W służbie pięknu i Ojczyźnie. Na 150. rocznicę urodzin Ferdynanda Ruszczyca


Na zdjęciu: Ferdynand Ruszczyc, fot. pl.wikipedia.org
Ferdynand Ruszczyc przyszedł na świat 10 grudnia 1870 roku w Bohdanowie pod Oszmianą w obwodzie grodzieńskim (obecnie na terenie Białorusi). W archiwum bohdanowskim przechowywano pergamin z 1511 roku, świadczący o dawnej świetności rodu Ruszczyców, pieczętującego się herbem Lis i Strzała na niebieskim polu.



Jego rodzicami byli: wywodzący się ze szlachty, a osiadły od wieków na tych ziemiach Edward Ruszczyc, oficer wojsk carskich i następnie wyższy urzędnik Lipawsko-Romneńskiej Kolei Żelaznej, oraz Anna Alwina Munch, Dunka z pochodzenia, aczkolwiek wychowana na Łotwie.

Ferdynand był jedynym ich męskim potomkiem, wychowując się z trzema siostrami. Jego dzieciństwo, szczęśliwe i beztroskie upłynęło głównie w Lipawie na Łotwie, a następnie – w Mińsku Litewskim, gdyż rodzice po Powstaniu Styczniowym musieli na niemal trzydzieści lat opuścić Bohdanów.

Rodzina Ruszczyców była dwuwyznaniowa – matka należała do wspólnoty ewangelicko-augsburskiej, a ojciec był członkiem Kościoła rzymskokatolickiego. Siostry Ferdynanda wychowywano więc w duchu matczynej religii, natomiast on sam, po ojcu, był katolikiem. Ta dwuwyznaniowość domu rodzinnego nauczyła go tolerancji i akceptacji inności, zarówno narodowościowej jak i religijnej. Tym bardziej jeszcze, że był to dom wielojęzyczny. Matka Ferdynanda wychowana została w kulturze niemieckiej, zatem ten język w sposób naturalny był jej bliski; ojciec był Polakiem, z konieczności posługujący się językiem rosyjskim – by pogodzić więc obie strony, w domu mówiono głównie po francusku. Paradoksalnie, ten późniejszy piewca polskości, w dzieciństwie właściwie nie mówił po polsku, znał za to doskonale język niemiecki, francuski i rosyjski, o językach klasycznych – grece i łacinie – nie wspominając.

Po swoich skandynawskich przodkach Ferdynand odziedziczył bardzo jasną karnację i blond włosy. Po nich miał też w sobie wrodzoną pogodę ducha, podczas gdy ojciec wpoił mu niewzruszone zasady moralne. Hasło "tak trzeba, tak należy", bo wymaga tego nie tyle godność rodowa, co godność porządnego człowieka, towarzyszyło późniejszemu malarzowi od najmniejszych lat.

Wśród rówieśników uchodził Ferdynand za chłopca grzecznego i dobrze ułożonego, bez cienia krnąbrności lub złośliwości czy uporu. Był też niewątpliwie pilnym uczniem. Jak wspominał jego przyjaciel Józef Wierzyński, z równą łatwością przyswajał tajniki matematyki, jak i słówka greckie czy rosyjskie. Był nie tylko zdolny, ale też niezwykle pracowity i systematyczny. W mińskim gimnazjum o profilu klasycznym, w którym naukę rozpoczął w roku 1882, od początku zaliczał się do prymusów, choć fakt ten nie wywoływał w nim nigdy poczucia wyższości. W gimnazjum pobierał też Ferdynand pierwsze poważne nauki rysunku, uczęszczając na prywatne lekcje do Kuźmy Jakowlewicza Jermakowa, absolwenta Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu. Naukę w państwowej szkole Ferdynand ukończył z wyróżnieniem w roku 1890 i zaraz po maturze, zgodnie z życzeniem ojca, wstąpił na wydział prawa Uniwersytetu Petersburskiego.


Na zdjęciu: tak się prezentuje majestatyczna w wymowie „Ziemia”, fot. magwil.lt

Tajniki prawa zajmowały go jednak niezbyt długo, bo już po pierwszym roku zdecydował się na dodatkowe studia i jako wolny słuchacz zaczął uczęszczać na zajęcia do Petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych. Na dobre z prawem rozstał się natomiast w roku 1892, by rozpocząć regularne studia w zakresie sztuk pięknych. Jego pierwszym nauczycielem malarstwa w Akademii Petersburskiej był Iwan Iwanowicz Szyszkin, pejzażysta i współzałożyciel stowarzyszenia artystycznego "Pieriedwiżnicy". Pod jego kierunkiem młody artysta pracował dwa lata, a następnie przeszedł do pracowni Archipa Iwanowicza Kuindżego, wybitnego pejzażysty i ucznia znakomitego Iwana Konstantynowicza Ajwazowskiego.

Nauka w obu pracowniach malarstwa pejzażowego była dla Ruszczyca istotnym etapem w kształtowaniu wrażliwości artystycznej oraz ugruntowywania umiejętności warsztatowych. Chętnie korzystał z cennych uwag nauczycieli, choć początkowo nie był zbyt pewny ani swego talentu, ani tego, czy wystarczająco swoją pracą zadowala swoich mistrzów. Wątpliwości te towarzyszyły Ruszczycowi właściwie przez całe studia w Petersburgu, choć być może to dzięki temu nieustannie dążył do perfekcji, zarówno w dziedzinie właściwej interpretacji zjawisk przyrodniczych, jak i w kwestii malarskiego warsztatu. Niejednokrotnie odczuwał znużenie akademicką monotonią i doskwierały mu pewne ograniczenia, wynikające z narzuconego programem sposobu nauki, nie mniej cenił sobie wszelkie przejawy akceptacji ze strony nauczycieli i kolegów-malarzy.

Najchętniej malował z natury, a motywów malarskich dostarczały mu nie tylko wpisane w program studiów wyprawy w plener, ale też samodzielne wakacyjne wyjazdy na Krym oraz na Rugię, Bornholm i południowe wybrzeże Szwecji. Ruszczyc nie krył bowiem swej fascynacji pejzażem morskim i, zachęcany przez swoich nauczycieli, zwłaszcza Kuindżego, wielokrotnie w swych pracach studyjnych sięgał do motywów marynistycznych. Z trzech obrazów dyplomowych, zaprezentowanych komisji uczelnianej w roku 1897, dwa – "Faun" i "Trytony" – podejmowały morską tematykę.

W listopadzie 1897 roku Ferdynand Ruszczyc ukończył Akademię Petersburską, uzyskując oficjalny tytuł artysty, a dowodem zaakceptowania go jako dojrzałego malarza może być fakt zakupienia jego dyplomowej "Wiosny" przez Pawła Michajłowicza Tretiakowa do swojej znanej galerii w Moskwie. Dobrze wykształcony i w pewnym sensie artystycznie spełniony Ferdynand powrócił w rodzinne strony i zamieszkał w Bohdanowie, ponownie pełniącym od połowy 1896 roku funkcję rodowego gniazda.

Nim jednak artysta osiadł w nim na stałe, dzięki finansowemu wsparciu rodziny i korzystnej sprzedaży dwóch kompozycji pejzażowych, odbył trzymiesięczną samotną podróż po Europie Zachodniej, zwiedzając Niemcy, Belgię, Francję, Szwajcarię, Austrię i Włochy. Chłonął tamtejsze pejzaże, podziwiał zabytki, odwiedzał liczne muzea i galerie, prezentujące dawną oraz współczesną mu sztukę. Zapoznał się z najnowszymi trendami w sztuce europejskiej, a licznymi szkicami, które wykonywał podczas podróży, nieustannie doskonalił swój warsztat pejzażysty.


Na zdjęciu: korab opierający się sztormowi, czyli „Nec mergitur”, fot. magwil.lt

Z owym bagażem nowych wrażeń i artystycznych doznań powrócił do Bohdanowa i osiadł w nim na przeszło sześć lat. W tym czasie przebywali tam już rodzice artysty, ponieważ ojciec przeszedł na emeryturę i na dobre zajął się gospodarowaniem w majątku. Był to najbardziej płodny, w całej jego twórczości malarskiej, okres. W Bohdanowie Ruszczyc namalował swe najbardziej znane dzieła: "Ziemię" (1898), "Młyn" (1898), "Ostatni śnieg" (1898), "Stare jabłonie" (1900), "Z brzegów Wilejki" (1900), "Pustkę" (1901), "Przeszłość" (1902), "Stary dom" (1903), "Bajkę zimową" (1904), które stały się jego swoistą artystyczną wizytówką.

W ukształtowaniu polskich uczuć patriotycznych u Ferdynanda Ruszczyca zaważył głos ziemi – Bohdanów. Tam zawsze wracał najchętniej, przyjeżdżał na wakacje, odpoczywał i czerpał natchnienie. "Chodzę i patrzę i tak mi tu dobrze. Zapominam o wszystkim, chcę być dzieckiem i cieszyć się z tego, co Bóg mi daje" – takie słowa zapisuje w swoim dzienniku po przyjeździe do rodowego gniazda.

Dużą pomocą w twórczości Ruszczycowi służyła matka. Była jedynym powiernikiem jego pomysłów i zamierzeń artystycznych, z nią się tylko radził, jej się tylko zwierzał: "Podziwiam trafność sądów Mamy o malarstwie. Uwagi jej są dla mnie nieocenione. Zastępuje mi mentora. Codziennie pokazuję Mamie swoją robotę i z uwag jej czerpię wskazówki i zachętę do pracy... Nazywam ją swoim Kuindżim".

To, co wychodziło mu spod pędzla, było jednak nie tylko rejestracją otaczającej go przyrody, swojskiej, zapamiętanej i na trwałe zapisanej w pamięci. Jego obrazy z Bohdanowa urosły do rangi symbolu bezapelacyjnego przywiązania do ziemi przodków. Do tego kawałka rodzinnej ziemi, poddawanej przez pokolenia presji obcych wpływów, a jednak, dla ludzi tam mieszkających, wciąż będącego skrawkiem prawdziwej Polski. Rychło więc nazwisko Ruszczyca stało się znane, tym bardziej, że wystawiał swe dzieła zarówno w kraju, jak i poza jego granicami. I wszędzie – w Warszawie, Krakowie, Petersburgu czy Wiedniu – otrzymywał słowa uznania i pochwały za styl prezentowanych kompozycji, ich koloryt i sposób kładzenia farby oraz dający się zauważyć dramatyzm obrazowanej natury.

Po wielu latach przyjaciel Ruszczyca, malarz Karol Tichy o jednej z tych wystaw pisał: "Razem dziesięć obrazów, a wystawa wydawała się ogromna i taką pozostała w pamięci", po czym, mając na względzie płótna: "Ballada", "Krewo" oraz "Ziemia" kontynuował swe wspomnienia: "odsłania się wściekła panika chmur. Dołem pędzą kałuże. Jaskrawy promień po pniach pogłębia jeszcze mrok całego obrazu, w którym przepada coś jak kareta… Drugi rapsod: wszystko zastygło – ruiny zamku pod śniegiem. Trzeci – wczesna wiosna, posępny dom przysiadł na wzgórku… Dalszy rapsod: gra brył… globu, który się piętrzy, cielska, wołów, poganiacza wśród majestatycznego pochodu obłoków…".

Dowodem owej akceptacji była chociażby nagroda Probusa Barczewskiego, jaką za obraz "Ruczaj leśny" w roku 1902 przyznała Ruszczycowi Krakowska Akademia Umiejętności. Powszechne uznanie dla jego malarstwa zaowocowało też dwa lata później propozycją współtworzenia Szkoły Sztuk Pięknych w Warszawie. Regularne zajęcia ze studentami prowadził tam w latach 1904-1906. 

Początkowo mieszkał przy Al. Ujazdowskich, w 1905 roku zaś, po tragicznej śmierci malarza Wacława Pawliszaka, zastrzelonego przez Xawerego Dunikowskiego, przeniósł się do Włoch pod Warszawą. We Włochach wspólnie z przyjacielem Józefem Wierzyńskim wynajął niewielką willę-pałacyk, położoną w niedużym parku. Mimo że przenieśli się poza Warszawę, nie zaprzestali życia towarzyskiego, gdyż bardzo często odwiedzali ich tam przyjaciele i uczniowie Ruszczyca. 

Nie wziął też rozbratu z pędzlem i sztalugami. Do tego okresu należy jego słynne "Nec mergitur". Według słów Tichego, symboliczną nazwę "Nec mergitur" ("Nie zatonie") wzięto z dewizy herbowej Paryża (Fluctuat nec mergitur, Płynie, ale nie tonie). Nadał mu ją krytyk krakowski Tadeusz Żuk-Skarszewski, podkreślając w ten sposób zawartą na płótnie głęboką wymowę ideologiczną, nawiązującą do myśli o odrodzeniu Polski. Gdy pierwotnie było eksponowane w wileńskim Muzeum Sztuk Pięknych, nosiło po prostu nazwę "Okręt".

W tym właśnie okresie uczniem Ruszczyca w Warszawie był wybitny litewski malarz i kompozytor Mikalojus Konstantinas Čiurlionis. We wspomnieniach swych Karol Tichy pisze: "Kiedy uczniowie tak cisnęli się do szkoły, wynajęliśmy olbrzymi strych na Hożej pod 35 i tam wśród wiązania dachowego była moja pracownia uczniów. Pozował raz tam Ruszczyc, Czurlanis grał na pianinie fugi Bacha i notował piosenki ludowe. Było górnie".

Po dwóch latach pobytu w Warszawie, Ruszczyc zostaje zaproszony na profesora malarstwa pejzażowego Krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Spełniał się więc nie tylko jako malarz, ale też jako pedagog i nauczyciel kolejnego pokolenia polskich artystów.

Praca tu nie trwała jednak długo. Już po roku, niechętny niesnaskom i nieporozumieniom w środowisku krakowskich artystów, w lipcu 1908 roku Ruszczyc złożył dymisję i opuścił Akademię, a następnie wyprowadził się z Krakowa. Wrócił na krótko do Bohdanowa, by po czym osiąść na kilka lat w Wilnie. 
Cytowany Karol Tichy sądzi, że decyzja powrotu do Wilna zapadła jeszcze przed objęciem katedry w Warszawie, a pracę w Krakowie Ruszczyc traktował jako przystań tymczasową: "Ruszczyc pod sercem nosił skarb opatulony – Wilno. Nie odsłaniał go profanom. Coś zarysowywało się w jego wyobraźni jeszcze w Warszawie, ale jeśli mu się kiedy o tem wyrwało, to z przymknionemi oczami, jak słowo pacierza". 

Znalazłszy się w grodzie Giedymina, początkowo zamieszkał przy ulicy Wileńskiej, róg Mostowej w domu Łęskiego, dzieląc lokum z rodzicami. Kolejnym wileńskim adresem Ruszczyca z założoną tu pracownią była ulica Zarzecze 25. I tam, i tu pozostał głuchy na wielekroć czynione wówczas próby ponownego ściągnięcia go do pracy akademickiej w Krakowie czy Warszawie.

Dom przy Zarzeczu 25 stoi zresztą do dnia dzisiejszego, z balkonu mieszkania roztacza się wciąż ten sam widok na Wilenkę, na kościoły św. Anny i bernardynów. To właśnie w tym mieszkaniu odbywały się słynne spotkania. Ich opisy znajdziemy we wspomnieniach przyjaciół, jak np. tego stylowego "Balu Kostiumowego", kiedy to "Ruszczyc ubrany w czarny aksamitny strój infanta hiszpańskiego z koronkową krezą i piórami na szerokim kapeluszu jaśniał szlachetnym wdziękiem i dworskością. Płowy zarost i falująca czupryna".

To w tym mieszkaniu Ruszczyc poznał w roku 1911 fotografika Jana Bułhaka, który stał się do końca życia jego wiernym przyjacielem. Tutaj w październiku 1913 roku przyprowadził swoją młodą żonę – Reginę Rouckówną, córką Oskara Roucka, kierownika wileńskiego oddziału Towarzystwa Ubezpieczeniowego, właściciela Porudomina pod Wilnem. W wileńskim "Kurierze Litewskim" ukazała się wtedy wzmianka: "W dniu 12/25 bm w malowniczo położonym kościółku św. Bartłomieja na Zarzeczu odbył się obrzęd ślubny panny Reginy Rouckówny z prof. Ferdynandem Ruszczycem. Błogosławieństwa udzielił nowożeńcom, umyślnie w tym celu przybyły z Chroszczy, ks. proboszcz Ostrowski, przyjaciel rodziny panny młodej, przy asyście księdza Karola Lubriańca, prof. wileńskiego seminarium. Uczta weselna odbyła się w gronie krewnych i najbliższych przyjaciół w salonach Klubu Szlacheckiego".

Pozostał głuchy na wielekroć czynione wówczas próby ponownego ściągnięcia go do pracy akademickiej w Krakowie czy Warszawie.

Rok 1908, znaczący datę przeprowadzki do Wilna, okazał się przełomowy, zwłaszcza w odniesieniu do jego twórczości. W grodzie nad Wilią artysta bowiem odłożył pędzel i całkowicie poświęcił się krzewieniu polskiej kultury i podtrzymywaniu narodowej tożsamości. Jak tłumaczył jego przyjaciel Jan Bułhak, "Ruszczyc stał się sumieniem Wilna i – zaprawdę – na malowanie obrazów na płótnie już nie miał czasu". Pozostawiwszy potomnym utrwalone w obrazach widoki ukochanego skrawka ziemi rodzinnej, zaczął też pokazywać rodakom całą jego kulturę, skupioną niczym w soczewce, w odkrywanym na nowo Wilnie.Jego pasją i misją stało się zaszczepienie społeczeństwu wileńskiemu zamiłowania piękna, rozumienia piękna i hołdowania pięknu. Żaden obchód, żadna uroczystość, żaden odruch społeczny i narodowy od chwili zainstalowania się w Wilnie Ruszczyca nie odbył się bez jego współudziału.

Rzec więc można, że zaczął praktyczną realizację przybliżenia do życia codziennego sztuki, która w jego mniemaniu "…jest niema. Rozkłada dary swe – kwiecie barwne i pełne grona owoców – i cicho odchodzi. Kto poznać i wnikać chce, przyjrzy się tym kwiatom, nasyci się ich barwą, upoi się ich wonią. Gdy nadchodzi święto, sztuka wspólny dom wiankami zdobi, szyje i wdziewa szaty godowe. A poprzez czasy powszednie trudzi się w sadzie, by nie zabrakło kwiatów, by drzewa zakwitły i owoc wydały. Trudzi się w pasiece, by był wosk i miód. Taką jest sztuka".

Na początku artysta zainteresował się życiem teatralnym miasta i z wrodzonym sobie entuzjazmem zaczął przygotowywać coraz to nowe spektakle, z których dochód najczęściej był przeznaczany na cele dobroczynne. Najpierw była to "Lilia Weneda" Słowackiego, wystawiona w Teatrze Polskim (Letnim) nad Wilenką, następnie – widowiska oparte na idei tzw. żywych obrazów – jeden z nich został przygotowany według obrazów prerafaelitów angielskich. Były też spektakle dla dzieci oraz wieczory poezji – w większości Ruszczyc samodzielnie projektował dekoracje, kostiumy dla aktorów, a także zaproszenia i plakaty. Inscenizacje Ruszczyca w Wilnie stały się sławne na tyle, że na wiosnę 1914 roku dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie Arnold Szyfman powierzył mu inscenizację "Balladyny" Juliusza Słowackiego. To przedstawienie również było ogromnym triumfem Ruszczyca. 


Na podstawie: jeden z wileńskich adresów Ruszczyca, fot. magwil.lt

Ponadto z równym zapałem podjął się przygotowywania i wydawania lokalnego pisma artystyczno-kulturalnego o nazwie "Tygodnik Wileński", a także kilku pomniejszych pisemek, do których pieczołowicie przygotowywał całą oprawę graficzną. Z okresu wydawania "Tygodnika Wileńskiego" rozpoczyna się współpraca Ruszczyca z Janem Bułhakiem, znanym fotografikiem wileńskim. Malarze na początku XX wieku bardzo często lekceważyli fotografię, nie uważali jej za sztukę. Ruszczyc zaś, według słów Bułhaka, "był pierwszym artystą malarzem w Polsce, który nie ignorował fotografii, nie odmawiał jej prawa bytu w sztuce".

Bardzo ważne miejsce zajmowała w twórczości Ruszczyca grafika książkowa. Na jego dorobek składa się ponad 50 zilustrowanych lub zdobionych książek, pism periodycznych, albumów i katalogów. Między innymi zdobił okładkę do dziś słynnego "Przewodnika po Wilnie" Juliusza Kłosa.
Mimo intensywnych poczynań na kilku płaszczyznach starczało mu czasu na gromadzenie różnorodnych informacji o zabytkach Wilna, gdyż dostrzegał ich wielką wartość artystyczną i uważał, że każdy jego mieszkaniec powinien mieć świadomość artyzmu budowli, pomników i innych obiektów zabytkowych. Artysta niezliczone krocie razy odgrywał też role przewodnika po Wilnie i, jak sam pisał, gdy opowiadał o Polsce i polskiej sztuce, czuł się wówczas ambasadorem wielkiego mocarstwa. 

Wiele uwagi poświęcał także dokonaniom mieszkańców Wileńszczyzny na polu kultury ludowej, dając jednocześnie publiczne o niej odczyty. Jego uwagi nie uszły też wite z wysuszonych kwiatów, kłosów zbóż i traw wszelakich palmy, a że szczególnie przypadły mu do gustu te w kształcie wałeczków, zaczęto odtąd zwać je "ruszczycówkami".

Wraz z wybuchem I wojny światowej Ruszczyc opuścił Wilno i powrócił do Bohdanowa. Ze swoją rodziną przeżył trudy niemal czteroletniej okupacji niemieckiej, tym boleśniejszej, że dwór stał się na długi czas siedzibą sztabu korpusu wrażych wojsk z generałem kawalerii Rudolfem Ritterem von Frommel na czele. Rodzinie Ruszczyców we dworze pozostawiono tylko dwa pokoje z kuchnią. Musieli tam ulokować się wszyscy łącznie ze służbą. 
Możliwości poruszania się ludności cywilnej były ograniczone, nawet dla przejścia do pobliskiej wsi były potrzebne przepustki, dlatego przejazd do odległego o 80 km Wilna był niemożliwy. Mimo to Ruszczyc starał się nie tracić kontaktu z życiem artystycznym i kulturalnym grodu nad Wilią. 

W grudniu 1918 roku na zmianę Niemcom przyszli bolszewicy. Przez cztery miesiące czerwonej okupacji Ruszczyc przebywał w Bohdanowie, potem, chcąc zorientować się w ogólnej sytuacji, wybrał się furmanką do Wilna. W Turgielach spotkał się z oddziałami polskimi podpułkownika Władysława Beliny-Prażmowskiego i z nimi wkroczył do Wilna, będąc świadkiem jego wyzwolenia w Wielką Sobotę, 19 kwietnia 1919 roku.

Uskrzydlony entuzjazmem rychło tu wraca i całym sercem angażuje się w odbudowę wskrzeszonego Uniwersytetu Stefana Batorego. Szczególną uwagą obdarzył jego Wydział Sztuk Pięknych, który wraz z pomocą kolegów-artystów powołał do życia, stając się jego profesorem i dziekanem zarazem. Dla Wszechnicy Wileńskiej artysta zaprojektował m.in. insygnia władzy uniwersyteckiej (łańcuchy rektorski i dziekańskie), togi, pieczęcie, znaczki, medale, sztandary, liczne plakaty i okazyjne zaproszenia). 

Organizował wystawy sztuki polskiej zarówno w Polsce, jak i poza jej granicami. Największy splendor przyniosła mu ta w Paryżu w roku 1921, dokąd został delegowany przez Zrzeszenie Artystów Polskich. Rząd francuski przy sposobności nabył dla Muzeum Luksemburskiego jego obraz "Powiew wiosny" i udekorował go Orderem Legii Honorowej. W roku 1929, jako delegat USB, znów udał się do stolicy Francji, by wziąć tam udział w uroczystym odsłonięciu pomnika Adama Mickiewicza. 

Z równie wielkim zaangażowaniem włączył się w życie religijne miasta – wielkim dlań przeżyciem było uczestnictwo w przygotowaniach do koronacji obrazu Matki Boskiej Ostrobramskiej w roku 1927, kierował ceremoniałem przy sprowadzeniu w roku 1929 zwłok Joachima Lelewela do Wilna i pogrzebania na Rossie, był obecny przy odkryciu w 1931 roku grobów królewskich w podziemiach katedry wileńskiej. W powyższych wydarzeniach Ruszczyc odpowiedzialny był za stronę artystyczno-dekoracyjną i wywiązywał się z tego zadania doskonale, co odnotowały ówczesne periodyki.

Aktywność na tak wielu polach nadwerężyła w końcu zdrowie Ferdynanda Ruszczyca. W nocy 28 października 1932 roku nastąpił atak, spowodowany przez dusznicę serca i skrzep w mózgu. W wyniku artysta utracił mowę i władzę w prawej ręce. W pierwszym okresie choroby Ruszczyc przebywał w Wilnie. W 1933 roku stan jego zdrowia na tyle się poprawił, że wraz z osobą towarzyszącą mógł odbywać niedługie spacery po mieście.

W 1935 roku Ruszczyc przeniósł się na stałe do Bohdanowa. Tam zaczął porządkować swoje zbiory, urządził bibliotekę, liczącą klika tysięcy tomów. Uczył się też malowania zdrową lewą ręką, poczynając w ten sposób pędzlem: "Kwitnące jabłonie", "Bzy przed gankiem", "Dziedziniec w Bohdanowie". 

Ferdynand Ruszczyc zmarł 30 października 1936 roku w Bohdanowie, a jego śmierć odbiła się żałobnym echem w całej Polsce. W przededniu uroczystości pogrzebowych Gina Ruszczycowa natrafiła na kartkę napisaną przez artystę: "Gdy będę musiał Was pożegnać, proszę byście mnie ułożyli w tę kochaną ziemię naszą bohdanowską, u stóp najdroższych rodziców. A że nie chciałbym rozstać się z umiłowanym moim Wilnem, niech mi wolno będzie cząsteczką w nim przebywać: ukryjcie w jednym z jego zakątków u świętego Bartłomieja na Zarzeczu jako wotum – serce moje. Wierzę w obcowanie dusz i dlatego wiem, że w godzinach trudnej walki będę z Wami. A gdy po szafirowym niebie wileńskim pomkną białe obłoki i będzie Wam wesoło – wówczas wspomnijcie mnie. Kupnych wieńców nie przynoście, ale jeżeli kto w ogródku zerwie garść kwiecia, niech je raz jeszcze obok siebie poczuję. A jeżeli zechcecie mnie pieśnią pożegnać, zagrajcie Warszawiankę, aby pod wiekiem trumny – po raz ostatni – oczy moje były wilgotne". 

Życzenie Ruszczyca spełniono. Został on pochowany w Bohdanowie, a gdy orszak żałobny podążał z kościoła na cmentarz, zatrzymano się przed domem, gdzie w żałobnej ciszy odezwały się dźwięki Warszawianki. 

Po śmierci artysty w Wilnie, Warszawie, Krakowie zawiązały się liczne komitety honorowe i wykonawcze dla uczczenia jego pamięci. Komitet Honorowy w Wilnie (w skład którego wchodzili m.in. metropolita wileński, arcybiskup Romuald Jałbrzykowski i generał Lucjan Żeligowski) zorganizował wielką wystawę dzieł malarza, której otwarcie nastąpiło 24 października 1937 roku. Później eksponowano ją w Warszawie i Krakowie. W Warszawie, na domu, w którym artysta mieszkał w latach 1904-1905, została odsłonięta tablica pamiątkowa, a jeden z dziedzińców Uniwersytetu Wileńskiego otrzymał imię Ruszczyca. 
Niestety, całe archiwum Ruszczyców oraz biblioteka bohdanowska zostały roztrwonione w latach II wojny światowej, kiedy to spalono dwór w Bohdanowie oraz znaczną część wsi. Na szczęście, ocalały groby Ferdynanda i Giny Ruszczyców. Pożodze wojennej uszły też jego listy do żony i pisany za życia dziennik. Ten ostatni ukazał się w Warszawie drukiem w roku 1994, a wyboru, układu i opracowania dokonał jak też opatrzył wstępem syn malarza – Edward Ruszczyc. 

Już po wojnie miało miejsce kilka wystaw, poświęconych działalności Ferdynanda Ruszczyca. Jego triumfalny powrót po latach do Wilna miał miejsce 15 października 2002 roku, kiedy to w Pałacu Radziwiłłów nastąpiło uroczyste otwarcie pomyślanej z rozmachem wystawy, eksponowanej uprzednio w Krakowie, Toruniu i Warszawie. Złożyły się na nią jak płótna malarza, tak też plakaty, afisze i programy spektakli, a także ilustracje do książek i albumów, szkice strojów; znaczną część ekspozycji poświęcono mającym jakże niejeden przejaw poczynaniom Ruszczyca na polu odradzania Uniwersytetu Stefana Batorego. Swą obecnością wernisaż zaszczycił wnuk malarza – Ferdynand Ruszczyc, mając u boku żonę Grażynę i dwójkę dzieci. 

Po Ferdynandzie Ruszczycu w Wilnie pozostały nie tylko niektóre jego dzieła, m.in. eksponowana w Muzeum Narodowym monumentalna "Ziemia", ale też pamięć o jego niezwykłej miłości do Wilna i aktywnej działalności dla jego dobra. Niestety, nie spełniono jego testamentowej woli, dotyczącej pogrzebania serca w kościele św. Bartłomieja na Zarzeczu, gdzie stał na ślubnym kobiercu, gdyż to nie zostało wyjęte ze zmarłego i spoczęło wraz z nim w Bohdanowie. 
Uwieczniony został ponadto poprzez przywołanie na granitowej płycie imienia i nazwiska (co prawda, wyłącznie w wersji litewskiej) na ścianie dziedzińca wileńskiej Alma Mater. Dom przy ulicy Zamkowej 22 (notabene ten sam, gdzie za sprawą ojczyma Augusta Becu mieszkał też swego czasu sam Juliusz Słowacki), będący ostatnim mieszkaniem malarza, zdobi odsłonięta w roku 1999 tablica pamiątkowa – rzeźbiarskie dzieło Romualdasa Kvintasa. Od roku 2002 Ferdynand Ruszczyc patronuje też placówce oświatowej w podwileńskiej Rudominie.

O ile u nas 150. rocznica urodzin Ferdynanda Ruszczyca minęła bardziej cicho niż głośno (jeśli nie liczyć wydanego przez Pocztę Litewską znaczka pocztowego, prezentującego jego obraz "Pustka") o tyle na Białorusi nie puszczono w niepamięć owej daty. Z okazji jubileuszu przy wsparciu Ambasady RP w Mińsku została wydana książka "Ferdynand Ruszczyc – Obywatel Niepodległej", ukazująca postać malarza jako scenografa, pedagoga, ilustratora, organizatora życia kulturalnego Wilna w dwudziestoleciu międzywojennym. Poczta Główna prezentowała kopertę i znaczek, wyemitowane specjalnie z okazji jubileuszu artysty, a Narodowe Muzeum Sztuki Białorusi w Mińsku zorganizowało piękną wystawę "Ferdynand Ruszczyc". 

W wigilię urodzin, 9 grudnia 2020, w rzeczonym muzeum odbyła się międzynarodowa konferencja "Ferdynand Ruszczyc w kontekście kultury europejskiej". Tegoż dnia w Ambasadzie Polski w stolicy Białorusi zaprezentowano wykonane z brązu popiersie Ferdynanda Ruszczyca autorstwa białoruskiego rzeźbiarza Waleriana Januszkiewicza, jakie niedługo zostanie ustawione w jego rodzinnym Bohdanowie w pobliżu kościoła. 

W dzień jubileuszu swego krajana władze rejonowe i Oddział Rejonowy ZS "Polska Macierz Szkolna" w Wołożynie zorganizowały lokalną uroczystość z udziałem dyrektora Instytutu Polskiego w Mińsku Cezarego Karpińskiego, delegacji Narodowego Muzeu Sztuki Białorusi na czele z jego dyrektorem generalnym Włodzimierzem Prokopcowym.

W miejscowym kościele pw. św. Michała Archanioła celebrowana była Msza św., a po czym jej uczestnicy udali na wiejski cmentarz – miejsce spoczynku Ferdynanda Ruszczyca, gdzie zapalono znicze, złożono kwiaty i wieńce. Nić przewodnia krótkich przemówień sprowadzała się do stwierdzenia, że osoba Ruszczyca łączy trzy narody – Polaków, Białorusinów, Litwinów, a jego twórczość i aktywna postawa życiowa mają wielkie znaczenie w historii i wpływ na dzień dzisiejszy.

Podczas wieńczącej całość uroczystości dyskusji w budynku szkoły artystycznej w Bohdanowie wszyscy mieli możliwość porozmawiać o perspektywach rozwoju Bohdanowa jako miejsca pamięci artysty, o planach stworzenia "przestrzeni Ruszczyca", której głównym obiektem stałoby się jego muzeum.
Ma ono w sposób szczególny potęgować hołd artyście, który całe życie służył celowi postawionemu sobie jeszcze w latach młodości – służbie pięknu i Ojczyźnie: "...Przede wszystkim pragnę być dobrym synem Ojczyzny swojej, dla niej pracować i orać i jeżeli co wyrośnie jej złożyć wszystkie plony, bo kocham ją całym sercem swoim i do niej należę ciałem i duszą".

Artykuł ukazał się w "Magazynie Wileńskim" nr 1 (2021)