Niby „nasz” - obrotniś warszawski


Maryla Wańkowicz (później Kiełczewska) i Melchior Wańkowicz w podwileńskich Lewidanach, fot. tygodnik.lt
"Tygodnik Wileńszczyzny", 12-18.12.2012, nr 591
„Życia dawnego nie ma. Musiało odejść. Rozumiem. Ale żal” – Melchior Wańkowicz „Szczenięce lata”. Minęła właśnie 120. rocznica urodzin autora tych słów, jednej z najbarwniejszych postaci polskiej literatury XX wieku. Odnotujmy z tej okazji zaledwie kilka śladów jego bytności w Wilnie i na Wileńszczyźnie.
Niektóre z nich, jak na przykład zamieszczone tu fotografie, po raz pierwszy ukazują się na łamach prasy. Pochodzą z książki – w pełnym tego słowa znaczeniu – unikatowej – wydanej we Wrocławiu w 2002 r. staraniem rodziny wywodzącej się z Kresów. Nakład – kilkadziesiąt zaledwie egzemplarzy. Jestem w posiadaniu nr 10 z dedykacją: „Kochanym Halince i Jurkowi Surwiło te bardzo osobiste wspomnienia dodaję do ich zbiorów. Janka. Warszawa 10.10.2002”. Jej autorką jest Janka Kiełczewska-Michejda, osoba, z którą łączyła moją rodzinę ponad dwudziestoletnia przyjaźń. Janka niestety już nie żyje. Pozostała ta piękna książka oprawiona w płótno z wyciśniętym na okładce herbem Abdank – rodu Skarbek-Kiełczewskich. Jeden z jego przedstawicieli – Franciszek w drugiej połowie XVII wieku, po przybyciu z Lubelskiego na Litwę i poślubieniu tu Zuzanny Judyckiej, kupił dobra Gursztany w woj. wileńskim. Od niego wywodzi się „litewska” linia Kiełczewskich.

Oto kilka zdań z „Wprowadzenia”: „Jest to skrótowa opowieść o dziejach naszych dwóch rodzin – Kiełczewskich i Wańkowiczów, wraz z moimi wspomnieniami z okresu dzieciństwa i wczesnej młodości, spędzonymi w Wilnie (od red.: dziadek autorki był właścicielem domu przy ul. Adama Mickiewicza 31, obecnie Gedimino al.) i rodzinnych Ławryniszkach… To co nastąpiło w 1945 roku było najcięższe dla pokoleń naszych rodziców, zmuszonych do pozostawienia wszystkiego i szukania w obcej dla nich, również ustrojowo Polsce, jakiegoś modus vivendi. Ale i dla naszych roczników z akowskiego pokolenia było to ciężkim doświadczeniem. Wierzyliśmy przecież, że alianci zachodni nie zawiodą. Któż z nas, pionków, mógł wówczas wiedzieć o zapadłej już decyzji oddania tych ziem. Długą więc stała się nasza droga do Polski, wiodąca poprzez sowieckie więzienia i łagry i wielu nie zdołało jej przebyć… Pisałam wyrywkowo, z długimi przerwami. Pomijając wiele. Nie napisałam nawet o Wilnie, dla mnie najpiękniejszym mieście świata (od red.: Janka wraz ze swym mężem Andrzejem, synem profesora Kornela Michejdy, znakomitego chirurga, tworzącego w przedwojennym Wilnie podstawy nowoczesnej chirurgii, zwiedziła kawał świata, oboje pracowali m. in. w dziale prawnym konsulatu polskiego w Waszyngtonie, „fuks dla bezpartyjnych po odwilży polskiego października 1956”), w Komitecie Solidarności z Narodami Azji i Afryki, z ciągłym przebywaniem w zdobywających niepodległość krajach azjatyckich i afrykańskich).

„Nasze Ławryniszki leżały na północny-zachód od Wilna, po lewej stronie mejszagolskiej szosy, parę kilometrów przed Suderwą, która stanowiła dla nas epicentrum naszych stron. Była to kraina malownicza nad podziw. Falista z ostrymi wzniesieniami, z lasami o starym dębowym i świerkowo-brzozowym drzewostanie, łąkach kwiecistych, rojstach z małymi oczkami jeziorek i dwoma dużymi jeziorami między Ławryniszkami a Suderwą – długim rynnowatym Wilnoje i owalną, należącą do nas Rzeszą, z wyspą w kształcie bochenka chleba pośrodku – oazą konwalii i słowików. Z jeziora tego, drzemiącego sennie wśród łąk i pól, wypływała mała rzeczułka – Rzeszanka…”

Maria (Maryla) z Wańkowiczów – Kiełczewska – matka Janki Michejdy – urodziła się w pobliskich Lewidanach, była spokrewniona z Melchiorem Wańkowiczem. Odwiedzał on przy każdej okazji wańkowiczowskie Lewidany, leżące w pobliżu Jurkiszek – majątku Zygmunta Jundziłła, znanego prawnika i senatora. „Jurkiszki, zakodowane w mej pamięci, to klasycznie polski drewniany dwór – chyba najpiękniejszy tego typu, jaki widziałam – stojący w oprawie rozrosłych drzew wypielęgnowanego parku, pełen dostojności i uroku starych mebli, obrazów, kruchej porcelany. Nie zostało z niego i jego otoczenia dosłownie nic. Jak również nawet śladu po tej drodze do Lewidan, w których na wzgórzu, za zarośniętym dziś już stawem, można jeszcze rozpoznać miejsce, gdzie niegdyś stał lewidański dom – po krzaku zdziczałego bzu. Kwitł tak pięknie wiosną po prawej stronie ganku, przy podjeździe…”

Nie zostało śladu po dworach polskich na Wileńszczyźnie, nie zostało niemal śladu po Celi Konrada w Wilnie. Warto odnotować, że Wańkowicz kilkakrotnie obecny był na Środach Literackich w murach pobazyliańskich na Ostrobramskiej. Podczas spotkania (rok 1935) pasjonująco mówił o tradycjach rycerskich w psychice Polaków. W dwa lata później ponownie gościł w Celi Konrada. Wtedy to „Kurier Wileński” pisał m. in. „Z pochodzenia jest niby „nasz”, z pozycji życiowej – obrotniś warszawski i przyjeżdża, tu kraj przebobruje (ze starostą w aucie), wszystko wypatrzy, opisze, ośmieje, wytknie, a przecie ani starosta się nie przysięga, że więcej już z nim do auta nie siądzie, ani człowiek tutejszy, do takich manier nie bardzo nawykły, żalu nie żywi. Przeciwnie, opowiadający historię krzyża z białoruskim napisem postawionego ku czci Marszałka przez ekskomunistę, podśmiewający przedstawicieli Najjaśniejszej Rzeczpospolitej wobec wysokiego przedstawicielstwa tejże, wymowny pan z Warszawy wyrasta w oczach tutejszych do jakiejś roli niemalże ich rzecznika i orędownika”.

W kwietniu 1938 tłumy dosłownie przyszły do Celi Konrada na Środę popularnego w Wilnie autora. Czekała na nich dodatkowa niespodzianka. Razem z Wańkowiczem zjawił się Sergiusz Piasecki. Postać barwna: pisarz, żołnierz, agent wywiadu polskiego, przemytnik i nie tylko towaru, ale również ludzi pragnących opuścić ZSRR. Był za to kilkakrotnie skazywany na karę więzienia. W 1926 r., jako że był wielokrotnym recydywistą, wywiad zrezygnował z jego współpracy. Od tego czasu trudnił się rozbojem, głównie na terenie Wileńszczyzny. Został skazany na karę śmierci. Prezydent skorzystał z prawa łaski i karę zamieniono mu na 15 lat więzienia. W związku z ogłoszonym konkursem literackim otrzymał zgodę władz więziennych na pisanie powieści. Pierwsze dwie zostały skonfiskowane. Natomiast trzecią „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” wysłano do wydawnictwa „Rój”, gdzie trafiła do rąk Melchiora Wańkowicza. Pisarz odwiedził Piaseckiego w więzieniu, po czym rozpoczął starania o jego zwolnienie. Artykuły Wańkowicza, sukces wydawniczy „Kochanka…”, jak również choroba (gruźlica) doprowadziły do zwolnienia Piaseckiego.

Śladów Wańkowiczowskich w naszych stronach odnaleźć można jeszcze wiele. Chociażby ten, że gościł na Antokolu w domu nr 24a, gdzie przez pewien czas mieszkał Witold Hulewicz – człowiek-instytucja, któremu Wilno międzywojnia zawdzięcza tak dużo. Córka Hulewicza – Agnieszka (Jagienka) Feillowa w swojej książce pt. „Rodem z Kościanek” wspomina, że w ich mieszkaniu „Wesoły pan Wańkowicz opowiadał o swoim Tirliporku”. Marta czyli Tirliporek – to młodsza córka Melchiora, starsza Krystyna (Pyton, bo ciągle pytała) zginęła w Powstaniu Warszawskim. 

Komentarze

#1 Witam, czy ktoś wie, na

Witam,

czy ktoś wie, na jakiej wileńskiej ulicy znajdował się duży zakład szewski, którego właścicielem był Wańkowicz (nie znam imienia). Po roku 1940 zakład został prawdopodobnie sprzedany..

#2 O ile to możliwe,chciałabym

O ile to możliwe,chciałabym więcej czytać wspomnień o starych "wilniukach".. Z mego pokolenia jestem ostatnia i nie mam z kim powspominać o moich rodzinnych stronach.

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.