Wilniuk powrócił z historycznego rajdu „Kukuruźnikiem” do... Japonii!


Po 2 miesiącach Tadeusz Sołowiej ponownie wśród najbliższych w Rudziszkach... Fot. Wilnoteka.lt
Tadeusz Sołowiej, znany pilot i gospodarz lotniska w Rudziszkach, szczęśliwie powrócił z rajdu Warszawa - Tokio - Warszawa. Na pomysł, by powtórzyć historyczny przelot Bolesława Orlińskiego z 1926 r., tyle że na nieco nowszym dwupłacie - legendarnym „Kukuruźniku” – wpadł słynny gdański podróżnik Romuald Koperski. Przygotowania do unikalnej wyprawy z udziałem Polaka z Litwy trwały ponad rok. Ostatecznie rajd wystartował w końcu maja i – pomimo całego postępu w technice lotniczej – trwał nie miesiąc, jak 93 lata temu, a dwukrotnie dłużej!

Na An-2? Do Tokio?? Nawet dla zawodowych lotników XXI w. ten pomysł od początku był co najmniej szalony, jednak dla Romualda Koperskiego – po prostu kolejny na długiej liście jego wyczynów. Wszak mówimy o człowieku, który już w 1994 r. przejechał terenówką całą Rosję i Amerykę – z Zurychu do Nowego Jorku, potem (samotnie!) gumową łodzią przepłynął największą syberyjską rzekę Lenę (od źródeł do ujścia – 4500 km!), 20-krotnie przemierzał Syberię, organizując różne rajdy i wyprawy, w tym historyczny przejazd Eurazji od przylądku Roca w Portugalii po najdalszy kraniec Czukotki.


W 2010 r. zapisał się w Księdze Guinessa także jako najdłużej grający pianista – jego koncert fortepianowy w Gdańsku trwał 103 godziny! Ostatnio (przełom 2016-2017 r.) Romuald Koperski na wiosłach pokonał Atlantyk – samotny rejs łodzią „Pianista” z Wysp Kanaryjskich na Karaiby trwał 77 dni… Być może wtedy wpadł na pomysł, by w roku Stulecia Niepodległości uczcić także stulecie polskiego lotnictwa (Koperski ma także licencję pilota) powtórzeniem jednego z największych wyczynów „rycerzy biało-czerwonej szachownicy” – historycznego przelotu kpt. Bolesława Orlińskiego w 1926 r. z Warszawy do Tokio i z powrotem! Przypomnijmy, że był to najbardziej gorący okres Epoki Wielkich Przelotów, np. rok później (1927 r.) Charles Lindbergh dokonał słynnego pierwszego samotnego lotu przez Atlantyk. Orliński po tym przelocie stał się pierwszym lotnikiem-bohaterem młodej Rzeczypospolitej, nawet późniejsze sukcesy Żwirki i Wigury oraz Skarżyńskiego nie były w stanie przyćmić sławy zdobywcy Azji.

Tyle że w epoce Dreamlinerów bezpośredni lot Warszawa – Tokio (np. wprowadzony przez PLL LOT w 2016 r.) – to raptem 10 godzin 30 minut w wygodnym fotelu, zaś B. Orliński (z mechanikiem L. Kubiakiem) leciał zwykłym dwupłatem, jednosilnikowym francuskim rozpoznawczo-bombowym Breguet Bre. XIX A2, którego konstrukcja sięgała jeszcze czasów I wojny światowej… Prędkość maksymalna – niewiele ponad 200 km/h, zasięg – góra 800 km. Znaleźć podobną latającą maszynę 93 lata później – w zasadzie nierealne. Już w czasie II wojny światowej dwupłata uznawano za zabytek. Ale… Trudno uwierzyć, jednak w dziejach polskiego lotnictwa do rangi legendy urósł inny dwupłat, którego produkcja w Polsce (PZL Mielec) zakończyła się dopiero… w 2002 r.!

Trudno uwierzyć, bo maszyna powstała tuż po zakończeniu II wojny światowej (prototyp wzleciał w 1947 r.) jako debiut nowego biura młodego sowieckiego konstruktora Olega Antonowa. Wielozadaniowy An-2, inaugurujący całą rodzinę cywilnych „An-ów” wbrew staroświeckiej konstrukcji okazał się na tyle udaną, prostą i pewną maszyną, że trafił do Księgi Rekordów Guinessa jako jedyny na świecie samolot, produkowany ponad 70 lat! Prawie pół wieku królował także na niebie Wileńszczyzny jako popularny „kukuruźnik” – masowo zaczął wchodzić na służbę kołchozów i sowchozów w czasach Chruszczowa, który „królową sowieckich pól” chciał uczynić kukurydzę, bez względu na warunki klimatyczne…

Niestety, w czasach, gdy jedną z głównych cech samolotu stało się zużycie paliwa, nawet lubiane „Antki” zaczęły znikać z nieba Europy Środkowo-Wschodniej. Podobnie jak „żygule” czy „moskwicze” pod koniec XX w. masowo wywędrowały na Wschód, gdzie wciąż był na nich popyt. Ostatecznie Koperskiemu udało się pozyskać nie tylko sponsorów unikalnego przelotu, lecz także znaleźć latający zabytek, który mógł stawić czoła wyzwaniu – ok. 22 000 km z Warszawy do Tokio i z powrotem. Była to pasażerska wersja An-2 z 1976 r., a więc 40-letni płatowiec!

Oddzielną kwestią okazał się silnik, który nie mógł zawieść, a z niezawodnością ruskich motorów to wiadomo jak bywa. To, że ponoć da się je naprawiać za pomocą sierpa i młota – to już inna sprawa, ale ostateczne przygotowanie wyprawy zajęło więcej czasu, niż planowano. Datę wylotu, przewidzianą zgodnie ze startem Orlińskiego na 27 sierpnia 2018 r. przyszło ostatecznie przełożyć z jesieni na wiosnę: start z Warszawy nastąpił 28 maja 2019 r.

Przygotowanie maszyny – to jedno, ale przygotowanie prawie 20 międzylądowań od Moskwy po Sachalin i dalej w Japonii, pokonanie rosyjskiej i międzynarodowej biurokracji lotniczej na miarę XXI wieku – to także był wyczyn! Z tym akurat Orliński nie musiał się mierzyć 93 lata temu, chociaż wtedy – zaledwie 5 lat po podpisaniu pokoju odrodzonej Rzeczypospolitej z bolszewicką Rosją – także wielu pukało się w czoło na myśl pchania się w komunistyczne piekło.

Tu akurat przydało się doświadczenie Tadeusza Sołowieja, który najlepiej z załogi znał mentalność i warunki latania u „Wielkiego Brata”. Zgodnie z ruskimi przepisami na trasie całego przelotu przez Rosję wyprawie musiał towarzyszyć miejscowy licencjonowany nawigator, więc już w Moskwie załoga stała się jeszcze bardziej międzynarodowa – polsko-litewsko-rosyjska… Trasa przelotu AD 2019 także odbiegała od tej AD 1926 – Orliński zmierzał do Tokio przez Mongolię i Koreę, jako pierwszy przeleciał Morze Japońskie lotem Seul – Tokio. Koperski wybrał drogę przez Sachalin. Czy to była decyzja, która zadecydowała o losach wyprawy? Być może. Za sprawą Sołowieja na trasie pojawiło się także Kowno, przez które uczestnicy wyprawy załatwiali formalności wylotu-wlotu do Unii Europejskiej. No i w drodze powrotnej nie mogło zabraknąć lądowania w rodzinnych Rudziszkach, gdzie na powrót jedynego w załodze Wilniuka czekali najblizsi...

Orliński do Tokio doleciał bez większych przygód, dopiero podczas lotu powrotnego musiał naprawiać płatowiec i do Warszawy wrócił na przysłowiowym łucie szczęścia: bez kawałka skrzydła, z pękniętym śmigłem i na rycynowym oleju. „Antek” także spłatał figla, do spółki z pogodą i japońskim kontrolerem lotów – uczestnicy wyprawy mieli więc czas na zapoznanie się z Sachalinem tropem niezwykle szanowanego tu rodaka – Bronisława Piłsudskiego. Powrót z wyprawy nie nastąpił więc tak szybko, jak w przypadku Orlińskiego z Kubiakiem, którzy powrócili po miesiącu…

Dlaczego? Zapraszam do obejrzenia relacji wideo.

Zdjęcia i montaż: Edwin Wasiukiewicz, Gediminas Mažeika


Dla zainteresowanych tematem polecam także stronę i link do FB projektu, zaś dla amatorów „propagandy” – jeszcze relacje przygotowane przez rosyjskie stacje TV…