"Lokis": obraz jest wszystkim, ekran rzeczywistością


"Lokis" reż. Łukasz Twarkowski, fot. teatras.lt / Dmitrij Matvejev
Wczorajsza premiera "Lokisa" w reżyserii Łukasza Twarkowskiego otworzyła 78. sezon w Litewskim Teatrze Narodowym w Wilnie, którego motto brzmi: "Po śmierci prawdy". Niewątpliwie polski twórca zaproponował wileńskiej publiczności zupełnie nowy rodzaj spotkania z teatrem, który wykracza poza ramy tradycyjnej sztuki scenicznej. Po pierwszym zaskoczeniu, które niewątpliwie czeka widzów, warto się w ten multimedialny świat zagłębić i otworzyć na nowy, audiowizualny język teatru.
"Lokis" to tytuł dziewiętnastowiecznego opowiadania grozy Prospera Mériméego poświęconego tajemniczemu hrabiemu Szemiocie, który urodził się dziewięć miesięcy po tym, jak jego matka została napadnięta w lesie przez niedźwiedzia. Jego pół ludzka, pół zwierzęca natura staje się przyczyną tragedii, do której dochodzi w noc poślubną hrabiego. Całą historię czytelnik poznaje za pośrednictwem postaci profesora Wittembacha, który przyjeżdża na Żmudź, by badać tamtejsze piśmiennictwo i w ten sposób trafia do pałacu Szemiota. Tę opowieść, którą Łukaszowi Twarkowskiemu podsunął dyrektor Teatru Narodowego Martynas Budraitis, polski twórca wraz ze swoją dramaturżką Anką Herbut uzupełnił motywami z życia i twórczości autentycznych postaci związanych z Wilnem: fotografa Vitasa Luckusa oraz wokalisty francuskiej grupy rockowej Noir Désir Bertranda Cantata i aktorki Marie Trintignant. Wszystkich ich, oprócz miejsca, łączy przedziwny splot śmierci i afektu, działanie pod wpływem zwierzęcego impulsu, którego uaktywnienie się przynosi nieodwracalne skutki.

Ci, którzy spodziewają się zobaczyć te historie na wileńskiej scenie, mogą się mocno rozczarować. W "Lokisie" bowiem z całych opowieści zostały jedynie fragmenty, strzępy, które twórcy spektaklu na zasadzie luźnych skojarzeń łączą ze sobą, tworząc z nich nową jakość. Ich wersja nie ma jednak początku ani końca, jest raczej ciągiem obrazów i impresji, atakujących percepcję widza. Dlatego oglądanie tego spektaklu jest przede wszystkim niezwykłym doznaniem emocjonalnym i zmysłowym.

Najważniejszy bowiem jest tutaj obraz, który stanowi nie tylko formę całego spektaklu, ale również jego treść. Łukasz Twarkowski współpracuje z artystycznym kolektywem z Wrocławia Identity Project Group, który działa na pograniczu różnych dziedzin, łącząc "sztuki wizualne i performatywne oraz dramaturgię z architekturą, wideo- i soundartem". W "Lokisie" wspólnie tworzą niezwykle intensywne instalacje multimedialne złożone z obrazu, dźwięku i ruchu. Wszystko nagrywane jest nieustannie obecną na scenie kamerą i następnie odtwarzane na ekranach lub innych gładkich powierzchniach znajdujących się w danym momencie na scenie. Cała przestrzeń poddana jest przy tym ciągłemu ruchowi, w przedłużających się sekwencjach, pozornie powtarzalnych, w gruncie rzeczy nic nigdy nie wygląda tak samo.

Tym większe należą się wyrazy uznania dla twórców tej skomplikowanej audiowizualnej machinerii, którzy bardzo sprawnie i z mistrzowską precyzją łączą poszczególne elementy w całość. Warto ich w tym miejscu wymienić: Fabien Lédé (scenografia), Bogumił Misala (muzyka), Eugenijus Sabaliauskas (światła), Jakub Lech (projekcje wideo), Paweł Sakowicz (choreografia). Choć zakomponowane przez nich i przez reżysera instalacje bywają momentami nieznośnie długie i wręcz wyczerpujące, łatwo jest się dać wciągnąć w ich mroczną, ambientową atmosferę i znaleźć się w świecie szybko przesuwających się przed oczami obrazów, których sens i treść coraz bardziej się zacierają.

Owa niemożliwość obiektywnego zarejestrowania rzeczywistości, fakt, że nie można ufać nawet własnym zmysłom, jest tym, co w "Lokisie" chyba najbardziej interesujące. Reżyser bawi się percepcją widza, manipuluje nią i mami kolejnymi bodźcami, sprawiając, że zarówno fakty, jak i realność stają się nieuchwytne. Giną one w natłoku sztucznie konstruowanych obrazów, w których prawda jest wypierana przez złudzenie. W jednej ze scen aktorzy wraz z kamerzystą wchodzą do boksu-pokoju hotelowego, którego frontowa ściana zostaje zasłonięta od strony widzów. Na niej wyświetlana jest bezpośrednia projekcja z wnętrza boksu - obraz rzeczywisty zostaje zastąpiony przez wirtualny. Co więcej, jako widzowie w tej sytuacji tracimy szansę na zweryfikowanie obiektywności przekazu, przez co może on zostać z łatwością zmanipulowany. Dokładnie w taki sam sposób, w jaki dociera dziś do nas wiele informacji medialnych. Pozorny brak związku trzech stojących u podstaw spektaklu historii z tematami obrazu i zaburzania percepcji odkrywa w tym miejscu swój głęboki sens: wszystkie trzy opowieści znamy wyłącznie z przekazów osób trzecich, a każda z nich ma w sobie jakąś cząstkę niesamowitości, w którą trudno uwierzyć. Możemy zatem jedynie spekulować na temat prawdy, odtwarzać przeszłość w różnych wariantach i spekulować na jej temat, ale nigdy nie poznamy jej w całości.

Dwa słowa należą się również grającej w tym przedstawieniu dziesiątce litewskich aktorów, dla których była to niewątpliwie zupełnie nowa forma scenicznej pracy. Wyzwaniem był dla nich nie tylko kontakt z kamerą, ale również, o ile nie przede wszystkim, budowanie postaci wbrew zasadom realizmu psychologicznego. W autoironicznej scenie otwierającej spektakl aktorzy wcielają się w twórców "Lokisa" i opowiadają o tym, jak przebiegała praca nad nim i jak wyglądała współpraca z odtwórcami poszczególnych ról. Dowiadujemy się z niej, że problemem był właśnie brak konkretnych postaci. Oglądając trzygodzinny spektakl trudno jednak uwierzyć, że ktokolwiek z ekipy ma z tym problem. Każdy z nich wciela się w co najmniej dwie postacie pochodzące z dwóch różnych poziomów spektaklu: bohaterów historii "Lokisa" oraz twórców przedstawienia, płynnie poruszając się między nimi. Nie jest to stały zespół Teatru Narodowego, ale grupa aktorów w różnym wieku i z różnym doświadczeniem artystycznym, wybranych przez polską ekipę podczas kilkudniowego castingu. Tym bardziej więc Saulius Bareikis, Arnas Danusas, Airida Gintautaitė, Darius Gumauskas, Gytis Ivanauskas, Elžbieta Latėnaitė, Rytis Saladžius, Nelė Savičenko, Vainius Sodeika i Dovilė Šilkaitytė zasługują na podziw i uznanie w swojej otwartości na sceniczny eksperyment Twarkowskiego.

"Lokis" z pewnością nie przypadnie do gustu wszystkim. To spektakl trudny i wymagający, zmuszający widza do pozbycia się dotychczasowych przyzwyczajeń w odbiorze sztuki i poddania się nowym bodźcom oraz sposobom poznawania scenicznej rzeczywistości. Warto wybrać się na niego z otwartą głową, aby trzy godziny spędzone na tym niezwykłym widowisku przyniosły jak najwięcej różnorodnych doznań - nie tylko estetycznych czy emocjonalnych, ale również refleksji - chociażby na temat, czy tak wygląda świat "po śmierci prawdy"?