"Wiernie iść będziemy Twoim śladem..."


Żołnierze wileńskiej AK, w środku - mjr Zygmunt Szendzielarz, fot. polishclub.org
Był koniec lat 80. Miałem zaledwie kilkanaście lat, gdy dostałem od ojca, wydaną w drugim obiegu, książkę Dariusza Fikusa pt. "Pseudonim Łupaszka". Wtedy, ćwierć wieku temu czytałem ją z zapartym tchem. Z wypiekami na twarzy śledziłem losy majora Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki" i jego żołnierzy z 5 Wileńskiej Brygady AK. Zuchwałe szturmy, bitwy z Niemcami i bolszewikami pod Worzianami i Radziuszami, starcia z komunistycznym wojskiem i bezpieką na Białostocczyźnie i rajdy jego szwadronów od Mazur po Pomorze. Ta książka stała się dla mnie początkiem wielkiej fascynującej historycznej przygody z wileńską Armią Krajową, która trwa do dziś. Chyba po jej lekturze podjąłem decyzję, że zostanę historykiem. Tak się też stało.
Gdy dowiedziałem się, że szczątki zamordowanego przez komunistów majora "Łupaszki" zostały odnalezione na tzw. Łączce - na warszawskich powązkach - gdzie do dołów z wapnem bolszewiccy bandyci rzucali ciała swych ofiar, książkę tę zdjąłem z półki. Pogładziłem ręką jej okładkę i przyszły na myśl dziesiątki wspomnień i refleksji. A w końcu uczucie ulgi i zadowolenia. Ten wielki Polak, wybitny oficer i partyzant, niestrudzony obrońca mieszkańców Ziemi Wileńskiej, którego dewizą była walka o "Wolność, Całość, Niepodległość" Rzeczpospolitej, znajdzie wreszcie miejsce spoczynku, a jego pogrzeb stanie się zapewne wielką manifestacją patriotyczną i, mam nadzieję, kolejnym przypomnieniem o tragedii Kresów. Tymczasem opowiem czytelnikom Wilnoteki o majorze "Łupaszce" i jego podkomendnych. Muszę zaznaczyć, że uczynię to w sposób bardzo osobisty. W tym wypadku, po prostu, nie potrafię inaczej.

Po raz pierwszy o "Łupaszce" usłyszałem w domu rodzinnym. W dowodzonym przez Niego szwadronie Pułku 4. Ułanów Zaniemeńskich z Wilna służył w 1939 r. mój stryjeczny dziadek, będący wówczas podoficerem rezerwy. I to on zabrał mnie kiedyś (jeszcze w latach 80.) na nieoficjalne spotkanie byłych żołnierzy tego pułku i ich rodzin w podwarszawskim Jazgarzewie. Poznałem wówczas córkę majora Łupaszki, panią Basię, i wysłuchałem niezliczonych anegdot o Zygmuncie Szendzielarzu. Wiele z nich opowiedział mi nieodżałowanej pamięci Bolesław Skawiński, także oficer tego pułku. Zresztą nigdy nie mówił On o "Panu majorze" inaczej niż "Zyzio". I tak się przyjęło. Także dziś, gdy rozmawiam z jego wnukiem i nasze dyskusje dotykają historii i, co nam się często zdarza, mówimy o "Łupaszce", zawsze używamy tego miłego zdrobnienia "Zyzio".

Zyzio urodził się w Stryju pod Lwowem 12 marca 1910 r. Rodzina Jego ojca - kolejarza - pochodziła prawdopodobnie ze Śląska. Po ukończeniu gimnazjum i zdaniu matury Zyzio postanowił zostać zawodowym żołnierzem. Przyjęto Go do Szkoły Podchorążych Piechoty. Następnie kontynuował naukę w Centrum Wyszkolenia Kawalerii (CWK) w Grudziądzu. Należy uczciwie stwierdzić, że nie był prymusem. Uzyskał promocję oficerską z marną 68. lokatą w swoim roczniku. Był to słaby wynik. Niemniej już w szkole dał się poznać jako świetny jeździec. Po ukończeniu CWK otrzymał przydział do Pułku 4 Ułanów, stacjonującego w Wilnie, gdzie z czasem mianowano Go dowódcą 2 szwadronu tego pułku.

W trakcie walk we wrześniu 1939 r. wykazał się dużym talentem oficera liniowego. Tylko Jego szwadron z całego pułku ocalał w czasie dramatycznych walk z Niemcami, a następnie tragicznej przeprawy przez Wisłę w nocy z 9 na 10 września 1939 r. Na czele swoich ludzi bił się dalej. Próbował przebić się na Węgry. Nieskutecznie. Po zdjęciu munduru wrócił do Wilna. Początkowo próbował przedostać się via Kowno-Ryga do Francji, gdzie odbudowywała się armia polska. Okazało się to niewykonalne. Pozostał więc na Wileńszczyźnie i związał się z konspiracją.

W AK przyjął pseudonim "Łupaszka". Wybór tego konspiracyjnego "imienia" nie był przypadkowy. Nawiązywał do postaci Jerzego Dąmbrowskiego, słynnego zagończyka z czasów walk o polskie Wilno i niepodległość w latach 1919-1920. Ten "pierwszy Łupaszka" nosił właśnie taki pseudonim. W okresie międzywojennym był on żywą legendą na Wileńszczyźnie. Stworzył w 1918 r. ochotniczy oddział kawalerii, było to coś w rodzaju ostatniego pospolitego ruszenia szlachty wileńskiej, i jako pierwszy podjął bezkompromisową walkę z bolszewikami na Wileńszczyźnie. Nawiasem mówiąc, kontynuował ją i w 1939 r., rozprawiając się z komunistyczną irredentą na Grodzieńszczyźnie i w Nowgródzkiem. Zatrzymany przez Litwinów jesienią 1939 r., trafił w ręce sowieckie i został przez sowietów został zamordowany.

Wracając tymczasem do losów drugiego "Łupaszki", latem 1943 r. Komenda Okręgu Wileńskiego ZWZ-AK skierowała Zygmunta Szendzielarza do pierwszego oddziału partyzanckiego na Wileńszczyźnie, którym dowodził por. Antoni Burzyński ps. "Kmicic". Brygada Kmicica operowała w powiecie postawskim (obecnie Białoruś). Polski oddział partyzancki znajdował się w wyjątkowo trudnej sytuacji. Jakkolwiek akowcy bili dzielnie Niemców, tępili litewskich i białoruskich kolaborantów i mieli oparcie w wioskach i zaściankach, to ich śmiertelnym wrogiem byli sowieccy partyzanci. Dla nich z kolei głównym celem było niszczenie akowskiej konspiracji i w ogóle żywiołu polskiego na Kresach. Zgodnie z wytycznymi przełożonych "Kmicic" próbował się z nimi układać. Doszło do rozmów. Skończyły się one śmiercią Antoniego Burzyńskiego i rozbrojeniem oddziału. Dowódcę zamordowano w sposób wyjątkowo okrutny. Według wiarygodnych relacji żywcem obdzierano go ze skóry. Bolszewicy rozstrzelali też kilkudziesięciu żołnierzy brygady "Kmicica".

Właśnie wtedy, w tym tragicznym momencie, przybył z Wilna w okolice jeziora Narocz, gdzie znajdowała się wcześniej baza partyzantów AK, "Łupaszka". Pozbierał resztki ocalałych i sformował nową jednostkę. W ciągłych, niemal codziennych,  bojach z Sowietami, Niemcami i Litwinami, oddział pod Jego dowództwem nie dość, że nie został rozbity, to znacznie się rozrósł. Już zimą 1944 r. jego stan wynosił prawie pół tysiąca ludzi. Masowo zgłaszali się tam chłopcy z okolic, wiosek i chutorów. Uzbrojeni i umundurowani stanowili 5. Wileńską Brygadą AK. Nazywali się "Brygadą Śmierci". Nieśli ją w odwecie wrogom, mając w pamięci, że wcześniej mordowano ich bliskich - niewinne i bezbronne matki, siostry, ojców i braci.

Wiosną 1944 roku 5. Wileńska Brygada została decyzją Komendanta Okręgu Wileńskiego AK, ówczesnego podpułkownika, Aleksandra Krzyżanowskiego ps. "Wilk", dyslokowana z powiatu postawskiego na tereny leżące na północ od Wilna. W nocy z 19 na 20 czerwca 1944 r. patrol 5. Wileńskiej Brygady AK został zaatakowany w pobliżu folwarku Glinciszki przez oddział litewskiej policji na usługach Niemców. W wyniku starcia poległ żołnierz Brygady ps. "Leliwa". Dwóch Litwinów zginęło, a kolejnych 2 zmarło w wyniku ran. Następnego dnia oddział Litwinów służących Hitlerowi zamordował 39 Polaków w majątku Glinciszki (dziesięciu za jednego Litwina). W odwecie akowcy zaatakowali ufortyfikowaną i solidnie uzbrojoną w niemiecką broń wieś Dubinki. Zdobyli ją.

Brygada nie wzięła udziału w Operacji "Ostra Brama", czyli w ataku na Wilno Armii Krajowej. Wcześniej zaangażowani w walki z sowiecką partyzantką żołnierze dostali zgodę komendanta "Wilka" na wycofanie się do Polski centralnej. Jakkolwiek dowodzący wileńską AK zmienił później swoją decyzję, to rozkazów dla stacjonującej pod Suderwą Brygadzie nie wydał, a w każdym razie nie dotarły one na piśmie.

"Łupaszka" podjął w efekcie decyzję o wymarszu na Zachód. Brygada przebijała się za linię Curzona. Jednostka została podzielona na małe grupy. Niewielu udało się przebić. Sam "Łupaszka" dotarł na Białostocczyznę z około 20. żołnierzami. Niemniej, postanowił odtworzyć 5. Wileńską Brygadę i bić się dalej. Z czasem oddział zasilili inni kresowiacy i konspiratorzy z białostockiej AK. Rozpoczął się nowy etap walki.

O walkach 5. Wileńskiej Brygady na terenie Polski centralnej i zachodniej w ostatnich kilkunastu latach napisano dużo. Powstało kilka, naprawdę solidnych, prac naukowych i sporo artykułów, myślę więc, że nie ma potrzeby prezentować tego w niniejszym artykule. Dość, że Wilniucy dowodzeni przez "Łupaszkę" byli prawdziwym postrachem UB i NKGB. Z pogardą dla śmierci bili się z Armią Czerwoną i komunistycznym tzw. "polskim wojskiem", czyli LWP i formacjami KBW. Czerwoni bali się ich jak ognia.

Niestety, z każdym miesiącem straty wśród partyzantów były coraz większe. A z kolejnym rokiem oczekiwania na wybuch wojny pomiędzy cynicznym Zachodem a rządzoną przez bandytę wszechczasów Stalina Sowiecją, stawały się nierealne. "Łupaszka" sukcesywnie prowadził do rozformowania szwadronów. Chciał ocalić swoich ludzi, jednak tylko nielicznym z Jego podkomendnych udało się przedostać na Zachód. Inni, którzy się zakonspirowali, z czasem wpadli w łapy bezpieki. "Łupaszkę" też spotkał ten los.

Wiosną 1947 r. Komendant udał się na Śląsk, a następnie na Podhale. Rok później właśnie tam Go aresztowano, potem przewieziono do Warszawy. W trakcie śledztwa został poddany wyjątkowo okrutnym torturom. Mimo to podczas procesu, który był nagrywany i relacjonowany przez komunistyczne radio, "Łupaszka" zachował się nadzwyczaj godnie. Sowiecki w istocie, a z nazwy tylko polski sąd, skazał "Łupaszkę" na śmierć.

Zygmunta Szendzielarza zamordowano o świcie 8 lutego 1951 r. Bolszewik w polskim uniformie strzelił w tył głowy - tak jak zabijano oficerów Wojska Polskiego w Katyniu. Gdy "Łupaszka" udawał się w swą ostatnią ziemską drogą - z celi śmierci do piwnicy ubeckiej katowni - pożegnał się ze swymi towarzyszami niedoli, mówiąc: "Czołem Panowie i …do zobaczenia".  

Ps. Rozmyślając nad tytułem, uznałem, że najtrafniejszy będzie fragment refrenu pieśni 5. Wileńskiej Brygady Śmierci Armii Krajowej. Brzmi on w całości następująco: "Wiernie iść będziemy twoim śladem, bo Ty jesteś z nami, z Tobą Bóg. Śmiało trwać będziemy pod kul gradem, aż wolności zagrzmi Złoty Róg". Tak śpiewali o majorze "Łupaszce" wielbiący Go fanatycznie podkomendni. Chciałbym, aby wreszcie zagrzmiał Złoty Róg…