Wilno pod stopami


Klinkier na ul. Świętojańskiej, który przetrwał do dziś, fot. wilnoteka.lt
Kiedy jestem w Wilnie, nie wiadomo który raz, gdyż dawno straciłem rachubę, przyszedł czas, gdy trochę mniej zwracam uwagę na budynki. Znam je doskonale od lat, znam ich historię, obserwuję zmiany w wyglądzie. Potrafię powiedzieć, co się w nim kiedyś znajdowało i jakie miały numery z nazwą ulicy w różnych czasach. Zacząłem spacerować po ulubionych ulicach z głową zadartą do góry lub nisko w dół. Szukam mniej mi znanych śladów z przeszłości Wilna, na które dotąd nie zwracałem uwagi. Ślady przeszłości w postaci włazów do kanalizacji z napisami: Вильнo, Wilno, Вильнюс, Vilnius znajdziemy w mieście wiele. Mnie zaintrygowała natomiast czerwonawa cegła, jaką wyłożona jest nawierzchnia kilku uliczek odchodzących od Zamkowej i Wielkiej. Postanowiłem poszukać informacji na ten temat.
Drogowiec ze mnie żaden, więc musiałem się przy okazji zagłębić nieco w zagadnienie. Sprawa poprawy jakości nawierzchni ulic wileńskich była w dwudziestoleciu międzywojennym sprawą niezwykle palącą. Każda kolejna Rada Miasta wpisywała to do swojego programu wyborczego, a Magistrat na łamach prasy co rusz był atakowany za trwające zaniedbania w tej materii. W 1932 roku rzucono pomysł, aby część ulic wyłożyć klinkierem. Kiedy o tym przeczytałem, zacząłem się domyślać, że to owa czerwonawa, ceglana nawierzchnia wykonana została z klinkieru.

Zajrzałem do czasopisma „Technik” (nr 5, z 1932 roku), gdzie przeczytałem, iż klinkier drogowy to: „materiał brukarski o prawidłowym kształcie, nieco zbliżonym do wymiaru cegły, wypalony w specjalnych piecach z glin łupków lub wielkopiecowych szlak żelaznych i miedzianych. Sama nazwa - klinkier, pochodząc z języka niemieckiego, wskazuje, że przy uderzeniu wydaje metaliczny dźwięk. Klinkier drogowy ma całkowicie zeszklony czerep, masę zwięzłą, twardą i dźwięczną o drobnoziarnistej strukturze”. Za czerwonawy kolor wileńskiej nawierzchni odpowiada więc szlaka miedziana użyta do produkcji klinkieru. Nigdy jednak nie słyszałem, aby go w Wilnie wyrabiano.

Pomysł zastosowania klinkieru na wileńskich ulicach pojawił się w 1932 roku. Niektórzy z inżynierów, członków magistrackiej Komisji Technicznej, przekonywali o zaletach tego materiału, który stosowany był już wówczas w kilku polskich miastach. Ale jedności wśród radnych nie było. Byli tacy, którzy obawiali się niskiej trwałości lub uważali, że nie będzie on dobrze harmonizował z zabytkowymi kamienicami. Ostatecznie doszło do porozumienia, aby na próbę wyłożono nowym materiałem ulicę Zamkową i Wielką. Sprawa terminu rozpoczęcia prac była pilna, gdyż do wiceprezydenta Wilna Witolda Czyża przychodziły delegacje brukarzy, aby spowodować przerwanie okresu bezpłatnych przestojów. Roboty miały się rozpocząć w lipcu.

Klinkier był towarem deficytowym i reglamentowanym. Jego produkcja w państwowej fabryce na Lubelszczyźnie nie wystarczała dla wszystkich chętnych. Zapotrzebowanie zgłoszone przez Wilno musiało zostać zatwierdzone przez Ministerstwo Przemysłu i Handlu. Przedstawiciel ministerstwa przyjechał do Wilna w czerwcu 1932 roku, aby zorientować się w planach Magistratu i omówić sprawę dostarczenia klinkieru.

Magistrat zdecydował, że nie będzie ogłaszał przetargu na wykonanie zadania brukarskiego przez firmę prywatną, lecz wykonywać je będzie we własnym zakresie. Musiano się jeszcze nauczyć ów klinkier układać. Delegacje techników z Wydziału Drogowego, którzy mieli robotami kierować, wyjeżdżały do Warszawy i Lwowa, aby dokładnie się z tym zagadnieniem zapoznać.

Był już początek sierpnia, ale klinkier zamówiony w Izbicy na Lubelszczyźnie do Wilna nie nadchodził i zaczęła się nerwowa wymiana telegramów. Ludek wileński był na ogół spokojny, ale jak już coś mu obiecano, stawał się niecierpliwy. Dziennikarz zanotował podsłuchaną podobno rymowankę: „Gdzież te klinkiery… do jasnej Riviery!?”.

W połowie miesiąca fabryka zawiadomiła, że opóźniony transport zamówionego materiału wyszedł. Zwożona ze stacji towarowej na ulicy Ponarskiej kostka składana była w stosy na Zamkowej, akurat naprzeciwko wejścia do redakcji „Słowa”. Tłumy przechodniów zatrzymywały się, aby ją z zainteresowaniem oglądać. Podnoszono cegiełki, badając wagę, skrobano paznokciami lub scyzorykiem. Zastanawiano się, jak to będzie kładzione, na płask czy na sztorc. Wilno sławne dotąd z fatalnych nawierzchni miało oto dostać coś zupełnie nowego. Trudno się więc dziwić wilnianom, że chcieli osobiście ocenić to, co niedługo będą mieli pod stopami. Sporo było głosów pesymistycznych. „Zwykła glina i jak nic zaraz w jamy pójdzie!” - mówił ten i ów. Inni wyjaśniali fachowym tonem, że to cegła i owszem, ale „wienkszym ogniem przechwycona i chiba co mocniejsza od naszej cegły”. Bowiem o cegle wiedziano w Wilnie sporo, bo cegielni było w mieście kilka. Nieotynkowana białawo-żółta cegła, użyta do budowy tylu wileńskich domów, do dzisiaj jest wyróżniającym miasto elementem. No, ale aby takie coś dawać na jezdnie? Czy to nie czasem strata pieniędzy? Nowych bruków, które co jakiś czas się zapadały, mieszkańcy mieli już dość. Malkontenci nie odpuszczali, twierdząc, że klinkier nie wytrzyma, jeśli po nich: „cienżary powiozo, ci arudżja wojenna”. Niektórzy klinkier nazwali „mydłem suszonym” lub „chałwą”, który ani chybi przywieziony został z Paryża albo Niemiec.

Wagony z klinkierem napływały przez kilka kolejnych dni, podczas gdy robotnicy zaczęli pod koniec miesiąca zrywać starą kostkę, słynne kocie łby. Ulica Zamkowa była zamknięta dla ruchu kołowego, autobusy linii 1 i 3 puszczono inną trasą. Dyrekcja Poczt w szybkim tempie kończyła kładzenie kabli telefonicznych u wylotu Zaułka Bernardyńskiego, aby tylko zdążyć przed brukarzami.

Zanim położono pierwsze metry, wybuchł skandal. Fabryka w Izbicy zobowiązała się dostarczyć 300 tysięcy cegiełek dobrej jakości, po 22 grosze za sztukę. Miały one być równe, całe i oszlifowane. Pierwsze wagony przywiozły materiał dobry i ilość wyszczerbionych była mała. Później ilość felernych zaczęła gwałtownie rosnąć. Magistrat interweniował depeszami u producenta, słusznie zarzucając złamanie warunków umowy. Wiceprezydent Czyż zażądał natychmiastowego przyjazdu przedstawiciela fabryki w Izbicy do Wilna. Zaznaczono, iż ma to być człowiek na takim stanowisku, aby po stwierdzeniu braków miał uprawnienia do wycofania nadesłanych partii. Dziennikarze natychmiast doszli do sedna sprawy. Okazało się, że klinkier był wysłany wcześniej do jednego z miast w Galicji, a gdy tam stwierdzono jego braki i odmówiono przyjęcia, fabryka posłała wagony do Wilna, aby tylko jakoś załatwić warunki terminu dostawy. Brukarze zamiast klinkier układać, zajęci zostali jego podwójnym sortowaniem, odrzucając kostki uszkodzone. Inżynier Paulewicz z Izbicy przyznał, że „pewna część kostek” (20 procent) jest zdeformowana i zakład przyjmie zwroty, ponosząc koszty transportu kolejowego i przestojów wagonów na stacji kolejowej. Najważniejsze, że była dobra wola producenta, który wstrzymał na pewien czas dalsze dostawy. Wiceprezydent był wzywany do wojewody wileńskiego Zygmunta Beczkowicza, aby udzielić dokładnych wyjaśnień. Złośliwi wynaleźli nawet nazwę „klinkieriada” dla rzekomej afery.

Po sortowaniu pozostało 100 tysięcy kostek, które można było układać. Pierwszy etap układania klinkieru na Zamkowej objął odcinek od ulicy Królewskiej do wylotu ulicy Świętojańskiej przy gmachu Poczty Głównej. Zaczęto od wysypania „szabru”, czyli rodzaju kruszywa na pierwszy podkład pod kostki. Bezrobotni, zatrudnieni przez Fundusz Pracy, wyrabiali „szaber” przez ręczne tłuczenie kamienia polnego. Była to praca bardzo ciężka, ale dla wielu z zatrudnionych jedyna możliwość zarobku. Ze względu na opóźnienie rozpoczęcia prac, zaczęły się złorzeczenia. Właściciele sklepów na Zamkowej narzekali, że „są odcięci od świata”, gdyż klienci nie mieli do nich dostępu. Brakowało cierpliwości, aby doczekać się ładnej nawierzchni.

Po warstwie „szabru”, przyszła kolej na żwir, który popołudniami był ugniatany za pomocą walca. Od pierwszego dnia, kiedy układano kostkę, robotom przyglądały się tłumy widzów. Niewprawieni brukarze, zdołali przez kilka godzin ułożyć zaledwie kilka metrów kwadratowych. Następne dni posunęły roboty szybciej, gdyż robotnicy nabierali wprawy w układaniu cegiełek. Kostki kładziono w tzw. „jedlinę”, czyli choinkę. Kiedy wyłożono kilkanaście metrów pojawił się nowy problem. Obawiano się, że posiadany walec będzie za ciężki i uszkodzi cegiełki. Zamówiono odpowiedni w Izbicy, ale ten nie nadchodził. Komisje magistrackie radziły tymczasem, jak sortować pozostałe kostki, na wypełnienie kolejnych odcinków. Ponownie do nadzorowania tej czynności przyjechał przedstawiciel producenta.

Około 20 września, klinkier był położony na odcinku od ulicy Królewskiej do Świętojańskiej. Zaczęto układać następny fragment w kierunku zaułka Szwarcowego i miał się kończyć pod Ratuszem. Prace przyspieszono, bowiem Magistrat zatrudnił więcej robotników, a z Izbicy nadszedł odpowiedni walec. Zgodnie z technologią, cała powierzchnia jezdni klinkierowej miała być zalana rzadkim asfaltem, który miał wlewać się w szpary. Wymagało to odpowiednich warunków atmosferycznych, a tymczasem popsuła się pogoda i padały deszcze. Inżynier Stanisław Wątorski, który z ramienia Magistratu nadzorował całość prac, wstrzymał je do czasu, aż się rozpogodzi. Szczeliny między kostkami, musiały być bezwzględnie suche. Czekano też na specjalny przyrząd do podgrzewania klinkieru, który zamówiono w Warszawie. Bez owej „ogrzewaczki” nie można było liczyć na prawidłowe wlewanie się asfaltu w szczeliny.

Walec wałujący kostki pracował znakomicie. Brukarze na bieżąco wymieniali cegiełki, które okazały się za luźne lub krzywe. W okolicy wylotów Zaułka Bernardyńskiego i Św. Michała ułożono w tym czasie wygodne przejścia dla pieszych. Roboty osobiście zwiedzał wojewoda, któremu Wątorski składał wyjaśnienia. Pod koniec września rozpoczęto ostatni etap. Niezależnie od „ogrzewaczki”, którą sprowadzono z Warszawy, do nagrzania całej nawierzchni klinkieru używano też urządzenia, które specjalnie do tego celu zaprojektował kierownik wileńskiej gazowni. Kiedy asfalt pokrył w całości cienką warstwą nową jezdnię, tłumaczono zaskoczonym obserwatorom, na czym polegać miał ostatni etap. Czarna warstwa asfaltu pozostawiona na wierzchu miała zostać wytarta samoczynnie podczas użytkowania jezdni. Dopiero spod niego wyłaniała się ornamentacja klinkieru, wzmocniona ciemnymi spoinami.

Roboty wykończeniowe obserwował inżynier Stanisław Suszyński z Izbicy. Klinkierni zależało, aby roboty w Wilnie się udały, gdyż zakład dbał o renomę i oczekiwano następnych zamówień. Aby mieć pewność co do trwałości materiału, Magistrat wysłał kilka kostek izbickiego klinkieru do ekspertyzy w Politechnice Warszawskiej. Wypadła ona pozytywnie. Tymczasem roboty prowadzono nawet po zmroku przy ustawionych reflektorach. Nawet wtedy gapiów było co niemiara, bowiem tak dziwnych maszyn drogowych, które pracowały przy układaniu jezdni, nikt dotąd nie widział.

Oficjalne otwarcie ulic zaplanowane było na 15 października, ale już wcześniej na gotowym odcinku ludzie przestali chodzić chodnikami. Dreptali środkiem ulicy, wykorzystując fakt, że nadal nie było ruchu kołowego. „Ziszczały się marzenia ojców i dziadów o gładkich jezdniach… Wprost się wierzyć nie chciało, że to naprawdę - u nas - w Wilnie - coś podobnego” - pisał reporter „Słowa”. Dodawał, że prócz zwykłego zainteresowania towarzyszyło tej sprawie autentyczne wzruszenie. Widok nowej nawierzchni kojarzył się niektórym z parkietem, na którym „choć tańcować”.

Klinkier ułożono do miejsca wylotu ulicy Sawicz i wtedy zabrakło materiału, aby kontynuować prace do samego Ratusza. Potrzebne było na to 50 tysięcy kostek, ale po sortowaniu pozostały tylko 22 tysiące. Zdecydowano, że plac Ratuszowy nie będzie już w tym roku wykładany. Zrobiło się chłodno i lada dzień oczekiwano opadów śniegu. Uzgodniono z Izbicą, aby więcej klinkieru nie dowoził.

Nowa gładka jezdnia klinkierowa na Zamkowej i Wielkiej została bez większego rozgłosu oddana do użytku. Pozostało już tylko obserwować, jak będzie się zachowywała w trakcie użytkowania. Ogólne wrażenie radości z wykonanej pracy zepsuł fakt, iż w okolicy zaułka Szwarcowego fragment nowej jezdni zapadł się z powodu źle wykonanych robót kablowych przez pocztę. Przysłowiowej łyżki dziegciu dodała też sprawa nadmiernej ilości asfaltu, jaki wylano na nawierzchnię. Zamiast oczekiwanego „samowytarcia”, przechodnie skarżyli się na zniszczone buty, które obklejała miękka smoła.

Jak obliczono, wyłożenie klinkieru na całym odcinku kosztowało Magistrat 130 tysięcy złotych. Nie była to kwota mała i w łonie Rady Miasta pojawił się w tym czasie luźny projekt zbudowania w Wilnie własnej klinkierni, aby uniezależnić się od potencjalnych dostawców. Niezależnie od tego poszukiwano innych, najlepszych rozwiązań dla wileńskich ulic. Sprawdzano mały fragment asfaltu, który pokrywał 40 metrów ulicy Mickiewicza przed gmachami sądów. Rozpoczęto też w tym czasie układanie jezdni z kostki betonowej, wykonanej z jego odmiany o nazwie duromit. Ofertę taką złożył Związek Cementowni Polskich i na próbę pokryto tym materiałem 40-metrowy fragment ulicy Wileńskiej, od Trockiej do cukierni Rudnickiego, obok gmachu Magistratu. Technika kładzenia była zbliżona do klinkieru, ale pod kostkę betonową wylewano zaprawę cementową i nie wypełniano spoin smołą. Podczas robót znów gromadziły się tłumy wilnian. Kierownictwo miało problem, gdyż masa gapiów przeszkadzała brukarzom w pracy.

Pod koniec roku Magistrat podjął decyzję, aby ze zgromadzonego przed Ratuszem klinkieru wyłożyć tzw. dojazdy do ulic Zamkowej i Wielkiej. „Dojazdami” były końcówki wszystkich uliczek, które łączyły się z główną osią Starego Miasta. Licząc od placu Katedralnego do placu Ratuszowego, były to: Zaułek Bernardyński, Skopówka, Zaułek Świętomichalski, Świętojańska, Łotoczek, Zaułek Szwarcowy, Sawicz oraz Szklana. Kładzenie klinkieru miało się rozpocząć wiosną 1933 roku.

Przez sześć kolejnych miesięcy robót jednak nie podjęto. Stosy kostek zalegały na ulicy Wielkiej, powodując wiele komplikacji w ruchu i budząc zdumienie odwiedzających Wilno wycieczkowiczów. W czerwcu Magistrat zmienił ubiegłoroczną decyzję i postanowił, że cegiełkami klinkierowymi wyłożony zostanie trójkątny placyk przed cerkwią Piatnicką, na którym łączyły się ulice Wielka, Łotoczek i Bakszta. Na tym klinkierowanie zakończono.

W ciągu kolejnych lat do wykładania wileńskich ulic stosowano różne materiały. Ostrobramska na odcinku od kościoła św.Teresy do Ostrej Bramy, który nazywano „kościołem pod gołym niebem”, wyłożona była przez pewien czas kostką drewnianą. Ze względu na jej uszkodzenia, w 1934 roku zadecydowano się na ponowne użycie klinkieru. Kostka miała pokryć całą przestrzeń wokół Ratusza i „wejść” w Ostrobramską do samej kaplicy. Słysząc o tym pomyśle, zaczęto interweniować. Ze względu na tysiące ludzi, którzy klękali każdego dnia przed cudownym obrazem, apelowano o pozostawienie kostki drewnianej, nawet kosztem jej częstszej wymiany.

Magistrat tymczasem eksperymentował i liczył. Wygrywała kostka granitowa, która była w ostatecznym rozrachunku tańsza niż klinkier, gdyż wyrabiano ją na miejscu, w Wilnie. Własnej klinkierni, którą planowano dwa lata wcześniej, nie udało się uruchomić z braku funduszy na tak dużą inwestycję. Kostkę drewnianą z Ostrobramskiej zdjęto, ale odcinek od bramy do kościoła wylano na gładko asfaltem.

Czerwony klinkier zastosowano ponownie w większej ilości w 1937 roku. Użyto tym razem cegiełek zwanych „gródkowskimi”, od klinkierni w miejscowości Gródków niedaleko Będzina na Śląsku. Obowiązywała już wtedy zasada, że klinkier wyłożyć można było tylko na ulicach o mniejszym natężeniu ruchu ciężkich pojazdów. Roboty rozpoczęto w połowie roku. Zamówiony klinkier w ilości 165 tysięcy cegiełek, pokrył wówczas ulice wokół kompleksu uniwersyteckiego. Pięknym jodełkowym wzorem wyłożona została Świętojańska, Uniwersytecka i Skopówka. Jesienią 1937 roku „różowy, klinkierowy dywan” otrzymał również Zaułek Bernardyński. Ze względu na wąskość uliczki, klinkier kładziono tam w poprzek, rezygnując z wzoru „jodełki”. Udało się dzięki temu wykonać właściwe nachylenia dla spływu wody deszczowej. Powszechnie zwracano wtedy uwagę, na wielką biegłość brukarzy, którzy zaułek długości 250 metrów wyłożyli w tydzień. Czerwonawa nawierzchnia połączyła wówczas dwa ważne punkty Wszechnicy Batorowej. Po klinkierze można było przejść od Wydziału Sztuki w murach pobernardyńskich na ulicy Św. Anny, do Collegium Maius przy Świętojańskiej. 

Dopiero ostatnie trzy lata przed wybuchem II wojny światowej, były dla Wilna czasem intensywnej realizacji idei „europeizacji” miasta. Władze municypalne bezskutecznie chciały ją zrealizować od 1909 roku, kiedy pierwszy raz ogłoszono taki program. Prezydentem Wilna był wtedy Michał Węsławski, pierwszy Polak na tym stanowisku od początków zaborów. Marzenia ziszczały się tak późno, gdyż wileński Magistrat nie miał wcześniej otwartej drogi do zaciągania kredytów inwestycyjnych.

Na przełomie lat 1938/1939 zaczęto narzekać na niską trwałość pierwszego izbickiego klinkieru z 1932 roku. Cegiełki na Zamkowej i Wielkiej się wyszczerbiały i dyskutowano nad sprawą wymiany klinkieru na kostkę bazaltową. Materiał źle znosił wyciąganie z pierwotnego miejsca. Ulegał uszkodzeniom i ilość cegiełek, które pozostawały w całości lub w miarę kształtnych połówkach ograniczała możliwość jego ponownego użycia. A jednak mimo upływu dziesiątków lat klinkier przetrwał. Nawet przy jego całkowitej likwidacji na Zamkowej i Wielkiej udało się nieco cegiełek odratować. Znalazł on swoje zastosowanie w wielu mniejszych i większych fragmentach dzisiejszych ulic Pilies, Didžioji oraz kilku przyległych. Pasek z klinkieru wyznacza granicę placyku przed cerkwią Piatnicką. Klinkier „gródkowski” okazał się znacznie trwalszy. Czerwoną nawierzchnię wyłożoną w jodełkę mają do dzisiaj w całości ulice: Świętojańska, Uniwersytecka i Skopówka.

W stosunku do wielu innych zabytków ponad osiemdziesięcioletnia historia wileńskiego klinkieru jest zapewne ledwie „krótkim oddechem”. Kiedy jednak interesujemy się włazami kanalizacyjnymi, o czym było na wstępie, spójrzmy łaskawym okiem również na nawierzchnie jezdni, w której owe włazy są osadzone. Ja tak zrobiłem, realizując swój prywatny program zwiedzania „Wilna pod stopami”.

Komentarze

#1 Bardzo ciekawie napisany

Bardzo ciekawie napisany artykuł przez Pana Waldemara Wołkanowskiego .Może byłaby możliwość aby redakcja umożliwiła mi kontakt mailowy z autorem - chętnie wymieniłbym się wspomnieniami.

Sposób wyświetlania komentarzy

Wybierz preferowany sposób wyświetlania odpowiedzi i kliknij "Zachowaj ustawienia", by wprowadzić zmiany.