Wilnianie w walce o niepodległość Polski (cz. 3)


Sztab Samoobrony Wileńskiej, który utworzono w kompleksie pałacowym Honestich na Zarzeczu był symbolem zrywu niepodległościowego. Przez kilka dni zgłaszali się tam ochotnicy, którzy zareagowali na możliwość przyłączenia się do zbrojnych oddziałów. Cele były jasne, dokończyć rozbrojenia Niemców i dopilnować, aby opuścili Wilno, przejąć wszystkie najważniejsze obiekty i być gotowym do walki z nowym agresorem, którego nawała zbliżała się od wschodu. W jeden z mroźnych, grudniowych dni do sztabu zgłosił się Antoni Wiwulski. Dowództwo nie chciało go przyjąć, ale artysta upierał się i został zaprzysiężony do Samoobrony, która wraz z przyjazdem generała Władysława Wejtki, została formalnie włączona do Wojska Polskiego. Poczucie obowiązku wobec ojczyzny przypłacił życiem, chociaż nie w walce. Na płycie nagrobnej w kościele pw. Najświętszego Serca Jezusa, który budował na styku dzielnic Nowe Miasto i Pohulanka, wojskowość umieściła później odznakę honorową „Obrońcy Wilna”.

Ponieważ niedawno pojawiła się inicjatywa Republiki Zarzecze pod ogólnym hasłem „Kupmy płaszcz Wiwulskiego”, prześledźmy biografię artysty oraz szczegóły tragicznego finału, kiedy przystępując do oddziałów Samoobrony, stracił życie.

Antoni Wiwulski urodził się 20 lutego 1877 roku w Totmie na północy Rosji. Był synem zarządcy lasów państwowych. Po śmierci ojca matka oddała Antoniego do gimnazjum w Mitawie, a później przeprowadzili się do Chyrowa w Galicji. Zainteresowanie architekturą pchnęło go na studia do Wiednia (Wyższa Szkoła Techniczna). Chciał też studiować sztukę, stąd późniejszy wyjazd do Paryża. Zajęcia z malarstwa i rzeźby w akademii sztuk pięknych były początkiem dalszej edukacji artystycznej. Przez dwa lata podróżował po Francji, Belgii, Anglii i Włoszech, zwiedzał galerie, co było możliwe dzięki temu, iż został asystentem jednego z wybitniejszych twórców francuskich.

Wrócił do Paryża, gdzie życie podyktowało własne, niezwykle trudne warunki. Był w fatalnej sytuacji materialnej, kiedy pomocną dłoń wyciągnęła do niego rodzina Władysława Mickiewicza, syna narodowego wieszcza Adama. Państwo Władysławowstwo przygarnęli go do swojego domu. Traktowali go jak syna i pomogli wynająć niewielkie atelier rzeźbiarskie. Opiekę nad Wiwulskim roztoczyła zwłaszcza pani Mickiewiczowa, czuła na wszelką biedę. Częste choroby młodego artysty wywoływały u niej dodatkowe instynkty opiekuńcze. Wśród bliskich sobie osób, Antoni nazywany był pieszczotliwie „Wiwulsio”, natomiast znajomi mówili do niego „Dziki”

Do Antoniego wkrótce uśmiechnęło się szczęście, kiedy Mickiewiczowie poznali go z Ignacym Paderewskim. Byli od lat w serdecznej przyjaźni z mistrzem, który odwiedzał ich podczas każdej z wizyt w Paryżu. Znakomity muzyk natychmiast poznał się na wyjątkowym talencie i zlecił wykonanie Pomnika Grunwaldzkiego dla Krakowa. Był to punkt zwrotny w artystycznej karierze młodego twórcy. Zanim sprawa doszła do skutku pani Mickiewiczowa zajęła się: „odkarmieniem, odchuchaniem i wzmocnieniem fizycznym swojego chorowitego chucherka”, aby miał siły do wielkiej pracy. 


Antoni Wiwulski na fotografii z ok. 1910 roku

Ignacy Paderewski stworzył Wiwulskiemu doskonałe warunki w swoim domu w Morges w Szwajcarii. Rzeźbił w świetnie urządzonym atelier, na które obrócona została oranżeria stojąca w ogrodzie posiadłości Riond-Bosson. Ci, którzy widzieli „Wiwulsia” podczas pracy, wspominali jak ów „lilipucik” z wypiekami na twarzy uwijał się na rusztowaniach wśród olbrzymich posągów, które rzeźbił. Pół roku przed terminem zakończenia dzieła Wiwulski dostał silnego krwotoku. Wszystko zaczęło wisieć na włosku, ale rzeźbiarz był silnego ducha i pokonał chorobę. „Istotnie, mógł być dumny. Zwyciężył śmierć, aby dokończyć dzieła” – wspominała Wanda Miłaszewska. Pomnik Grunwaldzki był sukcesem artysty. Na jego odsłonięciu w Krakowie w 1910 roku obecnych było 150 tysięcy ludzi.

Antoni Wiwulski nie celebrował zbyt długo swojego artystycznego triumfu. Uważał pomnik jedynie za etap dalszego rozwoju. Jego głowa przepełniona była już wizją dzieła, którego podjął się już wcześniej, gdy jeszcze w 1907 roku otrzymał zlecenie od biskupa wileńskiego Edwarda Roppa. Miał oto zbudować w Wilnie kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa. Dostał wolną rękę odnośnie techniki wzniesienia kościoła. Wszystko się niestety przeciągało, gdyż Petersburg wstrzymywał wydanie zgody. Wiwulski wykonał wiele rysunków projektowych, z których żadnego nie uznał za ostateczny. Zadanie budowy kościoła poczytywał sobie za szczyt artystycznego szczęścia. Świątynia miała powiedzieć światu, że sztuka religijna żyje i kwitnie. Chciał zbudować „świątynię Pańską, modlitewną, pełną wymownych rzeźb i ornamentów. […] Na szczycie wielki Chrystus błogosławić miał miasto i kraj cały”. Sam artysta był głęboko religijny, wręcz uduchowiony. Jeszcze w Chyrowie został członkiem jezuickiej Sodalicji Mariańskiej. Prowadził życie niemal ascetycznego, średniowiecznego mnicha. Przebywający wciąż myślami w sztuce, którą tworzył, niezbyt dbał o swój wygląd. Niedbały ubiór dopełniały: krawat „z przypadku” i kapelusz „z Bożej łaski”.

Zgoda na budowę wreszcie nadeszła, po tym gdy artysta wyjechał wcześniej do Moskwy, prosząc o poparcie mecenasa sztuki księcia Gieorgija Lwowa i jego żonę, których znał. Pokonano również opór Towarzystwa Jezusowego, które początkowo nie chciało eksperymentalnego projektu kontrowersyjnego artysty. A. Wiwulski przeniósł się w 1912 roku na stałe do Wilna i rozpoczął pracę. Żelbetowa konstrukcja rosła, ale rujnowała krok za krokiem zdrowie chorowitego artysty. Wybuch wielkiej wojny w 1914 roku uniemożliwił mu wyjazdy w czasie zim do południowych krajów na odpoczynek i regenerację sił. Gruźlica przez cały czas tliła się w jego wątłym ciele. Inżynierowie: Teofil Szopa i Marian Lutosławski wznosili ściany i dach. Antoni Wiwulski doglądał całości, poprawiał projekty. Tworząc świątynię – jak pisała Helena Romer – „budował ją na zewnątrz i w myśli”. Później zamykał się w pracowni, którą była szopa na placu budowy. Tu powstawały różnorodne rzeźby. Roboty budowlane kontynuowano jeszcze w 1917 roku, chociaż brakowało deficytowych w wojennej rzeczywistości materiałów. Wiwulski skupił się w tym czasie na rzeźbieniu posągów do wnętrza świątyni i głównego ołtarza.


Kościół Najświętszego Serca Jezusowego w okresie budowy ok. 1916–1917 roku

Budowa kościoła na rogu ówczesnych ulic Archangielskiej i Tambowskiej nie była jedynym dziełem Wiwulskiego w Wilnie. Zaprojektował Trzy Krzyże wzniesione z betonu w 1916 roku i drewniany krzyż ustawiony w miejscu pochówku straconych powstańców na Górze Zamkowej. Był autorem wielu rzeźb, portretów, kompozycji figuralnych o charakterze symbolicznym oraz religijnym. Wśród nich była tablica pamiątkowa poświęcona gen. Tadeuszowi Kościuszce, która umieszczona została na północnej ścianie kościoła św. Janów w Wilnie. 

Podczas niemieckiej okupacji Wilna Wiwulski uczestniczył w ograniczonym mocno życiu kulturalnym polskiej elity towarzysko-intelektualnej. Okres ten wspominała po latach Emilia Bohowiczowa, kaliszanka przebywająca w Wilnie jako wojenna emigrantka[1]. Antoniego Wiwulskiego nazywano w Wilnie nadal „Wiwulsiem”, ale także „Dzidziusiem”, albo „Zajączkiem”, bo umiał prędko poruszać nozdrzami, zupełnie, jak zając. Życie towarzystwa, w którym przebywał Wiwulski skupiało się wówczas wokół hrabiny Marty Krasińskiej, która mieszkała w domu Zawadzkich w Zaułku Bernardyńskim 8. Gośćmi bywały tam również osoby goszczące przelotnie w murach Wilna, a przybyłe ze wszystkich stron kraju. Mimo skromności w obyciu, artysta budził duże zainteresowanie. Gospodarze uprosili go o urządzenie kaplicy. Wiwulski wyrzeźbił niewielki ołtarz i kilka figur. Była to jedna z jego prac, po której ślad się niestety nie zachował. Na prośbę księżnej Marii Ogińskiej, liderki Koła Pań wyrzeźbił również wtedy wielkanocnego baranka i sporządził z niego kilkanaście kopii. Zostały sprzedane, wspomagając świąteczną akcję charytatywnego „święconego”. Były i inne wileńskie drobiazgi jego autorstwa, jak szpilki i broszki z wizerunkiem Adama Mickiewicza, które sprzedawano w 1915 roku na wspomożenie pracy Uniwersytetu Ludowego.


Antoni Wiwulski w okresie wileńskim ok. 1917 roku

Wiele razy proszono Wiwulskiego, aby pokazał gościom wnętrze budowanego kościoła i swoją pracownię. Często poruszanym tematem, była wojna i traktowanie ludności przez Niemców na okupowanych ziemiach. Jak wspominał ksiądz Karol Lubianiec, Antoni Wiwulski bolał nad niedolą kraju, wierzył w szczęśliwą przyszłość Polski i przepowiadał upadek Niemiec i Rosji. Był gotów „na skrzydłach polecieć do armii francuskiej i tam stanąć do walki z Niemcami”. Czekał na chwilę, aby było mu dane czynnie zaświadczyć swoją gotowość na wszystko dla kraju.

Chwila na jaką czekał nadeszła pod koniec 1918 roku. Rzucił wtedy wszystko i aby ratować Ojczyznę, położył na szalę swój talent, swój dorobek artystyczny i swoje wątłe siły fizyczne. Lubianiec zaświadczał, że Antoni Wiwulski miał powiedzieć wtedy, iż „Kiedy sytuacja dziś, staje się możliwą, każdy winien stanąć do broni, ratujmy wpierw Ojczyznę, potem zdobić ją będziemy”. Zameldował się w sztabie na Zarzeczu 5, oczekując przydziału. Trafił do małego oddziału, który pełnił służbę wartowniczą. Jego towarzyszami byli głównie uczniowie starszych klas gimnazjalnych – niemal dzieci, ale także artyści (np. malarz Eugeniusz Kazimirowski) i inni ochotnicy. Koszary były na ulicy Połockiej, a wobec znacznego napływu chętnych przy sztabie urządzono drugie.


Pałac Honestich na Zarzeczu, w którym mieścił się Sztab Samoobrony Wileńskiej

Wiemy, że może nam przyjdzie wielką
złożyć ofiarę na ołtarzu świętego obowiązku,
w imię drogich nam haseł,
w obronie ukochanej ziemi, w odparciu w rażych zamysłów.
Dziś więc, jedno tylko wspólne życzenie da się mieć.... możemy:
W y t r w a j m y !

Po nocy sylwestrowej z 1918 na 1919 rok, przez cztery dni oddział, w którym służył Antoni Wiwulski pełnił jedynie warty. Głównie na Zarzeczu, przy prochowni i koło Rossy. Warty zmieniały się rzadko, a po powrocie do koszar spać przychodziło na twardych ławach w nieogrzewanych salach. Wiwulski dzielił się wszystkim z innymi, łącznie z lepszym ubraniem i butami oraz chlebem. Karol Lubianiec napisał, iż nie opuszczał go humor, który starał się przelać na innych. „Jako druh i przyjaciel, jako żołnierz i obywatel, jako szeregowiec i artysta pracował na równi ze wszystkim: w koszarach, na ćwiczeniach, w wycieczkach bojowych na bolszewików”.

Już 2 stycznia jedna z właścicielek domu na Zarzeczu 5, panna Celestyna Honesti, zwróciła uwagę na zły stan fizyczny Wiwulskiego, kiedy wrócił z warty. Zaproponowała, aby zamiast w koszarach przyszedł spać do salonu w jej mieszkaniu. Zgodził się, czując wielkie zmęczenie i trudności z oddychaniem, gdyż sale żołnierskie pełne były dymu papierosowego. Przespał się zaledwie do czwartej rano, po czym zerwał się, twierdząc, że odpoczął znakomicie i jest gotów do kolejnej warty. Protestującej pannie Honesti tłumaczył, że jego towarzysze marzną i musi kogoś z nich zmienić. Był na kilku posterunkach, ale żaden się nie zgodził. Żołnierze dostali gorącą zupę w tym dniu późno, po żołniersku schłodził ją śniegiem. Wtedy też oddał jednemu z przemarzniętych żołnierzy swój płaszcz (w niektórych wspomnieniach pojawia się czasem określenie szynel lub kożuszek).



5 stycznia w niedzielę wydany został rozkaz odejścia z Wilna do Nowej Wilejki. Kiedy wojskowi grzęźli w głębokim śniegu, oddział dostał się pod ogień bolszewicki i musiał się wycofać. Antoni Wiwulski i Kazimierz Kazimirowski, według relacji Stefana Burhardta, byli w grupie kilkudziesięciu żołnierzy, która wróciła z tej wyprawy do Wilna. Wieczorem czuł się już niedobrze, miał gorączkę i sam poprosił pannę Honesti o możliwość odpoczynku w salonie. Sprowadzony lekarz polecił odesłać Wiwulskiego w bezpieczne miejsce z dala od służby. Odłożono to jednak na następny dzień, licząc, że choremu spadnie gorączka i zmieni się nieco pogoda. Tymczasem tej samej nocy do Wilna weszli bolszewicy. Sztab został ostrzelany i zajęty. Rankiem 6 stycznia udało się z budynku wydostać chorego Wiwulskiego, który leżąc na saniach, poprosił, aby zawieść go do schroniska „Betanii” na ulicy Konarskiego w pobliżu Zakretu.

Sprowadzono lekarzy, którzy pospieszyli z opieką medyczną, a znajomi dopytywali o stan zdrowia. Wiwulski przez chwilę poczuł się lepiej, dopytując z niepokojem o losy miasta i kraju wobec zmiany sytuacji. Ucieszył się na wiadomość, że do Warszawy przyjechał Ignacy Paderewski, w którym pokładał wielką nadzieję. Lepszy stan chorego trwał jednak krótko, gdyż zapalenie płuc postępowało. Czując zbliżającą się śmierć, w środę, 8 stycznia poprosił księdza Lubiańca, aby następnego dnia rano udzielone mu zostały sakramenty święte. Przez pół następnego dnia trochę dowcipkował. Zwierzał się także, że mając tak dużo planów, chciałby jeszcze pożyć, chociaż jak mówił, godzi się z wolą Bożą. Zmarł w piątek 10 stycznia. Zdążył odbyć spowiedź i przyjąć komunię. Wśród kilku drobiazgów, jakie zmarły miał przy sobie, jedyną cenną rzeczą był złoty zegarek, który dostał niegdyś od I. Paderewskiego.

Wieść o śmierci artysty była dla wilnian bolesna. Eksportacja zwłok do katedry odbyła się 12 stycznia. Kazanie wygłosił ksiądz kanonik Karol Lubianiec. Pierwotnie planowano po nabożeństwie odprowadzić trumnę na cmentarz na Rossie, lecz na skutek życzenia społeczeństwa i licznej grupy znajomych złożono ją w krypcie kościoła Serca Jezusowego. Zgodę na pochówek w tym miejscu wydał biskup Jerzy Matulewicz.    

Początkowo miejsce pochówku Antoniego Wiwulskiego oznaczone było jedynie symboliczną tablicą. W październiku 1919 roku w Wilnie odbywała się uroczystość wskrzeszenia Uniwersytetu, na którą jako gość specjalny z Paryża przyjechał Władysław Mickiewicz. Podczas tego pobytu, dawny protektor i opiekun artysty odwiedził jego grób w kościele Serca Jezusa. Mickiewicz modlił się tam i uczestniczył w nabożeństwie odprawianym przez księdza K. Lubiańca. Zażyczył sobie później zobaczyć na przykościelnym placu pracownię A. Wiwulskiego. Było tam kilka rzeźb i gość poprosił księdza o niektóre z nich, chcąc mieć w Paryżu pamiątkę po zmarłym. Artystę uhonorowała Rada Miejska, zmieniając nazwę ulicy Tambowskiej na ulicę Wiwulskiego. Ksiądz Karol Lubianiec pochłonięty był od początku ideą utworzenia przy kościele muzeum imieniem artysty. Niestety nie powstało ono w planowanej formie i ograniczyło się tylko do izby pamięci z pamiątkami osobistymi. Władysław Mickiewicz w 1922 roku przysłał do Wilna kilka skrzyń zawierających teki z rysunkami i projektami oraz szereg rzeźb A. Wiwulskiego. Karol Lubianiec przekazał wszystko Wydziałowi Sztuki USB, uznając, że będzie to lepsze miejsce do przechowywania i badania spuścizny artystycznej.

Kontynuacją wznoszenia świątyni w okresie międzywojennym oraz honorowaniem jego twórcy zajmował się Komitet Budowy Kościoła, kierowany przez ks. Karola Lubiańca. Każdego roku w rocznicę śmierci Antoniego Wiwulskiego pod tablicą w kościele składane były wieńce. Komitet planował z okazji 10 rocznicy śmierci artysty w 1929 roku, ufundować płaskorzeźbę w ścianie budującego się kościoła, wówczas się to jednak nie udało. Zamiast tego władze wojskowe udekorowały grób artysty odznaką honorową „Obrońcy Wilna”. Projektowano ufundować też dwie następne tablice. Pierwsza umieszczona miała zostać na ścianie schroniska „Betanii”, gdzie mieszkał i gdzie umarł Wiwulski, a druga w gmachu Wydziału Sztuk Pięknych USB w dawnym klasztorze bernardynów.

Sprawę odsłonięcia tablicy-pomnika śp. Antoniego Wiwulskiego w kościele Najświętszego Serca Jezusowego udało się zrealizować w styczniu 1932 roku. Skromną w formie tablicę epitafijną umieszczono na ścianie obok ołtarza wielkiego. Wykonał ją znakomity rzeźbiarz Bolesław Bałzukiewicz, przyjaciel Wiwulskiego jeszcze z czasów paryskich. Płaskorzeźba w kształcie półkola przedstawiała popiersie artysty obejmującego rękoma model projektowanego kościoła – swojego ukochanego dzieła. Poniżej był napis:

„śp. Antoni Wiwulski, ur. 7 lutego 1877 r. zm w styczniu 1919 r. Artysta-rzeźbiarz-architekt. Twórca projektu tej świątyni.
Służył wiernie i pięknie. Syn tej ziemi — w walce o jej wyzwolenie poległ na posterunku”
.

Spokój pochówku Antoniego Wiwulskiego trwał do połowy lat sześćdziesiątych XX wieku. Władze sowieckie podjęły decyzję o zburzeniu niedokończonego kościoła na Pohulance. Na fundamentach świątyni wzniesiono Pałac Kultury Budowlanych. Prace budowalne i rozbiórka przebiegały jednocześnie. Szczątki artysty przeniesione zostały wówczas na Rossę. Społeczny Komitet Opieki nad Starą Rossą w Wilnie stoczył później batalię o zmianę pisowni nazwiska na płycie płyty nagrobnej z „Antanas Vivulskis”, na „Antoni Wiwulski”. Pomnik zaprojektował prof. ASP Eduardas Budreika, a prof. Leonas Žuklys zrobił kopię z maski pośmiertnej Wiwulskiego. Pieniądze zgromadzono podczas zbiórek wśród społeczeństwa.


Budowa Pałacu Kultury Budowlanych z jednoczesnym wyburzaniem kościoła Serca Jezusowego

Kiedy Antoni Wiwulski w styczniu 1919 roku porwał się spełniać patriotyczny obowiązek, nikt nie spodziewał się, że ten kilkudniowy wysiłek nie pozostawi nadziei. Helena Romer napisała po latach: „Bohaterskie to było i radosne: te dzieci lada jak ubrane, w mroźne dni trzymające straż nad miastem, na które szła horda od wschodu. I Wiwulski zginął jak na niego przystało, jak rycerz chrześcijański. Nie zabijał nikogo, choć gotów był na to w obronie swych ukochań najdroższych, ale właśnie kosztem swego, ocalił inne młode życie. Oddał, schodząc z warty, swój kożuch chłopakowi, który go przyszedł zamienić i biegł do domu w mróz”. Postawa Antoniego Wiwulskiego w tych kilku ważnych dniach wystarczyła, aby zaliczyć go do grona bohaterów Samoobrony Wileńskiej.
„Duchem był silny, tylko ciało miał mdłe... Umarł na zapalenie płuc, w swoim rodzinnym mieście...”.



[1] W. Wołkanowski, Wileński epizod z życia Emilii Bohowiczowej, w: „Dziedzictwo Kulturowe Miasta Kalisza i Regionu Południowej Wielkopolski”, t. IV, 2015.