„StuDnia” w Belgii


Fot. Marta Markowska i Konrad Opałko.
W szkole od początku uważano mnie za wariatkę. Brać udział w jakiejś „StuDni”, tańczyć na próbach zamiast się uczyć, a potem jeszcze wyjechać na tydzień do Belgii między jednym egzaminem a drugim – większość uważała, że to trochę za dużo jak na maturzystkę. Nie znam jeszcze co prawda wyników matury, ale jednego jestem pewna – nie żałuję, że ostatnich tygodni przed egzaminami nie spędziłam jedynie przy książkach. Nawet gdyby się miało okazać, że to wszystko kosztowało mnie pasek na świadectwie – było warto.


20 maja wyruszyliśmy z Wilna jako 16-osobowa ekipa „StuDniowiczów”, na którą złożyła się drużyna z Gimnazjum im. Jana Pawła II (zdobywcy I miejsca w kategorii „Open”), Marta Stankiewicz z Gimnazjum im. Władysława Syrokomli i Łukasz Palkowski z Gimnazjum im. J. I. Kraszewskiego, wyróżnieni jako najlepsi aktorzy oraz Eleonora Stankiewicz, Rafał Jastrzębski i Marta Chmielewska (autorka niniejszego artykułu), którzy również podczas kabaretonu wpadli w oko dla redakcji „Wilnoteki”. W Warszawie dołączyliśmy do reszty uczestników sfinansowanej przez posła prof. Zdzisława Krasnodębskiego wycieczki, na którą trafiliśmy za pośrednictwem Fundacji „Pomoc Polakom na Wschodzie”.

Następnego dnia byliśmy już w Belgii, w Ośrodku Macierzy Szkolnej w Comblain la Tour, leżącym u podnóża gór Arden. Stamtąd wypadaliśmy kolejno do Brugii, Brukseli i Mastricht w Holandii. Brugia to nieduże, niezwykle klimatyczne miasto na północy Belgii, słynące przede wszystkim z produkcji czekolady. Można tu ją kupić dosłownie na każdym rogu: dmuchaną, białą, mleczną lub zawierającą 90% kakao. Gofry i frytki to kolejne dania, z których słynie Belgia i które stanowiły nasze podstawowe przekąski w trakcie zwiedzania. Belgowie są również dumni ze swojego piwa, którego podobno naliczono tu ponad 400 rodzajów.

Bruksela zaskoczyła nas swoimi statystykami – podobno 70% mieszkańców stanowią tu urzędnicy. Mieliśmy okazję zwiedzić Parlament Europejski wraz z salą plenarną, po czym udaliśmy się do Atomium, muzeum w kształcie kryształu żelaza, z którego można obejrzeć całą panoramę Brukseli. Zwiedziliśmy również przepiękną gotycką katedrę pw. Świętego Michała i Świętej Guduli oraz starówkę, na której oprócz różnych siusiających rzeźb można zobaczyć na przykład Dom Króla, w którym nigdy nie mieszkał król, po czym w ostatniej chwili uciekliśmy przed nadciągającą burzą do ośrodka.


Fot. Marta Markowska i Konrad Opałko.

Holenderskie Mastricht to z kolei najstarsze miasto w Europie. I sprawiałoby rzeczywiście piękne wrażenie, gdyby Holendrzy nie próbowali rezygnować ze swojej kultury poprzez przerabianie kościołów na księgarnie albo dancingi. Jeszcze tego samego dnia po kolacji wyruszyliśmy z powrotem do Warszawy. Wydawało się, że czterodniowy pobyt w Belgii ledwie się zaczął, a już dobiegł końca.

Na naszą wycieczkę złożyło się jednak nie tylko zwiedzanie. Wyjazd to przede wszystkim ludzie, z którymi prowadzisz dyskusje wieczorami i spędzasz godziny w autokarze. Niezwykłe osoby: Dorotę, Martę i Konrada, naszych rówieśników z Warszawy, poznałam jeszcze w drodze do Comblain la Tour. Olę i Filipa – zaraz po przyjeździe. Atmosfera wycieczki była niepowtarzalna również dzięki niesamowitej Pani Wiesi, którą obiecaliśmy odwiedzić jesienią. Panowie Jerzyk i Grzesiu natomiast w ciągu całej podróży serwowali niepowtarzalne dialogi, dzięki którym droga absolutnie się nie dłużyła.


Fot. 
Marta Markowska i Konrad Opałko.

Z wycieczki przywieźliśmy belgijską czekoladę, pamiątkowe zdjęcia, ciepłe wspomnienia, a co najważniejsze – nowe przyjaźnie.  Dlatego bardzo się cieszę, że zdecydowaliśmy się na wzięcie udziału w „StuDni”, chociaż przygotowania były naprawdę czasochłonne. Cieszę się po prostu, że mogłam poznać tylu fantastycznych ludzi.


Fot. Marta Markowska i Konrad Opałko.

Materiał opublikowany bez skrótów i redakcji