PRZEGLĄD PRASY. Kto rządzi Wilnem, a kto jest dobrym Polakiem


Wilno, aleja Giedymina, fot. www.wilnoteka.lt
Podobno na wiosnę budzi się nadzieja i można spodziewać się zmian. Czy dotyczy to także retoryki mediów litewskich i sposobu przedstawiania przez nie spraw polskich? W mijającym tygodniu zaskakującej metamorfozy raczej nie było, przeleciało jednak parę jaskółek usiłujących czynić wiosnę. Ale o tym dopiero na końcu.
Na początku tygodnia uwagę całej stolicy, a zresztą całej Litwy, przykuły wybory mera Wilna. Oprócz tradycyjnych relacji reporterskich nie zabrakło bardziej oryginalnych ocen zaistniałej sytuacji. Dziennikarz „Respubliki” Julius Girdvainis w artykule „Wybory mera Wilna wygrał W. Uspaskich” przekonuje, że wybór Artūrasa Zuokasa na nowego gospodarza stolicy był z góry ukartowany, i to nie tylko przez samego zainteresowanego.

„Zasługi A. Zuokasa w walce o fotel mera były najmniejsze. Całe posiedzenie rady obserwowała znacznie ważniejsza osoba. To - europarlamentarzysta, przywódca Partii Pracy Viktoras Uspaskichas” - pisze dziennik. W. Uspaskich tłumaczy „Respublice”, że zadecydował, iż 8 głosów jego partii przypadnie A. Zuokasowi po tym, jak dowiedział się, że swego kandydata, Jarosława Kamińskiego, wysunęli Polacy.

Polscy radni okazali się bezradni i mimo zdobytych w wyborach 11 mandatów (uszczuplonych, co prawda, o 2 głosy z Sojuszu Rosjan, które dostosowały się do sytuacji i opowiedziały za Zuokasem), wylądowali w opozycji.

Litwinom udało się odpędzić AWPL od korytka władzy, przede wszystkim ze strachu przed mitycznym polskim „Wilno nasze” (które nigdy przecież nie padło z polskich ust). Może teraz, jeśli wierzyć w teorie dziennika „Respublika” o podziale wpływów w stolicy, ożyje inne, znane z sowieckich czasów powiedzonko: „Vilnius mūsų, o mes rusų“ (lit. „Wilno nasze, a my - Rosjan)”?

Według obserwatorów politycznych w obecnych wyborach to członkowie Sojuszu Rosjan, właśnie ci dwaj, którzy Polaków wystrychnęli na dudka, byli posiadaczami „złotych głosów” - od nich zależał wybór mera. Dlaczego „zdradzili” AWPL, z którą byli w koalicji? Jak powiedziała Olga Gorszkowa z Sojuszu Rosjan w wywiadzie dla gazety w języku rosyjskim „Litowskij Kurier” (który to wywiad był potem skwapliwie cytowany przez większość mediów litewskich), jej partia nie jest „podściółką AWPL”. To niezależna formacja z własnym programem wyborczym, zasadami i pozycją.

„Liderzy polskiej partii poczuli, że koalicja to związek równych partnerów, a nie seniora i wasala” - stwierdziła z satysfakcją (?) radna. Pozostaje wierzyć, że gdyby niezależna pani Gorszkowa firmowała listę wyborczą własnym nazwiskiem, również zdobyłaby mandat radnej, i że zasiada obecnie w radzie miasta wcale nie dzięki wyborcom AWPL. Bo gdyby było inaczej, jak by to wytłumaczyła ludziom, którzy zmarnowali na nią swoje głosy?

Polakom, jako wielkim przegranym formowania koalicji w Wilnie, litewskie media nie poświęcały już zbyt wiele uwagi. Skupiły się na prognozowaniu rządów A. Zuokasa i wspominaniu jego byłych triumfów i porażek. Jedynie politolodzy próbowali jeszcze roztrząsać postępowanie członków AWPL.

Vladimiras Laučius w felietonie „Kamińskiego i Aleknę pokonał nie tylko talent Zuokasa” pisze: „Do czego w ogóle dąży AWPL? Czy ma coś do powiedzenia Wilnianom, oprócz swoich wiecznych nacjonalistycznych poburkiwań i wspominania imienia Bożego nadaremno?”.

Obserwatora litewskiej sceny politycznej dziwi fakt, że AWPL właściwie w ostatniej chwili nie poparło kandydata konserwatystów na stanowisko mera. Podstawowym argumentem było ignorowanie przez tych ostatnich praw mniejszości narodowych, ale dlaczego wobec tego nie przeszkadzało to we wcześniejszych negocjacjach?

„Czasami ma się wrażenie, że AWPL w ogóle nie potrzebuje władzy. Może nie ma nawet pomysłów, które chciałoby wcielać w życie, oprócz wiecznego krzyku o prawach mniejszości? Może sedno tej partii to ciągłe oskarżenia wobec władz Litwy i dość prymitywny PR na jednej nucie, bez treści politycznej?”.

V. Laučius nie rozumie decyzji AWPL o wysunięciu kandydatury Jarosława Kamińskiego na mera Wilna, ironizuje na temat propozycji polskiej partii, by w Wilnie wybudować Sanktuarium Miłosierdzia Bożego...

Tradycyjnie te słowa politologa można uznać za część nagonki na Polaków i kolejny atak. Jeśli jednak na chwilę opuścić zabarykadowany polski obóz i spojrzeć z perspektywy ogólnej, łatwo się zgodzić, że Litwini nie rozumieją AWPL, i wina nie leży tu po jednej tylko stronie. Partia jest hermetyczna i nie dba o swój wizerunek w społeczeństwie litewskim. To pozostawia pole do dowolnych interpretacji, najczęściej oczywiście niekorzystnych dla Polaków.

Przybliżaniem Litwinom sedna kwestii wileńsko-polskiej zajął się za to dziennik „Respublika”. Żeby było bardziej wiarygodnie, zaprosił „eksperta” - ulubionego Polaka Litwinów - Ryszarda Maciejkiańca. W publikacji Juliusa Girdvainisa „Koneksje Tomaszewskiego: od „brygady wileńskiej” do masonów i abonentów” poczciwy Polak R. Maciejkianiec snuje swoją opowiastkę.

Już na wstępie uspokaja czytelników, że gadki W. Tomaszewskiego o pisowni nazwisk i nazw ulic czy problemach polskiej oświaty to „tylko mgła, sprawy zupełnie bez znaczenia, eskalowane po to, by zasłonić sedno sprawy”. Zresztą, na Wileńszczyźnie prawdziwych Polaków prawie nie ma. „Większość w różnych okresach zwieziono z Rosji, Białorusi. Nie znają oni nawet języka polskiego, w którym można porozumieć się w Warszawie czy Krakowie. Mówią „po prostu”, ale nie po polsku” - przekonuje R. Maciejkianiec.

Dalej R. Maciejkianiec wyjaśnia, że W. Tomaszewski robi szum wokół tych wydumanych spraw, by maskować własne machinacje korupcyjne. Nietrudno mu mydlić oczy zwykłym ludziom, bo wszystkie polskie gazety, pisma, radio, portale internetowe należą do działaczy AWPL lub członków ich rodzin. „Dobry Polak”, jak go określa autor artykułu, zdradza też Litwinom koneksje rodzinne między różnymi, znanymi w polskim społeczeństwie, osobami. Na deser zostawia „zdemaskowanie” przeszłości W. Tomaszewskiego.

Ze słów R. Maciejkiańca wyłania się obraz osoby bardzo zajętej, bowiem, jak się okazuje, W. Tomaszewski w tym samym czasie był członkiem wileńskiej mafii, należał do ugrupowania „montanów”, którzy zwalczali subkulturę punków, i, co najważniejsze, był członkiem KGB.

Komunistą jest, według rozmówcy, także Michał Mackiewicz, który oprócz członkostwa w partii, o hańbo, przez wiele lat pracował w sowieckiej gazecie w języku polskim „Czerwony Sztandar” (obecnie „Kurier Wileński”, przyp. red.). Własne zasługi na poletku komunistycznym R. Maciejkianiec skromnie przemilcza.

W całym marnym, bo budującym sensację na wypowiedziach sfrustrowanego starca artykule, jest jedno zdanie dość rzetelne. „Aktywiści rządzonej przez W. Tomaszewskiego partii już dawno nie uważają byłego członka sejmu i przewodniczącego ZPL Ryszarda Maciejkiańca za Polaka, a jedynie za mówiącego po polsku obywatela”. Prawda. I nie tylko aktywiści AWPL.

Cóż, „Respublika” konsekwetnie broni swojej reputacji ogólnolitewskiego brukowca. A gdy w grę wchodzą tematy polsko-litewskie, po piętach próbuje jej deptać aspirujący do miana poważnego dziennika „Lietuvos rytas”. Na przykład zamieszczając w dodatku „Sostinė“ artykuł Arūnasa Dumalakasa „Ziemia dla Polaków - żeby pohałasować”.

Pod płaszczykiem troski o ekologię dziennikarz pisze tu o bezczelnych Polakach, którzy mieli tupet odzyskać swoją ziemię w wileńskiej dzielnicy Leszczyniaki (Lazdynai), a teraz nie dbają o te tereny - nie zbierają zostawianych przez miejscowych butelek i śmieci. Tymczasem kolejni nienasyceni Polacy, w tym Waldemar Tomaszewski, dalej domagają się zwrotu należących do nich ziem w Wilnie.

„Jeśli ulegniemy żądaniom Polaków, będziemy zmuszeni oddać im większość podwórek domów mieszkalnych w Lazdynai. Byłoby to planowe oszpecanie dzielnicy. Ale osoby tej narodowości nie chcą widzieć ani słyszeć, że w miejscu, gdzie była ich ziemia, teraz stoi miasto” - oburza się „pewien urzędnik Samorządu Wilna, który prosił o niepodawanie nazwiska”.

To już nie pierwsza publikacja „Sostinė”, w tak cynicznym tonie przedstawiająca desperackie starania Polaków o zwrot ziemi w Wilnie. W podobnych artykułach Polacy przedstawiani są jako wrogowie interesu publicznego, pazerni i wyrachowani, a każde posunięcie samorządu, spowalniające proces zwrotu ziemi właścicielom, komentowane jest jako sukces i zwycięstwo.

A może dla odmiany coś nowego? Wiosennie świeżego i wielkanocnie odradzającego się? Czy jest jakaś pozytywna nuta w potoku informacji o tematyce polskiej? Na szczęście jest! Oprócz pojawiających się w mediach, nieśmiało, jak przylaszczki wśród gnijących zeszłorocznych liści, zdroworozsądkowych wypowiedzi litewskich polityków, są też próby poważnych mediów, by głębiej spojrzeć nie tyle na źródła konfliktu polsko-litewskiego, ile na sposoby jego rozwiązania. Pod tym względem wręcz kojący jest artykuł Audriusa Bačiulisa w opiniotwórczym tygodniku „Veidas”: „Jak będziemy żyli z Polakami?”. Z jego tezami można się zgadzać lub nie, jest to jednak pozycja uzasadniona, przemyślana i rzetelna.

Autor przyznaje, że stosunki Litwinów i Polaków osiągnęły dno. I dobrze - mówi - wreszcie będziemy mogli od tego dna się odbić.

Według autora artykułu jednym z podstawowych problemów w stosunkach między narodami jest udział Warszawy w sprawach litewskich Polaków. „Stosunki Wilna i Wileńszczyzny przypominają obecnie stosunki męża i żony, do których ciągle wtrąca się kochająca córkę teściowa - Warszawa. Czym kończą się takie rodzinne nieporozumienia, wielu doświadczyło na własnej skórze. Rozwiązania są tylko dwa: rozwód (co jest niemożliwe w przypadku Wilna i Wileńszczyzny) lub przejście do całkowicie samodzielnego rozwiązywania spraw rodzinnych, grzecznie, ale stanowczo dziękując teściowej za opiekę”.

Po wyeliminowaniu wpływów Warszawy, Audrius Bačiulis widzi jednak „zadania domowe” dla Litwy, która musi przede wszystkim uprawomocnić oryginalną pisownię nazwisk. „Przyszła pora, by wyjaśnić rodakom, że Polacy z Wileńszczyzny (i nie tylko oni) mają prawo do odzyskania swoich ukradzionych przez władzę radziecką i transkrybowanych zgodnie z rosyjskimi normami nazwisk, nie dlatego, że tego żąda Warszawa, a dlatego, że w wolnej Litwie to się obywatelom należy”.

Ta sama zasada, przekonuje autor, powinna działać w kwestii dwujęzycznych nazw ulic. Dopiero po rozwiązaniu tych palących problemów politycy obu stron mogliby przeprowadzić rozmowy bez niedomówień, które pozwoliłyby od nowa budować stosunki dobrosąsiedzkie.

Reasumując, Audrius Bačiulis widzi trzy warunki rozwiązania problemów: „Litwini muszą zmienić pogląd na swoich współobywateli Polaków, Polacy z Wileńszczyzny - zrozumieć, że klucz do rozwiązania ich problemów jest w Wilnie, a nie w Warszawie, a Warszawa - zrozumieć, że Polacy z Wileńszczyzny są litewskimi, a nie polskimi Polakami”.

Trzeba mieć nadzieję, że właśnie takie publikacje narzucą w przyszłości ton dziennikarskich wypowiedzi. Zbyt optymistyczne przypuszczenie? Co tam, na wiosnę można pomarzyć!

Komentarze

#1 Gdyby nie mocne zaangażowanie

Gdyby nie mocne zaangażowanie Austrii nie było by Południowego Tyrolu. Za to co sie dzieje na lietuvi odpowiedzialne są wyłącznie władze RP.Polacy na LT robią co mogą ,ale są z góry na przegranej pozycji mając przeciwko sobie wrogi aparat państwowy, urzeniczy i liteskie media. To co proponuje Audrius Bačiulis to cd. tego co się działo w ostatnim 20 leciu.

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.