Po braterstwie nie został ślad


Maja Narbutt, fot. sdp.pl
"Rzeczpospolita", 26.10.2010
Polscy politycy od pewnego czasu mają gorzką świadomość, że związek między Polską i Litwą był toksyczną relacją pełną obietnic bez pokrycia i manipulacji – pisze publicystka „Rzeczpospolitej”.
Jak to możliwe, że przez prawie 20 lat mówiliśmy, że Polska i Litwa mają najlepsze stosunki w całej swej historii, a teraz się okazuje, iż nasze relacje są najgorsze w Unii Europejskiej? Co się stało ze strategicznymi partnerami? A może to partnerstwo było jedynie hasłem, które zasłaniało fatalną rzeczywistość?

Polski ambasador wezwany na dywanik w litewskim MSZ został skarcony za „szerzenie nieprawdziwych informacji o sytuacji polskiej mniejszości”. Litewscy dyplomaci zadbali przy tym, by wiadomość o pouczeniu ambasadora podano do wiadomości publicznej. Niezadowolenie Litwinów wywołał zresztą także nasz ambasador w Rydze. Dostało się też Polakom na Litwie – prominentny polityk w litewskim Sejmie oświadczył, że jeśli im się nie podoba i nie chcą się integrować, to niech sobie jadą do Polski.

Wydarzenia minionego tygodnia to eskalacja tlącego się od dłuższego czasu konfliktu. Pierwsze wnioski są bulwersujące – odnosi się wrażenie, że Wilno usiłuje sprowokować Warszawę.

Zapewne takie wrażenie ma nasz MSZ. W jego piątkowym oświadczeniu znalazło się sformułowanie o „analizowaniu sytuacji”, a także enigmatyczna zapowiedź podjęcia dyplomatycznych kroków. Podtrzymaliśmy też wszelkie zarzuty dotyczące sytuacji mniejszości polskiej.

Wiele wskazuje na to, że w przyszłości możemy się starać rozwiązywać sporne kwestie na forum międzynarodowym. Dialog Warszawa – Wilno zawiódł. W ten sposób osiągnęliśmy nową jakość w naszej polityce wschodniej – okazuje się, że stosunki z naszym sąsiadem należącym do UE i NATO są równie trudne i skomplikowane jak te z Rosją.

Rytuały i fikcja

Politycy ustawiali się do fotografii, uśmiechali do kamer i ściskali sobie dłonie. Obrazek był radosny, choć przekaz werbalny mniej optymistyczny – znów nie udało się rozwiązać kwestii pisowni polskich nazwisk na Litwie. Tak przez wiele lat wyglądały wizyty polityków litewskich w Polsce. Wykształcił się swoisty rytuał.

Obejmujący stanowisko polityk składał w Warszawie pierwszą oficjalną wizytę – było to „potwierdzeniem wyjątkowych stosunków między Litwą i Polską”. Wisienką na torcie miało być podpisanie umowy o pisowni nazwisk. Potem się okazywało, że ten problem jest niezałatwiony. Czasem zapowiadano to nawet przed wizytą, a czasem w jej trakcie. Powody zawsze były błahe – jakieś detale techniczne, kłopoty z czcionką.

Coraz trudniej było to pojąć, ale trudno było też uwierzyć, że jesteśmy okłamywani. Potem mówiono nam, że są – oczywiście drobne – przeszkody prawne. Aż Litwini postawili kropkę nad i – litewski Trybunał Konstytucyjny uznał, że pisownia nazwiska polską czcionką jest niemożliwa. Mickiewicz na Litwie ma się nazywać Mickevič. Oczywiście ten współczesny, bo Adam Mickiewicz to Mickievičius.

Umowa o pisowni nazwisk była papierkiem lakmusowym naszych stosunków. Szkoda, że tak późno odczytaliśmy wynik testu. Ale jeśli umowa o nazwiskach miała wymiar symboliczny, to w relacjach polsko-litewskich zdarzyły się rzeczy nieporównanie gorsze.

Zbyt długo wierzyliśmy, że Litwa rozwiąże problem zwrotu ziemi mniejszości polskiej. To też był rytuał. Polscy politycy stale przypominali, że mimo litewskiej ustawy reprywatyzacyjnej mieszkający w Wilnie i na Wileńszczyźnie Polacy mają problemy z odzyskiwaniem ojcowizny. Litewscy politycy zaś stale zapewniali, że wszystko jest na dobrej drodze i trzeba tylko wykazać cierpliwość. Gdy my za dobrą monetę braliśmy obietnice swego partnera strategicznego, Polacy na Litwie zmagali się z litewską biurokracją, która odrzucała dokumenty z przedwojennych polskich archiwów. Kiedy w końcu potwierdzali swój tytuł własności, było już za późno – ich ziemia trafiła w ręce litewskich elit, którym przyznawano ojcowiznę Polaków w zamian za przedwojenne gospodarstwa Litwinów na dalekiej Żmudzi.

Bezpowrotnie zaprzepaszczono szansę społecznego awansu Polaków na Litwie. Gdyby odzyskali ziemię w Wilnie i rejonie podwileńskim, zostaliby milionerami i weszliby do finansowej elity. To byłaby wręcz rewolucja, bo przez wiele lat kojarzyli się oni z najuboższą i najniższą klasą społeczną. Teraz się okazuje, że Polska nie powinna nawet mówić o tym problemie, bo naraża się na gniew i ostrą reprymendę Litwy.

Pawka Morozow po litewsku

„Podczas świąt, jak święto plonów czy Boże Narodzenie, śpiewane są polskie piosenki” – pisze gimnazjalistka o polskim imieniu i nazwisku, uczęszczająca do litewskiego gimnazjum. Uznaje to za oburzające, ale najbardziej wstrząsnął nią fakt, że w niektórych miejscowościach na Wileńszczyźnie pojawiają się napisy po polsku. Gimnazjalistka podkreśla, że w ten sposób nie „zwalczy się skutków okupacji Litwy Wschodniej”, gdzie mieszkają Litwini, którzy niesłusznie uważają się za Polaków, bo przecież – jak ustalili naukowcy – tak naprawdę nie ma tam Polaków, ale tylko spolonizowani Litwini. Zachęca władze litewskie do większych wysiłków, by zniknęły wszelkie ślady polskiej okupacji.

To wypracowanie przytoczył ostatnio „Kurier Wileński”, dziennik mniejszości polskiej na Litwie. Zostało ono nagrodzone w konkursie i odczytane na seminarium odbywającym się w ostatnich dniach pod auspicjami honorowego lidera konserwatystów Vytautasa Landsbergisa.

Ten przykład mówi wiele o prawdziwym stosunku polityków litewskich do mniejszości polskiej, a także o systemie edukacji Polaków na Litwie. Politycy litewscy jak mantrę powtarzają, że Litwa ma wyjątkowo rozwinięty system kształcenia mniejszości polskiej w języku polskim, jakiego nie ma żaden inny kraj za naszą wschodnią granicą.

Powiedzmy wreszcie to głośno – nie jest to zasługa państwa litewskiego. Po czasach radzieckich Litwa odziedziczyła sieć polskich szkół. I robi wiele, by było ich mniej, a polska młodzież chodziła do szkół litewskich. Zamykanie szkół polskich tłumaczy się względami finansowym – równocześnie w rejonach, gdzie zdecydowaną większość stanowią Polacy, powstają szkoły litewskie znakomicie wyposażone, z basenami i salami gimnastycznymi.

System edukacyjny w tych placówkach ukierunkowany jest na lituanizację, i nie chodzi tu o naukę języka litewskiego, co jest wymogiem oczywistym i odbywa się także w szkołach polskich, ale o indoktrynację, która ma dawać rezultaty kojarzące się z ulubioną w radzieckiej propagandzie postacią Pawki Morozowa – chłopca, który doniósł na reakcyjnych rodziców. Nagradzana i oklaskiwana polska dziewczynka z Wileńszczyzny, która skarży się, że w jej otoczeniu śpiewa się polskie kolędy jest jego współczesną inkarnacją.

Fobia na punkcie polskiego

Dlaczego szczególnie oburzające i nie do zniesienia są dla polityków litewskich napisy w języku polskim w miejscowościach, w których zdecydowaną większość stanowią Polacy? Czemu trudno sobie wyobrazić, by w wileńskich restauracjach, uczęszczanych przez turystów z Polski, znalazło się menu w języku polskim?

Pamiętam swoje zaskoczenie, gdy w latach 90. odwiedziłam Kłajpedę i nagle zanurzyłam się w nostalgicznym świecie niemieckiej przeszłości tego miasta. Szyldy pisane szwabachą, sprzedawane w kioskach plany miasta z dawnymi nazwami ulic. W tym samym czasie litewska państwowa inspekcja językowa ścigała w Wilnie miejscowego Polaka, który ośmielił się w swojej księgarni oferującej polską literaturę pod wielkim litewskim szyldem małymi literami napisać „książki”.

Trudno nie zauważyć, że politycy litewscy mają fobię na punkcie polskiego. To problem z zakresu narodowej psychoanalizy, można mówić o kompleksie niewielkiego narodu, który musi chronić swą tożsamość.

Tej szczególnej wrażliwości nie widać jednak, gdy w grę wchodzi ekspansja rosyjskiego. Zagrożenie polonizacją to dla Litwy odległa, choć bolesna przeszłość. Zagrożenie rusyfikacją wydaje się za to całkiem realne, co widzi każdy, kto odwiedza Litwę. W litewskich kablówkach są dziesiątki rosyjskich stacji. Litewskie stacje nadają rosyjskie piosenki, młodzież zaś wtrąca rosyjskie słowa do rozmowy, bo to „cool” albo raczej „zdorowo”.

To wręcz niewiarygodne, że niespełna 20 lat po tym, gdy przed wieżą telewizyjną w Wilnie pod radzieckimi czołgami ginęli Litwini, ich kraj znów znajduje się w postradzieckiej przestrzeni kulturalnej. A to nie wszystko – zdumiewająco chętnie Litwini głosują na polityków mających związki z Rosją.

Czy Litwa, deklarującą się jeszcze niedawno jako nasz partner strategiczny, może się znaleźć w rosyjskiej strefie wpływów? Nie bardzo wypada formułować takie wnioski z perspektywy Warszawy. Warto jednak przytoczyć opinię litewskiego politologa, prof. Vytautasa Radžvilasa, który uważa, że w niedalekiej przyszłości Litwa formalnie będzie członkiem NATO i UE, ale realnie znajdzie się pod kontrolą Rosji.

Dlaczego tak może się stać, wyjaśnia wieloletni szef litewskich służb specjalnych Mečys Laurinkus, który twierdzi, że w trzymilionowej Litwie cele Rosji realizuje trzy tysiące agentów, uplasowanych przede wszystkim w energetyce i transporcie.

Nóż w plecach inwestora

Kiedy kilka lat temu zwiedzałam kupioną przez PKN Orlen rafinerię w Możejkach, oprowadzał mnie pracujący tam litewski inżynier. Otwarcie mówił o swej niechęci do polskiego właściciela, który wprowadził zachodnie metody zarządzania. Z sympatią wspominał natomiast „świetnych chłopaków z Jukosu”.

Przejęcie Możejek przez Orlen było nie tylko decyzją biznesową, ale przede wszystkim polityczną – miało pomóc Litwie uniknąć zależności od rosyjskich koncernów.

Orlen od początku borykał sięna Litwie z kłopotami – najpierw Rosjanie odcięli rafinerię od dostaw ropy z rurociągu Przyjaźń, potem kluczowe instalacje spłonęły w pożarze. Ostatecznie rentowność polskiej inwestycji przekreśliło działanie litewskich kolei, które rozebrały tory łączące rafinerię z łotewską granicą.

Trudno nie uznać tego za cios nożem w plecy – działanie bezprecedensowe i wrogie, jeśli weźmie się pod uwagę, że litewskie koleje są kontrolowane przez państwo. Gdy się przypomni, że logistyczne kłopoty z Możejkami miał również amerykański Williams i dlatego sprzedał swe udziały, wyłania się obraz Litwy jako państwa niesprzyjającego zachodnim inwestorom.

"Stosunki z naszym sąsiadem należącym do UE i NATO są równie trudne jak te z Rosją." Nie ma powodu, by w sprawie Możejek kierować się w tej chwili czymś innym niż chłodną biznesową kalkulacją. Ten racjonalny sposób myślenia będzie też zapewne określał nasze przyszłe państwowe stosunki z Litwą.

Koniec sentymentów

Dotąd w relacjach z Litwą nie ukrywaliśmy sentymentów – mówiliśmy o wspólnej wspaniałej historii i Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Jednak tam, gdzie my widzieliśmy blaski, politycy litewscy widzieli cienie. A nawet gdy demonstrowali sympatię dla wspólnej przeszłości, niewiele z tego wynikało – najbardziej znany litewski polityk Vytautas Landsbergis mógł śpiewać w polskim parlamencie nasz hymn narodowy czy zachwycać nas literacką polszczyzną, by po powrocie na Litwę mówić, że należy ostrzej walczyć ze skutkami „polskiej okupacji Wilna”.

Paradygmat litewskiego patriotyzmu oparty jest na antypolonizmie. Wiele godzin rozmawiałam o tym z politykami litewskimi, którzy zwłaszcza prywatnie skłonni byli przyznać, że tylko upływ czasu zaleczy tradycyjne uprzedzenia, wywodzące się z 20-lecia międzywojennego. Cierpliwie czekaliśmy aż tak się stanie – jednak nie było lepiej, a w ostatnim czasie na Litwie wręcz zaostrzyła się antypolska retoryka, którą przejęli nawet politycy dalecy do tej pory od nacjonalizmu, czyli lewica.

Polskie elity polityczne od pewnego czasu mają gorzką świadomość, że związek między naszymi państwami nie był oparty na partnerstwie. Przypominał toksyczną relację, pełną obietnic bez pokrycia, czynów, które przeczą słowom i manipulacji.

Na oczach jednego pokolenia dokonała się wielka zmiana. Kiedy Litwa zdobywała swą niepodległość, wspierała ją cała Polska. To w naszym kraju miał powstać litewski emigracyjny rząd na uchodźstwie, gdyby władze Litwy zostały aresztowane lub zlikwidowane. Pamiętam późny wieczór 13 stycznia 1991 roku, gdy w Wilnie słychać było wystrzały z czołgów i ginęli ludzie. W zabarykadowanym litewskim parlamencie nagrywałam słowa litewskich polityków, które miały być ich przesłaniem do społeczności międzynarodowej i zadawałam sobie pytanie, czy uda mi się je zachować, jeśli nastąpi szturm. Gdyby mi ktoś powiedział, że z tego uczucia braterstwa z Litwą nie zostanie śladu, nie uwierzyłabym.

Po prawie 20 latach, jakie minęły od nawiązania przez Polskę stosunków dyplomatycznych z Litwą, pewne jest jedno – Litwie udała się rzecz niezwykła. Teraz to my czujemy, że musi minąć bardzo wiele czasu, by Litwini zdołali przełamać naszą nieufność.

Autorka w latach 90. była w Wilnie korespondentką „Rzeczpospolitej”. W 2008 roku została odznaczona litewskim Krzyżem Rycerskim Orderu „Za zasługi dla Litwy” .

Komentarze

#1 Tak istotnie Litwie udala sie

Tak istotnie Litwie udala sie rzecz niezwykla...

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.