Mania kaziukowania


fot. wilnoteka.lt
W niedzielę zakończył się trzydniowy jarmark kaziukowy. Po spędzeniu wielu godzin na ulicach Starego Miasta bardzo się rozmarzyłam. Uderzyło mnie, jak uprościliśmy sobie współcześnie życie, jak wyzbyliśmy się smaku i niezwykłości, które mogłyby towarzyszyć naszym codziennym… zakupom.
Kiedy porównuję codzienne zakupy z tymi, które zrobiłam na festiwalu kaziukowym, przypomina mi się fragment "Wieśniaka paryskiego": Czy długo jeszcze towarzyszyć mi będzie to poczucie codziennego cudu? Widzę, jak się zatraca w każdym z ludzi, gdy dąży przez własne życie niby drogą coraz lepiej ubitą, dąży przez zwyczaje świata z coraz swobodniejszą wprawą, wyzbywa się stopniowo smaku niezwykłości i nie potrafi jej wreszcie wchłonąć. Słowa te doskonale oddają podejście do zakupów, które współcześnie utraciły swoje dawne atrybuty niezwykłości. Wszystko przez to, że wokół nas jak grzyby po deszczu wyrastają wielkie markety, w których czujemy się anonimowi. Wiklinowe koszyki zastąpiliśmy dzisiaj metalowymi wózkami, zakupy robimy zwykle na zapas, kupujemy towary produkcji masowej, które dostępne są niemal na całym świecie. Małe osiedlowe sklepy, w których można było nawiązać kontakt z ekspedientką zastępujemy sobie hipermarketami. Podjeżdżamy z zakupami do kasy, wykładamy je na taśmę, płacimy, wychodzimy. Robimy zakupy niemal automatycznie, wjeżdżamy pomiędzy półki i dajemy się prowadzić wyuczonym nawykom. Znamy na pamięć rozkład marketowych alej i bardzo cierpimy, kiedy w miejscu, w którym zwykliśmy znajdować cukier, zostają nagle ustawione napoje. Poddaliśmy się systemowości masowej konsumpcji. Gdzie się podziała niezwykłość? Czy nasze codzienne zakupy to znienawidzone zajęcie sprowadzające się do możliwie krótkiej wizyty w hipermarkecie raz w tygodniu? Na co dzień może i tak, ale są takie momenty w roku, kiedy zakupy stają się czymś więcej. Dzieje się to za sprawą corocznego Kaziuka w Wilnie.

Zakupy na Kaziukach to poezja, to sztuka powolnego przechadzania się od straganu do straganu, cieszenia oczu bogactwem kolorów. To czas na degustację przysmaków i nawiązywanie kontaktu ze sprzedawcą… Wiele osób uprzedzało mnie, że współczesne Kaziuki to nie to co kiedyś, że utraciły swój dawny klimat, że na straganach sprzedaje się teraz również chińszczyznę, a ceny tradycyjnych wyrobów kilkukrotnie przewyższają ich wartość. Ja nie mam porównania, jako że w tym roku pojawiłam się na jarmarku po raz pierwszy, ale jak dla mnie Kaziuk nadal ma w sobie magię, o której z sentymentem opowiadają wilnianie.

W tym roku Kaziukom towarzyszyła piękna, słoneczna pogoda, co dodatkowo umilało czas spędzany między straganami. Postanowiłam wybrać się na zwiady z kamerką i tak mi się spodobało spacerowanie po jarmarku, że trudno było powiedzieć sobie "dość". Zauroczyła mnie przede wszystkim bezpośredniość kontaktu sprzedawcy i klienta, a raczej artysty i osoby zainteresowanej jego sztuką. Kaziuk to spotkanie, na którym płaci się (może czasami rzeczywiście trochę za wiele) za sztukę, wyrób, w którą ktoś włożył serce, swój wysiłek, pomysł. I nie ważne czy chodzi o wyrób kiełbasy, sera, uszycie koszuli, czy splecienie palmy. Za każdym przedmiotem stoi jakaś historia, tajemnica wyrobu. Sprzedawcy chętnie opowiadają o swoich pasjach. Takie spotkania są pouczające i inspirujące.

Na kaziukowych straganach oferowano głównie wyroby miejscowe, z krajów bałtyckich i z Polski. Znalazłam tam takie towary, z którymi wcześniej się nie zetknęłam, np. proszek i zefiry z dzikiej róży, naturalne galaretki, orientalne przyprawy, wytrawną baklavę turecką, czy maskotki wypchane pestkami wiśni. Chodząc od stoiska do stoiska poznawałam historie życia artystów i zebrałam cały plik wizytówek, żeby w razie potrzeby móc z nimi nawiązać kontakt. Jak się okazało, niektórzy wystawcy przyjeżdżają na jarmark od lat, a są też tacy, którzy tradycję uczestnictwa w Kaziukach kontynuują od kilku pokoleń.

Na samym początku mojego spaceru zaopatrzyłam się w wygodny wiklinowy koszyk. Bardzo szybko go zapełniłam. Skusiły mnie góralskie oscypki, drewniane chochle, ceramika z Bolesławca, turecka baklava rumowa, drewniane zabawki, domowy dżem z żurawiny, okrągłe baranki i słodkie bloczki z nasion posklejane miodem. Można było też zaopatrzyć się w wielkanocne palmy, odzież z naturalnych materiałów, pierniki, makowce, biżuterię i ziołowe kosmetyki. Bardzo przyjemnie było spacerować w zakupowym gwarze, wśród głośnych rozmów i muzyki ulicznych grajków.

Zdziwiłam się, że Kaziuk przyciąga do Wilna osoby z całej Europy. Po pierwsze do stolicy Litwy zjechało mnóstwo Polaków, zarówno sprzedawców, jak i kupujących. Pewne małżeństwo, z którym porozmawiałam przyznało, że co roku przyjeżdżają na jarmark aż ze Śląska. Oprócz polskiego między stoiskami dał się słyszeć język angielski, włoski, niemiecki i czeski.

Trzydniowy jarmark niestety dobiegł już końca, ale kolejny za rok. Biorąc pod uwagę tłumy, które zgromadził na ulicach Wilna można stwierdzić, że nie wszyscy ludzie kochają markety. Niech żyje Kaziuk i niech nas czaruje, choćby tylko raz do roku!


Na podstawie: Inf.wł.
Zdjęcia: Ewa M. Kaczmarek
Montaż: Edwin Wasiukiewicz