Znaki czasu


Fot. http://www.verslokryptis.lt/lt/naujienos/reklama-ir-ziniasklaida/lietuvos-rytas-atleidzia-darbuotoju/
Laiko ženklai, 2010.07.30
Rozmowa ślepego z głuchoniemym - tak często można określić relacje władzy centralnej z władzami rejonu wileńskiego.
Ostatnim wymownym przykładem takich stosunków jest konflikt Rzecznik Praw Dziecka i Samorządu Rejonu Wileńskiego w sprawie prawa rodzin do wychowywania dzieci w języku państwowym już od najmłodszych lat.

Rzecznik Praw Dziecka E. Žiobienė, która przeprowadziła badanie, konstatuje, że aż w 4 przedszkolach rejonu wileńskiego nie ma grup, w których dzieci mogłyby być nauczane w języku litewskim.

Badanie rozpoczęto po ujawnieniu skandalicznej sytuacji w Kowalczukach. Okazało się wówczas, że władze rejonowe ignorują prośby mieszkańców - Litwinów, rodzin mieszanych i Polaków - o zapewnienie nauczania ich dzieci w języku litewskim.

E. Žiobienė twierdzi, że badanie potwierdziło podejrzenia, iż taka sytuacja utrzymuje się w całym rejonie.

Dla przykładu, w zeszłym roku w całym rejonie złożono 1000 podań z prośbą o przyjęcie dzieci do przedszkola, 600 z nich z prośbą o przyjęcie do litewskiego przedszkola, a nawet 400 z nich nie zostało uwzględnionych.

Władze rejonu wileńskiego, w reakcji na dochodzenie przeprowadzone przez Rzecznik Praw Dziecka, odpowiedziały, że E. Žiobienė mija się z prawdą, ponieważ w innych przedszkolach jest wiele grup litewskich. Władze rejonu wileńskiego swe stwierdzenia urozmaiciły politycznymi hasłami, jakoby E. Žiobienė "wzniecała waśnie narodowe" oraz "skłócała mieszkańców rejonu z władzą lokalną".

Formalnie wyglada właśnie tak, jak twierdzą władze rejonowe. Są miejscowości w rejonie wileńskim, w których działają wyłącznie przedszkola litewskie, są również oddzielne przedszkola założone przez Ministerstwo Oświaty i Nauki, i bezpośrednio mu podległe.

Czy jest to jednak sytuacja normalna, że ministerstwo musi bezpośrednio zarządzać szkołami, a nawet przedszkolami w paru rejonach Litwy? Taka sytuacja dowodzi, że każda ze stron, zarówno samorząd zdominowany przez mniejszość narodową, jak i władza centralna - przeciąga kołdrę na swoją stronę.

Władza lokalna nigdy nie chciała i nadal nie chce rozwijać sieci placówek oświatowych z litewskim językiem nauczania, a władza centralna wykorzystała swe możliwości, by takie zapotrzebowanie, które bez wątpienia w rejonie wileńskim rośnie, zostało spełnione.

Konflikt systemowy został zaprogramowany w latach 1996-2000, kiedy ówczesny Minister Oświaty i Nauki, chrześcijański demokrata, Z. Zinkevičius nowe litewskie szkoły w rejonie wileńskim otoczył parasolem ochronnym ministerstwa i rządu poprzez podległą im administrację okręgu wileńskiego.

Nie ma nic bardziej kruchego niż stosunki między mniejszościami narodowymi a dominującą większością w kraju. Jednak władze rejonu wileńskiego musiałyby przyznać, że hamowanie rozwoju sieci litewskich placówek oświatowych w rejonie narusza nie tylko prawa Litwinów, ale również interesy Polaków, którzy chcieliby nauczać swoje dzieci w języku litewskim.

Innymi słowy, znany jest niejeden przypadek, kiedy dyskryminowani są Polacy, ale dyskryminowani przez zdominowaną przez Polaków władzę lokalną. Możliwe, że jest to czynione całkiem nieświadomie, jednak w jednym celu - jak najdłuższego zachowania miejscowych Polaków na innej, jakby paralelnej orbicie Republiki Litewskiej. W jednym celu - aby utrzymać władzę w swoich rękach.

Władza centralna Litwy równie często przykłada się do spełnienia nie tyle narodowych postulatów Polaków, ile interesów miejscowych działaczy.

Takich interesów, tyle że bez barw narodowych, mnóstwo jest w Kiejdanach, Połądze i w innych miejscach. Czy Litwini - mieszkańcy tamtych rejonów - tego chcą? Chyba nie.

Czy Polacy - obywatele Litwy - chcą, żeby ich rejony stały się zamkniętymi księstwami z porządkami ustawianymi tam przez miejscowych feudałów, ubarwionymi hasłami, że litewska władza dąży do "kolonizacji" i "przymusowej lituanizacji" Wileńszczyzny?

Widocznie też nie. Narodowymi uczuciami ludzi manipulować jest bardzo łatwo. Szczególnie że władza centralna przez 20 lat nie zrobiła nic, ażeby zintegrować Wileńszczyznę z Litwą.

Litwa przez cały ten okres tylko biernie obserwowała, co działo się w rejonie wileńskim i solecznickim. Mało tego, właśnie tam najwolniej rozwiązywano problemy  zwrotu ziemi. Prawa, wykorzystane i nadużywane przez wysokich urzędników i polityków do przenoszenia ziemi z całej Litwy właśnie w te okolice, zagmatwały problemy zwrotu ziemi jeszcze bardziej i wyjątkowo rozłościły miejscowych mieszkańców.

W litewskich partiach górę wziął nie konstruktywny pomysł na rozwiązywanie tych kwestii, a prymitywny nacjonalizm oparty na spopielałej ideologii "odwiecznego wroga Polaka", sięgającej jeszcze czasów Smetony.

Otóż w rządzącym obozie Związku Ojczyzny (Tėvynės sąjunga) powołano specjalne frakcje i grupy "obrońców języka litewskiego", sprowokowane próbą rządu zapewnienia całkowicie umotywowanego żądania Polaków do zapisu swojego nazwiska w dokumentach w języku oryginalnym.

Chociaż jest to bardzo niekorzystne dla Litwy, próby nawiązania dialogu między mniejszością polską a litewską większością przyjdzie odłożyć na później. Tak czy inaczej dialog powinna rozpocząć władza centralna - to pewne. Dialogu jednak nie ma. Nie wykazują takich chęci również Polacy rządzący w rejonie wileńskim i solecznickim.

"Lietuvos Rytas"