Wilnianie w walce o niepodległość Polski (cz. 1)


W święto Stulecia Niepodległości Rzeczypospolitej rozpoczynamy cykl artykułów o udziale wilnian w kluczowych momentach walki o niepodległość Polski. Nie będzie to kolejna publikacja, w której chronologicznie omówione zostaną dzieje Wilna z przełomu dwóch pierwszych dekad XX wieku. Postaram się natomiast przybliżyć szereg postaci, w różnej formie swojej działalności uczestniczących w najważniejszych ówczesnych wydarzeniach. To krótkie sylwetki wilnian, którzy byli zaangażowani w tajną oświatę, działalność niepodległościowych organizacji politycznych i wojskowych, harcerstwo, Samoobronę. Było ich wielu, ale chciałbym się skupić na tych niezasłużenie zapomnianych, którzy nie byli zbyt często wymieniani w późniejszych opracowaniach. Wielu z nich spoczęło po śmierci na wileńskich cmentarzach, a ich mogiły z niewiele mówiącymi nazwiskami dziś nie wyróżniają się na tle innych, zapadających pod ziemię. Przy okazji tak ważnej rocznicy chciałbym, chociaż drobnym wspomnieniem uczcić ich pamięć...

Wileńska droga do niepodległości była dłuższa niż ta, którą przeszły inne dzielnice Rzeczypospolitej. Kiedy 11 listopada 1918 roku Józef Piłsudski przejmował władzę wojskową w stolicy wolnego państwa, w Wilnie, okupowanym wciąż przez Niemców, praktycznie nikt nie miał możliwości się o tym dowiedzieć. Dla mieszkańców istotniejszą w tym momencie była informacja o warunkach zawieszenia broni, która zapowiadała koniec wielkiej wojny. Gdzieś na marginesie podano spóźnioną o kilka dni notatkę o polskim tymczasowym rządzie ludowym, powołanym w Lublinie, który właśnie 11 listopada podał się do dymisji. Następnego dnia w „Dzienniku Wileńskim” ukazała się lakoniczna informacja, iż Piłsudski jest w Warszawie. Później, dzień za dniem docierało coraz więcej szczegółów tworzenia władz i przejmowania agend niepodległego państwa.

Rozejm zawarty w Compiègne był de facto kapitulacją armii niemieckiej, obwarowaną jednak wieloma warunkami. Wilnianie pilnie obserwowali zachowanie żołnierzy. Dezorientacja wobec następujących po sobie wydarzeń była po dwóch stronach. Sporo było niepewności, ale i sporo nadziei. W polskich gazetach zwracano uwagę, że zawieszenie broni nie oznaczało natychmiastowej ewakuacji okupacyjnego wojska.

Słusznie należy przyjąć, że walka o niepodległość to nie tylko lata przełomowych wydarzeń. W 1918 roku dokonało się wskrzeszenie państwowości polskiej, ale nie Polski. Napisał o tym w 1930 roku jeden z publicystów „Słowa”: Polska wskrzesła nie z samej tylko  w jej obronie wylanej krwi w latach 1918–1920, ani nawet w okresie wielkiej wojny. Na Wielką Ofiarę odkupienia złożyły się całopalenia 150-letnie, od konfederacji barskiej po hekatomby bolszewickie. „Nieustające powstanie” dokonało swego. „Proście, a będzie wam dane, kołaczcie, a będzie wam otworzone”. I oto dopełniło się: otwarły się zawarte tak długo przed narodem polskim wierzeje wolności!

Przygotowanie do spontanicznej, patriotycznej reakcji młodzieży i jej włączenie się do czynnej walki o niepodległość, bardzo często swoje początki miało w tajnej oświacie. Tworzenie i prowadzenie nielegalnych szkół dla dzieci z niezamożnych najczęściej rodzin, było wielkim i ryzykowanym zadaniem. Powstawały już w drugiej połowie XIX wieku, aby później w 1907 roku, stać się bazą do działalności Towarzystwa Oświaty Narodowej, nazywanego w skrócie „Oświata”. Na jego czele stał niezmordowany Witold Węsławski, ale miał znakomitych współpracowników. W tajnych szkołach uczyło wiele nauczycielek. Niektóre z nich doświadczyły osobiście restrykcji władz carskich, a później ze strony niemieckich okupantów. Kiedy przyszedł najważniejszy moment dla sprawy odzyskania niepodległości Polski, „oświatowcy” nie zawahali się czynnie włączyć do jeszcze ryzykowniejszych działań.

Jedną z takich nauczycielek była Antonina Iwańczykówna. Urodziła się w 1891 roku na Wileńszczyźnie. Mając 22 lata, rozpoczęła pracę w tajnej oświacie. Uczyła najpierw w zapadłej wiosce na Mińszczyźnie. Na skutek donosów musiała w dramatycznych okolicznościach uciekać. Podobnie było w następnej wiosce w powiecie borysowskim. W 1913 roku potajemnie wróciła do Wilna. Uczyła w tajnej szkole prowadzonej przez Zofię Renigerową na Zwierzyńcu. Dzieci, które Iwańczykówna uczyła czytać i pisać, musiała również nauczyć zasad zachowania tajemnicy w przypadku rewizji. Pokazała jak szybko chować książki i zeszyty. Podczas jednego z nalotów, dzieci nauczone konspiracji chórem potwierdziły, że owszem chodzą do szkoły, ale uczą się w niej robić „koszyki” z rafii. „Pristaw”, który przyszedł wówczas do placówki próbował przekupić dzieci cukierkami, ale niczego nie wskórał. Iwańczykówna spotkała później tego policjanta, który w czasie okupacji niemieckiej nie wyjechał z Wilna. Poznał ją na ulicy, podszedł i zapytał, jak rozwija się szkoła, której wówczas nie zdemaskował. Odpowiedziała, że dobrze, bo Niemcy ją zalegalizowali, a on słysząc to skwitował melancholijnie, mówiąc na wpół po polsku: Aj, wy Poljaki, śliskij wy narod, trudno was dzierżat.

Iwańczykówna wierzyła w rychłą możliwość odzyskania przez Polskę niepodległości. Praca w tajnej oświacie jej nie wystarczała. Wstąpiła w szeregi koła kobiecego przy wileńskim okręgu Polskiej Organizacji Wojskowej. Była tam pracownicą, jak się wówczas mówiło, „szeregową”, nieaspirującą do kierowniczych stanowisk. Została łączniczką i kurierką. Odbywając ryzykowne wyprawy, woziła nielegalne pisma, instrukcje, podręczniki wojskowe i raporty wywiadowcze.

Po zajęciu Wilna przez bolszewików w 1919 roku została aresztowana i uwięziona na Łukiszkach wraz z liczną grupą zdekonspirowanych peowiaków. Wskutek nieostrożności, donosów i denuncjacji wileński POW był wtedy bliski rozpadu. Jako zakładniczka została wywieziona z Wilna. Przez pewien czas była towarzyszem wspólnej niedoli i świadkiem męczeństwa „dyneburżan”, peowiaków, których bolszewicy zamordowali. Trafiła do Smoleńska, gdzie widziała sposób, w jaki się uczy i wychowuje się dzieci w „sowieckim raju”. Miała szczęście i w ramach wymiany jeńców została zwolniona. Mając przepustkę, wróciła do Wilna, na krótko przed wielkanocnym atakiem Beliny-Prażmowskiego. Później jeszcze raz doczekała wyzwolenia w 1920 roku. Po unormowaniu się sprawy Wileńszczyzny wróciła do zawodu nauczycielki. W okresie międzywojennym uczyła w szkołach wileńskich, następnie była gospodynią wzorowego Przedszkola dla Dzieci Bezrobotnych, na ulicy Pióromont, otworzyło się Towarzystwo „Opieka”. Należała do grupy osób, które od czasu wyzwolenia Wilna, dbały o pamięć ofiar bolszewickich, grupy peowiaków i zakładników, którzy stracili życie w Dyneburgu i Smoleńsku. Należała do osób wspomagających komitet, który doprowadził w 1928 roku, do wzniesienia pomnika-tablicy dyneburżan na Rossie. 

Za swoją działalność w POW odznaczona została Medalem Niepodległości. Była członkinią Stowarzyszenia Uczestników Walki o Polską Szkołę i działała w Kole Kobiet Towarzystwa „Mens”, zajmującym się walką z alkoholizmem. Po II wojnie wyjechała do Warszawy, gdzie zmarła w 1982 roku.


Nieistniejący obecnie pomnik dyneburżan na wileńskiej Rossie, w którego wzniesienie zaangażowana była Antonina Iwańczykówna

*     *     *

Własne życie, najwyższą z możliwych ofiar w walce o wolną Polskę, poniosła Konstancja Paszkiewicz. Urodziła się w 1897 roku na ziemi mińskiej. Marząc o niepodległej Polsce, czytywała życiorysy dzielnych kobiet, ślubując sobie wstąpić w ich ślady. Kiedy przebywała przez pewien czas u wuja w Kijowie, wstąpiła do tajnej polskiej organizacji kobiecej. Mając odpowiednie predyspozycje, została wkrótce jej kierowniczką, przybierając pseudonim Hanna Orleńska. Aresztowano ją i uwięziono. Po wypuszczeniu wróciła do Wilna, a będąc kobietą czynu, znów znalazła się w szeregach tajnych organizacji młodzieży.

Po wybuchu wielkiej wojny jako siostra miłosierdzia wyjechała na front rosyjski. Starała się być blisko polskich żołnierzy. Ranna w nogę trafiła na dwa lata do niewoli niemieckiej. Wróciła do Wilna w 1918 roku i wstąpiła do Polskiej Organizacji Wojskowej, a później przeszła do szeregów organizowanej Samoobrony Wileńskiej. Była przy polskich oddziałach w walkach w okolicy Wilna. Sanitariuszka „Siostra Hanka” znów pomagała rannym żołnierzom polskim. Kiedy oddziały Dąmbrowskich ruszyły na zachód, aby połączyć się z regularnym wojskiem polskim, wróciła do zajętego przez bolszewików miasta. Pracowała przez pewien czas jako siostra w szpitalu zakaźnym na Zwierzyńcu. W wolnych chwilach gromadziła rekonwalescentki, z wielkim żarem mówiąc im o przyszłej Polsce i potrzebie służby dla niej.

Podczas ofensywy polskiej na Wilno w kwietniu 1919 roku włączyła się z bronią w ręku bezpośrednio do walk. Zapamiętano ją, kiedy w krytycznym momencie słabnięcia sił polskich znalazła się blisko Zielonego Mostu. Bolszewicy próbowali tam przeprowadzić rozpaczliwy kontratak, a Orleńska dowodząc niewielkim, ochotniczym oddziałem kobiecym, broniła jednego z przyczółków. Dziewczęta wytrzymały ostrzał karabinów maszynowych i doczekały większych sił polskich, które zmusiły wroga do odwrotu.

Doczekała wyzwolenia kochanego Wilna, doczekała defilady wojskowej przed Józefem Piłsudskim. Nie potrafiła zrezygnować z włączenia się w trudny proces organizacji życia w wyzwolonym mieście. Mając informacje o Ochotniczej Legii Kobiet (OLK) we Lwowie wraz z siostrami: Klarą Zatorską i Ludwiką Zatorską-Markowską zorganizowała podobny batalion w Wilnie. Oddział liczył początkowo dziesięć dziewcząt, ale wciąż zgłaszały się nowe ochotniczki. W lipcu drugi baon OLK zatwierdzony został przez generała Stanisława Szeptyckiego, a na dowódcę wyznaczono por. Eugeniusza Olejniczakowskiego, oficera niskiego wzrostu, ale wielkiego duchem. Wybór nie był przypadkowy, gdyż Olejniczakowski był wcześniej komendantem wileńskiego POW, znającym doskonale lokalne warunki. Dziewczyny były od tego momentu zaprzysiężonymi legionistkami.

Zadania Oddziału zostały określone rozkazami Dowództwa Frontu Litewsko-Białoruskiego. OLK był przeznaczony do zadań pomocniczych. Nosiły mundur żołnierza polskiego, lecz nie miały stopni wojskowych, tylko funkcyjne. Z czasem najliczniejszy był batalion wartowniczy i tylko on mógł pełnić służbę z bronią, ale w punktach o małym zagrożeniu. Użycie oddziału kobiecego do walk, było bezwarunkowo zabronione. Legionistki uczestniczyły też w akcji zbierania darów dla żołnierza polskiego. Jak pisano wykonywały pracę: cichą, mało widoczną, iście mrówczą, a jednak doniosłą.


Jeden z pododdziałów 2 baonu Ochotniczej Legii Kobiet w Wilnie. W drugim rzędzie od dołu, w środku dowódca porucznik Eugeniusz Olejniczakowski

Oddział kobiecy w krótkim czasie osiągnął liczbę blisko 600 dziewcząt, w tym 90% miejscowych – z Wilna i okolic. Helena Romer pisała: W sercach Polek-Litwinek zebrało się przez długie lata ucisku, zbyt wiele patriotycznego żaru, by nie miał on pod tchnieniem wichru swobody najżywszym płomieniem wybuchnąć. Koszary wileńskiego baonu OLK mieściły się w budynku przy Wielkiej Pohulance 18. Bardzo trudnym zadaniem było utrzymanie dobrego ducha dziewcząt, przy niezwykle trudnych warunkach lokalowych i aprowizacyjnych. Radzono sobie m.in. przekazywaniem dowcipów, na przykład:

 Porucznik, zniechęcony złymi ćwiczeniami, krzyczy na rekrutki z OLK:

– „Naprawdę, że wolę pięciu legionistów, niż jedną legionistkę...!”

Na co rekrutki chórem: – „Ooo, my także, panie poruczniku...” 

Kiedy zaczęło brakować żołnierzy do służby wartowniczej, dowództwo wydało zgodę, aby posterunki objęły dziewczęta z OLK pod dowództwem Hanny Orleńskiej-Paszkiewicz. Było to wyczerpujące zadanie, czasem po 48 godzin bez snu. „Hanka” otrzymała ponadto rozkaz, aby prowadzić ćwiczenia z bronią i musztrę. Jak wspominano, była komendantką surową, ale też pełną uczuć siostrzanych czy wręcz matczynych w stosunku do podwładnych. Zapamiętano ją także jako uprzejmą, koleżeńską i serdeczną. Nadmiar obowiązków podkopał jej zdrowie. Po kilkukrotnym silnym przeziębieniu w czasie nocnego kontrolowania wart, zimą 1921 roku, Hanna Orleńska zapadła na ciężką chorobę płuc. Trafiła do szpitala, a jej funkcję przejęła Wanda Gertzówna.

Według relacji obsługi szpitala „Hanka” była uciążliwą pacjentką. Jadła mało, zostawiając chleb dla swoich podwładnych. Często prosiła, aby dziewczęta pełniące wartę przy szpitalu ją odwiedzały. Gdy przychodziły, płakała, pytając: Czy wy mnie jeszcze kochacie, dzieci moje? i głaskała je po głowie. Przez dwa lata nie zdołała wyzdrowieć. Jako weteranka trafiła do schroniska dla Inwalidów Wojskowych w Małkini. W próbę pomocy zaangażowało się grono ludzi o dużym znaczeniu w Wilnie: prof. Józef Ziemacki (USB), ksiądz infułat Kazimierz Michalkiewicz i Emma Jeleńska (prezeska Koła Kobiet Polek). Wystosowali oni apel o zbiórkę pieniędzy na potrzeby dalszego leczenia chorej. Prosili wilnian, aby: usilnym datkiem dla skromnej, a biednej chorej, zechcieli spłacić, choć w maluczkiej cząstce dług wdzięczności, który tak słusznie jej należał, za spełnione czyny. Zanim jednak zgromadzono jakiekolwiek środki, 20 czerwca 1923 roku, Hanna Orleńska-Paszkiewicz zmarła, mając 26 lat.

CDN