Najszlachetniejszy spośród zawodów


Na zdjęciu: Oksana Kimso, fot. archiwum
Rok bieżący na świecie został ogłoszony Rokiem Pielęgniarki i Położnej. Kiedy w styczniu papież Franciszek nawiązał do tego wydarzenia, zachęcił wiernych do modlitwy za nie, „aby mogły jak najlepiej wykonywać swoją cenną pracę”. Przy tej okazji o położnych powiedział, że „wypełniają być może najszlachetniejszy spośród zawodów”. Z kolei 25 marca – w Uroczystość Zwiastowania Pańskiego – w Kościele na całym świecie jest obchodzony Dzień Świętości Życia.


Został on ustanowiony w odpowiedzi na wezwanie św. Jana Pawła II, aby budzić w społeczeństwie wrażliwość na wartość i sens ludzkiego życia w każdym jego momencie i w każdej kondycji. Tego dnia uwaga wszystkich skierowana jest ku najbardziej bezbronnym – dzieciom poczętym. Wiele uwagi poświęca się obronie życia od momentu poczęcia do naturalnej śmierci, ukazując zło, które niesie ze sobą aborcja i eutanazja. Położne są pierwsze, które na swoich rękach trzymają nowe życie. Efekt ich pracy – to koniec pierwszego, najbardziej tajemniczego okresu życia człowieka, który mija w łonie matki. Przyjmują na świat dziecko; często wcześniej, niż przewiduje to natura; często to życie tli się resztką sił i cała ekipa lekarzy i pielęgniarek angażuje się w pomoc dziecku. Oksana Kimso, mieszkanka podwileńskiej miejscowości Gałgi, od 29 lat pracuje w zawodzie położnej. Z Czytelnikami „Tygodnika Wileńszczyzny” dzieli się doświadczeniem swojej pracy.

– Patrz, to jest ciocia, która pierwsza ciebie wzięła na ręce. Ona pierwsza ciebie zobaczyła – tak rodzice przedstawiają mnie swoim podrośniętym pociechom – opowiada pani Oksana i zauważa, że te słowa działają wręcz magicznie na dzieci: nawet największe łobuzy stają się grzeczne i bez problemu dają się przytulić, usiąść na kolanach.

Nowa praca – nowe wyzwania

O tym, żeby uzupełnić szeregi pracowników medycyny Oksana marzyła już w szkole. Po maturze próbowała zrealizować swoje marzenia w Grodnie. Tam się nie powiodło, więc wróciła do Wilna i podjęła naukę w szkole pielęgniarstwa w Bołtupiu, w Wilnie (dzisiaj Kolegium Wileńskie).

– Kiedy złożyłam podanie, zaproponowano mi dwa kierunki: pielęgniarstwo ogólne (2,5 roku) i położnictwo (3 lata). O położnictwie zadecydowałam po naradzie w domu. Mój rocznik był jednym z ostatnich w Wilnie. Studia z położnictwa zostały przeniesione do Kowna – opowiada pani Oksana i tłumaczy, że kandydatki na położne do dzisiaj mają dłuższe studia niż te, które studiują pielęgniarstwo ogólne.

Pierwsza praca – do niedawna jedyna – była w klinice na Antokolu. Pani Oksana przepracowała tam na wydziale akuszerii i ginekologii 28 lat. Przed rokiem postanowiła zmienić miejsce pracy – podobnie jak wielu jej kolegów z pracy przeniosła się do nowo zbudowanego oddziału szpitala położniczego w Santaryszkach.

O zmianie miejsca zatrudnienia mówi, że zastosowała się do porady, iż pracę należy zmieniać co kilka lat. Poza tym oddział w Santaryszkach jest zaliczany do tzw. III stopnia placówek zdrowotnych, które udzielają pomocy specjalistycznej w najtrudniejszych wypadkach.

– Jeśli w klinice na Antokolu w oddziale pracowało nas 50 i bywało, że z niektórymi osobami nie widziałam się przez kilka dni z rzędu, to teraz jest nas 150, więc jeszcze rzadziej ze sobą się spotykamy. Jest to też praca bardziej wymagająca, bo więcej mamy sytuacji patologicznych. Częściej też uczestniczę w operacjach cesarskiego cięcia. Poza tym, praca jest taka sama, dzieci rodzą się podobnie – podkreśla położna.

Jeden pacierz – jedno dziecko

Jak zauważa nasza bohaterka, pierwsze dni w zawodzie pociągnęły za sobą sporo emocji: niepewność, której nie wolno okazać przy pacjentce, strach, że coś się nie uda.

– Podczas studiów już od pierwszego roku mieliśmy praktyki w szpitalach i szkoła nas bardzo dobrze przygotowała do zawodu, czasami jednak rzeczywistość odbiega od teorii. „Mój” pierwszy poród zapamiętałam bardzo dobrze: jako młoda położna czułam się dość nieswojo i wtedy lekarka, żeby dodać mi otuchy i zająć moje myśli czymś innym, powiedziała: „Odmówisz Ojcze nasz i dziecko się urodzi”. Dosłownie zastosowałam się do jej wskazówek i się modliłam. Następną rzeczą, którą zapamiętałam, to, że już trzymam małe dzieciątko na rękach. Jak ono się urodziło – nic a nic nie pamiętałam, ale wszystko było dobrze: zdrowa mama, zdrowe dziecko – wspomina Kimso początki swojej „położniczej przygody”.

Upodobała sobie ten zawód. Podkreśla, że do pracy zawsze stara się iść w dobrym nastroju. Wszak zawsze towarzyszy jej świadomość, że jest obecna przy narodzinach nowego człowieka, więc powinna otoczyć go dobrą „energią”, przekazać mu coś pozytywnego z tego niełatwego, bądź co bądź życia.

– Myślę o moich kolegach – lekarzach i pielęgniarkach – żeby nie wnosić negatywnej energii do miejsca pracy, szczególnie, gdy się pracuje wśród ludzi – podkreśla rozmówczyni.

Przygotowani na wszysko

 

Na zdjęciu: Oksana Kimso w swojej pracy codziennie jest świadkiem woli Bożej i dziecięcej ufności, fot. archiwum

Na oddziale położniczym, gdzie pracuje pani Oksana, zdarzają się różne sytuacje. Trafiają tu kobiety zarówno z ciążą patologiczną, jak i normalną.

– Jeśli kobieta ma jakiś problem, czy jest zagrożenie, że dziecko może się urodzić chore, to jest kierowana do naszego oddziału w Santaryszkach. Oddział jest podzielony na dział przyjęć, porodówkę i poporodowy. Wśród pracowników panuje rotacja: pracuję w różnych miejscach, z różnymi pacjentkami, w różnych sytuacjach. Kiedyś było tak, że się pracowało tylko w jednej dziedzinie, np. przy porodach. Teraz mamy pracę zróżnicowaną, ponieważ powinnyśmy umieć pracować i z rodzicami, i z dziećmi. Czasem jakaś patologia może się uwidocznić dopiero po trzeciej dobie. Klinika na Antokolu przyjmuje porody po 34 tygodniu ciąży. Do nas, do Santaryszek, trafiają mamy też wcześniej. Wcześniaki są odsyłane na specjalny oddział, gdzie dorastają w inkubatorach. Przyjmujemy porody nawet w 24-28 tygodniu ciąży – opowiada pani Oksana.

– Zawsze powinnyśmy zachować zimną krew i dystans. Czasem zdarzają się przypadki, gdy rodzi się dziecko chore albo obciążone wadą genetyczną. Jako położna od razu widzę, że coś jest nie tak, ale nigdy nie mogę tego powiedzieć rodzicom, mamie, ponieważ ten obowiązek należy do lekarza. Diagnozy, choć nie wiem, jak byłaby widoczna na noworodku, zanim nie jest potwierdzona przez badania, nie wolno ogłaszać – tłumaczy pani Oksana i dodaje, że dziecko z niepełnosprawnością albo z wadą genetyczną jest obecnie lepiej przyjmowane w środowisku, niż kiedyś, gdy tylko zaczynała pracę. Społeczeństwo zrobiło w tej sprawie spory krok do przodu.

Bóg jest dawcą życia

Położna opowiada, że współczesna medycyna osiągnęła naprawdę wiele. Bardzo rzadko się zdarza, żeby podczas połogu zmarła mama. Śmierć dziecka jeszcze się zdarza. Choć – jak zauważa rozmówczyni – lata praktyki tylko utwierdzają ją w przekonaniu, że życie człowieka nie pochodzi od ludzi, tylko od Boga.

– Świadomość tego, że to Bóg czuwa nad życiem ludzkim, towarzyszy mi zawsze… Zdarza się, że przez całą ciążę kobieta i dziecko są zdrowe, nic nie dokucza, nie ma żadnych infekcji, a dziecko porodu nie przeżywa. Inna sytuacja: przyjdzie ktoś na badanie i lekarze stwierdzą, że jeszcze za wcześnie, jeszcze nie czas, a na drugi dzień dziecko jest już martwe… Trudno mówić, czy zawinił czynnik ludzki, czy jednak wola Boża była inna. Jedno jest pewne, że nie wolno ingerować w poród na własne widzimisię i jeśli nie ma żadnych ku temu wskazań. To dziecko „decyduje”, kiedy wydostanie się na świat. Nie może być samowoli, żeby na każde zawołanie wykonywać cesarskie cięcie. Owszem, jeśli kobieta ma problemy w ciąży, ma już swoje lata albo coś zagraża jej życiu, a dziecku lepiej będzie w inkubatorze, to ciążę rozwiązuje się przed terminem. Teraz wcześniaki mają więcej szans na przeżycie. Medycyna idzie do przodu i w tej dziedzinie proponuje wiele rozwiązań – mówi położna.

Nie czekajcie z chrztem

Pani Oksana tylko jeden raz ochrzciła umierające dziecko. Był trudny przypadek i nie było czasu, żeby wezwać kapłana.

– Zazwyczaj, gdy dziecko i mama są zdrowe, to rodzice wolą poczekać z chrztem. Zawsze im tłumaczę, żeby nie czekali: lepiej wcześniej zawierzyć dzieciątko Panu Bogu. Nie warto czekać na piękne sukieneczki i sesje zdjęciowe. Niektórzy z rodziców słuchają moich porad, inni robią po swojemu – zauważa położna. Opowiada też, że zdarzają się sytuacje, gdy rodzice są bardzo świadomi swojej wiary i nie kryją się z tym w szpitalu.

– Miałam pacjentkę, której mąż jest Włochem. Kiedy przyjechali urodzić dziecko, młoda mama wciąż mnie dopytywała, kiedy zacznie się moment porodu. Dziwiłam się, skąd u niej taka niecierpliwość… Gdy zaczęła rodzić, mąż zabrał się do czytania litanii do Matki Boskiej. Małżonkowie chcieli pomodlić się nie przed i nie po porodzie, ale w trakcie. Tak sobie zaplanowali, a może im ktoś tak doradził. Włochowi z oporem szła modlitwa po litewsku, dlatego ja się włączyłam i zaczęłam z nimi wspólnie się modlić. Zdziwili się, że znam modlitwę, i widać było, że są zadowoleni z faktu, iż personel medyczny ich podtrzymuje. Takie momenty, choć rzadko, ale się zdarzają. Rodzice zawierzają swoje dziecko (w sposób widoczny) Bogu, będąc świadomi, że uczestniczą w dziele Stwórcy. Było też wydarzenie: krzątam się koło kobiety tuż po porodzie i słyszę „Sveika Marija” („Zdrowaś Maryjo”). Najpierw nie mogłam zrozumieć skąd dochodzi modlitwa. Muszę przyznać, że był to piękny widok rodziców modlących się nad synkiem. Była też para, kiedy tuż po urodzeniu, tatuś uczynił na czole swoich synów znak krzyża… Takie momenty są wzruszające – opowiada pani Oksana.

Mąż i… woda

Położna zauważa, że w ciągu prawie trzech dekad pracy przy porodach, wiele się zmieniło. Do niej się zgłaszają już dzieci pierwszych pacjentek. Zmieniło się też podejście do porodu – coraz częściej ojcowie biorą udział w tym wydarzeniu. Co prawda zdarzają się też mężczyźni, którzy nie chcą być przy porodzie.

– Szanujemy decyzję rodziców. Z innej strony, trzeba przyznać, że to mama, co by nie mówić, jest tą osobą, która pierwsza się zajmie dzieciątkiem: ona przystawi go do piersi, ona pierwsza go przytuli, uśpi, przewinie. Taka jest nasza natura i tego już nikt nie zmieni – tłumaczy pielęgniarka.

Opowiada też, że od jakiegoś czasu pracuje z kobietami, które rodzą w wodzie. Praktykę tę rozpoczęła jeszcze w klinice na Antokolu. Jak zauważa, szpital wyszedł z taką inicjatywą na prośbę młodych mam.

– Są tego plusy i minusy. Jeśli istnieje choć najmniejsze ryzyko powikłania podczas porodu, czy jest tzw. ciąża patologiczna, to nikt z lekarzy i pielęgniarek nie zgodzi się na taki poród. Od pięciu lat pracuję z kobietami, które rodzą w wodzie, w wannie. Najpierw podeszłam do tego z rezerwą: co tu one wymyśliły, ale po latach widzę, że jest całkiem dobrze. Jeśli kobieta i dziecko czują się komfortowo, dlaczego nie wcielić tego w życie. Oczywiście nie każda kobieta zgodzi się na taki poród. Jeśli któraś z pań nie czuje się komfortowo w wodzie, nie ma satysfakcji z kąpieli lub pływania, to taki sposób jej nie pasuje. Poza tym, większość kobiet, które rodzą w wannie, to wcześniej chodziło na różne hydro-zajęcia, masaże lub gimnastykę wodną. Zalety – to odczucie mniejszego bólu, nie podajemy pacjentce znieczulenia, a dziecko przeżywa mniejszy stres – pani Oksana opowiada o nowej metodzie. Zaznacza przy tym, że zazwyczaj przy porodzie kobiecie towarzyszy położna, jeśli jest jakakolwiek patologia lub zagrożenie, to wtedy jest lekarz i położna. I w zależności od stopnia patologii i ryzyka, ekipa personelu medycznego będzie większa. Niektóre kobiety wolą rodzić tylko przy położnej.

Nie ryzykujmy!

Kimso ostrzega też panie przed nową „modą” porodu w domu. Ktoś wymyślił, że jest to powrót do tradycji, że nasze prababki i babki tak rodziły, że to jest zgodne z naturą.

– Nikt z wykwalifikowanych położnych nie zgadza się na to, żeby towarzyszyć kobietom w czasie porodu w domu. Na Litwie wyznaczone zostały do tego tak zwane babki (lit. dula). Owszem, mają zaliczone kursy, ale podejmują się wielkiego ryzyka. Wszak nigdy nie da się przewidzieć, jak skończy się poród. Zdarza się, że po urodzeniu dziecka zaczyna się u mamy wewnętrzny krwotok, którego nie da się zauważyć. Po lekarza rodzina dzwoni po trzech dobach, kiedy już jest późno na uratowanie życia. Bywa też, że dziecko jest owinięte pępowiną, czy za długo zatrzymało się w kanale porodowym i jest niedotlenione, dlatego potrzebuje natychmiastowej opieki specjalistycznej – tłumaczy swoje racje Kimso, która, co prawda, dwa razy odebrała poród w samochodzie. Zdarzyło się to tuż pod szpitalem, kiedy rodzice nie zdążyli już dojść do sali.

Położna podkreśla, że zawsze trzeba się kierować zdrowym rozsądkiem i zaufać specjalistom. Dzisiaj, gdy cały kraj jest objęty kwarantanną, to na porodówkę daleko nie każdy ma dostęp.

– Czasem młodzi rodzice się buntują, dlaczego nie pozwalamy na odwiedziny. Powinni uświadomić i zdecydować, kogo chcą mieć przy sobie, gdy nowy człowiek będzie się rwał na ten świat: specjalistów czy męża lub kogoś z rodziny, kto w niczym nie pomoże… – tłumaczy pani Oksana, dla której każde nowe życie jest wielkim darem Bożym i dziękuje za nie Stwórcy.

Artykuł ukazał się w nr 13 „Tygodnika Wileńszczyzny” z dn. 26 marca – 1 kwietnia 2020 r. (wydanie internetowe nr 1019)