Straszna wiadomość zastała nas w najszczęśliwszej godzinie naszego życia – wilnianin Gediminas o ciosach losu


fot. archiwum rodzinne
Najgorszą wiadomość moja żona Diana usłyszała przez telefon w jednym z najwspanialszych dni w naszym życiu – rozpoczyna swą opowieść Gediminas, rodowity wilnianin. – Tego dnia byliśmy na wycieczce w Amsterdamie. Byliśmy tacy szczęśliwi, życie wydawało się takie cudowne!





O chorobie nowotworowej kobietę poinformowała lekarz wiodąca, która natychmiast umówiła ją na kolejne badania. 

– Wiadomo, nasze nastroje od razu się zmieniły – wspomina Gediminas. – Ale nie traciliśmy nadziei. Wiedzieliśmy, że ta straszna choroba jest uleczalna i że nie należy z góry zakładać najgorszych scenariuszy ani się grzebać za życia.

Znajomość
Zarówno dla Gediminasa, jak i Diany było to drugie małżeństwo. Parę połączyły relacje służbowe – Diana pełniła funkcje dyrektora w jednym z wileńskich przedszkoli, a Gediminas często odwiedzał to przedszkole w związku z pracą.


Diana podczas pracy w przedszkolu. Archiwum rodzinne 

– Diana była aktywną, wymagającą kobietą o silnym charakterze – wspomina Gediminas. – Ale była też delikatną, wrażliwą żoną i troskliwą matką.

Diana była jedną z najlepszych i najbardziej aktywnych dyrektorek przedszkoli w Wilnie. W pewnym momencie powierzono jej nawet kierowanie dwiema placówkami – jedną jako dyrektor, a drugą jako zastępcy dyrektora. 

Początek choroby
– Choroba Diany zaatakowała nas niespodziewanie – mówi Gediminas. – Podczas rutynowych badań kontrolnych zdiagnozowano torbiel na jajniku. Wtedy żona nie odczuwała żadnego bólu.   

W szpitalu pobrano próbkę (biopsję) torbieli i wysłano ją do badań.

–  Lekarka zadzwoniła do nas w jeden z najwspanialszych dni naszego życia – kontynuuje Gediminas. – Byliśmy na wycieczce w Amsterdamie, byliśmy w świetnym nastroju, podekscytowani podróżą rozmawialiśmy o tym, dokąd pójdziemy, co zobaczymy.

Ten jeden telefon zmienił wszystko.

– Lekarka poinformowała, że badanie wykazało chorobę nowotworową – wspomina Gediminas. – Ale żona bardzo się starała nad tym nie rozwodzić, nie chciała psuć nastroju.

Jak wspomina mężczyzna, wiadomość ta nie wprowadziła małżonków w rozpacz, nie pozbawiła nadziei. 

– Wiedzieliśmy, że rak jest uleczalny, trzeba tylko jak najwcześniej podjąć leczenie i terapię, zanim rozprzestrzeni się po całym organizmie – dzieli się swoimi przemyśleniami Gediminas.

Po powrocie do domu młoda kobieta natychmiast udała się do lekarzy i rozpoczęła sesje chemioterapii w Klinice Santaros. Leczenie dało dobre efekty, lekarze byli zadowoleni.


Diana i Gediminas. Archiwum rodzinne 

–  Pamiętam, jak po zakończeniu leczenia w Santaryszkach lekarka wiodąca życzyła nam szczęścia. Wyraziła nadzieję, że się więcej nie spotkamy.

Do ponownego spotkania jednak doszło. Choroba wróciła, wznowiono leczenie i sesje chemioterapii. 

Pogorszenie
– Diana była pełna energii i nie chciała zostawić swojej pracy w przedszkolu – wspomina mężczyzna. – Wtedy jeszcze czuła się wystarczająco dobrze, więc wzięła tylko krótkoterminowe zwolnienie lekarskie.

Oboje małżonkowie mieli jeszcze nadzieję, że straszna choroba ustąpi i wszystko wróci do normy. Jednak trzy lata po diagnozie rak nie tylko nie chciał ustąpić, lecz dał przerzuty do płuc.

– Poddaliśmy się operacji. Zabieg wykonano w Klinice Santaros – opowiada mężczyzna. – Pamiętam, jak chirurg, który w sposób perfekcyjny przeprowadził operację, motywował nas. Dodawał nam otuchy mówiąc, że z jednym płucem też można prowadzić normalne życie, że jest to realne. Zaczęliśmy więc budować nowe plany i marzenia. 

Chwile euforii nie trwały długo. Los zadał małżeństwu kolejny cios. Stan zdrowia Diany po operacji płuc się nie poprawiał, lekarze szukali przyczyn złego samopoczucia kobiety.

Ponowne badania wykazały przerzuty nowotworowe w głowie.

Chirurgia w klinikach w Kownie
– Wiadomość o nowych przerzutach była dla nas ogromnym zaskoczeniem i szokiem, – wspomina Gediminas. – Mimo wszystko w naszych sercach wciąż tliła się iskierka nadziei.

Lekarze skierowali małżeństwo do kliniki w Kownie, specjalizującej się w tego rodzaju zabiegach i z powodzeniem je przeprowadzającej od wielu lat. To właśnie tutaj opracowano i dotychczas stosuje się zabieg zwany „nożem gamma”.

– W Kownie Dianie wykonano kolejny zabieg – opowiada Gediminas. – Lekarze mówili, że spora część przerzutów została usunięta. Ale zostało też sporo takich, które się do usunięcia nie nadawały.

Jak wspomina mężczyzna, po tej operacji lekarze się poddali. Nie byli w stanie nic więcej zrobić.

– Oczywiście, nie powiedzieli mi wprost, że nie ma nadziei – wspomina Gediminas. – Ale można było to wyczytać z ich reakcji.

Medycyna paliatywna
– Ze względu na stan zdrowia Diany, nie mogliśmy kontynuować aktywnego leczenia. Diana została objęta opieką paliatywną – opowiada mężczyzna. – Wcześniej nawet nie znaliśmy takiego słowa.

O pojęciu i istocie opieki paliatywnej Gediminas się dowiedział od lekarzy. Po tym, gdy ci ostatecznie rozkładali bezradnie ręce, kierując mężczyznę do hospicjum.

– Po raz pierwszy usłyszałem o hospicjum od lekarzy w Santaryszkach – wspomina Gediminas. – Polecili mi się zwrócić do hospicjum, gdybym potrzebował pomocy lub porady na temat opieki paliatywnej.

Wsparcie hospicjum
Nie zwlekając mężczyzna zwrócił się do Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie.

– Zdawałem sobie sprawę, że mają dość dużą liczbę pacjentów, ale hospicjum zgodziło się nam pomóc i wkrótce odwiedziła nas pielęgniarka hospicjum domowego Anna – z wdzięcznością wspomina Gediminas. – W naszej sytuacji i w naszym zagubieniu to był prawdziwy ratunek.


Diana w Urzędzie Stanu Cywilnego. Archiwum rodzinne 

Wcześniej mężczyzna nie miał do czynienia z opieką hospicyjną ani nie słyszał o medycynie paliatywnej, więc pomoc i rady pani Ani były nieocenione. Na tym się jednak pomoc i wsparcie hospicjum nie skończyły.

– Diana była już w połowie sparaliżowana, więc hospicjum przysłało nam specjalne łóżko – mówi Gediminas. – Odwiedzał nas również fizjoterapeuta, stosował żonie ćwiczenia i masaże.

Hospicjum zapewniało też inną niezbędną opiekę lekarską. W razie potrzeby hospicjum sprowadzało właściwego lekarza i Gediminas nie musiał chodzić do swojego lekarza pierwszego kontaktu.

W tym samym czasie pracownicy hospicjum uczyli Gediminasa sprawowania opieki nad chorą małżonką: jak ją karmić, jak masować, jak wykonywać zabiegi higieniczne itp.

– Jedną z największych zalet było to, że mogłem być z Dianą cały czas – wspomina Gediminas. – To było dobre i potrzebne dla nas obojga. W domu Diana czuła się spokojnie, bezpiecznie. Sam też wolałem i było mi wygodniej opiekować się żoną w domu niż codziennie chodzić do hospicjum. 

Wyzwania, które zmieniły życie
Aby móc opiekować się małżonką, Gediminas zrezygnował z pracy.

– Jednym z największych wyzwań, z którym musiałem sobie poradzić, było napięcie psychiczne, mój stan psychiczny – przyznaje mężczyzna. – Chciałem, aby nasz dom był wolny od depresyjnych nastrojów, od poczucia bezradności i beznadziei. Wspierałem żonę jak tylko potrafiłem.

Oboje cieszyli się z każdego drobiazgu, z każdej wspólnie spędzonej chwili.

Ostatnia wiosna
Kiedy Diana miała jeszcze wystarczająco sił, Gediminas ubierał ją i zabierał na wózku na przejażdżki. Była zima, więc oboje z niecierpliwością czekali na wiosnę.

– Snuliśmy marzenia, że wraz z wiosną stan zdrowia Diany się poprawi, – wspomina Gediminas, z trudem znajdując słowa. – I wtedy moglibyśmy spędzać wieczory na tarasie, ciesząc się widokiem jeziora.

Wózka używano również w domu.

– W łazience nie było progu, drzwi były wystarczająco szerokie, więc mogłem ją po prostu wwieźć wózkiem pod prysznic – opowiada Gediminas.

Opieka Giedymina i pomoc hospicyjna były tak wysokiej jakości, że Diana nie miała ani jednej odleżyny, mimo że przez ostatnie pół roku była przykuta do łóżka.

– Hospicjum dostarczało nam różnego rodzaju kremy i produkty do pielęgnacji ciała – mówi Gediminas. – Robiłem Dianie regularne masaże i dbałem o jej skórę, aby zapobiec odleżynom, które mogłyby doprowadzić do stanów zapalnych czy w inny sposób zaszkodzić.

Jak twierdzi mężczyzna, dzięki profesjonalnej pomocy hospicjum i odwiedzinom pani Ani, Diana do ostatniej chwili swojego życia nie czuła się samotna, opuszczona ani nie odczuwała bólu.


Diana z synem. Archiwum rodzinne

– Nie chcę tego uwypuklać, ale za tę nieocenioną pomoc, jaką otrzymaliśmy od hospicjum, nie zapłaciliśmy ani centa – kontynuuje Gediminas. – Nieraz czułem się nieswojo, gdy hospicjum za darmo wyposażyło mnie we wszystkie sprzęty, leki, środki do pielęgnacji skóry i inne rzeczy. Wielokrotnie chciałem się w jakikolwiek sposób odwdzięczyć, ale hospicjum nigdy niczego w zamian nie wzięło.

Gediminas był przy Dianie do ostatniej chwili jej życia.

– Tak się cieszę, że udało mi się sprowadzić księdza – nie kryje wzruszenia mężczyzna. – Zdążył udzielić ostatniego namaszczenia.   

Diana zmarła kilka dni później. Przy jej łóżku czuwali najbliżsi: Gediminas, jej matka i syn z pierwszego małżeństwa.

Pomoc hospicjum w najtrudniejszych chwilach życia
Ciężka choroba onkologiczna może dotknąć każdego z nas, w każdej chwili, zniszczyć resztę naszego życia, zniweczyć marzenia.

Ponad 260 fachowców i wolontariuszy z Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie w każdej chwili towarzyszy tym, którzy zmagają się ze śmiertelną chorobą, doświadczają wielkiego bólu, lęku, niewiadomej.

Pomoc hospicyjna dla dorosłych i dzieci, w domu i na oddziale stacjonarnym jest bezpłatna i dostępna 24 godziny na dobę.

Pomóż nieuleczalnie chorym! Przekaż 1,2% podatku na rzecz Hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie.

Zrób to teraz.

Kto wie, może kiedyś też będziesz potrzebował pomocy?

Więcej informacji 

Materiał nadesłany. Bez skrótów i redakcji.