Interwencja rodziców - dzień trzeci


fot. Ewa M. Kaczmarek
Dzisiaj bardzo chciałam pedałować dalej, ale kiedy rodzice zasugerowali konieczność odpoczynku, stwierdziłam, że może należy posłuchać. Mama wymyśliła scenariusz, a tata zrealizował go. Pierwszą połowę dnia mój rower spędził w serwisie, a ja miałam czas na rozmowy o Litwie z Litwinką, panią Heleną. W drugiej połowie dnia podjechałam jedyne 33 km nad Kanał Augustowski, na pyszne lody. Następnie miałam przejażdżkę samochodem pierwszą od bardzo dawna, żeby na po południu obejrzeć z Robertem zachód słońca nad Narwią.
Po drugim dniu byłam po prostu umierająca, naprawdę. Wstałam z łóżka zupełnie bez mocy. Dopisywał mi, co prawda, dobry nastrój, ale jak już się przekonałam, trudno jest napędzać rower pozytywnymi myślami. Z rana oddałam pojazd do serwisu – zmiana opon, przegląd techniczny i usunięcie zablokowanego na ramie zapięcia. Trochę mnie zdziwiło, że w serwisie bez problemu zgodzili się zdjąć zapięcie. Przecież takie blokady powinny być nie do usunięcia. Czy to znaczy, że przypinanie roweru nie zabezpiecza go przed kradzieżą?


Rodzice bardzo konstruktywnie wspierają mnie na drodze, bez zbędnego rozczulania, ale zawsze służą pomocą. Zasugerowali, że jazda z Suwałk do Białegostoku jest nierozsądna. Ale ja bardzo chciałam spotkać się z tatą zanim pojedzie z powrotem do Poznania. Mama zaproponowała rozwiązanie. Dojeżdżam 33 km do Augustowa, tata podjeżdża po mnie autem, pakuje rower, zabiera mnie na noc do Białegostoku, gdzie sam śpi, a rano odwozi z powrotem do Augustowa. Wszystko po to, by nie skracać dystansu.


Wyruszyłam z Suwałk o 15.00. Jechało się wybornie, i chociaż byłam bardzo zmęczona, podbudowywało mnie to, że czeka mnie przyjemny wieczór z tatą. W Augutowie byłam już przed 17, ale… taty jeszcze nie było. Widać podróżowanie rowerem jest szybsze niż autem, pamiętajcie o tym. W oczekiwaniu na tatę pozwoliłam sobie na lody i długi spacer nad kanałem. Kiedy tylko Robert dojechał, szybko uporał się z rozmontowaniem roweru i wyruszyliśmy w drogę. Dziwnie się czułam, bo nie pamiętam, kiedy ostatnio przemieszczałam się jakimś środkiem transportu, którego nie trzeba napędzać siłą mięśni.

Mój tata to prawdziwy podróżnik! To on zawsze kibicował moim pomysłom przemierzania świata wzdłuż i wszerz, wysyłał do różnych miast, zaopatrując w przewodniki turystyczne i podpowiadał, które miejsca warto odwiedzić. Kiedy tylko wsiadłam w Augustowie do auta tata przyznał, że Podlasie podoba mu się znacznie bardziej niż Biszczady i że każdego dnia zwiedza inne miejsca: Krainę Otwartych Okiennic, Sokółkę, Puszczę Białowieską, meczet w Kruszynianach. Tata uświadomił mi też, że nie przez przypadek widuję po drodze mnóstwo bocianich gniazd – jadę bowiem wzdłuż Podlaskiego Szlaku Bocianiego.


Tata postanowił podzielić się ze mną swoją fascynacją Podlasiem i zabrał mnie nad Narew. Było pięknie, pachniało trawą i czerwcowym zielem, można było posłuchać śpiewu ptaków i rechotu żab. Pojechaliśmy razem na "Zerwany most" i na ręcznie przeciągane po rzece kładki. W samochodzie Robert włączył disco-polo. Zapytałam, czy musimy słuchać takiej muzyki, a tato wyjaśnił, że tak, ponieważ Białystok jest stolicą disco-polo, więc mam to zapamiętać. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o miejscowość Ewy, ot tak, żeby było śmiesznie. 


Do hotelu dotarliśmy późnym wieczorem. Nie udało mi się niestety dostać do komputera. Pani w recepcji poinformowała, że w Białymstoku nie ma kafejek internetowych. Wróciłam do pokoju. Tata oglądał telewizję. Wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo odzwyczaiłam się od takich szumów. Przez cały czas pobytu w Wilnie zupełnie nie używałam telewizora. Zapomniałam już o natarczywych reklamach i banalnych filmach. Drażni mnie teraz głos z ekranu, bardzo. Na szczęście tata, poproszony, wyłączył fonię, a ja przytuliłam się do poduszki i zapadłam w sen.