Kto by nie chciał powracać do Wilna?


Droga. Do Wilna?, fot. W. Dowejko
Skąd Litwini wracali? Z nocnej wracali wycieczki... Wieszcz też by pewnie chętnie wrócił, bo kto by nie chciał wracać do Wilna? Ale nie mógł. Chyba na szczęście. Miłosz mógł. Ale już nie chciał. Czyżby wieszcze też z każdym wiekiem mądrzeli? Kiedyś nie mogłem zrozumieć dawnych wilniuków, którzy nie chcieli przyjeżdżać do Wilna. Upadła komuna, odeszli (albo i nie) komuniści, granica przestała istnieć (formalnie), wspólna (także formalnie) Europa - nic tylko odwiedzać kraj lat szczenięcych. A oni - nie i już. Nie ma już TAMTEGO Wilna, nie mamy po co i dokąd wracać, konfrontacja ze współczesną rzeczywistością może być zbyt bolesna - różne były wymówki. Niektórzy zdecydowali się na powrót dopiero niedawno, za namową młodszych pokoleń. Inni trwali lub trwają w tym zacięciu do końca. Przewrażliwienie? Lęk przed utratą wyimaginowanej Arkadii? Syndrom pokolenia wydziedziczonego?
Jak można nie chcieć wracać do Wilna? Do NASZEGO WILNA? Z tą młodzieńczą i romantyczną postawą jechało się na studia do Polski, by wciąż do Wilna wracać. Mimo że pierwsze lata niepodległości nie napawały optymizmem, a przepaść między Wilnem a Warszawą w latach 90. była olbrzymia, to jednak dopiero po powrocie człek czuł się „u siebie”. Władze się zmieniały, ustroje, geopolityka - ale to wszystko nie przeszkadzało być na Wileńszczyźnie „u siebie”, odwiedzać na Zaduszki mogił kilku pokoleń przodków i utwierdzać się w przekonaniu, że tu jest „moje miejsce pod słońcem”.

Pierwszym poważnym wyzwaniem była finalizacja studiów i pytanie: Co dalej? A raczej: Gdzie dalej? Na liście pomysłów na życie Wilno pozostawało pod nr 1. Trochę zrządzeniem losu czy wolą Boga, ale ten pierwszy „poważny” powrót do Wilna naładowany był dużą dozą optymizmu, nadziei, wiary w siebie i w przyszłość. Wiadomo - jakoś to będzie. No i jakoś było. Raz lepiej, raz gorzej, ale zawsze - u siebie.

Te wspomnienia i refleksje powróciły ostatnio, gdy po kilku tygodniach włóczęgi po „nienaszej” Europie człek po raz kolejny wracał - na swoje. Wlokąc jeszcze kilka metrów za autem pamięć włoskiego słońca i letniej wręcz zieleni, ciepła i beztroski francuskiej prowincji, zazdrośnie podejrzanego niemieckiego i austriackiego „ordnungu”, gdzie nawet wiosna nie jest w stanie obnażyć dorocznego bałaganu czy jesiennych zaniedbań. Trochę pewniej można się było poczuć już za Odrą, chociaż widok budujących się dróg i prawdziwa autostrada - w Polsce wciąż ewenement - były niezbitym dowodem, że świat się zmienia.

Wystarczyło jednak włączyć radio, by się przekonać, że nie aż tak szybko, jak by się chciało. Akurat „radiowo” wypadło uczestniczyć w obchodach rocznicy 10 kwietnia i ciągła zmiana stacji pomiędzy Świebodzinem a Ogrodnikami nie pozostawiała złudzenia: Co miało łączyć - podzieliło. Wzajemne ujadanie i skakanie sobie do gardeł urosło do rangi narodowego sportu, ale czy to oznacza, że Polska jest podzielona? Piłka nożna także ma tu rangę „narodową”, ale jakoś wyniki nie powalają na kolana... Wygląda jednak na to, że nawet w przeddzień przewodnictwa w UE Polska jest zajęta wyłącznie sobą, własną realną lub urojoną schizofrenią polityczną, przez co wolą-niewolą wszystkich dokoła, nawet sąsiadów ma - krótko mówiąc - gdzieś. No, może nie wszystkich - ostatnio na topie jest Rosja. Litwa? Któż by zawracał sobie głowę jakąś Litwą. Typowo polskie zadufanie i arogancja? A sąsiadom to może i na rękę.

Na efekty nie przyszło długo czekać.

Litwę czuć jeszcze przed granicą, ale już na „etnicznie litewskich ziemiach”, jak podkreślają litewscy narodowcy: na stacji „Orlenu” w Augustowie zamarznięta kałuża. Jakże wymowne i symboliczne. Zero wiosny. A jeszcze przed kilkoma dniami żegnały nas przekwitające sady Italii. Zjednoczona Europa?

Dla Syrokomli w połowie XIX w. dwa wyjazdy poza gubernię wileńską do innych dzielnic dawnej Rzeczypospolitej (w tym poza granicę Cesarstwa Rosyjskiego) były przeżyciem wręcz metafizycznym. Już za Niemnem, w Królestwie Polskim czuł się jak za granicą, tylko się dziwił, że wynajęty furman, wiozący go przez Puszczę Augustowską, na wszelkie próby podjęcia pogawędki odburkiwał „ne suprantu”. Po powrocie lirnik Wileńszczyzny zwierzał się kompanom przy kieliszku, że bawić się, to by zawsze jeździł do Warszawy, ale żyć i tworzyć, to by zawsze wracał do Wilna. Bo kto by nie chciał wrócić do Wilna?

Jeszcze gdzieś do Olity słychać polską „Jedynkę” i „Zetkę”. Aha, no i „Radio Maryja”, jakże by inaczej. Polscy obserwatorzy załamują ręce, że Polska nie była tak podzielona nawet za Sanacji, że piłsudczycy i narodowcy - przeciwnicy na śmierć i życie - mieli więcej wspólnych wartości niż obecny polski Po-PiS. A może po prostu więcej autorytetu? Już tylko krok do myśli, że być może przydałaby się nowa Bereza Kartuska - tylko kto kogo miałby „wychowywać”? 

Z refleksją, że to nie od międzywojnia, tylko od czasów Baru i Targowicy w Polsce jednak niewiele się zmieniło, przełączam radio na stacje litewskie ...i „miód na serce”: Tomaszewski znów coś rzekł, więc z eteru lecą kolejne zarzuty, ubolewania, skargi i oskarżenia. Tym razem elita litewskich komentatorów próbuje negować zapaść w stosunkach polsko-litewskich, ale pomiędzy wersami wiesza kolejną psinę na polskiej partii i jej liderze, przy czym dość zgodnie. Nie ma to jak wspólny, swój wróg, przy którym można zapomnieć o własnych błędach i bolączkach. Na niektóre wypowiedzi słuchaczy o Polakach to by warto było nałożyć „piii...” - ale po co? Toż to normalne. Vox populi. Miłość do Polaków ze wszystkich stron leje się szerokim i ujętym w eleganckie słowa strumieniem. Chcą nam pomóc... Nie chcemy przejść jezdni? Musimy, wszak ktoś lepiej wie, w jakim kierunku mamy zmierzać. Tyle że dzieciakom nie każą nosić czerwonych - tfu! - trójkolorowych chust na szyi. I kto powie, że nic się nie zmieniło, tylko centrala przeniosła się z Moskwy do Brukseli?

Welcome in Lithuania! Witamy w domu!

Przypominam sobie, jak jeszcze wyjeżdżając z Litwy, kupowaliśmy kawę na jednej z ostatnich litewskich stacji paliw. „Dobra, i taniej niż w Wilnie!” - żona była mile zaskoczona. „U nas wszystko lepiej niż w Wilnie” - dumnie wypina się sprzedawca-suvalkietis i zaraz dodaje: „Taniej, lepiej... i Polaków nie ma!”. „No, ja akurat jestem Polką, jeżeli to panu przeszkadza” - żona nie owija w bawełnę. „Nie, Pani świetnie mówi po litewsku, nie to co w Szalczininkai” - zdeprymowany suvalkietis próbuje ratować sytuację z nadzieją, że to tylko babska przekora. W tej chwili uchylają się drzwi i wpada córka: „Mamo, czy tu jest toaleta, chcę do toalety!” - woła od progu po polsku. Sprzedwca nagle przypomina sobie o jakiejś niezwłocznej sprawie na zapleczu. A mnie się przypomina, jak w latach 20. władze Litwy po cichu, ale skutecznie, depolonizowały litewską część Suwalszczyzny. Za wsparcie, jakiego udzielała miejscowa ludność wojskom polskim w walce z bolszewikami. I za powstanie sejneńskie. Czy dziś ktoś pamięta o losie wsi Warwiszki? Pirciupie, Koniuchy - to tak, to wszak faszyści i komuniści pacyfikowali te wsie. A Warwiszki? Tam o pomnik byłoby trudno.

Mijając Orany, zastanawiam się, czy bezkarnie zburzony przez lokalne władze pomnik ku czci polskich żołnierzy poległych w 1920 r. to już sprawa zamknięta? Było święte oburzenie i ksiądz, który ze świętą obłudą twierdził, że pomnik grozi zawaleniem, i obietnice władz, że odbudują, i interwencja polskiej dyplomacji. Ale czas robi swoje i - jak to bywa w przypadku dyplomacji (wiadomo której) - na słowach się skończyło. Skuteczność? To przywilej Litwinów. Tym się różnimy: my lubimy z ułańską fantazją gonić króliczka - oni go łapią. Tak po prostu. I zwykle po cichu. Raz ustawą, raz buldożerem, ale europejsko i bezpardonowo. I potem kwik, że duży krzywdzi małego. To się nazywa strategiczne partnetrstwo w sosie polsko-litewskim. Dyplomacja zna zasady etykiety: Po konsumpcji, szczególnie gdy danie jest niesamczne, należy zrobić dobrą minę, nawet jeżeli gorzkie kęsy z trudem przechodziły przez gardło, udać, że nic się nie stało i szybko pozamiatać brudy pod dywan. Ażeby kolejne pokolenia miały się czym zajmować. Grunt - nie przyznawać się do porażki. No bo jak to? Wielki kraj przewodniczący Unii dostał kosza od małego wrednego sąsiada? Gdzie tam, to my łaskawie przymknęliśmy oko, dla wspólnego dobra, dla przyszłości... Naszych biją? Przesada. Albo sami winni.

I jak tu nie bić? Mijając Olkieniki, zwykle człek czuł się już „u siebie” - Wileńszczyzna. I Radio „Znad Wilii” już słychać. Dowiaduję się, że grupa litewskich intelektualistów (raptem kilka nazwisk) wystąpiła z listem w obronie litewskich Polaków. Włos zaczyna się jeżyć i radość bliskości domu (po pięciu dniach spędzonych w aucie) gdzieś wyparowuje. Tak źle jeszcze nie było. Przez ostatnich 20. lat żaden litewski polityk, dziennikarz, intelektualista czy inna postać publiczna nie śmiała choćby dobrym słowem wesprzeć autochtonów Wileńszczyzny, przyznać, że chociaż w czymś mają rację. Z miejsca zostałaby spalona i porządny Litwin by jej ręki nie podał. A tu litewskie środowisko katolickie z czymś takim... Czyli jest naprawdę źle. Tak źle, że po kilku latach nagonki i ataków, a szczególnie po kilku ostatnich tygodniach brutalnego kopania przez wszystkie media, zaczynamy budzić litość. Pod koniec lat 30. w „naszej Europie” (szczególnie z „lewej”, „postępowej” strony) także zaczynały się pojawiać głosy w obronie Żydów...

Kiedyś wędrowaliśmy z kamerą wileńsko-kresowym tropem przez RPA. Tak, w Południowej Afryce też spotkaliśmy wielu wilniuków! Niektórzy nawet chcieli odwiedzić Wilno po latach, ale... Było to kilka lat po upadku Apartheidu i obserwując demokratyczne zmiany w tym kraju, uświadomiłem sobie, że podobnie musiała wyglądać Rosja bolszewicka lat 20., gdy lud przejmował w swoje ręce kwitnący kraj. Szczególnie zapadł mi w pamięć jeden obrzydliwy, pewnie afrykanerski kawał, chętnie powtarzany przez miejscowych Polaków związanych z branżą turystyczną (gdzie to safari...). Otóż „jaka jest różnica w RPA między turystą a rasistą? Nie wiecie? Dwa tygodnie”. Kiedyś ten kawał wydawał mi się bardzo afrykański. Dziś już nie. Pamiętam, w jak bardzo prolitewskim i otwartym nastroju wracałem do Wilna po studiach w połowie lat 90., jak bardzo miałkie, lokalne i zaściankowe wydawały się wówczas polsko-litewskie animozje i problemy litewskich Polaków. Europa, ba - cały świat - stał przed nami otworem, a tu jakieś widma Żeligowskiego?!

Na parkingu centrum handlowego pod Berlinem podszedł do nas pewien Litwin. Zobaczył litewskie rejestracje i chciał pogadać z rodakami. Kiedyś woził emigrantów z Litwy do Europy (sic!), potem został w stolicy Niemiec. Pracuje na czarno i nie wiąże dużych nadziei z rychłym otwarciem przez Niemcy swego rynku pracy. „Powrót na Litwę? Po co? Broniłem się przed wyjazdem z rodzinnego Kowna, ale teraz już nie wrócę. Nie wierzę, że kiedyś tam będzie tak jak tu. Nawet podobnie. To inny świat. Jak już zarobię? Też nie wrócę. Tym bardziej. Rodzina na razie tam, ale jak tylko kupię własny kąt, zaraz ją sprowadzę. Przede wszystkim z myślą o dzieciach. O ich przyszłości”. „Wam tam w stolicy to pewnie lepiej, więc szczekacie na emigrantów, a ja się cieszę, że mam już to wszystko gdzieś” - podsumowuje. Zaczynam żałować rzuconych od niechcenia pytań.

Moje dzieciaki głośno odliczały ostatnie kilometry do Wilna. Niecierpliwie czekały na spotkanie z dziadkami i ukochanym psem. Kto pierwszy go uściska? Czy bardzo tęsknił? Czy tak jak oni, do swych łóżek i zabawek? Rozbebeszony, od lat zaniedbany asfalt ogromnymi dziurami broni wjazdu na podwórko jak panfiłowcy Moskwy. Wiadomo - kryzys.

Kolejny powrót, ale jakiś inny. Kto by nie chciał powracać do Wilna?!
Nareszcie u siebie. Tylko jak długo jeszcze?


Komentarze

#1 Z perspektywy osoby pokolenia

Z perspektywy osoby pokolenia rodzicow Walentego lecz takze majacej doswiadczenie zycia istudiowania w Polsce pierwszej polowy lat 90-ch: wyjechalo sie za pierszych konserwatystow z powodu garszwowco-songailowcow. Uwazam iz wowczas bylo gorzej bo Polacy w romantycznym urojeniu nawet mysli o nacizmie wsrod Litwinow nie podpuszczali. A zycie w RL (pozbavienie go) kosztowalo zaledwie 100 dolcow. I o tym sie mowilo otwarcie niemal na kazdym rogu. Wiem jak pozbyto sie kilku znajomych wowczas mlodych bardzo perspektywicznych bo otwartych (na swiat), odwaznych (niekonformistow), i liderow od Boga. Polska: nie mysle iz Polska jest podzielona naprawde ( moze sie myle?). W tam tych czasach jeszcze bez internetu " byly" obecne na murach (solidruchy contra komuchy) wsrod kochanych wspanialych przyjaznych do mnie znajomych (nigdy nie potrafilam zaprosic te zaprzyjaznione osoby naraz). Lecz, tak naprawde, wspominam te osoby jak prawdziwa intelegencje dla ktorej w glebi ducha najwazniejsze wartosci przeslanie pokojowe JPII i tradycyjne "Bog. HOnor. Ojczyzna." Co wczoraj mi sie udalo zadeklarowac w podmiejskim autobusie na szydercza ( zpunk widz Lietvsa) "Wilno nasze. (che-che)"

#2 p.Wojniłło ma tzw.lekkość

p.Wojniłło ma tzw.lekkość pióra,bardzo dobry tekst -świetnie się czytało,dzękuję.

#3 Tekst fajny tylko za dlugi

Tekst fajny tylko za dlugi (wszystko mozna bylo o 1/3 skrocic z pozytkiem dla mysli). Rowneiz wrocilem na Litwe w polowie 90. lat. I nigdy nie zalowalem, i dzis nie zaluje. Owszem tak jak pisze Walenty - raz sie ukladalo lepiej, raz gorzej, ale zycia poza Wilnem nie wyobrazam. Ostatnio owszem sytuacja sie pogorszyla, idiotyczne wypowiedzi po kazdej ze stron, idiotyczne dzialania, ale czy to pierwszy raz?... Damy rade.

#4 No ciekawie napisany,,, Ale

No ciekawie napisany,,, Ale prawda bije z tego taka. Od pewnego momentu przyjechac do Wilna do nie znaczy do siebie. To skutecznie media zrobily. Kiedys mialem dokladnie takie same uczucia, ale teraz jest zupelnie inaczej. Jak to sie mowi, juz nic nie bedzie tak jak dawniej. Zachowania samych Polaków pod naciskiem i mediow, internetu, politykow jest dziwaczne, to nie mowia po polsku, wstydza sie, albo chca pokazac jak pieknie mowia po litewsku.
Jacy jednak ci Polacy na Litwie są slabi. I nie trzeba winic Polskę za slabą dyplomację? Polityka to interesy a jaką korzyść ma Polska z Polaków na Litwie? Ja wracając do Wilna już wracam jako do miejsca w którym się urodzilem, ale juz nie jestem "u siebie".

#5 Podoba mi się ten artykuł -

Podoba mi się ten artykuł - najbardziej opis przejazdu przez Polskę i obraz Polski z perspektywy człowieka słuchającego radia. Opis krytyczny ale prawdziwy. Ja myślę, że litewscy nacjonaliści sami się ,,wykończą" - swoimi działaniami prędzej czy później sprowokują interwencję z zewnątrz. Taki stan rzeczy jaki obecnie jest na Litwie - agresywne zachowania Litwinów wobec polskiej mniejszości nie będzie trwał wiecznie. To niemożliwe, ja w to nie wierzę. Nie te czasy. To co się dzieje na Litwie przypomina mi Jugosławię w 1991 r. (Songaila pasuje na Bałkany jak nic). Nie wierzę w to, że polskie władze choć mamy ,,sezon przedwyborczy" dopuszczą do eskalacji agresji Litwinów wobec Polaków. Wszystko ma swoje granice wytrzymałości. Może nacjonalistom litewskim wydaje się, że grają Polsce ,,na nosie" - może chwilowo, ja porównałbym sytuację do sceny w której kot obserwuje podskakującą mysz (no może ,,kot" obserwuje z jednej a ,,niedźwiedź" z drugiej strony). ,,Kot" cały czas stara się być wegetarianinem ale ,,mysz" sama kusi go żeby ją zjadł.

#6 Te powroty do Wilna to sprawa

Te powroty do Wilna to sprawa subiektywna.
Są wilniucy którzy przyjechali raz i tego żałują.Czasami spotkali się z niechęcią,czasami zobaczyli własny dom chylący się ku upadkowi zamieszkały przez obcych ludzi patrzących nieufnie i niechętnie lub nie godzących się aby przekroczyć próg mimo wyjaśnień "ja tylko chciałem zobaczyć i już nigdy tu nie wrócę".
Są też tacy którzy widzą czar tych stron taki jak zachowali w pamięci i chodzą szczęśliwi ,oczarowani wspomnieniami i obrazkami które nakładają się na rzeczywistość i trwając w ułudzie .Odnajdują pamiątki z dawnych lat stare bramy,drzwi wejściowe a parę lat temu jeszcze skrzynki pocztowe z napisem "listy"lub
studzienki kanalizacyjne z napisem "magistrat miasta Wilna".
Są też tacy co przypominają sobie wśród kanionów ulic,domów sceny z okupacji, walk w podziemiu,pędzonych na wywózki z Łukiszek na stację ,podtrzymujących się z wycieńczenia w kolumnach ósemkowych i biegnące obok nich matki i dzieci chcące coś przekazać lub pocieszyć.Mieszkańcy Legjonowej,Dobrej Rady,Stefańskiej wspominają dochodzące odgłosy strzałów egzekucji z Ponar.
Takie indywidualne i różne uczucia wywołuje ukochane nasze miasto - a życie idzie do przodu i wszystko
się zmienia.

#7 Ogolnie smutny choc bardzo

Ogolnie smutny choc bardzo ciekawy tekst

#8 Dziekuje za artykul. Ciekawie

Dziekuje za artykul. Ciekawie sie czytalo.

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.