Wilno a wino św. Jana


Fragment obrazu ""Św. Jan Ewangelista" El Greca, fot. Wikimedia.org
Z flaszką do Kościoła??? No, może księdzu to i wypada, bo do liturgii, ale żeby tak wierni, jak z wielkanocną święconką śpieszyli na mszę z butelczyną "szampana" z Olity czy mołdawskiego kagora? W naszym uświęconym Bożym Miłosierdziem mieście niektóre kościelne tradycje wciąż z trudem torują sobie drogę do powszechnego zrozumienia i akceptacji. Świece św. Błażeja, chleb św. Agaty - no to wiadomo, ale jakże tak wino z torebki wyciągnąć, nawet do poświęcenia, toż co ludzi pomyślo, że pijanica jaki... Co z tego, że ksiądz tłumaczy, iż raz na rok za zdrowie św. Jana to się należy - ludzi swoje wiedzo, a jak jeszcze tyle pijaństwa dokoła... Jeszcze i w naszych kościołach, jak u prawosławnych jakich, zaczęli ostatnio Przenajświętszy Sakrament w winie maczać... Toż jak potem za rul* siadać?
Niegdyś z rozkoszą obserwowałem, jak błyskawicznie w pierwszej połowie lat 90. torowały sobie drogę do naszej świadomości Walentynki, wciskane nam przez komercję z całą młodzieńczą mocą rozwijającą wówczas skrzydła kom. Podobnie od lat obserwuję, jaką drogą krzyżową wędruje po Wileńszczyźnie św. Jan ze swoim winem. Może kiedyś dożyję chwili, gdy także w Wilnie na św. Jana tłum wiernych będzie ustawiał się wzdłuż głównej nawy ze skrzyneczkami dobrego burgunda, tymczasem święcenie wina wciąż u nas jest momentem, no, nieco wstydliwym. Tu paniusia ukradkiem odemknie nieco torebeczkę przed kropidełkiem, ale żeby butelka się nie świeciła, a tu elegancki pan uchyli płaszcza, żeby parę kropel trafiło też na szkło. Podobnie jak przed dwoma i trzema laty kapłanowi aż oczy się zaświeciły, gdy dochodząc do mnie, zobaczył butelkę w bezwstydnie wyciągniętych dłoniach. Nie powstrzymał się nawet od radosnego komentarza, na co pół nawy głównej obróciło się, by zobaczyć, jakie tam u kogo wino...

Trochę przesadzam, oczywiście, bo z roku na rok widzę coraz więcej ludzi, przynoszących w tym dniu wino do święcenia, coraz częściej dostaję też telefony od przyjaciół, którzy znając moją winną pasję, pytają np. jakie wino warto święcić? Zwykle odpowiadam: Najlepsze! Jakie macie, na jakie was stać, bo cóż to za różnica - byle gronowe, nie jakiś Agdam czy jabłuszka własnej fermentacji. A jednak  wielu wiernych wciąż woli nie afiszować się zbytnio z tym winem, bo i nie gustuje w nim, a takie poświęcone - to jak i kiedy wypić? Toż ze szwagrem tak bez okazji jakoś nie wypada... Żegnać się przy każdym kieliszku, czy tylko przed pierwszym łykiem? A może to jak balsam jaki, po małym kieliszeczku trzeba, np. w każdy pierwszy piątek miesiąca? Jak długo taką błogosławioną butelkę trzymać? Toż nie palma wielkanocna, co po roku w piecu spalisz i już...

Jednym słowem - kłopotliwa tradycja. Krępująca dla wiernych, którzy niby rozumieją, że wino jest mocno wpisane w naszą religię, a jednak - jak tu do butelki "z nabożeństwem podchodzić"? Trudna dla kapłanów, którzy muszą wiernym tłumaczyć, że nie chodzi w tym wszystkim o zwykły napój alkoholowy, tylko symbol obfitości i szczodrości Bożej oraz Krwi Pańskiej, przelanej za naszej grzechy. Pismo Święte w sumie aż 450 razy wspomina o winie i zwykle w pozytywnym kontekście! Skąd więc ta wileńska "krempacja" zamiast naturalnej, wydawałoby się radości, jaką od wieków niesie wino, podnoszonej do tego przez naszą wiarę do sakralnego wymiaru? Dlaczego pomimo wielowiekowej koegzystencji z żydami nie nauczyliśmy się od nich tej ufności i oddania się Bogu w celebrowaniu szabasowego kielicha, który razem z chałką i menorą stał się wręcz podstawą ich tożsamości?

Ktoś powie, że Wilno, jak i cała Litwa, nie jest ziemią winem, tylko piwem i wódką (a niegdyś - także miodem!) płynącą. Wiadomo, że wino dotarło do nas razem z chrześcijaństwem, a żeśmy ostatni w Europie na to wino skusili się, toteż na ołtarzach gości u nas raptem od 628 lat, a na stołach, szczególnie mniej zamożnych - zdecydowanie krócej. Podczas gdy w takiej Gruzji - od ponad 5000 lat, a w Izraelu - od początków państwa Izraelitów (czyli ponad 3300 lat), gdy to Mojżesz po latach błąkania się na pustyni wprowadził wreszcie lud wybrany do Doliny Kanaan skuszony właśnie olbrzymimi winogronami.


Przypuszczam, że chodzi jednak o coś innego: wino u nas to wciąż przede wszystkim alkohol, który od czasów zaboru carskiego (jeszcze bardziej - sowieckiego) pozostaje plagą, wrogiem publicznym numer jeden i już. Odpowiedzialność zbiorowa, nie ma dla wina żadnego wyjątku. Nie ma rozdzielania na "zły" i "dobry" alkohol, bo jednakowo w łeb idzie, czy też na policyjnym alkomacie wyskakuje w tych nieszczęsnych promilach. Nic to, że Kościół w całym swoim majestacie od wieków tłumaczy, iż grzechem jest nie samo wino czy inny alkohol, który też leczy, ale NIEUMIARKOWANIE w jego konsumpcji, czyli piąty z siedmiu grzechów głównych. 

Łatwo było biskupowi Wołonczewskiemu (lit. Motiejus Valančius) szerzyć na Żmudzi towarzystwa trzeźwości i zwalczać gorzałkę, gdy chłopi tam wino co najwyżej na pańskim stole widzieli i nie trzeba było tłumaczyć, co jest dobre, a co złe. Czy to gariełka (degtinė - późniejsze słowo), czy to ałus (litewskie piwo) - potępiano w czambuł i już. Nawet były tego efekty, ale krótkotrwałe - półtora wieku później problem ten sam: cała Litwa pije na potęgę i to wcale nie wino. Ot, gdyby tak na którego świętego bimberek można było święcić, to co innego. Zresztą nasz naród pomysłowy - jest popyt, będzie podaż, niech to który kapłan na rejonowych dożynkach domowego trunku nie uszanuje i kropidłem nie machnie...

Jednocześnie rozmachu nabiera ogólnonarodowa krucjata antyalkoholowa, wspierana statystykami: ile osób zginęło na drogach, czy też ile przestępstw popełniono po alkoholu. Trudno się dziwić, że w tej kampanii walka z nadużywaniem zamienia się w walkę z samym alkoholem w każdej postaci, in corpore. Czy wino ujdzie z niej cało? Obawiam się, że ze względu na wątłe zakorzenienie w lokalnej tradycji i kulturze, może paść jako pierwsze. Chyba że zaczniemy się modlić do św. Jana, by wygnał Złego także z litewskich kieliszków, a może wręcz uczyńmy go patronem całej krucjaty, bo jak nikt inny udowodnił już dwa tysiące lat temu, że w kielichu może, ale nie musi, czaić się samo Zło.

Przypomnijmy ideę zwyczaju święcenia wina: wino, które pobłogosławił św. Jan, straciło swoją zabójczą moc. Jak głosi apokryficzna przypowieść, cesarz Domicjan wezwał apostoła do Rzymu, by tam go zgładzić i podał mu kielich zatrutego wina. Św. Jan pobłogosławił je, a kielich się rozpadł. Inna wersja tego podania głosi, że to Aristodemus, arcykapłan pogańskiej bogini Diany w Efezie chciał się nawrócić na chrześcijaństwo, ale wahał się, szukał jakiegoś mocnego argumentu i wystawił św. Jana na próbę: podał mu kielich zatrutego wina, które najpierw spróbowali dwaj skazani na śmierć więźniowie i natychmiast umarli. Św. Jan zaś pobłogosławił i wypił zatrute wino, a nic mu się nie stało. Jeszcze inny przekaz podaje, że św. Jan pobłogosławił kielich zatrutego wina, by przekonać jednego z niedowiarków, którzy kwestionowali prawdziwość jego nauczania. Ktoś oczywiście może zażartować, że nieprzypadkowo właśnie autor Apokalipsy został tak powiązany z winem - może właśnie jemu zawdzięcza barwność doznanych objawień?

"Błogosławienie wina św. Jana to oczywiście wyraz pobożności ludowej. Jest to sakramentalium, a zatem nie ma rangi sakramentu" - tłumaczy Katoliciej Agencji Informacyjnej ks. dr Joachim Kobienia, liturgista i sekretarz biskupa opolskiego. "Od średniowiecza przypisywano temu winu pewne szczególne walory. Miało zachować od pragnienia, przywracać zdrowie i zachowywać w dobrej tężyźnie. Dziś zwraca się uwagę bardziej na duchowy wymiar tego napoju. Wino, które pobłogosławił św. Jan straciło swoją zabójczą moc, zatem ma ono nas uzdrawiać od zła, złości, która w nas jest i grzechu. Ma nas także zachęcać do praktykowania gorącej miłości, którą głosił św. Jan w Ewangelii i swoich listach. Mamy być świadkami, że Bóg jest miłością. Zatem wino św. Jana ma nas duchowo uzdrawiać".

"Dziś ta tradycja ma nieco inną wymowę. Głównym przesłaniem Ewangelii według św. Jana jest przede wszystkim miłość. Dlatego, gdy podaje się owo wino, mówi się ,,pij miłość św. Jana" i "dzielmy się tą miłością ze wszystkimi". Zachęcam, by spożyć je w gronie rodzinnym i przyjacielskim. To dobra okazja do spotkania w atmosferze radości. Bo wino - sięgając do biblijnych korzeni - oznacza szczęście, radość, ale również cierpienie i miłość. Czerwony, a taki był najczęstszy jego kolor, to barwa miłości. Wino św. Jana to także wezwanie, aby poznać nauczanie najmłodszego z apostołów, który zachęca, aby dzielić się miłością na co dzień i czerpać ją od Tego, który jest Miłością" - wyjaśnia ks. Kobienia.

Nic dodać, nic ująć. Za kilka dni pewnie większość z nas sięgnie po butelkę wina, bo trudno wyobrazić sobie noworoczne odliczanie ostatnich sekund starego roku bez kieliszka z bąbelkami w dłoni. Czy będzie to wino musujące, poświęcone kilka dni wcześniej? Na pewno piękną tradycją byłoby wejście w Nowy Rok z takim właśnie winem i stosownym życzeniem - miłości św. Jana na każdy dzień nowego roku!

Tego właśnie życzę wszystkim czytelnikom i widzom Wilnoteki!
No i dobrego wina, które z każdym łykiem będzie nam przypominało o jego sakralności. Oby nas było stać na takie sacrum, jak też na umiarkowanie w jedzeniu i piciu. Niech w naszych kieliszkach goszczą rzadziej, ale lepsze trunki i oby nam dostarczały nie tylko przeżyć smakowych, ale i duchowych!

 "Św. Jan Ewangelista" El Greco, Muzeum Prado, fot. Wikimedia.org


* z rosyjska: kierownica (руль)