Do serca Polski - dzień piąty (English version submitted)


fot. Ewa Maria Kaczmarek
To był dzień długiego, wytrwałego pedałowania, któremu towarzyszył ból ścięgien Achillesa. Nie wiem, co się z tymi ścięgnami stało. Powinny być mocne od biegania, a jednak wielokilometrowej jazdy rowerem nie wytrzymały. W sobotę dotarłam do Warszawy ze świadomością, że niedziela będzie spokojnym dniem spędzonym wspólnie z koleżanką, dniem, przeznaczonym na odpoczynek. Mając pewne doświadczenia z sobotniej trasy chciałabym zaapelować do właścicieli psów, żeby zamykali swoje zwierzaki na podwórkach, z kolei panów budowniczych dróg bardzo proszę, żeby nie budowali ścieżek rowerowych z kostki brukowej.
Scroll down the page to read the English version

Sobota była pracowita - przejechanie 162 km przy bolących ścięgnach Achillesa było nie lada wyczynem. Rano zerwałam się o 7 i czym prędzej zbiegłam na śniadanie. Już o 8 wyjechałam na trasę, zostawiając za sobą Gościniec Brański. Jeszcze na początku dnia żyłam wielkim zachwytem wschodnią otwartością i solidarnością mieszkańców poszczególnych wschodnich wsi, podobał mi się ten koloryt, sielskie widoki, małe chatki, zapach siana, praca na polu i w ogrodzie. Ale kiedy dojechałam do Ciechanowca zmieniła mi się perspektywa. Wszyscy się tam na mnie dziwnie patrzyli. Doszłam do wniosku, że małe społeczności nie są jednak miejscem dla mnie. W Ciechanowcu czułam się jak "ciało obce". Nie wiem dlaczego, aż tak zwracałam na siebie uwagę. Nie pomogło mi nawet ukrycie się pod ciemnymi okularami. Stwierdziłam, że kartka, którą wożę na plecach (Vilnius - Poznań) wcale nie pomaga mi wtapiać się w tłum. Ale miałam takie odczucia tylko w Ciechanowcu. Tak czy inaczej, współczuję sławnym ludziom, wszystkim aktorom, celebrytom i milionerom, którzy zwracają na siebie uwagę zawsze i wszędzie. Ciężko musi być żyć osobom, które na tyle rzucają się w oczy, że nie mogą przemknąć niezauważenie.

Za Ciechanowcem jechałam przez moment przez Nadbużański Park Krajobrazowy. Zatrzymałam się w przydrożnym barze i usłyszałam historię pewnej osoby, która przemierza świat na hulajnodze. Pani w barze opowiadała, że była u nich niedawno taka dziewczyna, która jeździ po świecie na hulajnodze, a w dodatku jest wegetarianką. Była już we Włoszech i Hiszpanii, a teraz jeździ po Polsce. Myśląc o tej dziewczynie, poczułam, że moje "wyzwanie", czyli jazda na rowerze, to "pikuś". Gdybym przejechała z Wilna do Poznania na hulajnodze, to byłoby "coś". Może następnym razem?

 

Za Kosowem Lackim zrobiłam sobie bardzo długi odpoczynek na łące. Leżałam, chyba nawet zasnęłam. Po długim, beztroskim postoju zaczęłam się trochę denerwować. Wszyscy mi mówią, że ta moja jazda na rowerze musi być relaksująca, i rzeczywiście tak jest, ale tylko sama jazda. Świadomość wyznaczonych celów czasami przeraża, czasami przerasta, czasami wręcz paraliżuje, na przykład wtedy, kiedy znowu o 16 okazuje się, że do przejechania jest jeszcze 90 km. W Węgrowie miałam kryzys nad kryzysami. Tak bardzo chwaliłam zawsze ścieżki rowerowe, w Węgrowie je przeklinałam. Pamiętam, że jako kierowca samochodu, zawsze denerwowałam się na rowerzystów, którzy jeździli po drodze, nie po ścieżce. Irytował mnie jakiś ich pseudoprofesjonalizm. Miałam wrażenie, że jazda po ścieżce dla kolarzy wielkiego formatu to wstyd i hańba, że oni korzystają z jezdni z powodu jakiegoś snobizmu, chęci pokazania swojej pozycji na drodze... Otóż teraz wiem, że nie. Po prostu jazda po krzywych ścieżkach rowerowych jest dla rowerzysty bolesna. Kiedy wjechałam na ścieżkę w Węgrowie miałam łzy w oczach, zaczęłam jęczeć i narzekać. Modliłam się, żeby ścieżka się wreszcie skończyła i żebym mogła jechać po drodze. Tak mnie bolały tyłek i nadgarstki... Chciałabym więc zwrócić się do tych, którzy projektują i budują ścieżki rowerowe. Zapamiętajcie, kostka brukowa, szczególnie chodnikowa, która jest w dodatku krzywo położona, to NIE JEST MATERIAŁ NA ŚCIEŻKĘ ROWEROWĄ. Mam też uwagę do właścicieli psów. Bardzo proszę o trzymanie swoich zwierząt na podwórku, szczególnie, jeśli psy są z typu "napadających". To naprawdę przerażające i męczące, kiedy psy gonią rowerzystę, skaczą na niego, a przy tym są tak ciężkie, że trudno utrzymać kierownicę. Po jednym z takich psich naskoków została mi dziura w bluzie, gdzieś na wysokości dolnego żebra. Tak, właśnie tak wysoko skaczą Wasze psy, drodzy właściciele...

 

Kiedy skończyła się ta kostkowa ścieżka rowerowa spotkała mnie kolejna trudność. Musiałam "walczyć z wiatrakami". Na pewnym odcinku drogi przed Warszawą miałam ładne widoki - fermy wiatraków otaczały mnie z każdej strony. I wszystko byłoby w porządku, ale usytuowanie tych wiatraków wynikało z dogodności terenu. Było... wietrznie, a ja musiałam się z tym wiatrem zmierzyć, wiał, oczywiście, w twarz. Szczułam się, obiecając sobie po drodze małe nagrody za przejechanie kolejnych kilometrów - "Dojedź do Dobrego, a kupisz sobie soczek pomarańczowy". Niestety Dobre było położone około kilometra od głównej drogi, a ja nie chciałam nadrabiać (już i tak miałam słuszny dystans do pokonania), więc obiecałam sobie nagrodę w Stanisławowie. W Stanisławowie nie spodobał mi się wygląd żadnego sklepu, więc obiecałam sobie postój w kolejnej miejscowości. Nawet nie zauważyłam, kiedy wiatraki zniknęły, a wokół drogi pojawiło się więcej drzew i zabudowań, hamujących wiatr. Takim sposobem dojechałam aż do znaku WARSZAWA!


Miałam łzy wzruszenia w oczach, czułam, że to przedsionek domu i wiedziałam, że będę mogła odpocząć. Mimo że tablica WARSZAWA jest ustawiona 20 km od centrum Warszawy, od momentu przekroczenia znaku miałam poczucie, że jestem już na miejscu. Zatrzymałam się przy tabliczce, żeby nacieszyć się chwilą. Na ziemi leżały monety polskie. Na początku chciałam je podnosić, zastanawiałam się skąd przy drodze ekspresowej wzięły się monety, później mnie olśniło. Rosjanie mijając różne miejscowości, wyrzucają monety przez okna samochodu i wierzą, że dzięki temu wrócą jeszcze do danej miejscowości. Czy Polacy robią tak samo? W Warszawie powitał mnie zachód słońca i wielka liczba rolkarzy, rowerzystów i biegaczy. Po długich nocnych rozmowach z koleżanką ułożyłam się do snu, po raz pierwszy ze świadomością, że rano mogę spać do woli! 
 

 
 
Spędziłam w Warszawie 3 długie dni, ale niech moje wrażenia pozostaną na razie nieodkryte. Pisanie relacji okazuje się bardzo czasochłonnym zajeciem, więc pozwólcie, że artykuł o Warszawie powstanie oddzielnie, po moim powrocie do domu. Jest 10.30. Zaraz wyruszam do Włocławka... Kurczę, daleko tam... Ale coraz bliżej domu...

This was probably the longest part of my trip. I got to... Warsaw, the heart of Poland, 162km. On my way to the Polish capital I had my last chance to have a look at small Polish villages. The whole way I suffered from pain in my Achilles tendons. I was wondering where the eastern surroundings merge with the western surroundings, and where the line between Eastern and Western Poland lies. I still don't know, but I feel that Warsaw is a mix between the two. Some people in the Polish capital have a bit of an eastern mentality, and they are approachable and poorer, while others are very western, which results in them being posh and more self-centred. Of course, I’m simplifying the whole thing a little in order not to devoute my whole day writing about the details. I spend 3 days here so I will definitely prepare some material about it later. As for now I must hurry up, because I have 175km ahead of me today. I'm going to Włocławek!

 
 
 
 

Komentarze

#1 Od początku wiedziałam, że

Od początku wiedziałam, że jesteś stworzona do wielkich rzeczy. Oby większych i większych! Trzymam kciuki, chociaż wiem, że nie muszę. Ewa przecież dokonuje tego co sobie zaplanuje, hej! Akcent na teGO, bo inaczej się nie rymuje...

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.