Wojciech Piotrowicz – syn i piewca Ziemi Wileńskiej


Wojciech Piotrowicz
Halina Turkiewicz, "Magazyn Wileński", 23 czerwca 2010 r., nr 6

Jest poezja cicha i rzewna
Jak piosenka wieśniacza śpiewna
O tęsknocie
O doli-niedoli
O jaśminach i bzach
O tym co cieszy i boli
O snach
O samotnych dumaniach-westchnieniach
W nocnej mgle
O radości
O chwilach zwątpienia
Kiedy źle
Jest i inna
Co jak hejnał wzlata
Uderza jak dzwon
Harde wybija staccata
Twardy ton (…)

Możemy zapewne zrezygnować z cytowania całego wiersza Wojciecha Piotrowicza, bo, po pierwsze, w autotematycznym tekście już wyraźnie zarysowały się dwa rozpoznawalne modele poezji, po drugie, jest raczej oczywiste, że dorobek samego autora bardziej przystaje, w naszym mniemaniu, do charakterystyki, zawartej w pierwszej części utworu.

Wracamy zaś do tego dorobku, szerzej prezentowanego na łamach „Magazynu Wileńskiego” przed kilkoma laty (jak ten czas leci!), przede wszystkim z powodu bardzo chlubnego i dostojnego Jubileuszu, jaki przypada 18 czerwca br. To właśnie w tym dniu, w roku 1940, w zaścianku Obiejucie rejonu święciańskiego urodził się Wojciech Piotrowicz, znany dzisiaj nie tylko na Wileńszczyźnie poeta, autor opowiadań-gawęd, tłumacz poezji litewskiej na język polski, znawca i miłośnik przeszłości Wilna i okolic, po prostu mądry i ciekawy człowiek. Jeden z tych, o których mówimy bądź słyszymy czasem jako o „ludziach starej daty” w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Jeden z tych, których cechują jeszcze: bezinteresowna dociekliwość, żądza lektury, umiejętność przelania na papier swoich godnych uwagi refleksji. Jeden z tych, kto w dzisiejszej szarości i bylejakości, czasem też poetyckiej, nadal szuka jakiegoś prawdziwego, pięknego, budującego słowa, co zostało zaprogramowane przed laty w wierszu Luka:

Gonię za słowem
Dźwięczy nade mną
Jak pieśń skowronka
Treścią wiosenną
Kwiatów barwami
Spod nóg wymyka
Ożywczym chłodem
Szeptem strumyka
Wiatru powiewem
Wokół się kręci Łapię
Lecz znika
W głębiach pamięci (…)

Poszukiwanie słowa jest w tym wypadku autentyczną, przez nikogo nie wymuszoną pasją. Autor powyżej przytoczonych utworów o poezji nie sposobił się zawodowo do jej uprawiania. W 1958 r. ukończył Tarakańską Szkołę Średnią w rejonie wileńskim. Następnie zaliczył dwuletnie studia fizyczno-matematyczne w Instytucie Nauczycielskim w Nowej Wilejce, stanowiącej dzisiaj dzielnicę Wilna. W latach 1960-1964 r. studiował matematykę w nobliwych murach Uniwersytetu Wileńskiego. Pracował jakiś czas jako informatyk w litewskich ośrodkach obliczeniowych. Od 1981 r. był związany z pracą dziennikarską, która jest, jak się wydaje, bardziej niż informatyka, pokrewna powołaniu poety. Parę lat współpracował z gazetą Czerwony Sztandar (dziś: Kurier Wileński). W 1983 r. był zatrudniony jako redaktor audycji polskich w Państwowym Komitecie do Spraw Radia i Telewizji. Podejmowane z biegiem lat obowiązki świadczą wyraźnie o tym, że poetę coraz bardziej zaprząta słowo, i to mówione, i to pisane, a czasem nawet śpiewane (współpraca z zespołem Wilia.)

Często jest to słowo, wydobywane z głębin pamięci, czy to tej zbiorowej, czy rodzinnej, czy indywidualnej. Jak i wieloma wytrawnymi pisarzami kieruje poetą pragnienie utrwalenia tego, co ulotne, przemijające, co jednak może mieć wartość duchową dla potomności.

Poezja Wojciecha Piotrowicza pięknie wpisuje się w całokształt współczesnej polskiej poezji na Litwie, współtworząc jej najistotniejsze nurty tematyczne. Jednym z nich jest, jak wiadomo, ewokowanie obrazu „małej ojczyzny”. Ujawnia się ona w dorobku naszych autorów w bardzo różnorodny sposób. Czasem jest sygnalizowana przez dodanie epitetu „wileński” do takiego czy innego krajobrazu, do takich czy innych realiów. Wspominaliśmy już kiedyś, cytując odpowiednie fragmenty, o „brzozie wileńskiej”, o „wileńskiej zieleni” czy „ukołysanej podwileńskim pejzażem wsi” w poezji Wojciecha Piotrowicza.

Mający wiejski, pozawileński rodowód poeta dawno już ma za sobą, mówiąc jego słowami, także „wileńskie wrastanie” i, jak na mieszkańca Wilna przystało, dobrze zna historię swojego miasta. Nawiązuje, na przykład, do niej w sonecie Zaranie Wilna, zamieszczonym niegdyś w antologii poetyckiej Współczesna polska poezja Wileńszczyzny (Warszawa 1986):

W Dolinie Świntoroga wieczny ogień bucha
Potężny Perkun stoi posępny i dumny
Dąbrowa Święta z niebem gwar prowadzi szumny
Dorzuca drzew do ognia wajdelotka krucha.
Już północ. Ścichły wiatry. Drzemie puszcza głucha.
Nad drzew korony księżyc wyjrzał srebrnym okiem
Znika Wilenka w Wilii wartkim wód potokiem,
Dziewczyna nuci tęskną piosenkę. Las słucha.
Ponad gaj święty wznosi dumne czoło góra Wielkoksiążęcy orszak rozbił tam namioty
Tam w południe Giedymin upolował tura.
Wyczerpany przez dzienne trudy i kłopoty
Śni on teraz, że zbrojny, groźny jak wichura
Żelazny wyje wilk na krąg księżyca złoty.

Dla poety szczególnie jest bliska związana z grodem nad Wilią historia kultury i literatury. Kolejny zatem topos, stały motyw twórczości Piotrowicza – to chodzenie wileńskimi śladami wielkich ludzi. Na poetyckiej palecie autora znalazły sobie miejsce reminiscencje, zainspirowane znajomością dorobku takich, na przykład, artystów, jak poeta Konstanty Ildefons Gałczyński, malarz Ferdynand Ruszczyc, malarz i kompozytor Mikalojus Konstantinas Čiurlionis i in.

Najbardziej jednak urzekająca jest dla poety tradycja romantyczna. Piotrowicz sięga po nią jak po inspirację poetycką, przybliża też ją czasem jako autor popularnonaukowych opracowań o życiu i twórczości Mickiewicza. Niektóre inicjatywy, jak chociażby jedna z nich – Adam Mickiewicz w Wilnie (2007) zrodziły się przy współpracy z Rimantasem Šalną, dyrektorem Muzeum Adama Mickiewicza.

Znawcy i miłośnicy współczesnej poezji polskiej na Litwie już w pierwszej powojennej antologii Sponad Wilii cichych fal (1985) znaleźli takie, na przykład, wiersze Piotrowicza o tematyce Mickiewiczowskiej, jak 26 listopada 1855 roku w Konstantynopolu – tekst, będący liryczną wizją ostatnich godzin ziemskiego pielgrzymowania Wieszcza oraz Nowogródzki jesienny dzień – utwór, stanowiący refleksję poetycką po którejś z wycieczek do domu-muzeum wielkiego romantyka w Nowogródku na Białorusi.

Współczesna polska poezja Wileńszczyzny, wydana o rok później antologia warszawska, uzupełniła tematykę Mickiewiczowską w dorobku poety o Tryptyk romantyczny, składający się znowu z lirycznych wizji miejsc, napiętnowanych, uświęconych niejako obecnością wielkiego Adama czy też Adama i Maryli, o czym informują już same tytuły poszczególnych wierszy tryptyku: 1. Kaplica w Solecznikach 2. Bieniakonie 3. Bolcieniki. Przytoczmy dla przykładu część 3., w której obrazy, będące próbą wskrzeszania legendarnej niemal przeszłości, dotyczącej życia i twórczości Wieszcza, w groteskowy prawie sposób burzą, zacierają realia niedawno minionej epoki socjalistycznej:

Pośród starych drzew co drzemią
Znikli Adam i Maryla
W malowniczym efekcie niebo pułap schyla
Nad ziemią Biały obłok przemyka jak panna do ślubu
Pałacyk się czerwieni strojny w ostrołuki
Na piętrze w kołchozowej księgowości sztuki
Arcana
Pogrążone stukają liczydła.
Na parterze złocona biel kafli zastygła
W salonie hrabiny
Kierowniczka klubu
Nieustępliwy traktor trzewia pól odsłania
Pośród niwy brunatnej oaza zieleni
Głaz omszały dwie rysy prostopadłe znaczą
Rosa na liściach drżących tęczowo się mieni
W Gaiku pracowity swój żywot kołaczą
Mrówki
Ni Tadeusza ani Telimeny
Jeszcze nie przyszli
A czas grzybobrania

Różne próby utrwalania pamięci o Wieszczu w mieście jego niegdysiejszych studiów uniwersyteckich podrzucają czasem nowe tematy, zmuszające do powrotu motywów Mickiewiczowskich w twórczości tego czy innego poety. Tak się stało w przypadku wzniesienia pomnika Adama Mickiewicza w Wilnie w 1984 r., kiedy to również Wojciech Piotrowicz okazał się wśród tych, którzy nie mogli obejść tego faktu milczeniem, pisząc znany dziś wiersz Gotycka Anna.

W późniejszym natomiast dorobku poety, w zbiorku Nad zgiełk (1995), znajdujemy wiersz W Świętojańskim kościele w Wilnie, zainspirowany refleksją, wynikającą z kontemplowania dzieła rzeźbiarskiego, jakim jest popiersie Mickiewicza, wzniesione przez rodaków w stulecie jego urodzin (1898):

(…) Nad tobą wizerunek
Tej co w Ostrej świeci…
w miejscu
gdzie jako student stawałeś pod ścianą

Może dociekasz sensu młodzieńczej modlitwy
i rozważasz czy która droga nie jest mylna
snując wątek dziejowy nam współczesnej Litwy
i tęsknisz do otwartej Europy
i Wilna

Chodzenie śladami wielkich ludzi, poszukiwanie sensu w tym, co robili, w tym, co tworzyli, nie ogranicza się w dorobku Piotrowicza do przywoływania postaci, związanych głównie z Wilnem. W Roku Szopenowskim chciałoby się również przywołać jeden z wcześniejszych liryków autora, jakim jest Muzyka Chopina, stanowiąca swego rodzaju próbę przekładania usłyszanych tonów muzycznych na plastyczne obrazy poetyckie:

Odezwał się fortepian
Wszystko w nim ożyło
I dźwięczą struny
Miękko
Lecz z niezwykłą siłą

Błękitnych tonów strugi
Z firmamentu nieba
Tężyzna ziemi
Kwiatów woń
Smak powszedniego chleba

Poezji Wojciecha Piotrowicza towarzyszy zatem głębsza refleksja egzystencjalna, dotycząca stałych, uniwersalnych, ponadczasowych tematów, takich jak: sens życia, dorobek przodków, piękno natury i kultury, potrzeba trwałości tradycji i przemijanie człowieka oraz stworzonej przez niego kultury materialnej i in. Dotyczący każdego bez wyjątku motyw przemijania plastycznie unaocznia znany z wcześniejszej twórczości autora Stary wiatrak:

Odartych skrzydeł
Nie poruszą
Odlatujące ptaki

Wiatr wydobędzie zgrzyty rdzawe
I w pustce żeber porozwiesza
Żurawi klangor

Spękane ściany wypłakały
Żywiczne łzy
Gdy jeszcze chłop przynosił
Gorzkiej pracy owoc I pieścił dłonią twardą
Ciepłej mąki strumień
Czując świeżego chleba przyszły smak

W niebo obielone niczym twarz młynarza
Zapatrzony
W żarna czasu
Zasłuchany
W przemijanie
Stary wiatrak

Tonacja wierszy Piotrowicza jest zmienna, jakby dostosowana do zmienności natury bądź oczywistej zmienności nastroju człowieka. Jeżeli w Starym wiatraku dominują obrazy, harmonizujące ze smutną refleksją o przemijaniu, to w wierszu Doba zostały one dobrane tak, żeby podnieść człowieka na duchu, ukazać piękno i pełnię otaczającego krajobrazu, zachęcającego wręcz do roztopienia się w sobie:

Być srebrnym dzwonkiem strumyka
O poranku przejrzystym
Niby rosa z liścia

W gorące południe
Pełnowodną rzeką ochłody
Kiedy pola i chleb to jedno
Lipy i miody
Rzeka wpada do morza
I zebrane już zboża
Zasklepione plastry najczystsze
Kolorowy jak bajka zachód
Ostatni finału akord
Zawieszony w powietrzu ręką Mistrza

Noc
Jak kryształ

Od pewnego czasu miłośnikom literatury polskiej na Litwie towarzyszy, jak wiadomo, także proza Piotrowicza. Omawialiśmy kiedyś cykl „gawęd wileńskich” Igła i spowiedź (Warszawa 1998), w którym znajdujemy niejeden pejzaż czy opis zdarzeń, składających się na obraz „małej ojczyzny”, zakłócanych nieraz przez wkradające się realia forsowanej po wojnie „nowej epoki”. Pejzaże, kreowane przez autora, nie wybiegają zazwyczaj poza konwencję realistyczną, z jej umiłowaniem prawdopodobieństwa życiowego, wierności szczegółu, w razie potrzeby także regionalnego kolorytu językowego. Już Droga do szkoły (zgodnie z tytułem jednej z gawęd) stwarzała mnóstwo okazji do głębszego poznawania rzeczywistości. Przekonajmy się o tym przypominając tej „drogi” fragment:

(…) Znało się melodię każdego koguta w każdej zagrodzie, każdego na pamięć psa szczekanie. Każdą powiastkę o miejscach pamiętniejszych związanych z jakimiś lokalnymi wydarzeniami, o kamieniach i drzewach. A ileż niespodzianek codziennych na tej drodze w dowolnym calu znanej mogło się wydarzyć. Ileż chrzcin, pogrzebów i wesel, spotykanych poborców podatków, rajdów milicyjnych a później coraz częściej aut, rozwożących rozkazodawców z rejonu. I zawsze one jakoś nierozerwalnie się wpisywały w geografię i smutniejszą historię tego pagórkowato-lesistego terenu z jeziorami w krajobrazie. W jego puls niespieszny trzech pór roku, które okres szkolny obejmował.

Droga była dodatkową lekcją każdego dnia wiążącą nieraz bardziej z rzeczywistością niż rzeczy poznawane nad szkolnej ławki pulpitem czy przy tablicy. Toteż pamięta się ją lepiej niż niejeden szkolny przedmiot.

Zanim zaczęło się odbywać tę drogę, uzyskało się już niejedno wtajemniczenie, wyniesione z domu rodzinnego, dokonujące się pod troskliwą opieką matki i dzięki mądrym pouczeniom ojca.

Sylwetki rodziców (zwłaszcza ojca) znajdują godne miejsce także w ciążącym ku prozie poetyckiej zbiorku opowiadań Podzwonne sośnie (Zielona Góra 1998). W posłowiu do tego tomiku Henryk Szylkin słusznie zauważył: „Piotrowicz nie zmyśla fabuły swoich utworów. Relacjonuje to, co widział, przeżywał i zapamiętał. Dodaje też nieraz od siebie uogólnione uwagi. Z jego wnikliwych obserwacji wyłaniają się różne obrazy współczesnej i dawnej wsi (…)”. Zbiorek otwiera opowiadanie Strzecha, którego fragment niech nam przybliży osobliwości prozy poetyckiej autora:

Któż nie odczuje błogiego ciepła na jedno tylko wspomnienie o tobie, strzecho rodzinna?

Jesteś widoczna jeszcze, kiedy całe domostwo ginie już za wypukłością terenu. Pierwsza się wyłaniasz z oddali na każdej drodze powrotnej. W mroźne dni pionową smugą dymu wyznaczasz na ziemi punkt centralny. Od niego i do niego prowadzą wszystkie ścieżki.

Strzegłaś, strzecho, pierwsze z mroku niebytu przebłyski świadomości, co się z postacią matki pochylonej nad łóżeczkiem, resztą rodziny, baśniowo kolorowym światem zabawek i rzeczy użytku codziennego wiążą. Rozprzestrzeniałaś się, strzecho, nad pierwszymi krokami poza chaty próg, rozpościerałaś się pochylonymi w dół połaciami dachu niczym fantastyczny ptak tulący gniazdo w skrzydła. Trzciną lub słomą poszyta, dranicą lub gontem z latami przetykana.(…)

Podobny styl występuje też w tytułowym opowiadaniu zbiorku, stanowiącym swoiste requiem po zniszczonej przez bezmyślnych ludzi sośnie:

Królowo okolicy, nikt ciebie nie pamiętał choćby miał lat sto, żebyś kiedykolwiek była niższa. Zawsze górowałaś nad wszystkim, co ciebie otaczało: nad pagórkowatym łanem, nad lasem w dali widniejącym, nad domostwem w sąsiedztwie i drogą prowadzącą ze wsi do świata szerszego – do miasteczka, w którym tyle spraw i interesów na każdego mieszkańca czekało.

Apoteoza przestrzeni dzieciństwa i młodości, związanych z nią obrazów i rekwizytów, nie znika również ze zbioru opowiadań W głąb i z bliska (Krosno 2005).

Już pierwszy utwór zbiorku – Pieniądze chodzą – potwierdza to, co niejeden zna jeszcze z opowiadań dziadków czy rodziców, zwłaszcza babć i mam: na wsi, cierpiącej nieraz niedostatek, znano cenę chleba. Był on niegdyś czczony bardziej niż dzisiaj:

C h l e b by się pisał tylko z dużej litery. Słowo to było wymawiane z czcią i pokorą, jakie ludzkiej pracy w ten chleb włożonej się należą. Okruszyna ze stołu nie spadła, bo się jadło tylko nad jego blatem. Krzyżem znaczony na rozczynionych bochnach wędrował do pieca, przeistaczał się w sam brąz opalenizny, buchał zapachem aż przez komin. Był Chleb, który znaczył częstsze, może raz na tydzień, radosne, nie dające się ukryć, bo cała wieś miała nosa – domowe święto pieczenia chleba. (…)

Opowiadania przywołują niejedną jeszcze tradycję. I, podobnie jak w poprzednich zbiorkach, tak też w świecie przedstawionym w tomiku W głąb i z bliska, niejednokrotnie to, co jest poczciwe i rzetelne, uświęcone przez odwieczne obrzędy i obyczaje, nieuchronnie zderza się z tym, co jest pod przymusem zapożyczone czy narzucone z zewnątrz. Jedynie natura spełnia swój niezmienny obrządek, nie zważając na wojny i rewolucje, na zmiany ustrojów czy jakiekolwiek kataklizmy społeczne. Na wszystko swój czas pod niebem – jak by powiedział Kohelet. Co roku zatem, w podobnym czasie, jaki mamy teraz, przychodzi Jagodowa pora:

Po wiosennej obfitości zapachów nadchodziła pora smaków. Jej zwiastunem było pojawienie się pierwszych poziomek. Po ziemi się ściele, dlaczego nie poziemka – zastanawiałem się. Z poziomem jakoś mi się nie kojarzyło.

Trawy leśnej – obfitość. Krowy pasły się spokojnie łapiąc jęzorami różne dzięcielinki, groszki, śnitki. Syte, od niechcenia skubały młode pędy z krzewów. Święty Jan na nosie, a Jan – niesie jagód dzban. Wypatrywałem gdzie są. Ledwie różowobokie, na światlejszej połaci, za paprociami skręconymi w wymyślne zielone pióropusze. Te, czy aby nie miały tajemniczych pąków, przecież kwitnąć mają za kilka dni.

Nie zdarzyło się jakoś zetknąć ani z pąkiem, ani z „paprociowym” kwiatem. Występują chyba częściej niż szczęście, bo tylko te wykryte a trzymane przed innymi w tajemnicy szczęście przynoszą. Próżno więc pytać o sam kwiat, można tylko o szczęście.

A ONO – mówią – od Boga zależy. (…)

Święty Jan nie tylko „niesie jagód dzban”, kojarzy on się także z sianokosami, których obraz jest przywołany w opowiadaniu O zegarze słonecznym:

Ranne klepanie kos znamionowało sianobranie. Za parę tygodni łąki nową trawą porosną. Część ich na pastwisko się przeznaczy, lżej będzie bydło pilnować, a i od wilka bezpieczniej. Żniwa nowe możliwości stwarzają – swobody więcej, zawsze pole widzenia rozleglejsze. A i dni nieco krótsze. Choć chłodniej, ale poczucie narastającej wolności się wzmacnia. (…)

Już od wczesnych lat przypada na dziecko, zwłaszcza wiejskie (a przecież przez jego pryzmat patrzymy na wiele spraw w prozie Piotrowicza) mnóstwo wtajemniczeń. Zna się więc smak pasania bydła, pamięta się „naukę koszenia”, jak też wypracowane już w dzieciństwie sposoby pogodzenia przyjemnego z pożytecznym. Podczas pasania bydła można, na przykład, czytać. W dodatku, kiedy dni są pochmurne (a takowych na Litwie nie brakuje) można obserwować obłoki. Iluż to poetów (Adam Mickiewicz, Czesław Miłosz, Witold Hulewicz, Zofia Bohdanowiczowa i in.) opiewało nasze obłoki! Nie uszły one także uwagi Piotrowicza. Już wtedy, kiedy zapewne jeszcze nie pisał wierszy, obłoki kształtowały wyobraźnię przyszłego poety:

Chmury niskie, nalane, że ręką sięgnąć – sunęły nad głową. W takie ołowiane dni lektury lepiej szły, stado spokojniejsze bywało. A kiedy sztafetę przejmowały obłoki kłębiaste, to niebo było niezamienionym ekranem i tłem dla ruchu kształtów fantastycznych, ilustracji żywych do przeczytanych opisów bitew i podróży.

Jeżeli ziemia była galerią realistycznych pejzaży, to niebo Wielki Mistrz wciąż malował na nowo, nigdy się nie powtarzał i chociaż wszystko było już do czegoś wcześniej widzianego podobne, to nigdy takie same.

Ileż niosło radości samo tylko zapatrzenie w niebo! A jeżeli jeszcze odbite w jeziornej toni… I nawet kiedy płakało, to łzą czystą – nie kwaśnym deszczem.

Może nie ułożyło się jeszcze żadnej strofy, a było się już poetą, poetą w duszy, skoro tak odbierało się obłoki.

W prozie Piotrowicza, jak w życiu, trudne, przyziemne realia twardej rzeczywistości przeplatają się z tym, co jest wielkie, subtelne, uduchowione.

Ograniczone ramy artykułu nie pozwalają na mnożenie próbek twórczości pisarza (pominęliśmy wiele, jeżeli chodzi o dotychczasowy całokształt jego dorobku), zachęcam więc do bezpośredniej lektury W głąb i z bliska, zbiorku, który autor wstępu, Jan Tulik, ocenił bardzo wysoko, wprowadzając nazwisko Piotrowicza w niezwykle istotny dla naszego regionu kontekst literacki:

„Szacunek dla tradycji, dla pracy i ziemi, szacunek dla drugiego człowieka – to niemal wiecznie pojawiające się motywy tej prozy. (…) Piotrowicz dołącza do nurtu prozy „ocalającej” co „litewskie”, uzupełnia dzieła Konwickiego, poszerza „Dolinę Issy” i szkice o Litwie Miłosza. To przetrwa. Przelane w naszą pamięć”.

Czy warto cokolwiek dodawać? Przecież to brzmi jak jubileuszowe życzenia dla pisarza. Niech się zatem spełniają! A opieka Wielkiego Mistrza, zdrowie i hart ducha niech sprzyjają pomnażaniu dorobku, z którego będą czerpać następcy.