Świat widziany przez obiektyw


Jerzy Karpowicz, fot. Antanas Sutkus
"Nasza Gazeta", 6-12 kwietnia 2017 r., nr 14(1259)
Jubileusze skłaniają do pewnych podsumowań. W wypadku fotografika Jerzego Karpowicza jednym z ich wątków jest czas, w ciągu którego na świat patrzy przez obiektyw aparatu fotograficznego. A jest to praktycznie... 60 lat!
W pierwszej połowie lat 50., kiedy pan Jerzy wkraczał w młodzieńczy wiek, aparat fotograficzny można było przyrównać do posiadania komórki. Chłopak z aparatem budził zainteresowanie kolegów i, oczywiście, koleżanek nie mniejsze niż w latach 60. chłopak z gitarą. Pierwszy aparat fotograficzny kupił sobie sam, za zarobione i zaoszczędzone pieniądze. Powojenne dzieciństwo nie było wcale łatwe, ale lata szkolne pozostają jednym z barwnych wspomnień. Szkoła nr 40, do której uczęszczał Jurek Karpowicz, znajdowała się przy ulicy Legionowej (dziś Savanorių). W klasie był najlepszy z rysunków i matematyki. Swoich nauczycieli od tych przedmiotów pamięta do dziś: był to pan Żytkowski i pani Żabińska. Nie lekceważył też fizyki (z innymi przedmiotami, jak przyznaje, różnie było), bo ta otwierała przed nim możliwości rozwijania zainteresowania techniką i zgłębiania tajemnic fotografiki. A już po zrobieniu i wywołaniu pierwszych zdjęć - ich bohaterami byli szkolni koledzy, widoki miasta - wiedział: świat widziany przez obiektyw będzie dla niego najważniejszy.

Po szkole kontynuował naukę w ówczesnym Wileńskim Politechnikum na kierunku radioelektronika. Tu miał nadzieję również zgłębiać tajemnice fotografiki. Jednak okazało się, że wiedza w tej dziedzinie zdobyta podczas czytania specjalistycznej literatury okazała się większa od tej, co oferowano na zajęciach w technikum. Więc zrezygnował z nauki i podjął pracę. Miał szczęście - udało mu się zatrudnić w Wileńskiej Fabryce Maszyn Obliczeniowych - nowoczesnym na owe czasy zakładzie, w strukturach którego było biuro konstruktorskie wraz z laboratorium fotograficznym.

Fotografia techniczna stała się jego codziennym obowiązkiem i dała pole do popisu jego zamiłowaniom do twórczych wynalazków i eksperymentów. Dopingował do tego również powszechny deficyt. By realizować stawiane zadania, musiał uciekać się do udoskonalania istniejących przyrządów i procesów prowadzenia prac. Jednym z najpoważniejszych jego osiągnięć było udoskonalenie, a faktycznie całkowita zamiana sposobu wytłaczania bardzo precyzyjnych form: wytłaczanie zastąpił fotografowaniem. Wymagało to skonstruowania dość skomplikowanego urządzenia. Zastąpiło ono pracę kilkunastu ludzi i pozwoliło wykonywać formy z wyjątkową precyzją.

Chociaż nie miał dyplomu, został kierownikiem laboratorium i zdobył miano starszego inżyniera, stał się posiadaczem świadectw racjonalizatorskich... Udział w wystawach ogólnozwiązkowych i międzynarodowych, studiowanie literatury (jakże przydał się mu w tym ojczysty język) - pilnie śledził wszelkie nowości w swojej dziedzinie, pozwoliły mu znajdować odpowiedzi na nurtujące go pytania, a tych wciąż przybywało. Już taką miał naturę, że zabierając się do wykonywania kolejnego zadania myślał o tym, jak usprawnić proces, zmodernizować technikę. No i w efekcie miał dodatkową robotę, bo musiał nie tylko wymyślić coś nowego, ale też zdobyć potrzebne detale i skonstruować odpowiednie urządzenia.

Kolejnym jego wynalazkiem było usprawnienie i udoskonalenie pracy kreślarzy. Wynalazł sposób i odpowiednio go zrealizował, który pozwolił generalnie zmienić tę operację i zwiększyć jej jakość oraz wydajność poprzez zastosowanie odpowiednich technik fotografii. W swoim laboratorium nie tylko konstruował urządzenia, ale też eksperymentował z chemikaliami, m.in. stworzył roztwór do opracowania filmów ORWO, wywoływania innych deficytowych filmów, co pozwoliło podnieść jakość uzyskiwanych obrazów. Podobnie rzecz się miała z powiększalnikiem polskiej produkcji. Dzięki zmianie konstrukcji oświetlenia (zwiększył jej moc 5 razy, zmieniając kąty padania, odbijania światła), mógł nim wywoływać jakościowe kolorowe zdjęcia. Prace Jerzego Karpowicza z zakresu udoskonalania pracy laboratorium posłużyły do napisania pracy doktorskiej. Chętnie dzielił się faktami, praktycznym opisem.

Po 14 latach pracy (od 1964 do 1978 roku), w ciągu których coraz częściej wymykał się ze swego laboratorium w plener, by zajmować się artystyczną fotografią, zrezygnował z pracy w zakładzie. Dzięki osiągnięciom twórczym, kontaktom i uznaniu przez zawodowych fotografików (litewska szkoła fotografii słynęła i słynie z całego szeregu znanych mistrzów) został (w 1967 roku) członkiem Litewskiego Stowarzyszenia Fotografików Artystycznych (od 1989 r. - Związku Fotografików Litwy), a w roku 2005 przyznano mu miano twórcy sztuki.

Fotografia artystyczna całkowicie go zaabsorbowała, mógł tu nie tylko zastosować zdobytą wiedzę z tzw. "kuchni" procesu przetwarzania ujętego obrazu w zdjęcie, ale też pracować nad kompozycją, klimatem tych obrazów. Naciskając na przycisk zawsze wiedział (i wie), co chce ujrzeć na powstającym zdjęciu. Tu wszystko jest ważne: światło, kąt ujęcia, nastrój. Kiedy ma do czynienia z architekturą, pejzażem potrafi nie tylko wypróbować różne ujęcia (może ich być kilkanaście, zanim powie sobie, że już ma to, czego chciał), ale też dopilnuje odpowiedniej chwili oświetlenia. Niekiedy na nią może czekać nawet rok, bo wie, że np. wnętrze danego kościoła ujrzy w całej świetności wówczas, kiedy wiosenne promyki słońca w południe go oświetlą… Nie ułatwia sobie, ani innym pracy. Ale nie o łatwiznę tu chodzi. Po prostu wie jaki ma być efekt końcowy.

Podobnie jest z portretami ludzi: fotografuje się charakter, nie tylko kształty... Dziś przy pomocy techniki komputerowej praktycznie nie ma rzeczy niemożliwych do skorygowania na zdjęciu. Jednak ducha, klimatu nie da się sztucznie wytworzyć. A ten jest praktycznie podstawą artystycznej fotografii. Pan Jerzy może się szczycić tym, że potrafi go stworzyć. Np. w kalendarzu z 1989 roku, do którego robił zdjęcia zespołu "Lietuva", udającego się na występy do Japonii (tam też został wydrukowany ten kalendarz). Praca nad wykonaniem kilkunastu zdjęć wymagała kilku wyjazdów w teren - poszczególne stroje, tańce wymagały odpowiedniej scenerii, w której prezentowałyby się najwspanialej. I to mu się udało.

Zdjęcia Jerzego Karpowicza zamieszczały na swych łamach renomowane pisma litewskie, takie jak "Kultūros barai", "Švyturys", "Banga", "Jaunimo gretos", są one w almanachu "Fotografia litewska", w pracach prestiżowego wydawnictwa "Wniesztorgizdat". Pan Jerzy pracował dla żurnali mód, z misskami piękności byłego Związku Sowieckiego. Ma na swym koncie ponad 30 indywidualnych wystaw na Litwie, w Polsce, Rosji, Niemczech, Estonii, Białorusi, Łotwie i Japonii.

Oddzielne i wyjątkowe miejsce w twórczości Jerzego Karpowicza zajmuje tematyka polska. Praktycznie cały okres odrodzenia narodowego ma w swoim archiwum, zdjęcia z którego złożyły się również na wystawy o Wileńszczyźnie: "Miejsca pamięci poległych o wolność Ziemi Wileńskiej", "Zanim padłeś, jeszcze ziemię przeżegnałeś ręką", "Rejon solecznicki: dzieje, ziemia, ludzie", "Stare Wilno".

Jego obiektyw uwiecznił wizytę na Litwie - we wrześniu 1993 roku - naszego Wielkiego Rodaka - papieża Jana Pawła II. Te zdjęcia znalazły się na międzynarodowej wystawie fotograficznej "Jan Paweł II: Bądźcie świadkami Chrystusa", poświęconej 20. rocznicy pielgrzymki Ojca Świętego na Litwę. Wiele jego artystycznych prac jest w albumach: "Wilno", "Druskieniki", "Święto Pieśni", "Najpiękniejsze kościoły Wilna", "Ziemia Solecznicka", "Sakralne dziedzictwo rejonu wileńskiego" i in. Jego współpraca z prasą i portalami polskojęzycznymi zaowocowała setkami zdjęć obrazujących życie Polaków na Litwie. Za zasługi w popularyzowaniu polskiej kultury i osiągnięcia w działalności artystycznej Jerzy Karpowicz został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP (w 2014 r.).

Obok fotografiki, w życiu pana Jerzego jest też druga, bardzo ważna jego składowa część: rodzina. Jak to w życiu bywa: raz pierwszeństwo ma jedna, raz druga. Jedno jest pewne: zgrana, kochająca się rodzina jest opoką i ostoją, bez której niemożliwa z pewnością byłaby też owocna twórcza praca. Przed pół wiekiem z żoną Hanią przyrzekli sobie "wierność i uczciwość małżeńską". Ksiądz Antoni Dilys to przyrzeczenie sakramentem ślubu zatwierdził i tak trwają, rozumiejąc, że życie rodzinne - to zarówno miłość, jak też odpowiedzialność. Taką formułę szczęścia przekazują też związkom dwóch synów: Waldka i Eli oraz Edwarda i Miry. Państwo Karpowiczowie mogą być dumni z dzieci: oboje synowie zdobyli prestiżowe zawody, są cenieni i osiągają sukcesy w pracy, mają udane rodziny. Ogromu miłości i troski doświadczają od dziadków wnukowie. Jest ich pięcioro: Augustyn, Kamila, Emilka, Edwin i Adam.

Dziadek i babcia zawsze mają dla nich czas, uśmiech i dobre rady. Zapytany o receptę na udany związek małżeński, nigdy nienarzekający na brak poczucia humoru (twierdzi, że ma to po ojcu) pan Jerzy z uśmiechem wyznaje: nie krzywdzić żony! Odpowiedź godna prawdziwego mężczyzny. A skoro już zdradził tajemnicę, która gwarantuje domowe szczęście, to może zna również niezawodny sposób, jak zostać "prawdziwym" mistrzem fotografii? Ta odpowiedź była mniej lakoniczna. Artysta fotografik, autorytatywnie stwierdza pan Jerzy, swą drogę do sukcesu powinien zaczynać od podstaw: wiedzieć, co to jest przesłona, migawka, światło, kompozycja, proporcje i tak dalej... Nie powinien też fascynować się automatycznym aparatem, ale zużyć przynajmniej jeden film (osobiście pan Jerzy zdjęciom z filmu oddaje bezsporne pierwszeństwo). Myśląc o tym, że ma się ograniczoną liczbę kadrów, niejako automatycznie bardziej starannie je dobieramy. Robiąc przysłowiowy "pstryk" trzeba wiedzieć, co chcemy nie tylko pokazać, ale też przekazać tym, którzy będą nasze zdjęcie oglądali.

Dziękując za twórczą pracę, dobre rady i niegasnące poczucie humoru, w imieniu wszystkich tych, kto ma okazję z panem Jerzym Karpowiczem współpracować - Związku Polaków na Litwie, redakcji "Naszej Gazety" - chcemy życzyć tradycyjnych polskich stu lat w zdrowiu, szczęściu, z nieodłącznym towarzyszem - aparatem fotograficznym.