Świąteczne choinki wczoraj i dziś


Na zdjęciu: świąteczna choinka na pl. Katedralnym w Wilnie (2022), fot. Marian Paluszkiewicz
Boże Narodzenie kojarzy się nam przede wszystkim z wieczerzą wigilijną i choinką. Mnie natomiast dodatkowo z biciem dzwonów, które zwoływały na pasterkę. Wszystkie wileńskie kościoły wzywały na pasterkę. W jednym kościele bicie ustawało, zaczynało się w następnym. Pamiętam, jak nad Wilnem płynęła melodia dzwonów – opowiada pani Janina Gieczewska, której dzieciństwo i wczesna młodość mijały w przedwojennym, polskim Wilnie.



Zaledwie sto lat temu w okresie świąt Bożego Narodzenia w Wilnie nie było jeszcze zwyczaju stawiania choinki na placu w centrum miasta. Może dlatego, że plac Katedralny był okolony przez najprawdziwsze potężne świerki. Nikt ich nie dekorował. Nie przystrajano też świątecznie ulic.

Jak dekorowano miasto w międzywojniu

– Pod koniec lat 30. XX w. plac Katedralny został wyczyszczony całkowicie z wszystkich drzew i zabetonowany. Dzisiejszy wygląd placu jest bardzo zbliżony do tego, jaki był przed wojną – opowiada dr Waldemar Wołkanowski, polski historyk, autor książek i artykułów poświęconych historii Wilna.

Nawiasem mówiąc, udekorowana choinka w centrum placu Katedralnego pojawiła się dopiero w czasach sowieckich. Zaczęto ją ustawiać wzorem innych europejskich stolic.

– W latach międzywojennych choinki stawiane były w lepszych sklepach, a więc na pewno w Domu Towarowym Braci Jabłkowskich na ul. Mickiewicza. W olbrzymiej witrynie stała oczywiście choinka podświetlana elektrycznie, do tego różnego rodzaju pudełka w formie prezentów, jakieś kolorowe zabawki. Wzorem Braci Jabłkowskich inne sklepy, domy handlowe przystrajały witryny. Podobnie zdobiono cukiernie: u Sztralla była dekoracja blisko okna, żeby ją było widać od zewnątrz – opowiada Waldemar Wołkanowski.

Jak mówi, w końcówce lat 30., ok. 1936 r., dały się zauważyć początki nowej mody dekorowania miasta, która nie zdążyła przyjść do Wilna z pełną mocą. W Krakowie, Warszawie czy Poznaniu zwyczaj ten był w większej skali, do Wilna nowe obyczaje dekorowania miasta dopiero przychodziły, co zostało przerwane później wybuchem wojny.

Choinka specjalnym gościem w domu

Wilnianie mieli takie same ozdoby na choinkę, jakie już były dostępne w całej Polsce. To były szklane bombki, tzw. zimne ognie, świeczki w specjalnych lichtarzykach. Bombki były wydatkiem znacznym, mogli na nie sobie pozwolić ludzie majętni. Do tego dochodziły zabawki papierowe, które wykonywało się własnoręcznie.

– To była praca rodziców z dziećmi, jak również robiono ozdoby w szkołach w ramach lekcji robót ręcznych. Kolorowy papier i klej był dostępny. Własnoręcznie zrobione zabawki były proste, ale cieszyły przede wszystkim samych wykonawców, bo każde dziecko z radością taką zabawkę mogło zawiesić na choince – zauważa Waldemar Wołkanowski.


Waldemar Wołkanowski: Choinka była specjalnym gościem. W domu czekano, aż ojciec przyjdzie i tę choinkę przyniesie. To wejście było specjalnym symbolem, które oznaczało początek świąt, fot. Marian Paluszkiewicz

Zielone pachnące drzewka pojawiały się prawie w każdym domu. – Choinka była specjalnym gościem. W domu czekano, aż ojciec przyjdzie i tę choinkę przyniesie. To wejście było specjalnym symbolem, które oznaczało początek świąt. Rano w dzień Wigilii ojciec choinkę przynosił i ubieranie choinki było jedną z czynności dnia wigilijnego. Kobiety były zajęte w kuchni, a mężczyźni osadzali choinkę na trójnogu i razem z dziećmi ją dekorowali – kontynuuje Waldemar Wołkanowski. 

Zdaniem naszego rozmówcy ustawioną dziś w Wilnie na placu Katedralnym sztuczną kompozycję trudno nazwać choinką. Pasuje do niej raczej słowo „instalacja”. Jest ona atrakcyjna na swój sposób, ale dla ludzi związanych z tradycją to nie jest to. – W którymś momencie dochodzi do pewnego przełamania. Ktoś zdecyduje się na choinkę sztuczną w domu, bo mu się sypały igły. Potem drugie przełamanie, kiedy zaczynamy ubierać drzewko dwa tygodnie przed świętami – wtedy nie sprawia nam takiej radości jak ta ustawiona w dniu Wigilii. To są te momenty wyborów, kiedy zaczyna się odejście od tradycji – zauważa.


Fot. kurierwilenski.lt

Jak to się kiedyś świętowało

Jak wspomina wilnianka, pani Janina Gieczewska, święta Bożego Narodzenia to było prywatne święto obchodzone w zaciszu domowym, w gronie własnej rodziny. Pachnący lasem świerk był kupowany na placyku na ul. Końskiej, przynoszony do domu i ubierany w wigilię Bożego Narodzenia.

Zabawki na choinkę najczęściej robiło się samemu. Kolorowe papierowe łańcuchy, gwiazdki, ozdoby ze słomki dzieci wykonywały własnoręcznie. Pani Janina dotychczas ma zachowane u siebie swoje przedwojenne choinkowe ozdoby, jak: laleczki, pajacyki, aniołki, ptaszki, baletnice. Na choince można było zawiesić również figurkę jednego diabełka.

– W szkole w okresie przedświątecznym szykowało się korpus z tekturki, przyszywało się rączki, nóżki, z papieru kolorowego sukienkę. Kupowało się w sklepie części np. do wykonania Świętego Mikołaja, laleczek, baletnic. Do gałązek przypinało się lichtarzyki ze świeczkami, na czubku choinki koniecznie musiała być gwiazda. Były już ognie bengalskie, które były atrakcją. Choinkę ozdabiano też kłaczkami waty, niby śniegiem – wspomina.


Janina Gieczewska: Święcie wierzyłam, że Święty Mikołaj mnie wysłucha. To była najszczęśliwsza pora, kiedy człowiek miał niewinną wiarę we wszystko i był szczęśliwy, kiedy marzenie się spełniało, fot. archiwum prywatne Janiny Gieczewskiej

W sklepie można było kupić szklane bombki: zielone, czerwone, srebrne i złote. Na choince wieszało się też na nitce cukierki, włoskie orzechy zawinięte w błyszczący papier, małe czerwone jabłuszka. Gdy jakieś dziecko przychodziło w gościnę, pozwalano mu zdjąć z choinki smakołyk.

Na święta dawało się również prezenty. W przedświątecznym okresie można je było kupić w prywatnych sklepach, których było mnóstwo na ulicy Wielkiej, Niemieckiej, Zamkowej czy Wileńskiej.


Na zdjeciu: Przed stu laty choinek nie trzeba było stawiać na placu Katedralnym, gdyż po prostu tam rosły, przez okrągły rok, żywe, zdrowe, prawdziwe. Zalesiony plac (a także Góra Zamkowa) na początku lat 20. XX w., fot. Leonard Siemaszko

Pani Janina dobrze pamięta z dzieciństwa, jak bardzo się czekało na prezenty od Świętego Mikołaja. – Do dziś mam w domu pocztówkę, na której był namalowany Święty Mikołaj z dużym workiem prezentów. Tatuś mówił, że jak z nim porozmawiam, to może coś mi przyniesie na gwiazdkę. Święcie wierzyłam, że Święty Mikołaj mnie wysłucha. To była najszczęśliwsza pora, kiedy człowiek miał niewinną wiarę we wszystko i był szczęśliwy, kiedy marzenie się spełniało – wspomina.

Prezenty dla dzieci w tamtych czasach nie były wyszukane. Szczytem marzeń były cukierki czy orzechy, których nie jadało się na co dzień. – W pierwszy dzień Bożego Narodzenia, wczesnym rankiem, od razu biegło się pod choinkę, żeby zobaczyć, jaki prezent zostawił Święty Mikołaj – wspomina.

Pani Janina dobrze pamięta te prezenty. Wiele radości sprawił jej komplet, w którym później lubiła chodzić na ślizgawkę. Był to piękny sweter z golfem, czapka i szalik, wszystko z wełny.

Ślizgawka w Ogrodzie Bernardyńskim

– A jakie to łyżwy kiedyś były, żeby pani widziała! Trzeba je było przymocowywać do bucików z dwu stron, a nawet przywiązywać rzemykami – mówi Janina Gieczewska.

Jazda figurowa dopiero zaczynała być modna. Pani Janina wspomina, że znana była wtedy norweska łyżwiarka figurowa Sonja Henie, która mając 11 lat, została najmłodszą w historii mistrzynią olimpijską.

Innym razem otrzymała od tatusia wieczne pióro firmy Parker. Piękne, w oprawce o kolorze srebrno-czarnym. Ma je do dzisiaj. Innym razem otrzymała piękną czarną skórzaną torebkę. Zapamiętała też znaleziony pod choinką koszyczek z łęczkiem, w którym leżały kłębki nici i szydełko. Dzięki temu nauczyła się szydełkować.

Nasza rozmówczyni wspomina wspaniałe zimy, z mrozem i niesamowitą ilością śniegu. Półmetrowe zaspy trzeba było odgarniać ze ścieżek i dróg, bo wszystko tonęło w białym puchu. Śnieg skrzył się i skrzypiał pod nogami. Mróz malował na szybach w domach misterne wzory, kwiaty, palmy, obrazy, które przesłaniały całe okna. Teraz jest centralne ogrzewanie i nikt nie ma pojęcia, że mróz może być tak wspaniałym malarzem.

W okresie świątecznym w szkole były organizowane kostiumowe zabawy. – Jednego roku mama zrobiła mi strój słoneczka. Założyłam żółtą sukieneczkę, na plecach miałam ogromną tarczę z promieniami. Innego razu byłam abażurem od lampy naftowej. Mama sama mi przygotowała ten strój z gofrowanego pomarańczowego papieru, zamocowała na dwóch obręczach. Miałam taki pękaty strój karnawałowy – śmieje się pani Janina.

– Wydaje mi się, że teraz już nie ma takiego religijnego, duchowego nastroju, jaki był w Wilnie przed wojną. Ponad 50-letni okres okupacji wniósł wiele zmian w naszym życiu. Świąteczny akcent przeniósł się teraz na świętowanie Nowego Roku. Teraz rządzą koniunktura, interes, chęć zysku. Święta zaczynają się już w końcu listopada. Sklepy i witryny są pełne świątecznej reklamy i towarów. Życie się zmienia, wchodzą nowe obyczaje. Dziękuję za przywołanie tej garstki wspomnień z okresu świątecznego. Korzystając z okazji, życzę pogodnych spokojnych świąt Bożego Narodzenia i szczęśliwego 2023 roku Redakcji i Czytelnikom „Kuriera Wileńskiego” – kończy pani Janina.

Artykuł opublikowany w wydaniu magazynowym „Kuriera Wileńskiego” Nr 49(143) 10-16/12/2022