Zułów-Rossa. Polskie Święto Niepodległości w Wilnie


Zułów-Rossa, czyli Sztafeta Niepodległości AD 2017, fot. Wilnoteka.lt
To już 99. rocznica powrotu Rzeczypospolitej na mapę świata, 80. obchody polskiego Dnia Niepodległości i 23. Sztafeta Niepodległości, która połączyła Zułów i Rossę, by przypomnieć, komu najbardziej zawdzięczamy niezależność i granice II RP. Tego roku święto wypadło w sobotę, czyli dzień wolny nawet na Litwie, wyjątkowo dopisała pogoda, jak co roku przyjechało sporo gości z Polski ("by się uczyć od Wilniuków polskości i patriotyzmu"), a jednak nie było tłumów na Rossie. Może nieco większa grupa delegacji ustawiła się do składania kwiatów przy płycie Marszałka. Najwidoczniej 200 tysięcy Polaków Wileńszczyzny zbiera siły na obchody Stulecia Niepodległości i za rok (a na szczęście, wypada niedziela) biało-czerwone morze z pewnością wypełni kwaterę legionistów i wyleje się aż po ulicę Warszawską!
Zaczęło się, jak zwykle, z wieczora: ktoś ruszył do pubu Piano Man na polsko-litewskie spotkanie przy Żywcu, ktoś do Rykont po  kolejną dawkę patriotyzmu ze sceny, a ktoś spod Ostrej Bramy do Podbrodzia, by przed świtem stanąć na starcie w Zułowie. Sztafeta Niepodległości Zułów-Rossa od lat budzi podziw i uznanie, że komuś z ludzi młodych "jeszcze się chce", nawet po tym, gdy Padre Dario (czyli ks. Dariusz Stańczyk - na Wileńszczyźnie powszechnie lubiany lub nielubiany, ale dobrze znany) ruszył za wiarą w pole do Tobolska, jak chciał Jan Pietrzak.

XXIII edycja Sztafety wykazała, że biegną w niej nie tylko ci, którzy startują po raz piąty lub dziesiąty, ale i tacy, co po raz pierwszy. W tym roku nawet śnieg jeszcze nie spadł, a jednak okazało się, że z niespełna 200 uczestników sztafety zaledwie co trzeci młody "biegacz" pochodził z Wileńszczyzny. Może warto bardziej wypromować tę inicjatywę w Polsce i za kilka lat wileńska młodzież już będzie mogła tylko oklaskiwać przy drodze lub na Rossie rodaków z Polski, którzy truchtem połączą miejsca narodzin i pochówku Serca, co dla Rzeczypospolitej biło.

Na Rossie było jak zwykle, nihil novi: imponujące 123 metry bieli i czerwieni, czyli najdłuższy symbol polskości na Litwie; hołd (sponsorowany chyba przez kwiaciarzy) w dobrze znanym rytmie werbla, który do wieczora jeszcze będzie brzmiał w uszach; przemówienia - nawet nie za długie - i trochę nowych twarzy, głównie z Polski lub polskiej ambasady. No bo skąd jeszcze? Przecież nie z Kancelarii Prezydenta lub Premiera (nie wspomnę o Sejmasie) Litwy. Bursztynowa Lady złożyła życzenia i zapowiedziała, że już za rok 11 Listopada ponownie stawi się w Warszawie z hasłem "Niech żyje Polska!". Pod warunkiem oczywiście, że za pół roku, 16 Lutego, w Wilnie ponownie zobaczymy Prezydenta RP i usłyszymy "Niech żyje Litwa!".

Tak więc obchody się odbyły bez pompy i wynalazków, wileńsko skromnie i gustownie, akuratnie, w sam raz na tyle, by media mogły napisać, że "Wilno godnie uczciło pamięć Marszałka i 99. urodziny Niepodległej w Mauzoleum na Rossie". 

Ale za rok, na Setną Rocznicę NA PEWNO będzie inaczej!

Zdjęcia: ekipa Wilnoteki
Montaż: Paweł Dąbrowski