Ferma krów obok grobów naszych bohaterów


Maciej Kalenkiewicz, fot. ze zbiorów dr. K. Krajewskiego
Był letni poniedziałek 21 sierpnia 1944 roku. W okolicy szlacheckiej Surkonty kwaterował wraz kilkudziesięcioosobowym oddziałem Armii Krajowej ppłk Maciej Kalenkiewicz ps. „Kotwicz”. Nagle alarm. Sowieci! Serie z broni maszynowej. Frontalny atak batalionu z 32 zmotoryzowanego strzeleckiego pułku Wojsk Wewnętrznych NKWD rozciąga się na przestrzeni pół kilometra. Przewaga sowiecka ogromna, enkawudzistów wspiera milicja z Radunia i formacje istriebitieli. Mimo to, pierwsze natarcia Sowietów załamują się w morderczym ogniu polskich rkm-ów, a Polacy podejmują próby kontrataku. Przerwa w walce. Polacy jednak nie wykorzystują jej, by „odskoczyć” w pobliskie lasy. „Kotwicz” nie chce zostawić swoich rannych podkomendnych. Kolejny atak przełamuje polską obronę. Na polach koło Surkont ginie 36 żołnierzy Armii Krajowej. Część z nich - ranni - zostaje dobitych bagnetami przez bolszewików.
Wśród poległych był też Maciej Kalenkiewicz „Kotwicz”, który kilka dni przed śmiercią został mianowany komendantem Podokręgu Nowogródek AK i awansowany do stopnia podpułkownika. Był zawodowym oficerem Wojska Polskiego. Swój szlak partyzancki zaczął już w roku 1939 w legendarnym oddziale Henryka Dobrzańskiego „Hubala”. Następnie przedostał się do Francji, a po jej klęsce do Anglii, skąd wrócił do okupowanego kraju jako cichociemny. W końcu lutego 1944 r. znalazł się na Kresach. Urodził się na Wileńszczyźnie (w majątku Trokieniki) i spędził dzieciństwo. I na tej kresowej ziemi ojczystej - w Surkonatch pod Lidą - przyszła po niego śmierć.

Pobojowisko przedstawiało makabryczny widok. W sposób poruszający oddaje go relacja łączniczki „Kotwicza”, Heleny Nikicicz ps. „Czarna Magda”. Opowieść łączniczki niedługo po walce spisała siostra Macieja Kalenkiewicza, Anna Mirowicz. „Widzę: nasi leżą w błocie. Pierwszy jest w cywilu, ale to oficer z odprawy. Drugi ma książeczkę do nabożeństwa w kieszeni na piersi; mam ją oddać bratu, „Mrukowi”, ale brata widzę zabitego opodal. Dalej chłopak, który jadł z nami ostatnie śniadanie […] Dalej sanitariuszka. […] Major (ppłk „Kotwicz”- przyp. autora) leży na wznak, Henryk (syn Heleny Nikicicz - przyp. autora) twarzą na jego nogach. […] Nikogo więcej już nie widziałam. Położyłam się obok, objęłam obydwóch. Słońce świeciło. Zwłoki były jeszcze ciepłe. Leżałam długo, przeszło godzinę. Bałam się ich zostawić. Major miał zdjęty mundur, obaj buty. Obmyłam ich. Wykopałam przy pomocy jednego człowieka płytki dołek, nakryłam własnym płaszczem, liśćmi, darniną (…)”.

Dwa dni po walce ludność z okolicznych zaścianków zaczęła zwozić zwłoki poległych do wspólnego ziemnego grobu. Nie udało się ich pochować na cmentarzu parafialnym w pobliskiej dużej litewskiej wsi Pielasa. Miejscowy ksiądz - Litwin - bał się. Zresztą stosunki pomiędzy Litwinami ze wsi a Polakami z zaścianków nie układały się podczas okupacji najlepiej. Wybrano więc miejsce obok leśnego cmentarza powstańców z 1863 r. Do mogiły złożono 36 ciał. Tylko „Kotwicza” i Henryka Nikicicza ps. „Orwid” pochowano w trumnach. Mimo strachu litewski ksiądz przybył na miejsce pochówku Akowców i odprawił nad mogiłą egzekwie.

Podobno później bolszewicy odkopali grób i oglądali zwłoki, a następnie je z powrotem zakopano. Przez dziesiątki lat na mogile nie było krzyża. Jednak miejscowa ludność oznaczyła grób kamieniami. Nie pozwolono też zaorać mogiły. Na początku lat 90., po rozpadzie Sowietów, w wyniku zabiegów władz RP i starań Związku Polaków na Białorusi (ZPB) szczątki żołnierzy AK zostały ekshumowane, a następnie uroczyście złożone do grobów na wybudowanym cmentarzu wojennym w Surkontach.

Przed kilkoma dniami Andrzej Poczobut - korespondent „Gazety Wyborczej” z Grodna i działacz „nielegalnego” ZPB doniósł, że w Surkontach właśnie trwają prace nad budową wielkich obór. Niemal przy samym cmentarzu powstaje ośrodek hodowli krów, który według Andrzeja Poczobuta będzie oddalony od cmentarza zaledwie o 30 metrów. Zresztą od strony nekropolii ma być również główna brama wjazdowa na teren krowiej fermy. Przyznam, że informacja podana przez polskiego dziennikarza z Grodna zmroziła mnie. Działanie miejscowych władz kołchozowych (spółdzielnia Bolciszki) jest zwyczajną profanacją. Nie wyobrażam sobie, aby podobna rzecz stała się w Polsce i aby, dajmy na, ktoś zezwolił na budowę zakładu hodowli zwierząt w najbliższym otoczeniu jednego z wielu cmentarzy żołnierzy Armii Czerwonej. Nawiasem mówiąc, było wśród nich tysiące mieszkańców Białorusi.

W zeszłym roku odwiedziłem miejsce pamięci zmarłych z chorób i głodu więźniów obozu koncentracyjnego dla ludności cygańskiej w Letach w południowych Czechach. Były to głównie dzieci. W bardzo bliskiej odległości od pomnika ofiar znajduje się duża ferma hodowlana. Smród, który stamtąd wyziera i unosi się nad miejscem poświęconym czci zmarłych, jest wprost nie do opisania. Sprawa ta stała się głośna w Czechach i wzbudza coraz głośniejszą i zasłużoną krytykę władz, które nic z tym problemem nie robią. Piszę o tym dlatego, że obawiam się, znając zresztą realia kołchozów na Białorusi i warunki higieniczne tam panujące, iż za kilka miesięcy, gdy zostanie ukończona budowa obór dla krów w Surkontach, fetor nad mogiłami żołnierzy AK będzie nieznośny. Wyobrażam sobie też, że do uszu tych, którzy przyjadą do Surkont, by w ciszy i zadumie modlić się nad grobami poległych, docierać będą ryki bydła oraz pokrzykiwania i przekleństwa kołchoźników.

Jak dotychczas nie usłyszałem jeszcze oficjalnego stanowiska władz RP i Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. A w mojej opinii działania strony polskiej trzeba podjąć natychmiast i muszą być one stanowcze. Wierzę, że wciąż nie jest zbyt późno, by zablokować budowę krowiej fermy w otoczeniu cmentarza żołnierzy AK w Surkonatch - na obecnym pograniczu białorusko-litewskim. Wiem również, że obowiązkiem nie tylko władz, ale każdego przyzwoitego Polaka jest pamięć i szacunek dla poległych żołnierzy i troska o godne upamiętnienie miejsc ich spoczynku. I właśnie teraz musimy się zatroszczyć o mogiły obrońców Kresów. Rozwój wypadków w Surkontach będę śledził z ogromną uwagą i informował czytelników o tym, jakie środki podejmą polskie czynniki oficjalne w tej skandalicznej sprawie.  

Komentarze

#1 bolszewicy lubowali sie w

bolszewicy lubowali sie w profanacji i na grobach ofiar budowali doly kloaczne i szamba. ci "ludzie" nie maja nic wspolnego z wyzsza cywilizacja...

#2 Dziękuję Lidzie i Grodnu! To

Dziękuję Lidzie i Grodnu! To co stało się w Raczkowszczyźnie jest niesamowite! Ściskam serdecznie! Zdjęcia bardzo ważne!

#3 Tutaj jeszcze kilka zdjęć z

Tutaj jeszcze kilka zdjęć z Surkontów na końcu artykułu: http://polacygrodzienszczyzny.blogspot.com/2013/05/krzyz-ku-czci-anatola...

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.