Witaj, Ligurio, raz jeszcze!


Uczestnicy ekspedycji, fot. Vytautas Kardelis
Jak Rzymianie ważyli złoto, czy Jan Chrzciciel żywił się szarańczą czy może jednak szarańczynem, jak XIII-wieczne monety z Indii trafiły do Ligurii? O tych i wielu innych rzeczach dowiedzieliśmy się podczas ekspedycji dialektologicznej do Ligurii zorganizowanej przez wykładowców filologii włoskiej na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Wileńskiego. Wyprawa miała miejsce w dniach 15-22 września br. Minął lekko ponad miesiąc od powrotu z drugiej już dla mnie takiej ekspedycji. Chciałbym się podzielić wrażeniami z tej niecodziennej wyprawy.

Tuż po przylocie udaliśmy się do miasteczka San Bartolomeo al Mare – do naszych przyjaciół, których poznaliśmy rok temu na Święcie św. Mateusza (Festa di San Matteo). Przypomnę, że jest to fenomen, święto organizowane jest bowiem nieprzerwanie od 61 lat. Festa di San Matteo to okres, kiedy mieszkańcy okolicznych miejscowości zbierają się, by wspólnie spędzić czas, delektować się pysznymi potrawami i tańczyć… nawet w lekkim deszczu. Świętu przyświeca równiez wyższy cel – zachowanie dziedzictwa architektonicznego miasteczka. W trakcie święta zbierane są środki na zachowanie kilkusetletnich zabytków.

Wśród pomysłodawców tego święta jest m. in. Giacinto Ardoino – tato naszego wykładowcy doc. Diego Ardoino, który współorganizuje to święto od jego pierwszej edycji.

Nazajutrz odwiedziliśmy miasto Albenga, z pobytu w którym zostały nam miłe wspomnienia. Zwiedziliśmy tam Muzeum Diecezjalne oraz Baptysterium Wczesnochrześcijańskie z V wieku.

Wrażenie wywarła również wizyta w Muzeum Morskim w Albendze, gdzie są eksponowane amfory i pozostałości po statku, który zatonął ok. 100 r. p.n.e. nieopodal wyspy Gallinara. Długi na 40 metrów i szeroki na 12 metrów statek transportowy mógł przewozić jednocześnie od 11 tys. do 13 tys. wypełnionych winem amfor różnej wielkości. Badania podwodne nad tym statkiem rozpoczęły się w połowie XX w. i są prowadzone do dziś.

Tegoż dnia obraliśmy kierunek na wieś zwaną Bellissimi. Od dawna słynie z tradycji papierowych balonów powietrznych. Nawet domy w tej miejscowości są całe w „balonach”.

 
Ozdobiony balonem dom we wsi Bellissimi, fot. Autor

Poznaliśmy tam małżeństwo Pierangelę Fierro i Natale Giovanniego Trincheri. Żona pana Natalego specjalizuje się w malowaniu martwej natury, a pan Natale pisze wiersze w dialekcie liguryjskim. Był to niezwykle ciekawy materiał dla nas, młodych dialektologów.


Uczestnicy ekspedycji podczas spotkania z Pierangelą Fierro (pierwsza od lewej) oraz Natale Giovannim Trincherim (pierwszy od prawej), fot. Vytautas Kardelis

Podobnie jak przed rokiem, gościliśmy u znanego w całej okolicy Giorgio Fedozziego – naukowca z powołania. Oprócz długich rozmów o dialekcie pan Giorgio opowiadał nam również o pewnej sytuacji, jakiej doświadczył nieco ponad 10 lat temu. Otóż zwrócił się do niego pewien rolnik z okolicy. W czasie pracy na roli znalazł on dziwne monety i stwierdził, że znany znajomy naukowiec będzie mógł udzielić mu odpowiedzi na wynikłe pytania. Pan Giorgio nie był jednak w stanie na nie odpowiedzieć. Miejscowy naukowiec zwrócił się więc do swoich znajomych „po fachu”, jednak również oni nie znali odpowiedzi na pytanie Fedozziego. Aż się zwrócił do numizmatyka, od którego uzyskał odpowiedź dopiero po dwóch latach! Ten powiedział mu, że napotkał coś podobnego w pewnym holenderskim periodyku. Okazało się, że monety te pochodzą z Indii. Nazywają się Massa i Kahavanu. Przedstawiona jest na nich podobizna królowej Lilavati, która rządziła wyspą Cejlon w latach 1197–1211. Taka oto historia.

Niewyjaśnione zostały tylko okoliczności, w jakich znalezione przez liguryjskiego rolnika monety trafiły do Włoch z tak odległej krainy. Kto wie, może się kiedyś o tym dowiemy.

Na zakończenie spotkania otrzymałem od p. Giorgio na pamiątkę słownik dialektu liguryjskiego okolic San Bartolomeo al Mare, którego jest on współautorem. Oczywiście z dedykacją.

Następnego dnia również z dyktafonem w ręku udaliśmy się na spotkanie z burmistrzem San Bartolomeo al Mare oraz archeologami, którzy pracowali przy wykopaliskach w tym miasteczku. Miejsce to jest interesujące z tego względu, że w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku zaczęto tam budowę miejscowej szkoły. Podczas robót ziemnych budowniczy natknęli się na nierozpoznane fundamenty. Budowę szkoły kontynuowano, a pozostałości po starym gmachu nie przyciągnęły wtedy większej uwagi. Aż do niedawna. Okazało się, że te fundamenty to pozostałości po tzw. Mansio Romana, czyli, mówiąc kolokwialnie, „motelu przydrożnym”!


Uczestnicy ekspedycji na fundamentach tzw. Mansio Romana, fot. Vytautas Kardelis

Otóż takie „motele” budowane były przy rzymskich traktach każde 30 kilometrów. Kierująca pracami wykopaliskowymi prof. Daniela Gandolfi zapoznała nas z jedną z takich dróg – Via Iulia Augusta, przy której odkryto wspomniane fundamenty i opowiedziała szerzej o prowadzonych pracach archeologicznych.

Natknięto się tam również na kamień milowy. Takie kamienie Rzymianie ustawiali na poboczach dróg każdą rzymską milę (1478,5 m). Na znalezionym kamieniu widnieje liczba 553, co oznacza, że odległość do Rzymu od tego miejsca wynosiła wówczas (teraz droga biegnie trochę inaczej) 553 mile rzymskie, czyli prawie 818 km. Na kamieniu widnieje też inskrypcja poświęcona Cezarowi Augustowi. Pozwala to datować znalezisko na okres panowania tego władcy, a mianowicie – 27 r.  p.n.e. – 14 r. n.e.

W tym roku mieliśmy również okazję nadrobić zaległości z roku ubiegłego. Nie udało się nam wtedy spotkać się ze stolarzem, by w trakcie wywiadu zarejestrować specyficzne nazewnictwo stolarskie. Jak wiadomo, z biegiem czasu technika obróbki drewna ulega zmianie, używa się coraz nowszego sprzętu, dlatego stare narzędzia nie są już potrzebne i tym samym odchodzą w niepamięć ich nazwy. A my staramy się, by było odwrotnie.

Podczas jednego ze spacerów z rdzennymi mieszkańcami San Bartolomeo al Mare, w trakcie których rozmawialiśmy m.in. o rzemiośle, uprawie oliwek, roli etc., mieszkaniec wsi Adriano podszedł nagle do pewnego drzewa, które, jak się później dowiedzieliśmy, po włosku nazywa się carrubo (szarańczyn strąkowy). W smaku jego owoce przypominają kakao, dlatego też często są jego zamiennikiem. Z szarańczynem wiąże się dużo ciekawych historii. Niektórzy, na przykład, sądzą, że zdanie w Ewangeliach wg św. Mateusza i św. Łukasza o Janie Chrzcicielu, który żywił się szarańczą, oznacza, że w istocie żywił się strąkami szarańczynu, stąd niekiedy szarańczyn nazywany jest również chlebem świętojańskim.

Adriano opowiedział nam też, że szarobrązowe ziarna szarańczynu o wyrównanej masie ok. 0,2 g z uwagi na swoje hydrofobowe właściwości były używane jako odważniki w aptekarstwie i jubilerstwie. Należy podkreślić, że jednostka masy 1 karat (z gr. keration czyli karob) - równy 0,2 g funkcjonuje do dziś.


Uczestnicy ekspedycji z Pierangelą Fierro (pierwsza od prawej) oraz Natale Giovannim Trincherim (w centrum), fot. Vytautas Kardelis

Podobnie jak w roku ubiegłym, spotkaliśmy się również z prof. Franco Galleą, który nie szczędził młodym studentom porad życiowych i naukowych. 

Oprócz wyżej wymienonych miejsc odwiedziliśmy też Muzeum Oliwek w Imperii, muzeum w Diano Marina, bibliotekę w miasteczku Oneglia.

Byliśmy również gośćmi prof. Paoli Guglielmi. Mieszka ona w zabytkowym domu, gdzie od stuleci prawie nic się nie zmieniło: oryginalne XV-wieczne schody, studnia w kuchni, witająca gości łacińska inskrypcja nad ogromniastymi drzwiami wejściowymi, piękne malowidła ścienne. Jedyne co się zmieniło, to zabudowanie dookoła. Kiedyś nie było tam niczego i można było przez okno zobaczyć morze.

Chciałbym serdecznie podziękować za możliwość wzięcia udziału w kolejnej ekspedycji wykładowcom filologii włoskiej Wydziału Filologicznego Uniwersytetu Wileńskiego. Są to: doc. Diego Ardoino, prof. Vytautas Kardelis, dr Aušra Gataveckaitė. Chcę też podziękować koleżance z mojego IV roku Julii Šabasevičiūtė oraz koleżankom z III roku Rugilė Pumputytė i Gabrielė Pocevičiūtė.

Żywię głęboką nadzieję, że uda mi się kontynuować rozpoczęte przed rokiem oraz kontynuowane w tym roku badania i wrócę na ziemię liguryjską jeszcze nie raz.


Uczestnicy ekspedycji na fundamentach tzw. Mansio Romana
(w pierwszym rzędzie od lewej - Giacinto Ardoino, dr Diego Ardoino i Autor artykułu), fot. Vytautas Kardelis


PS Lecieliśmy przez Niceę, nie mogłem więc nie skorzystać z okazji, by na kilka godzin przed lotem zwiedzić starówkę tego miasta. Zdążyłem się nawet wykąpać w Morzu Śródziemnym przy temperaturze powietrza 31 stopni Celsjusza.

Przylecieliśmy do Wilna tuż przed północą. Po wyjściu z samolotu, słupki rtęci pokazywały... około 6 stopni ciepła. A już po trzech godzinach siedziałem w autokarze do Kowna, który wiózł nas na mszę św. z papieżem Franciszkiem.


Materiał nadesłany. Bez skrótów i redakcji