Wileńska bylejakość


Wilno, 2014 r., fot. Bartosz Frątczak
Jakiś czas temu pewien znajomy Czech po powrocie z Wilna, a był tam po raz pierwszy w życiu, powiedział mi, że miasto zrobiło na nim raczej przygnębiające wrażenie. Zacząłem dopytywać się, co ma na myśli. "Widziałem tam obdrapane, nieotynkowane i nieocieplone blokowiska, pamiętające jeszcze Związek Sowiecki, dziury w jezdniach, połuszczone chodniki, znużonych ludzi, brudne i zapyziałe podwórka. Od fasady - czasem nawet Europa, od zaplecza - ruska bylejakość!" - usłyszałem. Właściwie musiałem zgodzić się z rozmówcą i nie kontynuowałem tematu. Miał sporo racji...
Do Wilna oraz wspomnianej rozmowy wróciłem myślami, goszcząc niedawno w Berlinie. Przez kilka dni zajmowałem wygodne mieszkanie w honeckerowskim bloku z  przełomu lat 70. i 80. Na własne oczy przekonałem się, jak komfortowo można mieszkać w budynku z wielkiej płyty, który został gruntownie zrewitalizowany. W domu tym - do niedawna jeszcze straszącym brzydotą - wymieniono balkony i windy, wyremontowano klatki schodowe, zmieniono szarą elewację na kolorową, a na ostatnich piętrach dodano przeszklone lodżie i zaadaptowano na cele mieszkalne poddasza, tworząc w ten sposób dwupoziomowe mieszkania. Oglądając budynek pomyślałem sobie: czy nie można by tak w Wilnie zrobić czegoś podobnego? Zapewne można, trzeba tylko chcieć.

Powie ktoś, że porównanie berlińskiej metropolii z prowincjonalnym (w skali europejskiej) Wilnem jest nieadekwatne. Że Niemcy w przeciwieństwie do Litwy są kilkakrotnie bogatsze, więc mogą sobie pozwolić na kosztowne rewitalizacje, remonty starych kamienic albo rozbudowę i tak wyśmienitej infrastruktury komunikacyjnej. W Berlinie, gdzie bywam często i nie ukrywam - który lubię, wszystko idzie pełną parą. Zmieniają swój wygląd enerdowskie blokowiska, odnawia się stare dziewiętnastowieczne czynszówki na Prenzlauer Berg, cieszy nowa linia metra i piękny, przeszklony dworzec kolejowy (Berlin Hauptbahnhof). Bez wątpienia pieniądze grają dużą rolę i takiego rozmachu w przebudowie i upiększaniu miasta, jak to ma miejsce w Berlinie, w Wilnie prędko nie zobaczymy. Niemniej, uważam, że nad Wilią, oczywiście dostosowując zamiary do posiadanych sił, można naprawdę wiele uczynić, aby miasto zmieniło wygląd na lepszy i by przyjemniej było w nim żyć, a do niego - przyjeżdżać.

Ostatnio ucieszyła mnie informacja, że na Lipówce Daniel Libeskind projektuje "Wileńską latarnię", czyli nowoczesny ośrodek sportowy. Czytając o tym w Wilnotece, zapadły mi w pamięć słowa architekta, który powiedział, że miasta konkurują ze sobą i nawet małe miasta mogą być konkurencją dla metropolii. Otóż to, w pełni podzielam pogląd Libeskinda! Uważam ponadto, że z pieniędzmi również nie powinno być tak krucho, jak by się mogło zdawać. Wilno jest co prawda zadłużone (nawiasem mówiąc Berlin znacznie bardziej), ale przecież Litwie przyznano w tzw. nowej perspektywie finansowej UE na lata 2014-2020 ogromne środki. W przeliczeniu kwot na jednego mieszkańca Litwa otrzyma więcej pieniędzy niż np. Polska. Te pieniądze trzeba po prostu mądrze wydać. Ogromną rolę ma tutaj do spełnienia samorząd. Już za niewiele ponad miesiąc odbędą się wybory lokalne, warto więc, by mieszkańcy dokładnie przepytali kandydatów na radnych i mera, co zamierzają uczynić, by poprawić jakość życia i sprawić, by Wilno było ładniejsze. 

A propos przyjazdów i turystów. Wilno - moim zdaniem - ma ogromny, częściowo marnotrawiony, a częściowo niewykorzystany potencjał turystyczny. Jest jedynym miastem z barokową starówką we włoskim stylu w północnej Europie. Wokół znajduje się mnóstwo czystych jezior i lasów. Cóż jednak z tego, jak poza kilkoma, głównymi ulicami, stare kamienice są zaniedbane i często sypią się ze starości. Podobnie zresztą dzieje się z niektórymi kościołami. Jako przykład niech posłuży osiemnastowieczny Kościół Matki Boskiej Pocieszenia i św. Augustyna przy ulicy Sawicz. Od lat stoi pusty. Ilekroć spoglądam na jego niszczejącą bryłę, dosłownie kraje mi się serce. Starsi wilnianie zapewne pamiętają, ile to starych kamieniczek i uroczych drewnianych dworków znalazło się w tak opłakanym stanie, że trzeba było je wyburzyć. Z czasem na ich miejscu pojawiały się nowoczesne plomby, które tylko tworzyły chaos wśród okolicznej dawnej zabudowy. W mojej ocenie troska o zachowanie zabytkowej struktury miejskiej powinna być absolutnym priorytetem władz Wilna. Inaczej miasto straci swój najpoważniejszy atut, jakim jest jego unikalna, przepiękna architektura. Właśnie z podziwu dla niej i uroku, jaki tworzy, przyjeżdżają turyści i zostawiają tu pieniądze.

W granicach Berlina i wokół niego - podobnie jak w Wilnie - znajduje się wiele jezior. Nad Wannsee jest nawet największa śródlądowa plaża w Europie, gdzie może jednocześnie odpoczywać i bawić się nawet 40 tys. ludzi. Wilno ma Zielone Jeziora, a raptem 28 kilometrów na zachód od miasta są Troki z odbudowanym (właściwie zbudowanym od nowa) zamkiem - chlubą niepodległej Litwy i pięknymi jeziorami. O ile do Trok można dojechać pociągiem, o tyle podróż nad Zielone Jeziora czy dalej - na północ - nad równie malownicze jeziora wokół Niemczyna będzie dla turystów, którzy nie są zmotoryzowani (przylecieli do Wilna samolotem), długa i męcząca. Czy nie warto, by wreszcie wzorem innych europejskich miast zainwestować w  szybką kolej miejską, jak to się nazywa w Niemczech Stadt-Schnell-Bahn? Przecież z sieci takiej kolejki korzystaliby nie tylko turyści, ale przede wszystkim mieszkańcy, zarówno Wilna, jak i okolicznych, podmiejskich rejonów (jak np. z warszawskiej eskaemki). W takim przedsięwzięciu powinien też brać udział (a może nawet inicjować?) samorząd sąsiedniego - rejonu wileńskiego. A nawet trockiego? Myślę, że tak, jak się sprawdził wagonik pomiędzy dworcem a lotniskiem, kolejka (zapomniany szybki tramwaj?) np. z Niemenczyna do Trok zyskałaby uznanie nie tylko turystów. 

Napisałem, że lubię Berlin. Nie jest przesadnie ładny. W wyniku nalotów alianckich i zaciętych walk w 1945 r. został on solidnie zrujnowany i przez to pozbawiony jest w znacznym stopniu architektonicznej (i urbanistycznej) substancji zabytkowej. Miasto ma  jednak miłą, swobodną atmosferę, którą tworzą sympatyczni mieszkańcy. Zawsze jest przyjemnie, gdy obcy ludzie pozdrawiają się w windzie i na klatce schodowej (tak zresztą bywa też w Polsce, a zupełnie powszechne - tak jak w Niemczech - jest również w Czechach). Czy to nie urocze i sympatyczne, jak sprzedawcy w sklepie uśmiechają się i mówią dzień dobry, życzą wszystkim miłego dnia? Równie ważny jest szacunek kierowców do pieszych i rowerzystów, czy może w ogóle kultura jazdy. Tego nie zmienią wybory, a właśnie tego wszystkiego brakuje w Wilnie. Drażni mnie to w grodzie nad Wilią tak samo, jak wiecznie nabzdyczeni kierowcy wileńskich trolejbusów, którzy są nieszczęśliwi choćby z tego powodu, że muszą sprzedać bilet i to pomimo faktu, że poza spoglądaniem na kolumnę samochodów, stojących przed nimi w korku, nie mają akurat nic innego do roboty.

Brak uprzejmości, a czasem zwykłe chamstwo są - jak sądzę - pozostałością po Sowdepii. Przeminie zapewne jeszcze wiele lat, nim takie zachowania odejdą precz. Znikną w mentalności ludzi. Tymczasem, chciałbym, aby Wilno, do którego mimo wszystkich gorzkich słów jakie napisałem, mam osobisty, bardzo ciepły i serdeczny stosunek, zmieniło się wreszcie w miłe miasto, którego władze będą dbać o zabytki i poprawiać jakość życia jego mieszkańców. Może wilnianie staną się wtedy mniej znużeni i zatroskani, powracając z Hiszpanii czy Irlandii przywiozą ze sobą trochę luzu i zaczną dzielić się uśmiechem z turystami - ale też między sobą (zapominając ruskie porzekadło, że śmiech bez przyczyny - głupoty dowodem). Może będzie to znowu zadbane europejskie miasto, które będzie konkurować z innymi - jak mądrze powiedział Daniel Libeskind. 

Michał Wołłejko      

Komentarze

#1 Ladnie napisano, a co

Ladnie napisano, a co najwazniejsze - trafiono w sedno sprawy i jako Wilnianin mam nadzieje na poprawe kochanego miasta na lepsze.

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.