Wileńskie Warsztaty Dziennikarskie: Rozmowa z Liliją Kiejzik


Lilija Kiejzik, fot. archiwum L. Kiejzik
Lilija Kiejzik - reżyser i kierownik artystyczny Polskiego Teatru „Studio” na Litwie. Pośród zdobytych nagród L. Kiejzik wymienić należy: Wszechzwiązkowy Medal za Zasługi Dla Kultury (1986), Nagrodę Mera m. Wilna (2004), Medal Zasłużony Dla Kultury RP (2004, 2009), Nagrodę Specjalną Fundacji Kultury Polskiej w Australii im. Jerzego Bonieckiego (2006) oraz Medal Komisji Narodowej (2009).

Jakim człowiekiem jest Lilija Kiejzik?

Jestem przede wszystkim nauczycielką. Wykładam polonistykę. Dodatkowo od szkolnej ławy, od piętnastego roku życia, jestem w teatrze. Obecnie jestem także kierownikiem oraz reżyserem Polskiego Teatru „Studio”, w którym wcześniej grałam. Od powstania teatru minęło już 50 lat. Jestem człowiekiem, który lubi swój zawód. Lubię polonistykę, teatr, sztukę i ludzi, którzy przychodzą do teatru.

Czym jest dla Pani sztuka?

Jest dla mnie chlebem powszednim. Jest moim zwyczajnym życiem. Nie wyobrażam sobie, abym mogła robić coś zupełnie innego. Zdarzają się chwile, w których wraz grupą zastanawiamy się, po co nam to było? Przecież mogliśmy tego nie robić. Ale mija to zaraz po wystawieniu danej sztuki. Po każdym spektaklu mamy ogromną satysfakcję, mimo iż często jest to trudne i ciężkie. Jeżeli jest widz, który chce oglądać, słuchać i czuć to, co my czujemy – to natychmiast rodzi się w nas energia na kolejne spektakle. Jedyna rzecz, która jest od nas niezależna, to zdrowie. Kiedy człowiek je ma, to znaczy, że może robić co chce.

Jak narodziła się Pani przygoda z teatrem?

Nie wiem, skąd w człowieku bierze się miłość do teatru, bo ja lubiłam go od zawsze. Będąc małym dzieckiem lubiłam mówić wiersze na scenie. Szkołę podstawową ukończyłam u swojej ciotki na wsi. Dostałam się tam przez przypadek i zostałam przez osiem lat. Zawsze czułam się „podwójna”, bo kiedy dzieci wracały do rodziców na wieś, ja wracałam do nich do miasta. Mając jedenaście lat zbierałam małe dzieci, które starały się coś odgrywać. W każdą niedzielę rodzice przyprowadzali je do mnie, a ja bawiłam się z nimi w teatr. Bardzo miło wspominam tę wieś. Otaczała mnie wówczas bardzo inteligenta publiczność: rodzice, nauczyciele oraz dzieci. Wszyscy razem robiliśmy wspólne wieczorki poezji, przedstawienia itd. Być może dlatego to polubiłam. Byłam wówczas wielkim reżyserem. Dalej będąc w szkole średniej nauczycielka języka polskiego prowadzała nas do teatru i dzięki niej znalazłam się tutaj – w Polskim Studiu Teatralnym. Wtedy był to dopiero początkujący zespół. Po pierwszym obejrzanym spektaklu prowadzone były rozmowy zachęcające nas – uczniów – do współpracy z teatrem. Tak się stało, że wraz z grupką znajomych z klasy wybraliśmy się na jedno ze spotkań. Niestety tuż po maturze okazało się, że zostaję sama, bo znajomi odeszli. Chłopcy poszli do wojska, dziewczyny udały się na inne kierunki. Ja zostałam. Grałam do ukończenia studiów polonistycznych. Po śmierci pani Strużanowskiej, kierującej pracami teatru, okazało się, że teatr potrzebuje osób wykształconych w rzemiośle artystycznym. Po studiach polonistycznych udałam się więc na studia reżyserskie.

Jak wspomina Pani swoje pierwsze lata w Polskim Studiu Teatralnym?

Kiedy pojawiłam się w teatrze, potrzebni byli ludzie. Świadczy o tym fakt, iż pierwszą rolą, jaką otrzymałam była postać Mariany w „Świętoszku” Moliera. Zagrałam to niemalże od razu. Byłam bardzo zadowolona. Nie powiem, że mi się podobało, bo nigdy nie lubiłam takich postaci, jaką właśnie przyszło mi zagrać. Teatr na początku swojej działalności nie posiadał profesjonalnego reżysera. Jedynym wyjściem z tej sytuacji było wypożyczanie takiej osoby. W tamtym okresie współpracowali z nami bardzo znani reżyserzy, tacy jak: Władysław Sipaitis czy Kazimiera Kymantaite. Teatr był idealnym miejscem spotkań po szkole. Wraz z przyjaciółmi spotykaliśmy się tu i zapełnialiśmy swój wolny czas grą. Na początku traktowaliśmy to jako zabawę. Z czasem okazało się, że teatr tworzy się na poważnie.

Czy pamięta Pani swój debiut? Jak przyjęła Panią społeczność litewska?

W czasach mojego debiutu społeczność litewska przyjęła mnie bardzo dobrze, ponieważ był to jeszcze Związek Radziecki. Nie mogę powiedzieć, że miałam w swojej karierze jakieś trudności narodowościowe. Brałam udział w różnych przeglądach teatralnych i nie czułam się zamknięta, odizolowana ze względu na to, że tworzę teatr polski. Nawet w chwilach, kiedy zostawałam laureatką festiwalu czy przeglądu, nie odczuwałam żadnej presji ani ulgi z powodu tego, iż reprezentuję teatr polski. Owszem, mówimy o moich początkach i być może wtedy jeszcze tego nie zauważałam.

Jak wspomina Pani czasy studenckie?

Okres studiów był inny. Studiowałam w języku litewskim. Byłam najstarsza na roku, jako że ukończyłam już jeden kierunek studiów. Miałam duże doświadczenie, bo jako jedyna posiadałam własny teatr. Tymczasem studiujący ze mną młodzi Litwini, przychodząc na studia, nie mieli prawie żadnej styczności z teatrem. To właśnie na studiach wyczułam u wielu profesorów świadomość tego, iż nie muszę być najlepsza. Nie ukrywam, że taką byłam ze względu na posiadany teatr. Jednak mimo wszystko odczuwałam momentami brak przychylności, bo niby dlaczego Polka ma być najlepsza? Nie było to częste i rażące, ale z drugiej strony nie dało się tego nie zauważyć. Przykładem może być brak czerwonego paska na egzaminie, ponieważ nie uzyskałam wystarczającej oceny z historii KPZR. Polacy na Litwie są bardziej zahartowani i na mnie nie robiło to większego wrażenia. Człowiek wkłada na siebie pancerz i robi swoje. Nie załamywałam się z tego powodu, bo i nie zależało mi specjalnie na tym czerwonym dyplomie. 

Jak wygląda sytuacja młodych, polskich twórców – studentów szkół artystycznych – na Litwie?

Tuż po maturze idzie się na studia – w tym przypadku na Akademię Teatralną w Wilnie lub Kłajpedzie. Trudność jest w tym, że człowiek, który ukończy aktorstwo pozostaje bez pracy. Owszem może przyjść do mnie i ćwiczyć ze mną, ale niestety, jako teatr, nie posiadamy pieniędzy. Druga sprawa jest w tym, że mamy swój śpiewany akcent wileński. Jeżeli taki człowiek wykształci się w Polce i przyjedzie na Litwę w poszukiwaniu pracy, to albo trafi na mój Teatr, albo spotka się z niepowodzeniem ze względu na brak poprawnej wymowy. Natomiast jeżeli wykształci się na Litwie to świadomość dużej ilości aktorów w Polsce zapewne zamaże mu plany zarobkowe w tym kraju.

Skąd czerpie Pani pomysły, inspirację do swoich sztuk teatralnych? Czym kieruje się Pani, wybierając repertuar?

Zawsze bierzemy sztuki polskich autorów, bo jest to bardzo potrzebne. Braliśmy także sztuki litewskie, np. Kazys Saja, czy nie związanego z Litwą Moliera. Większość oczywiście była polska. Zdarza się również tak, że utwór dopasowuje się do konkretnego jubileuszu, czy też rocznicy. Był rok Słowackiego – to wzięliśmy Słowackiego. Niedawno zakończył się rok Chopina i stąd nasz spektakl pt. „Chochochochochopin”. Ale zawsze wracamy do Mickiewicza. Jeżeli chodzi o repertuar to staram się dobrać go w taki sposób, by trafiał do ludzi. Najczęściej sięgamy po Mickiewicza, który jest patronem naszego teatru. Robimy to w momentach, kiedy nie mamy dobrego humoru i nie wiemy jak sobie z tym poradzić. Adam Mickiewicz służy nam natchnieniem. Jest napędem do pracy. Pośród twórców znajdują się również sztuki współczesnych dramaturgów takich jak: Stanisław Mrożek, Stanisław Ignacy Witkiewicz i innych.

Czy w ciągu swojej pracy reżyserskiej trafiła Pani na sztukę, która szczególnie Panią ujęła, wstrząsnęła?

Pierwsza sztuka, której się bałam to „Dziady”. Miałam świadomość, że wielu znanych artystów wystawiało i interpretowało ten utwór, np. Andrzej Wajda. Porównując nas do niego, można powiedzieć, że my zrobiliśmy to trochę „po uczniowsku”. Co gorsza w naszym zespole mieliśmy 15 osób, a potrzebnych było ponad 40. Ale ludzie przyszli. Może dlatego, że był to czas szczególnego poszukiwania polskości. Ludzie przychodzili, chcieli tworzyć. Potrzebowałam sztuki dla tych czterdziestu osób i stąd te „Dziady”. To była moja pierwsza, tak wielka sztuka po studiach. Na szczęście wszystko się udało. Byliśmy zapraszani na wiele polskich festiwali w Bielsku Białej, Krakowie. Przyjmowano nas solidnie, a owacje były gromkie i nieustające.

„Poszukiwanie polskości”?

Tak. Ukazywanie polskości w utworach przez nas wystawianych na scenie Polskiego Teatru na Litwie było większe w latach ’60 i ’70. Lata, w których rozpoczynałam zawód reżysera cechowała otwartość, a potrzeba wystawianych sztuk była inna. Ze sceny niosło się wtedy słowo polskie. Teraz oczywiście teatr funkcjonuje inaczej, jako teatr potrzebny dla widza, dla polskiej młodzieży. Lata początkowe były zupełnie inne. Obecnie staramy się przekazać główną myśl autora, bez faworyzacji polskości. Podkreślamy to w inny sposób. Jeżeli bierzemy sztukę Adama Mickiewicza, czy Fryderyka Chopina to wiadome jest, że byli oni wielkimi Polakami. Mamy świadomość rangi litewskiego teatru, który znany jest w całej Europie. Staramy się, aby nasze sztuki były dobrze zagrane, w sposób rzeczywisty i naturalny przedstawiały sens oraz uczucia. Chcemy przykuć uwagę zarówno Polaków, jak i Litwinów.

Wspomniała Pani o latach ’60 i ’70…

Lata ’60 i ‘70 to czas polityczny, czas kontroli, bo nie mogliśmy nawet wybrać sztuki według własnego widzi mi się. Wszystko przechodziło przez cenzurę. Przypominam sobie sytuację z Iłłakowiczówną, jako że prócz dramatu opracowywaliśmy także teksty poetyckie. Nie wszystkie spośród jej wierszy mogły wejść na scenę. Czasy moich studiów to okres, w którym Czesława Miłosza nie było w programie. Ze sztuk wykręcało się możliwie najwięcej. Podobna sytuacja była także z „Dziadami” Adama Mickiewicza. Natomiast dzisiaj jest pełna dowolność. Twórca teatralny bierze to, co mu się podoba, na co go stać. Nie ma cenzury. Nie ma również nacisków, by wystawiać sztuki litewskie. Owszem, parę osób proponowało mi, aby mój teatr grał w języku litewskim, ale ja odpowiadałam: Po co? Jest tyle dobrych teatrów litewskich. Dlaczego mam z nimi konkurować? Dobrze wiem, że tak samo jak my, teatry litewskie mają wolną rękę w kwestii wyboru repertuaru.

Czy przypomina sobie Pani chwile zwątpienia z powodu obranej drogi? Czy takie chwile się pojawiały?

Wątpliwości nigdy nie miałam, tylko nie myślałam, że grając na scenie, będąc tą znaną aktorką mogę być także reżyserem. Nie przypuszczałam, że obejmę kierownictwo nad teatrem. Teatr po śmierci pani Strużanowskiej potrzebował kierownictwa, a grupa teatralna wyłoniła mnie. Ja nie bałam się tej funkcji, tylko nigdy nie myślałam, że będę potrafiła ją wykonywać. Nie miałam większych kłopotów z organizacją ludzi. A to, że reżyseruje – to się rozumie samo przez się. To praktyka i doświadczenie. Kiedy pierwsza rzecz okazuje się udana – następne stają się coraz lepsze. Nigdy nie chciałam czegoś przeskoczyć, by być najlepszą. Zawsze starałam się żeby to, co robię, było zrobione dobrze. W Polskim Teatrze „Studio” nie ma szkoły teatralnej, nie ma rygoru, że musimy pracować nad dykcją, ruchem scenicznym itd. U nas jest inaczej. Ludzie przychodzą. Słucha się, jak mówią, co czują. Moim ulubionym sposobem sprawdzenia człowieka chętnego do gry w teatrze jest przetestowanie jego umiejętności poprzez wiersz. Po człowieku, który go czyta od razu widać, czy go rozumie, czy wie o czym mówi. Wtedy też okazuje się, czy będzie on mógł pracować w teatrze. Następnie przydziela się mu rolę i w toku przygotowań postaci pracujemy nad dykcją, nad ruchem scenicznym. To nie jest szkoła, a po prostu teatr od razu. Od razu sztuka.

Czy da się porównać pracę i organizację Polskiego Teatru „Studio” na Litwie z pracą polskich teatrów w Polsce?

Nie mogę niestety porównać pracy oraz sfery organizacyjnej teatrów polskich z Polskim Teatrem „Studio” na Litwie. Główną przeszkodą jest to, że nie posiadamy szeregu specjalistów, zajmujących się dźwiękiem, scenografią, oprawą techniczną. My, robimy to wszystko sami. Stale staramy się o dofinansowania z budżetu państwa Litewskiego. Wspiera nas oczywiście Senat RP i wiele innych organizacji. Nie jesteśmy teatrem amatorskim, ale nie można nas też zakwalifikować do teatru zawodowego. Stawiamy się pomiędzy, wystawiając sztuki w sposób zawodowy, za pomocą ludzi nie wykształconych w tym kierunku. W naszym teatrze pracujemy przede wszystkim po pracy. Wśród nas znaleźć można lekarzy, prawników, czy nauczycieli, którzy decydują się uczestniczyć w próbach, zajęciach od godziny 18:00 oraz w weekendy. To diametralna różnica, bo oni nie są aktorami. Po swoich pracach zawodowych muszą przyjść i wejść w inne życie – aktorskie, twórcze itd. Przy większych przedstawieniach wygląda to tak, że próby odbywają się „odcinkowo”. Nie jesteśmy w stanie ćwiczyć wszyscy razem. Często musimy spotykać się indywidualnie. Oczywiście dwa miesiące przed premierą „aktorzy” rezygnują ze swoich obowiązków na rzecz sztuki. Wtedy możemy spotykać się rano, popołudniu, czy wieczorem. Czujemy się prawdziwym teatrem.

Czy Polski Teatr „Studio” na Litwie posiada własne fundusze?

Nazywamy się nieprofesjonalnym teatrem. Oczywiście ja posiadam studia reżyserskie. Mój syn również ukończył Akademię Teatralną. Ale ludzie, którzy do nas przychodzą nie mają żadnej profesji, ani fachu aktorskiego. My nie zarabiamy na tym, a jest to rzecz ważna, bo trzeba coś jeść. Chleb powszedni musi być.

Skąd więc czerpiecie Państwo pieniądze na realizację swoich planów? 

Nasz teatr jest wspierany i dofinansowywany przez Polskę. Jak wiadomo koszty przedstawienia wahają się w zależności od wielkości obsady. W przypadku „Zabawy” Sławomira Mrożka jest to od trzech do pięciu osób. Natomiast już w sztuce „Chochochochochopin” jest ich aż 35. Jeżeli chodzi o widownie to nie zdarzyło się, by była ona pusta – zawsze jest pełna. Należy wziąć pod uwagę jednak to, że Polacy są mniejszością tutaj na Litwie i wystarczą trzykrotne powtórzenia jednego spektaklu, by wyczerpać ilość stale uczęszczającej publiczności. Oczywiście życzyłabym sobie, aby zapraszano nas coraz częściej do Polski, ale wiąże się to z dużymi kosztami przejazdu, wyżywienia itd. Tutaj na Litwie, aby wystawić przedstawienie musimy wynająć teatr na Pohulance, co również jest kosztowne. Zazwyczaj sprzedaż biletów pozwala nam na pokrycie wszystkich wymogów finansowych. Trzeba jednak znać umiar i nie narażać widza na zbyt wielkie wydatki. 

Jakie są Pastwa plany repertuarowe na rok 2011?

Ten rok poświęcony jest osobie Czesława Miłosza i to wokół niego skupiamy swoje tegoroczne działania. Byliśmy z nim mocno związani. Przed dwudziestu laty wystawialiśmy sztukę skomponowaną z twórczości Miłosza. Twórcą scenariusza była stale współpracująca z nami dziennikarka – Alwida Bajor – której teksty charakteryzują się niezwykłą głębią. Po krótkim czasie od premiery, niespodziewanie odwiedził nas sam Czesław Miłosz. Pamiętam jego reakcję po obejrzeniu naszego dwu i pół godzinnego, słowno – muzycznego przedstawienia. Śmiałam się niekiedy, że zadręczymy widza tak długim programem, ale innym najwyraźniej to nie przeszkadzało. W sztuce znaleźli się zarówno przyjaciele, rodzina, jak i sam Czesław Miłosz ukazany w trzech osobach: młodzieńca, 80 letniego starca oraz postaci przepełnionej cechami negatywnymi poety. Jemu utkwiły w sercu dwie piosenki skomponowane do słów wierszy: „Ogrody” i „Porcelana”. Zachwycony dziewczyną, która wykonywała oba utwory sztukę przyjął z zaskoczeniem ogromu wiedzy, jaki posiadamy na jego temat. Nie była to jego ostatnia wizyta. Z każdym kolejnym spotkaniem wspominał i sztukę i dziewczynę, która chwyciła go za serce. Posiadamy wiele książek sprezentowanych przez Czesława Miłosza i nawet mimo obowiązku wystawienia sztuki czujemy taką potrzebę.

Jakie są Państwa najbliższe plany rozwojowe teatru?

Dążymy do tego, by nasz teatr stał się zawodowym. Chcemy móc zatrudniać i wypłacać należyte wypłaty. Ale niestety nikt oprócz nas o tym nie myśli. Politycy mają inne – ważniejsze ponoć – sprawy, a ja sama sobie z tym nie poradzę.

Tworząc klamrę kompozycyjną do pierwszego zadanego pytania: Co zmieniło się przez te wszystkie lata w Lilii Kiejzik?

Na pewno jestem bogatsza w doświadczenia przeżytych dotąd lat. Stałam się świeższa, a owocuje to nowymi pomysłami, innym spojrzeniem na świat. Czasami rozmyślam nad tym, czy te dzisiejszy pomysły są rzeczywiście lepsze od tych wcześniejszych? Mimo wszystko, staram się, by pasowały one do dzisiejszego dnia, do ludzi, którzy z nami pracują i chcą nas oglądać. Zależy mi na tym, by polska młodzież poczuła, czym jest polska sztuka. Chce, by mieli świadomość jej wagi i wartości. Uważam, że w tym tkwi nasze zadanie.

Rozmowę przeprowadził: Bartłomiej Cabaj