Jarosław Chont, wileński kluczykarz


Fot. Waldemar Dowejko
Dawno temu człowiek wymyślił drzwi, a że trzeba je było jakoś zamknąć, wymyślił też zamek. Wileński kluczykarz Jarosław Chont jest przekonany, że jego zawód nigdy nie odejdzie do lamusa, bo człowiek zawsze będzie miał coś do zamknięcia, a zamki mają to do siebie, że czasem się zacinają, a klucze gubią się...
Zaczęło się od rozpadu Związku Radzieckiego. Jarosław Chont był zawodowym wojskowym - inżynierem, obsługującym systemy obrony przeciwlotniczej. Służbę wojskową pełnił w Niemczech. Kiedy rozpadł się stary system, stanął przed wyborem: szukać pracy w swojej dziedzinie gdzieś na peryferiach Rosji, albo wrócić do rodzinnego Wilna. Wraz z żoną Aliną, również wilnianką, postanowił wrócić. Trzy lata zajęły mu poszukiwania nowego zajęcia. Zgłosił się nawet do tworzącego się wówczas wojska litewskiego: "Okazało się jednak, że wojskowy specjalista z zakresu obrony przeciwlotniczej nie jest potrzebny: zaproponowano mi stanowisko dowódcy plutonu, czyli w zasadzie życie w okopach, a to mnie absolutnie nie interesowało".

Tuż po rozpadzie Związku Radzieckiego wiele osób zajmowało się tzw. handlem walizkowym: tu się kupiło, tam się sprzedało… Podczas jednej z handlowych eskapad Jarosław Chont trafił do warsztatu kluczykarza w Warszawie. W Wilnie było wówczas zaledwie kilka pracowni, gdzie dorabiano klucze, najbardziej znane działały przy ul. Trockiej i koło Rynku Kalwaryjskiego. "Wszystko tam było jednak toporne - wyposażenie, maszyny pamiętały chyba jeszcze króla Ćwieczka. Oddajesz klucz i za tydzień zgłaszasz się po odbiór nowego. W Warszawie zupełnie przypadkowo trafiliśmy do warsztatu z prawdziwego zdarzenia. Najbardziej zainteresował mnie sprzęt - nowoczesny, włoski. Okazało się, że przedstawicielstwo włoskiego producenta jest w Warszawie. Pojechaliśmy, porozmawialiśmy, potem były specjalne szkolenia i - zaczęło się" - wspomina. 

Od ponad 20 lat Jarosław Chont wraz z żoną Aliną prowadzi w Wilnie firmę świadczącą wszelkie usługi związane z produkcją, programowaniem kluczy, sprzedażą, montażem, wymianą, naprawą i konserwacją zamków. Zajmuje się również restaurowaniem starych, zabytkowych zamków, na przykład w kościołach. Klient chce naostrzyć bardzo drogie noże - proszę bardzo! Swój zawód wykonuje z pasją. W jego głosie czuć satysfakcję, kiedy opowiada, że młodszy syn Albert również odnalazł się w świecie zamków i kluczy. 


Alina i Jarosław Chontowie, fot. Waldemar Dowejko

Dziś nie ma zamka, którego Jarosław nie zdołałby otworzyć. Zależy tylko, ile czasu zajmie mu "rozszyfrowanie" go i czy da się to zrobić bez uszkodzenia układu. Jak mówi, jeśli chodzi o mechanizm, odkąd zamki zostały wymyślone, zasada ich funkcjonowania niewiele się zmieniła.

Najstarszy znany egzemplarz drewnianego zamka i klucza (VIII w. p.n.e) znaleziono w pałacu Chorsabad koło Niniwy (starożytnej stolicy Asyrii). Przypuszcza się, że wynaleziono je jednak dużo wcześniej w Egipcie. Mechanizm działania zamka bębenkowego (tzw. "egipskiego") polegał na unieruchomieniu rygla za pomocą drewnianych bolców, które wysuwały się z cylindrów i wpadały w jego otwory. Klucz natomiast podnosił bolce i odsuwał rygiel. Starożytni Grecy zamykali się dzięki drewnianemu ryglowi (zasuwie), przesuwanemu za pomocą klucza, który przechodził przez mały otwór. Zamek średniowieczny niewiele odbiegał od swojego greckiego wzorca, tyle że był wykonany z metalu, a ślusarze wymyślali coraz to nowe, doskonalsze pułapki na złodziejaszków. W XVIII wieku francuscy ślusarze wynaleźli blokujące zastawki sprężynujące. W 1861 roku Linus Yale, amerykański mechanik, wynalazł zamek bębenkowy. Co prawda, swój pomysł zapożyczył od Egipcjan.

Wileński kluczykarz Jarosław Chont przyznaje się do "zboczenia" zawodowego: wszędzie, gdziekolwiek bywa, zwraca uwagę na zamki. Zauważył, że nigdzie na świecie nie ma zwyczaju montowania w drzwiach wejściowych do mieszkania czy domu kilku zamków. "My, kluczykarze, mówimy, że zamki są dla ludzi uczciwych. Dla złodzieja zamki nie istnieją: jeśli w drzwiach będzie nawet dziesięć zasuw czy zatrzasków - wejdzie przez okno, przez piwnicę, dach. Jakieś 15 lat temu do naszego pierwszego warsztatu przy ul. Basanavičiaus złodzieje włamali się przez sąsiedni węzeł grzewczy - w ciągu nocy rozebrali murowaną ścianę i wynieśli cały sprzęt. Nikt nic nie słyszał" - rozmówca Wilnoteki zapewnia, że bardziej rozsądne jest więc zainwestowanie w jeden porządny zamek od zaufanego producenta niż kilka byle jakich chińskich z pierwszego lepszego centrum handlowego. 

Zakładów, w których można dorobić klucz czy naprawić zamek w Wilnie jest obecnie dużo, ale profesjonalistów w tym zakresie można policzyć na palcach. Prawdziwi fachowcy, jak mówi Jarosław Chont, mają odpowiednie wykształcenie, posiadają certyfikaty potwierdzające kwalifikacje i licencje wydane przez renomowane, liczące się na rynku firmy produkujące zamki drzwiowe.

W warsztacie Jarosława Chonta przy ul. Mostowej wśród licznych dyplomów, licencji i podziękowań jest zdjęcie z autografem znanego litewskiego aktora Donatasa Banionisa. Aktor mieszkał w Poniewieżu, ale ilekroć bywał w Wilnie, przychodził - czasem żeby dorobić jakiś klucz, a nieraz tak po prostu, żeby się przywitać, zamienić parę zdań. "Klienci mają do nas zaufanie, więc wracają" - z dumą mówi pan Jarosław. 

Jednym ze stałych klientów warsztatu Jarosława Chonta był aktor Donatas Banionis, fot. Waldemar Dowejko

Jarosław Chont był jednym z inicjatorów powołania w 2001 r. Litewskiego Stowarzyszenia Kluczykarzy, które po kilku latach dołączyło do Europejskiej Federacji Ślusarzy - ELF (European Locksmith Federation), organizacji zrzeszającej stowarzyszenia narodowe z całej Europy. Od 12 lat Jarosław Chont jest prezesem Litewskiego Stowarzyszenia Kluczykarzy, od 7 lat - dyrektorem ELF na kraje Europy Wschodniej. Jak mówi, przynależność do branżowych stowarzyszeń ułatwia nawiązywanie kontaktów z renomowanymi producentami, przyśpiesza dostęp do wszelkich nowinek. 

W tym roku litewscy kluczykarze razem z polskimi kolegami uczcili ważny dla nich jubileusz - 500-lecie nadania przez króla Zygmunta Starego przywileju cechowego wileńskim kowalom i ślusarzom, czyli protoplastom dzisiejszych kluczykarzy. Było to pierwsze w Wilnie zrzeszenie rzemieślnicze. Przywilej królewski pozwalał mistrzom pracować poza murami Wilna, a przybyłym z innych miast do Wilna, dawał możliwość pracy w cechu. 

W 2016 r. litewscy kluczykarze obchodzili 500-lecie nadania przywilejów rzemieślniczych Gildzie Ślusarskiej, fot. Waldemar Dowejko

Jarosław Chont jest przekonany, że zawód kluczykarza nigdy nie odejdzie do lamusa: "Będzie zawsze potrzebny, bo człowiek zawsze będzie miał potrzebę zamknięcia sejfu, szkatułki, mieszkania, samochodu, samolotu. Wszystko, co się zamyka, potrzebuje zamka, kłódki, zasuwki. I choć współcześnie szerokie zastosowanie ma elektronika, jako dodatkowe rozwiązanie, w przypadkach awaryjnych, niezastąpiony jest wymyślony przez naszych przodków poczciwy mechaniczny zamek".

Na podstawie: Inf.wł. 

Komentarze

#1 MO-LO-DEC!!!!

MO-LO-DEC!!!!

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.