdarzało się, że ludzie czasem tak się wczuwali w sytuację, że krzyczeli, wygrażali pięściami na faryzeuszów i oprawców Jezusa. 


Relikwie Krzyża Świętego, fot. Teresa Worobiej

O tym, jak bardzo wierni przeżywali Mękę Pańską, świadczą ich ofiary przy kaplicy drugiego upadku Jezusa pod Krzyżem. Ludzie tam rzucali obwarzanki, by zmęczony Pan miał czym się posilić. Natomiast przy Grobie Chrystusa ofiarowywali płótno lniane, by okryć Jego nagie ciało. Specyfiką było to, że każdy musiał przywieźć do domu jakiś relikt, symbol. Była to często woda z rzeczki Cedron, kamuszek i... mały kawałeczek krzyża, pod którym Jezus upadł po raz wtóry. Ponoć te kawałeczki krzyża miały cudowną moc: pomagały ludziom w wielu chorobach bądź dolegliwościach.
Interesujący i ciekawy był system zbierania datków przez żebraków. Żeby żebrać, należało mieć pozwolenie proboszcza. Żebracy zwykle w ciągu dnia zbierali datki, a wieczorem oddawali królowej żebraków, która mieszkała tuż obok, bo w Bołtupiu. Ona natomiast "mniej więcej" sprawiedliwie rozdzielała pieniądze. Dodać należy, że królowa żebraków na każde doroczne święto przyjeżdżała do kościoła karetą i zawsze składała duże ofiary pieniężne.
Tragiczne losy Kalwarii Wileńskiej rozpoczęły się w roku 1941 wraz z wejściem Litwy w skład Związku Radzieckiego, kiedy to władze komunistyczne zapoczątkowały nieprzejednaną walkę z Kościołem, szczególnie zmasowaną po zakończeniu II wojny światowej, w czym rej wodził Zarząd ds. Religii Państwowego Komitetu Bezpieki. Ówczesny pełnomocnik ds. Religii, zatwardziały komunista Bronius Pušinis kilkakrotnie zwracał się pisemnie do Moskwy z listą parafii, gdzie znajdują się obiekty i miejsca sakralne, prosząc, aby je opodatkowano albo oczyszczono tereny z kaplic, bram i wszelkich innych pamiątek kultu religijnego. Na szczęście, Moskwa pamiętała, że zniszczyć Kalwarię nie miały odwagi nawet władze carskie, chociaż już wtedy zabiegał o to sam gubernator oraz biskupi prawosławni. 
Gdy jednak usilne starania władz w pomniejszeniu znaczenia kultu Kalwarii Wileńskiej spełzały na niczym, podjęto decyzję bardziej radykalnych posunięć. W marcu 1963 roku do Lasu Kalwaryjskiego ściągnięto sprzęt wojskowy, mieszkańcom zabroniono opuszczać domostwa, tłumacząc, że będą tu odbywały się manewry wojskowe. W pobliskim Bołtupiu i w Jerozolimce na noc wyłączono prąd. Teren patrolowali żołnierze z psami. W straszną marcową noc mieszkańców okolicznych domów obudziły trwające do rana wybuchy. Na rozkaz władz sowieckich wojskowi Armii Czerwonej wysadzili w powietrze wszystkie Bramy Jerozolimskie i kaplice. Ocalały jedynie cztery z nich, znajdujące się przy kościele.
Rano mieszkańcy Jerozolimki stali się świadkami dokonanego barbarzyństwa: po kapliczkach Drogi Krzyżowej pozostały tylko doły, a ciężarówki wojskowe wywoziły w pośpiechu gruzy. Z bólem patrząc na to, co zostało po wiekowej świetności tego miejsca, ludzie powtarzali w rozpaczy: Nie ma Kalwarii!
Oto jak te straszliwe wydarzenia wspominała cytowana już powyżej Julitta Tryk:
W nocy 17 marca 1963 roku usłyszeliśmy jakieś wybuchy. Myśleliśmy, że to odgłosy ćwiczeń wojskowych z Północnego Miasteczka, więc nie przejmowaliśmy się zbytnio. Rano jednak od ludzi w pracy dowiedziałam się, że wysadzono w powietrze kilka kaplic w okolicy Bołtupia. 
Po kilku dniach nocą 21 marca znów obudziły nas wybuchy. Tym razem przez okno zobaczyliśmy uzbrojonych w automaty żołnierzy w towarzystwie dużych psów. Chcieliśmy zapalić światło, ale było odłączone. W oknach sąsiadów też paliły się tylko świece. Od strony lasu dochodziły tak silne odgłosy detonacji, że aż szyby drżały.
Rano wybrałam się do kościoła. Przyszłam i zobaczyłam wyburzone mury kaplic. Obok – duża ciężarówka i grupa żołnierzy. Na dziedzińcu stała grupa wiernych i sfrustrowany proboszcz. Próbowaliśmy podejść bliżej, ale żołnierze zabraniali. Ktoś opowiadał, że jeden z żołnierzy, który odmówił ładowania cegieł do samochodu, został siłą wpakowany do "czarnego wozu" i wywieziony. 
Po długiej konsternacji proboszcz wszystkich zaprosił do kościoła na Mszę św. Niby codzienna tradycyjna Msza św., a jednak inna, bo wciąż przerywana szlochem wiernych i proboszcza, który też nie mógł skoncentrować się na modlitwie.
Za wysadzeniem w powietrze stacji kalwaryjskich podążyło zacieranie po nich śladów poprzez zabudowę terenu. Obok rzeczki Cedron rozlokowano przykładowo obóz pionierski, który po sezonie miał funkcjonować jako profilaktorium. Przymierzano się też do zamknięcia kościoła pw. Znalezienia Krzyża Pańskiego, z przeznaczeniem jego wnętrza na… salę kinową. Wszystkie te zabiegi nie odnosiły jednak zamierzonych skutków, gdyż czyjeś życzliwe ręce wciąż oznakowywały zarysy fundamentów stacji drobnymi kamykami, gałązkami, polnymi kwiatami. Porośniętymi trawą dróżkami kalwaryjskimi wciąż ciągnęły mniejsze i większe grupki pielgrzymów.


Tu spoczywają żołnierze AK, polegli w bitwie pod Krawczunami, fot. Teresa Worobiej

Wraz z pierestrojką w Kalwarii powiały zdecydowanie ożywcze wiatry. 1 lipca 1990 roku pod przewodnictwem śp. Jana Mincewicza zorganizowano pierwszą masową pielgrzymkę, mającą swój początek na wileńskim Placu Katedralnym. Nie trzeba mówić, że służyła ona przetarciu cokolwiek zapomnianego szlaku i stanowiła zachętę do pójścia w pątnicze ślady.
Ledwie Litwa w marcu 1990 roku wybiła się na niepodległość, ówczesny proboszcz Kalwarii Wileńskiej Julius Baltušis, zachęcony przez biskupa Julijonasa Steponavičiusa oraz rektora Ostrej Bramy Algirdasa Gutauskasa zaczął planować odbudowę Kalwarii. Na jego wniosek architekt Brygida Radavičiūtė, po zapoznaniu się z materiałem historycznym, zdjęciami i badaniami archeologicznymi, przystąpiła do projektowania wyburzonych kaplic, ścieżek, oznakowań informacyjnych.
Ksiądz proboszcz z wielkim entuzjazmem poszukiwał pieniędzy, planował prace. Do tej szlachetnej misji zaangażowało się wiele osób świeckich, również naszych rodaków. Na cel odbudowy Kalwarii Wileńskiej koncertował prowadzony przez Jana Mincewicza zespół "Wileńszczyzna", do akcji zbiórki włączył się Oddział Towarzystwa Przyjaciół Grodna i Wilna w Białymstoku, który przekazał dziewięć tysięcy dolarów. Jakże zbożny cel odbudowy Kalwarii Wileńskiej znalazł też finansowy odzew poza dalszymi granicami Litwy, m.in. w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Z przysłowiowego "ziarnka" do ziarnka" uzbierała się miarka pozwalająca, by prace posuwały się do przodu.
Ksiądz Julius Baltušis, podobnie jak niegdyś biskup Jerzy Białłozor nie dokończył, niestety, swego dzieła. Nim Pan przyzwał go do siebie, zdążył jednak założyć fundamenty pod dwanaście kaplic, bramę do stacji XVII oraz rozpocząć budowę kaplicy "U Heroda".
W ciągu kilku lat nad dalszym przebiegiem prac czuwał jego następca ks. Raimundas Varaneckas, a przez ostatnie lat sześć – ks. Kęstutis Latoža. Odbudowa Kalwarii Wileńskiej trwała faktycznie 12 lat. W tym czasie niczym feniks z popiołów wyrosło 16 kaplic murowanych, siedem bram drewnianych, jedna murowana, przerzucono most przez rzeczkę Cedron, wybudowano przy nim drewnianą kapliczkę.
Wypada odnotować, że wiele prac wykonali sami wierni. Np. Aloyzas Domarkas przez cały czas odbudowy Kalwarii pracował nieodpłatnie, a na domiar z własnych pieniędzy całkowicie odbudował jedną z kaplic. Dziś zamontowane tabliczki podają nazwiska osób, które przyczyniły się do tego, by to tak ważne sakralne miejsce odzyskało dawną świetność.
19 maja 2002 roku, w parafialny odpust Zesłania Ducha Świętego, nad wzgórzem kalwaryjskim rozległo się 40 donośnych uderzeń dzwonu, przypominających męczeństwo Kalwarii, która przed 40 laty została wyburzona. Metropolita wileński Audrys Juozas Bačkis poświęcił pięć odbudowanych ostatnio kaplic Męki Pańskiej i uroczyście ogłosił Akt sfinalizowania odbudowy Kalwarii Wileńskiej. Tym samym dobiegł końca 40-letni etap walki o ocalenie tego świętego dla wiernych miejsca.
Na zakończenie słów kilka o kościele i przyległym doń cmentarzu. Świątynia z piętrzącymi się nad nią dwiema strzelistymi wieżycami nie jest duża, a będąc w istocie jedną ze stacji Drogi Krzyżowej, zachwyca swoją przytulną atmosferą. Jak już nadmieniłem, w drewnianej postaci pierwiastkowej została wzniesiona w latach 1662-1669. Dzisiejszy murowany wygląd zawdzięcza dokonanej przez dominikanów przebudowie w latach 1755-1772 według projektu mającego wybitne zasługi dla Wilna architekta Krzysztofa Glaubitza i jest poniekąd klasycznym przykładem późnego baroku.
Styl ten dominuje też w wystroju wnętrza. Wzrok pociągają wyraziste freski wraz z bogatym centralnym i bocznymi ołtarzami. Skoro kościół jest stacją XXXII całego kompleksu Drogi Krzyżowej – "Jezus umiera na Krzyżu", nad głównym ołtarzem widnieje pokaźnych rozmiarów Krzyż z Męką Pańską. Nieco wyżej z obrazu spogląda św. Helena, która właśnie odnalazła drzewo Krzyża męki oraz śmierci naszego Zbawiciela. Oprócz wielu innych obrazów fundatorów kościoła czy też wybitnych ojców dominikanów warty uwagi jest wizerunek Matki Bożej Bolesnej w ołtarzu Maryjnym i figura Jezusa Frasobliwego w drugim ołtarzu bocznym.
Po prawej stronie ołtarza głównego w szklanej obudowie znajduje się relikwiarz z małą cząstką Krzyża św. Relikwie należały do kościoła od XVIII wieku. W roku 1960 skradziono je. Dopiero po 40 latach, w 2002 roku, Bóg ruszył sumieniem złodzieja (a był nim mieszkaniec Białorusi) na tyle, że zwrócił je ówczesnemu metropolicie Mińska i Słucka, a ten przekazał je kościołowi Znalezienia Krzyża Świętego w Kalwarii Wileńskiej. 


Krzyż ku czci Polaków-zesłańców na Cmentarzu Kalwaryjskim, fot. Teresa Worobiej

Przyległy do świątyni teren zajmuje cmentarz, gęsto usiany grobami, swym pofałdowaniem bardzo podobny do wileńskiej Rossy, który jest m.in. miejscem wiecznego spoczynku znanych wileńskich dziennikarzy – Jerzego Surwiły i Julitty Tryk. Tu też pogrzebano żołnierzy Armii Krajowej, poległych w bitwie z oddziałami niemieckimi pod Krawczunami w operacji "Ostra Brama". Zwłoki 46 akowców przywieziono do Lasu Kalwaryjskiego 13 lipca 1944 roku i ułożono w mogile pomiędzy XXVI i XXVII stacjami. Po wojnie miejscowi mieszkańcy potajemnie opiekowali się tymi grobami.
W roku 1979 część grobów przeniesiono na cmentarz przykościelny i pogrzebano na stromym zboczu. W roku 1989 w miejscu nowego pochówku ustawiono żelazny krzyż. Rok później wzniesiono natomiast pomnik i płytę ze stosownym napisem, która niebawem stała się obiektem ataku nacjonalistycznie usposobionych wandali, a sklejona zachowała się do dzisiaj.
Przed wejściem na cmentarz w maju 1990 roku z inicjatywy Polskiej Sekcji Wileńskiej Wspólnoty Więźniów Politycznych i Zesłańców, której naonczas prezesował Romuald Gieczewski, ustawiono krzyż ku czci Polaków-zesłańców, wywiezionych przez władze sowieckie z terenów Wileńszczyzny w latach 1939-1956. 
Odrodzona dzięki pamięci i wierze Kalwaria Wileńska znów zaprasza wiernych do rozważania Męki Jezusa Chrystusa i postępowania Jego śladami. Od maja do jesieni napływają tu liczne pielgrzymki z Wileńszczyzny, całej Litwy i spoza jej granic. Miejsce to było, jest i (w co święcie wierzę!) pozostanie drogie sercom wiernych, dla których pokutne modlitwy na Dróżkach Pańskich stanowią źródło nadziei na otrzymanie potrzebnych łask Bożych.