O uważnej obecności Ireny Duchowskiej


fot. organizatorów
Lauda. Rzeka niewielka. Ukryta w zielonościach. Figlarniejsza od majowych obłoków. Lauda. Kraina legendarna. Kraina mityczna. Kraina rzeczywista. To tam siedziała najbardziej patriotyczna, i najbardziej krewka szlachta. Jeszcze sto lata temu powtarzano: „Od Janowa do Datnowa wszędzie słychać polska mowa".




Ale dzisiaj to miejsca niemal egzotyczne. Dawniej oczywiste, jak poranna rosa, albo tęcza po srogiej burzy: Mitruny, Pacunele, Wodokty, Wołmontowicze. Jak to się stało, że przepadło tak cenne dziedzictwo. Dziedzictwo zupełnie już dzisiaj niezrozumiałe. Bo przecież polska mowa", ale rownież mocna, jednoznaczna przynależność do Wielkiego Księstwa, także do żmudzkiej tradycji. Jeszcze podczas powstań dziewiętnastowiecznych podkreślano braterstwo Polakow, Litwinow i Żmudzinów. Wszystko było wówczas prostsze. Łączyła wszystkich i wszystko wielka tradycja, łączyła mnogoziemna i mnogoludna Rzeczpopsolita, w której można było być rownolegle i Polakiem i Litwinem, Żmudzinem i Polakiem, nikomu to wszak nie przeszkadzało. Nikt nie odczytywał, po inkwizytorsku, aż zanadto przecież skomplikowanych łańcuchóDNA. Dopiero, po pierwszej wojnie światowej, kończył się ten wielowymiarowy świat. Ale już wcześniej popłynęła braterska krew. Popłynęła i później. Wsiąkła na zawsze w tamtą ziemię. Poprzemieniały się nazwiska, także te na nagrobkach. Prezydent Smetona rozbił polskie szkoły. Zaczęto wydzierać ze wspólnej tradycji, poetów, artystów, społeczników, żołnierzy, przywodców. Nacjonalizmy karmią się nienawiścią i populizmem. Ten polski i ten litewski nie były wyjątkiem. Wszystko inne musiało przepaść. Przegrał Piłsudski. Przegrały marzenia o federacji. Przegrali wizjonerscy i naiwni krajowcy. Komunizm dopełnił reszty. Jego upadek otworzył boleśnie rany, te obsypane urzędową niepamięcią, albo urzędową miłością. Dzisiaj probujemy je wspólnie opatrywać. Może rozumiemy trochę więcej. Może rzeczywiście czas jest najlepszą odtrutką. Tak niewielu to rozumie. Miłosz rozumiał. Czarnyszewicz. Konwicki. Rozumieją Wierciński, Bumblauskas, Venclova, Nicieja. Sięgam od zawsze po teksty Adama Wiercińskiego. Biorę tęgie i dobroduszne korepetycje. Po wielu latach terminowania, dopiero teraz, pojmuję mocniej tamte błogosławieństwa, tamte przekleństwa, wspólną drogę, ktorą wielka polityka, z równie wielką pogardą, przesunęła na margines, na długie lata unieważniła.

Irena Duchowska, wilnianka, ktora osiadła w Akademii, dopełnia swoje prywatne i obywatelskie kroniki. Tak naprawdę, ta niestrudzona strażniczka pamięci, wędruje po bardziej rozległym obszarze. Mocno wykracza poza Małą Laudę. Bywa w Kiejdanach, Poniewieżu, Szczodrobowie, Radziwiliszkach, Szadowie, Renowie. Odwiedza Łabunowo, Wędziagołę, szlak Miłoszowy, ten po lewej stronie Niewiaży, i ten po stronie prawej, z Szetejniami, osadzonymi naprzeciwko stołypinowskiego Kałnoberża. Czasami wędrujemy razem, dawniej częściej, teraz rzadziej. Zawsze gotowi coś nowego wyłuskać z tego uproszczonego pejzażu. A to ornaty w datnowskim klasztorze, a to relikwie ojca Dobrowolskiego w Podbrzeziu, a to wieczór autorski w kiejdańskiej synagodze. Pięknie spotykamy się ze Żmudzinami nad jeziorem Płotele. Słuchamy żmudzkich wierszy. Popijamy żmudzkie piwo. Za Narutowiczami ciągniemy do Renowa, przystajemy przy wzruszającym pomniku rozdzielonych braci, wierząc, że przecież wszelkie, bolesne rozstania były jedynie doraźną, polityczną hochsztaplerką. Już nie musimy rwać wspólnego płótna na strzępy. A jeszcze przyjazna delta Niemna, magiczne Pokroje, Szawle, Telsze, pogubione Brewiki. Wędruje z nami Vidmantas Bluźas, nasz serdeczny druh, starosta szczodrobowski, ktory nazywa nas swoimi siostrami i braćmi. To dla nas wielki honor. Bywają zdarzenia zagadkowe. Pamiętam tańce w Szczodrobowie, i te ściszone, wzruszone głosy: Proszę Pana, ja jestem z domu Montwiłłowa, tam mieliśmy pałac, tam mieliśmy pałac. Nagle pojawia się przed nami szlachetny Pan Narwid, ktoś dopowie łamaną polszczyzną, że babcia była jeszcze Polką, że dziadziunio mówił po polsku, że tamta starsza Pani jest szlachcianką z Wodoktów. Pamiętam rownież biało-czerwone flagi przed żmudzkimi budynkami publicznymi, siedzibami tamtejszych starostow i tamtejszych merów. Może mamy w końcu dosyć tej popsutej historii, jak byśmy nagle dosłyszeli pradawne głosy zacnych obywateli, tych z laudańskich zaścianków, także tych, którzy przez wieki, z dumą, budowali arcyciekawe państwo dwóch, a właściwie wielu, narodów. Wszystko to warto zauważyć, przemyśleć, zanotować, warto zaczernić papier niezliczoną ilością dat, nazwisk, miejsc, pochylić się mądrością tamtych ludzi, widzących szanse w obywatelskiej wspólnocie. Warto i to zakarbować w starzejącej się niebezpiecznie pamięci. Być może podzwonne stanie się nie końcem, ale początkiem przywracania harmonii.

Irena Duchowska jest uważną kronikarką. Zbudowała wokół siebie krąg ludzi życzliwych. Powołała do życia Polski Zespół Ziemi Kiejdańskiej Issa. Zaprasza na Dni Kultury Polskiej na Litwie. Rozmawia. Notuje. Dopowiada. Zapisuje wiersze. Organizuje koncerty. Oprowadza turystów po najdalszych zakątkach. Przynależy do kilku światów. Przerzuca niewidzialne mosty. Czyni to taktownie i konsekwentnie. Krzysztof Czyżewski byłby dumny z nieznajomej, aż nadto solidnej, uczennicy. Tyle wydarzeń, spotkań, przedsięwzięć, projektów sprokurowała ta uparta Polka. Tyle dobrej energii rozesłała do dobrych ludzi i życzliwych instytucji. Również dlatego, z przyjemnością i wdzięcznością, zdecydowaliśmy o wydaniu historii Zespołu Issa. Niechaj nic z tego smakowitego dzieła nie przepadnie. Niechaj ta księga zaświadcza o heroicznym trudzie Ireny Duchowskiej, wilnianki z urodzenia, społeczniczki z wyboru, Honorowej Obywatelki Gminy Kadzidło, tak mądrze obecnej i nad Niewiażą, i na Kurpiach, i w tylu innych zaczarowanych miejscach. Miejsca i ludzie. Bezcenna zażyłość. Bezcenna i owocna. Właśnie o tej zażyłości są poniższe zapisy, czynione ręką i sercem, na chwałę maleńkiej Laudy, ogromnego dziedzictwa, kilku tęsknot, co nie nowe. Jakiś czas temu, ksiądz Adam Boniecki, przypomniał w Kadzidle, że tak naprawdę, najważniejsze są skryptoria, miejsca ciche, które podtrzymują Słowo, przydają pamięci należnego blasku, ożywiają chwile minione, chronią zmarłych przed ostatecznym rozproszeniem. Mam wrażenia, że Irena Duchowska, od wielu lat, pomieszkuje w takim właśnie skryptorium. Pomieszkuje coraz dłużej. Coraz pryncypialniej. Poczytajmy zatem, z należnym podziwem, historię zespołu, któremu na imię Issa.

Dariusz Łukaszewski
Materiał nadesłany. Bez skrótów i redakcji.