Zaduszkowa akcja Grupy Wilno


Uczestnicy akcji, fot. Margarita Mozyro
Kilka lat temu na Facebooku powstała Grupa Wilno zrzeszająca miłośników miasta. Z czasem wirtualna wymiana informacji, zdjęć, wspomnień przerodziła się w spotkania w realu, a następnie - w chęć zrobienia dla ukochanego miasta czegoś pożytecznego. Tak zrodził się pomysł wspólnego sprzątania przed Zaduszkami Cmentarza Bernardyńskiego. W tegorocznej akcji udział wzięło około 20 osób. Byli to wilnianie, osoby mieszkające w Wilnie z racji na pracę, dołączyli też pracownicy polskiej ambasady. Waldemar Wołkanowski, spiritus movens tej inicjatywy, administrator profilu Grupy Wilno specjalnie na tę okazję przyjechał z Opola, Anna Brzozowska-Oszczyk - z Warszawy.
"W 2014 r. wpadłem na pomysł, żeby przyjeżdżać do Wilna i organizować wycieczki - tak zaczęło się nasze osobiste poznawanie się. Nie byliśmy już anonimowi. Po którymś spotkaniu wpadliśmy na pomysł, że dobrze byłoby coś dobrego dla Wilna zrobić. Idea sprzątania cmentarza wynikła w pierwszej kolejności, trzeba było tylko zadecydować, jaki cmentarz wybrać" - o tym, jak zrodziła się inicjatywa organizowania zaduszkowych akcji, opowiada Waldemar Wołkanowski.

Cmentarz na Rossie ma swoich opiekunów - Społeczny Komitet Opieki nad Starą Rossą, który co roku organizuje akcje sprzątania, zbiórki zniczy, kwesty, a Bernardyński jest pod tym względem zaniedbany. 

Wilnianka Maria Wilczyńska wraz ze swoją liczną rodziną - a jest mamą dziesięciorga dzieci i całej gromadki wnuków - od lat opiekuje się kilkoma grobami na Cmentarzu Bernardyńskim. "Nie mamy tutaj bliskich, ale są groby rodzinne znajomych, którzy obecnie mieszkają za oceanem, więc opiekujemy się nimi - przychodzimy, sprzątamy, zapalimy znicz. I zawsze było mi tak jakoś smutno i przykro, że Cmentarz Bernardyński jest taki opuszczony" - to właśnie pani Maria zaproponowała grupowiczom, by zaopiekować się Bernardynką.

Spraw organizacyjnych - po raz kolejny już resztą - podjął się wilnianin Wiktor Zapolski. Sobotni poranny deszcz niektórych uczestników może wystraszył, ale tym, którzy się stawili o uzgodnionej godzinie w miejscu zbiórki, pogoda sprawiła niespodziankę: przestało padać.

W gronie tym byli pracownicy Ambasady RP w Wilnie, którzy posprzątali również groby spoczywających na Bernardyńskim przedwojennych polskich dyplomatów: Antoniego Świerzbińskiego (1873-1931) i Bohdana Zaniewskiego (1905-1935) - attaché Ambasady Rzeczpospolitej w Waszyngtonie. "Każda kolejna ekipa ambasady opiekuje się grobami naszych dyplomatów, a przy okazji włączamy się w szerszą akcję porządkowania grobów przed Wszystkimi Świętymi. To taki naturalny odruch, obowiązek. Z racji na mój pobyt w Wilnie nie mogę pomóc w sprzątaniu grobów rodzinnych w Polsce, więc tutaj ten obowiązek realizuję. Wcześniej, będąc na placówce w Estonii, również szukaliśmy polskich grobów i organizowaliśmy akcje ich sprzątania. Jest to coś, co Polacy wszędzie na świecie robią, bo przecież tyle jesteśmy warci, ile pamiętamy, że jesteśmy Polakami i dbamy o nasze groby" - w rozmowie z Wilnoteką powiedział zastępca ambasador RP na Litwie Grzegorz Marek Poznański.

Podobnie jak w roku ubiegłym polska placówka dyplomatyczna ufundowała 150 zniczy, które 31 października zostaną zapalone na opuszczonych grobach na Cmentarzu Bernardyńskim.

Pilnie w akcji uczestniczyli również najmłodsi: Mia, Janek i Oliwier. "Jest to dla nich pierwsza lekcja historii, patriotyzmu. Może dla tych najmłodszych jest to jeszcze mało świadoma lekcja, ale samo oswojenie się z miejscem już powoduje to, że temat nie będzie dla nich czymś abstrakcyjnym. Kiedy zaczną się dowiadywać o historii Wilna, o losach ludzi, którzy są tu pochowani, będą mogli to sobie umiejscowić. I to jest ważne" - zaznaczył Waldemar Wołkanowski.

Anna Brzozowska-Oszczyk specjalnie przyjechała z Warszawy, żeby wziąć udział w akcji. Na Cmentarzu Bernardyńskim jest jeden szczególnie ważny dla niej grób - wileńskiego aptekarza, Witolda Augustowskiego. Jego córka, Irena Augustowska-Szornel (obecnie już 97-letnia) uratowała ojca Anny - Tadeusza: w 1945 r. załatwiła mu papiery, kiedy jako żołnierz AK musiał uciekać z Wilna. "Spotkali się właśnie przy grobie Witolda Augustowskiego i tata podyktował pani Irenie swoje nowe dane". Ania dopiero kiedy miała około 20 lat dowiedziała się, że tak naprawdę powinna nosić nazwisko Kardis, i że tata pochodzi nie z Warszawy, lecz z Wilna. "O tym się nie mówiło, bo tak było bezpieczniej" - po tym, kiedy prawda wyszła na jaw, musiała się od nowa przyzwyczajać do osób, które znała od zawsze, ale nie wiedziała, że to jej najbliższa rodzina. "Okazało się, że Irena, którą znałam od dzieciństwa i bardzo lubiłam - to siostra taty, Ryszard - to jego brat, a pan Franciszek - to jego ojciec, a mój dziadek". "Strasznie żałuję, że nigdy nie nazywałam się Kardisówna - to taka śliczna dawna polska forma nazwiska" - Ania dopiero jako dorosła osoba zaczęła poznawać historię swojej rodziny.

Dziadek Franciszek Kardis był posłem na Sejm Wileński 1922 r., właścicielem "Kardisówki" koło Łoźnik. W czasie wojny wraz ze starszym synem należał do AK, a w rodzinnym majątku była baza zaopatrzeniowa. Młodszego syna - Tadeusza chciał uchronić przed działalnością konspiracyjną. "Tata został zaprzysiężony w innej siatce, był u Stanisława Kiałki (Stanisław Kiałka był legendą wileńskiej konspiracji, oficerem AK, adiutantem i przyjacielem gen. Aleksandra Krzyżanowskiego "Wilka" - przyp. red.). Miał wówczas 16 lat". Za działalność konspiracyjną Tadeusz Kardis został aresztowany, przeszedł ciężkie śledztwo, w obawie, że kogoś zdradzi, próbował nawet popełnić samobójstwo, dzięki szybkiej pomocy współwięźnia trafił jednak do szpitala, skąd rodzina go wykupiła. Ukrywał się, musiał zmienić tożsamość - wtedy właśnie zmienił nazwisko na Brzozowski. 

Anna Brzozowska-Oszczyk przyznaje, przyjeżdża do Wilna w poszukiwaniu tożsamości: "Zdaję sobie sprawę, że was, obecnych wilnian, czasami to denerwuje, bo to przecież przeszłość, coś, co było wiele lat temu, jeszcze przed wojną, ale dla nas jest to żywe, bo myśmy to utracili". Dla wielu osób facebookowa Grupa Wilno jest miejscem, gdzie szukają informacji o mieście rodziców czy dziadków, dzielą się wspomnieniami i zdjęciami z rodzinnych albumów. Zdarza się też, że odnajdują krewnych, kogoś z dalszej rodziny. Czasami ktoś prosi o zapalenie znicza na grobie przodków na Rossie czy Bernardyńskim. 

Niestety zniszczonych zabytkowych - niegdyś pięknych i okazałych nagrobków - na Cmentarzu Bernardyńskim przybywa, choć przecież oficjalnie nekropolia jest objęta patronatem prezydentów Litwy i Polski. Jako przykład może posłużyć anioł bez głowy na grobowcu rodzinnym Maryniczów. Nie zważając na fakt, że cmentarz jest zamknięty dla nowych pochówków, w miejscu starych grobów pojawiają się nowe, na których widnieją litewskie nazwiska...

"Zastanawiamy się, czy nie sformalizować sprawy opieki nad Cmentarzem Bernardyńskim, oczywiście nie chcąc nikomu wchodzić w drogę. Był taki pomysł, żeby powołać stowarzyszenie, które mogłoby posiadać konto i zająć się renowacją grobów - sporo osób z grupy pyta, gdzie można przelać pieniądze na rzecz ratowania cmentarza" - mówi Waldemar Wołkanowski, ale jak zaznacza, "na razie przyglądamy się sobie, sprawdzamy, ilu wśród nas jest takich, którzy mogliby i chcieli zaangażować w taką działalność".



Zdjęcia i montaż: Paweł Dąbrowski