Zosia i Kostek, czyli miłość litewska (z polskim wątkiem) po brytyjsku


Scena z filmu "Listy do Zofii", fot. wilnoteka.lt
Nie, nie chodzi tu o miłosne perypetie Litwinów w Londynie, raczej o filmowy flirt Brytyjczyka w Wilnie. Dlaczego do "Sofii" z miłością mówi się "Zosie"? Jak mocnym afrodyzjakiem może być język litewski? Czy litwomani z lat 1905-1910 krzyczeli na wiecach "Lie-tu-va!"?Podobnie jak kibice koszykówki sto lat później? I czy Rosjanie za to do nich strzelali? Dlaczego wyzwolona feministka-nacjonalistka natychmiast po zdradzie przez ukochanego rwie się z nim do ołtarza, na przekór rodzicom? Na te wszystkie pytania próbuje odpowiedzieć Brytyjczyk Bob Mullan - dokumentalista BBC, który przybył na Litwę jako wolontariusz Caritasu i doznał tu olśnienia reżyserskiego w fabule. Tak mocnego, że ma w jednym miesiącu aż dwie premiery, a kolejny "litewski" scenariusz w zanadrzu. I kto mówi, że kino na Litwie jest martwe?
O, zielony Konstanty, o, srebrna Zofio!
Cała wasza wieczerza dzbanuszek z konwalią;
wokół dzbanuszka skrzacik chodzi z halabardą,
broda siwa, lecz dobrze splamiona musztardą,
widać podjadł, a wyście przejedli i fanty - 
o, Zofia zielona, o, srebrny Konstanty!


Jeśli zmienić Natalię na Zofię, ten wiersz Gałczyńskiego, napisany w Wilnie dwadzieścia parę lat później, świetnie nadaje się na motto filmu o innym wileńskim Kostku - Czurlanisie (jak się pisał po rosyjsku i po polsku) lub Čiurlionisie (jak został zapisany po litewsku przez żonę i rodzeństwo) i jego miłości do Zosi, co to artystę nie tylko na łono własne, ale też ojczyzny i litewskości przywróciła. Przepraszam, Sofii, bo ona akurat mogłaby się obrazić na rodowy zapis "Zofia Kimontówna", wszak do kanonu kultury i ruchu feministycznego Litwy weszła jako Sofija Kymantaitė-Čiurlionienė.

Jeżeli ktoś przyjdzie do kina na kolejny romantyczny melodramat bez happyendu, to już w pierwszej sekwencji zostanie - jak to się mówi na Wileńszczyźnie - spuszczony na ziemię, a ściślej - na Litwę, do tego - polskimi słowy, które być może nie wszyscy w Polsce zrozumieją, ale taki już urok wileńsko-litewskiej polszczyzny tego filmu.

Młoda działaczka na posiedzeniu jakiegoś szacownego wileńskiego gremium (Towarzystwa Przyjaciół Nauk?) otwarcie się buntuje przeciw mówieniu po polsku i rosyjsku, głosząc peany na temat języka litewskiego. Zyskuje poparcie młodego artysty, który co prawda sam nie mówi po litewsku, ale jest przesiąknięty romantyzmem Litwy, zaś adwersarzem staje się kapitan carskiej armii (uosobienie rosyjskiego zła), co od razu ustawia miłosny trójkąt na kolejne 120 minut. Bakcyl litwomanii, jak się wówczas mówiło, czy też odrodzenia litewskiego, jak się określa dziś, pozostaje w centrum tego trójkąta, a pasja twórcza Czurlanisa staje się tłem jego życiowych i osobistych perypetii.

Gwoli ścisłości warto przypomnieć, w jakim naprawdę momencie los zetknął Kostka i Zofię. Była jesień 1907 r., oboje spotkali się na jednej z prób teatralnych litewskiego towarzystwa w Wilnie. 21-letnia Zosia była świeżo po studiach w Krakowie (1904-1907), gdzie studiowała medycynę na Uniwersytecie Jagiellońskim, uczęszczała także do słynnego "Baraneum" (Wyższe Kursy dla Kobiet im. A. Baranieckiego), gdzie jeszcze bardziej umocniła się w przekonaniu, że kariera działaczki, społeczniczki zdecydowanie bardziej ją pociąga niż medycyna. 32-letni Kostek przyjechał do Wilna po prawie 13-letnim pobycie w Warszawie! Z przerwami na wyjazdy od 1894 r. był związany ze stolicą Polski: tam zgłębiał tajniki muzyki w Instytucie Muzycznym, tam potem uczył się malować u Ruszczyca w Szkole Sztuk Pięknych, był ściśle związanym z warszawską bohemą artystyczną, typowym przedstawicielem Młodej Polski. Ówczesne Wilno, pomimo pewnych ambicji i odrodzenia, jakie zaczęło przeżywać po 1905 r., pozostawało zaściankiem kulturalnym, w którym dopiero zaczynało coś fermentować, tworzyły się środowiska, towarzystwa narodowe.

Trudno się dziwić, że oboje przypadli sobie do gustu - łączyły ich wspólne idee, zarówno artystyczne (modernizm, symbolizm), społeczne (odrodzenie narodowe, demokratyzacja), jak i codzienna - polska mentalnie i językowo - kultura. Kostek wychował się w atmosferze polskiej. Ojciec Litwin nie eksponował chłopskiego pochodzenia, pozycję organisty i polską kulturę uważał za awans społeczny i tak wychował całą gromadkę swoich dzieci. Świadczą o tym nawet ich imiona: Jan, Paweł, Stanisław, Jadwiga... A wszystko to w wielojęzycznych Druskiennikach, gdzie dominowały dwie grupy: kuracjuszy, głównie Rosjan (urzędników i wojskowych) i Żydów (kupców i drobnomieszczaństwa) oraz miejscowych, głównie Polaków (inteligencji i szlachty, w tym również zubożałej), do których ze wględu na wspólnotę kulturową i wyznaniową garnęli się także Litwini i Rusini-katolicy z okolicznych miejscowości. 

Zosia język litewski znała równie dobrze jak polski i rosyjski, wszak pochodziła z drobnej szlachty Litwy północnej (Janiszki). Jej rodzina nie była tak zamożna i znacząca, jak to może wynikać z filmu, ale właśnie z takiego środowiska na przełomie XIX i XX w. rekrutowało się wielu litewskich działaczy (duchowieństwa, inteligencji, przedsiębiorców). Jedyną drogą awansu społecznego była dla nich gruntowna edukacja, zwykle Moskwa lub Petersburg, bardziej zamożni jechali do Berlina i Paryża. Zosia po gimnazjach w Rydze i Petersburgu została wysłana do Krakowa, co także świadczy o przywiązaniu do kultury polskiej. Z Kimontów pochodził m.in. znany w dwudziestoleciu międzywojennym inżynier, architekt i nauczyciel polskiego Gimnazjum im. A. Mickiewicza w Kownie (on też zaprojektował gmach szkoły!), Stanisław Kimont.

Pozostawmy jednak kwestię narodowości Czurlanisa, która do dziś w litewskim środowisku budzi emocje - w odróżnieniu od swojej lubej nie dożył niepodległej Litwy i nie był skazany na wybór, przed którym stanęli mieszkańcy północnych ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego w latach 1918-1923. Najprawdopodobniej kontynuowałby służbę nowej Litwie, jak jego żona i rodzeństwo - brat Staszek (Stasys), absolwent Politechniki Warszawskiej, pod koniec lat 20. został ministrem połączeń i komunikacji w rządzie Litwy, a w latach 30. był nawet aktywnym tautininkasem - zasiadał w zarządzie Związku Narodowców Litwy! Gdyby natomiast w 1899 r. przyjął propozycję objęcia posady dyrektora Chóru Towarzystwa Muzyki w Lublinie, pewnie mówilibyśmy dziś o kolejnym polskim artyście, pochodzącym z Litwy...

Nie zmienia to jednak faktu, że w latach 1908-1911 Zosia i Kostek pisywali do siebie po polsku. Tytułowe "Listy do Zofii", czyli zachowana korespondecja z rodzinnego archiwum, ujrzały światło dzienne dopiero w 1973 r. w redakcji... Vytautasa Landsbergisa, a nawet w jego tłumaczeniu na język litewski. Drugie, nieocenzurowane (jak twierdzi "redaktor") wydanie ukazało się w 2011 r. przy okazji 100. rocznicy śmierci artysty. Oryginały wciąż czekają na wydanie, podobno przygotował już je Radosław Okulicz-Kozaryn z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, młody badacz Czurlanisa, autor dzieła przywracającego dorobek artysty kulturze polskiej, zatytułowanego "Litwin wśród spadkobierców Króla-Ducha. Twórczość Čiurlionisa wobec Młodej Polski"*. Podobno we współpracy z Narodowym Muzeum Sztuki M.K. Czurlanisa w Kownie R. Okulicz-Kozaryn przygotował obszerny dwujęzyczny zbiór listów, który czeka na druk w wileńskiej oficynie Aidai.

Dlaczego tak wiele piszę o języku, w jakim rozwijała się miłość Zosi i Kostka? Otóż twórcy filmu "Listy do Zofii" pokusili się o "autentyczność" językową, gdzie Litwini mają rozmawiać po litewsku, Rosjanie - po rosyjsku, Polacy - po polsku. Nieźle na tym wyszły co najwyżej sceny z rosyjskimi dialogami, gdzie wyczuwa się pracę redaktora językowego, by język ten faktycznie zabrzmiał jak z początku XX w. Nie jestem pewien, czy jest możliwe, by już pod koniec XIX w. prowincjonalny teatr w Druskiennikach grał "Wujaszka Wanię" (jedna z pierwszych scen filmu), sztuke napisaną w 1900 r. (chyba że miał to być pierwowzór "Wani", czyli "Drewniany demon"), ale zgrzytów historycznych w tym filmie jest więcej. Specjalistom od militariów pozostawiam kwestię detali rosyjskich mundurów, jednak rażą one pewną sztucznością, jak zresztą i większość wątków historycznych. Naiwność zaś językowa uderza już na początku filmu, gdy Czurlanis podrywa Zosię na... naukę języka litewskiego (prosi, by udzieliła mu lekcji!) piękną współczesną litewszczyzną.

Sam reżyser przyznał, że "Listy do Zofii" nie są filmem dokumentalnym, tylko pewną wizją miłości zagubionego we własnym świecie artysty i działaczki rewolucyjnej, pragnącej zmienić swoją ojczyznę. Właśnie na dwojgu zakochanych skupił on swoją (i widza) uwagę, chyba aż do przesady - obrazkowo film balansuje na pograniczu klasycznego melodramatu i fabularyzowanego dokumentu, przypominając spektakle Sceny Faktu Teatru Telewizji w TVP, z wyjątkiem kilku scen prawie nie ma tu pięknych plenerów (zawiedzie się ktoś, kto będzie chciał zbaczyć np. Wilno sprzed stu lat), poza czterema-pięcioma scenami z większą liczbą aktorów cała uwaga skupiona jest na bohaterach.

Dalekie to jest jednak także od filmów psychologicznych - jedyną jaskrawą (czasami aż nadto) postacią jest tytułowa Zofia, bardzo buntowniczo zagrana przez Mariję Korenkaitė (wyszła z niej wręcz litewska Róża Luksemburg...). Zagubił się także kapitan Rostow, całkiem nieźle zagrany przez Nikołaja Antonowa - poległ na etapie scenariusza. Głównego natomiast bohatera, czyli Kostka, trudno jest oceniać - zagrał go praprawnuk artysty, Rokas Zubovas, faktycznie przypominający Czurlanisa, także z zawodu pianista (większość utworów "prapradziadka" w tym filmie zabrzmiała właśnie w jego wykonaniu), ale debiutujący na planie filmowym i w aktorstwie jako takim. Nie jest to więc porywająco zagrana rola, ale może właśnie dzięki temu udało się uniknąć przesady i patosu. Kostek jest chyba najbardziej naturalnym bohaterem, chociaż nie porywa widza swoją obsesją, jak w niedawno wystawionym balecie Litewskiego Narodowego Teatru Opery i Baletu "Čiurlionis", nie wciąga nas w swój jakże skomplikowany świat przeżyć wewnętrznych, próżno szukać na ekranie głębokiego rozdarcia między pasją i miłością. Trudno jednak mieć o to pretensje do Zubovasa - największymi mankamentami tego filmu wydają się być scenariusz i reżyseria.

W finale reżyser posunął się zresztą do ostrego "naginania" faktów - do Pustelnika skierował Czurlanisa nie doktor Biechtieriew, lecz przyjaciele z Warszawy, pieniądze na jego leczenie łożył książę Władysław Lubomirski. Zofia o śmierci męża dowiedziała się nie w Pustelniku, lecz w Kownie, gdzie wówczas mieszkała, nie od lekarza, lecz od Staszka, szwagra, który studiował w Warszawie i opiekował się bratem. Córeczka Danusia miała już wówczas prawie dziesięć miesięcy i nie było mowy, by podróżować z nią do tatusia. Nie wspomnę o mogile Czurlanisa, który, jak wiemy, pochowany został na górce, na starej Rossie, a na pogrzeb przybyło wielu przyjaciół z całej Polski, pożegnalne przemówienie wygłosił Ferdynand Ruszczyc... Niech będzie, że dramaturgia rządzi się swoimi prawami. 

Ciekawym filmowo-historycznym zbiegiem okoliczności jest fakt, że Zosia i Kostek w 1907 r. poznali się na próbie generalnej "Blindy" Gabriela Landsberga-Žemkalnisa (dziadka Vytautasa Landsbergisa), zaś film o nich ukazuje się wkrótce po najnowszej interpretacji dziejów litewskego Janosika "Tadas Blinda. Początek" ("Tadas Blinda. Pradžia", 2011 r.). Obydwa dzieła w sposób oczywisty wykazują, że w filmach historycznych, na których odrodzeniu tak zależy Litwinom, twórcy wciąż próbują odnaleźć się między "wielkimi braćmi" - Polakami i Rosjanami. Obydwa narody w "Listach do Zofii" są określane wprost (ustami Zosieńki już na początku filmu) - ciemiężyciele (lit. engėjai).

O ile Rosjanie są zwykle "złem z urzędu", które jednak ma swoją paletę odcieni, może być interesujące, a nawet niejednoznaczne, o tyle polskość jest czymś przewrotnym, wręcz zdradzieckim, zwykle - mało sympatycznym. Janek w "Tadas Blinda. Początek" jest ewidentnym zdrajcą, który najpierw zdradził litewskość dla polskości (wszak szlachcic z Litwy) i jako Polak poszedł na służbę carską, ba, stanął przeciwko swoim ziomkom! W "Listach do Zofii" mamy bezpłciowego profesora, który przyklaskuje Rosjanom, ale też romantycznego księcia Michała Ogińskiego, który także mówi po polsku (w tej roli Saulius Balandis), chociaż wiadomo, że znał też litewski. 

Najbardziej niewdzięczna rola przypada jednak młodym polskim aktorom z Wileńszczyzny, którzy tworzą tło dramatycznej śmierci Czurlanisa w Pustelniku. Wiadomo, film niskobudżetowy (podobno 500 tys. USD), więc producent zaangażował młodzież polskich teatrów amatorskich z Wilna. Najwięcej "do powiedzenia" miał Edward Kiejzik, który zagrał lekarza (Władysława Olechnowicza?) - właśnie on poinformował Zosię o śmierci Kostka i niby sam artysta zawinił nocnymi spacerami w deszczu, jednak oglądając film, trudno oprzeć się wrażeniu, że pośrednio winny jest także nieudolny lekarz, który nie potrafił uratować prawie zdrowego już artysty... Na nic zdały się także siostry (Inessa Starkowska, Bożena Simonavičiutė i Katarzyna Kostygin), które potrafiły tylko karmić, pocieszać i przykuwać do łóżka niezwykłego pacjenta, ale nie były w stanie uchronić go przed śmiercią... Może gdyby nie wypuszczono go na spacer, gdyby "ci Polacy" szybciej i skuteczniej podjęli kurację, Litwa być może nie straciłaby tak przedwcześnie swego wielkiego Syna?

Dziewczętom gratulujemy debiutu w filmie (dla Edwarda Kiejzika to już nie pierwsza rola na planie) i życzymy - im i sobie - by polskich aktorów z Wileńszczyzny można było oglądać na ekranie coraz cześciej! I nie tylko w rolach trzecioplanowych...


Opracowanie fragmentów filmu "Listy do Zofii": Artur Kalczewski

* "Litwin wśród spadkobierców Króla-Ducha. Twórczość Čiurlionisa wobec Młodej Polski", Poznań, UAM 2007; przekład litewski "Lietuvis tarp Karaliaus-Dvasios įpėdinių" Wilno, "Versus aureus" 2009

Komentarze

#1 Warto przytoczyć komentarz

Warto przytoczyć komentarz ZKK który napisał : 4 września 2013 10:54:00 [ który jest tego wart , tu po drobnej korekcie]. Słusznie zwracana jest uwagę na pewną sprawę zakłamaną tak na Litwie, jak i w polskich mediach, a oczy z takim zapałem niektórzy bredzą . Otóż pisanie o knowaniach i w ogóle o Żeligowskim - to bajdurzenie o zabarwieniu politycznym. Wilno zostało wyzwolone w noc sylwestrową 1918 r., przez miejscowych Polaków z rąk nie Litwinów, bo ich tam nie było, ale od Niemców, którzy zresztą oporu nie stawiali i grzecznie ulotnili się z Miasta. Wolność trwała 5 dni i miłe miasto zostało zajęte przez bolszewików. Polacy odbili z rąk bolszewików Wilno (IV 1919)i aż do lipca 1920 r. było w Polsce; polska administracja, uniwersytet itd. Sowieci zajęli miasto i podarowali Litwinom, ale wtedy, gdy już dostali łomot pod Warszawą i Niemnem i wiali na wschód jak wicher. I wtedy zdarzył się błąd; zamiast w pościgu zająć Wilno ( jak Suwalszczyznę też podarowaną Litwie przez Lenina) min. SZ Sapieha, popierany przez Paderewskiego (emeryta politycznego, ale znanego na zach.), ale wbrew Marszałkowi zaapelował do Ligi Nar., by ta skłoniła okupujących miasto Litwinów do jego opuszczenia. Słowem umiędzynarodowił konflikt. Na to tylko czekali Brytyjczycy i Francuzi, i oczywiście Niemcy. Nie było rady trzeba było zorganizować bunt. Ale tego nie napisze żaden mędrek występujący w "obronie" litewskości Wilna i potępiającego Żeligowskiego.

#2 Cieszę się,że Konstanty

Cieszę się,że Konstanty Mikołaj Czuralanis jest przywracany polskiej kulturze, bo z pewnością jest jedną z najwybitniejszych postaci młodopolskiej formacji.

#3 gdy byłam w Druskiennikach w

gdy byłam w Druskiennikach w muzeum Ciurlionisa wzystko co łączyło go z Poską pousuwano,jakby w ogóle nie miał żadnych z nią związków.Śmiesznie wyglądały takie luki w życiorysie.Czy Lituvisi przestaną mieć kompleksy?I nie fałszować historii?

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.