Żegnaj, Ambasadorze Nadziei...


Jerzy Bahr żegna Wilno - Rossa, 26.02.2005, fot. wilnoteka.lt
Odszedł pierwszy Ambasador III Rzeczypospolitej na Litwie w nowym tysiącleciu. W dziejach Polski pozostanie pewnie pierwszym świadkiem katastrofy smoleńskiej. Jedynym ambasadorem RP, któremu przyszło zatroszczyć się o powrót do kraju szczątków prezydenckiej pary i 94 przedstawicieli polskiej elity politycznej, kulturalnej i wojskowej.
 
Był z nami w latach 2001-2005 – latach wielkich nadziei, wiązanych z przystąpieniem Litwy i Polski do UE. Nadziei, że "strategiczne partnerstwo" Wilna i Warszawy zacznie wreszcie nabierać realnych kształów, z poziomu dyplomacji i pięknych słów przejdzie na poziom codziennych spraw ludzi. Że po dekadzie "czekania" Polski i "dojrzewania" Litwy sprawy bilateralne, skupione na problemach mniejszości (bardziej polskiej na Wileńszczyźnie, niż litewskiej na Suwalszczyźnie) wreszcie ruszą z martwego punktu.
 
Jego niezwykła inteligencja, pogoda i dostojność w połączniu z bogatym doświadczeniem dyplomatycznym budziły uznanie i szacunek. Przyjechał do nas z Ukrainy bynajmniej nie na "zasłużony urlop". Serca Litwinów otwierał dzięki znajomości języka litewskiego (wiadomo, w tym kraju niewiele trzeba, by obcokrajowiec trafił na ołtarze), był wzorem Europejczyka. Dokładniej: Środkowoeuropejczyka, znającego cały bagaż trudnych spraw tego regionu.
 
Odjeżdżał z Wilna żegnany na Rossie przez grono wiernych przyjaciół, których tu znalazł. Chociaż nie brakowało też słów krytyki pod Jego adresem, zarówno od litewskiej, jak i polskiej społeczności. Zarzucano mu z jednej strony brak zdecydowanych działań, zbytnią wyrozumiałość i tolerancję wobec władz Litwy, wręcz litwomanię, zaś z drugiej – nadmierne zaangażowanie w "sprawy wewnętrzne" Litwy, czyli sprawy Polaków Wileńszczyzny.
 
To właśnie za jego bytności w Wilnie utrwaliła się "drabinka" polskich problemów i priorytetów, na pierwsze miejsca wysunęły się sprawy szkolnictwa, zwrotu ziemi i pisowni nazwisk. Protestował, gdy próbowano go pisać "Jurgis Baras". Nawet nie dlatego, że po litewsku jego nazwisko nie tylko brzmiało, lecz także wyglądało nie dwu- lecz jednoznacznie. Starał się uświadomić rodakom na Wileńszczyźnie, że tylko zachowanie polskiego nazwiska w oryginalnej pisowni pozwoli zapobiec wynarodowieniu młodych pokoleń Polaków na Litwie. Podobnie, jak zachowanie języka polskiego i troska o polszczyznę w domu, szkole i kościele.
 
Czy mógł zrobić coś więcej, niż żądali od niego przełożeni w Warszawie, przymykający oko na litewskie obietnice bez pokrycia? Czy mógł powstrzymać proces zamiatania pod dywan problemów rodaków na Wileńszczyźnie, składanych wówczas na ołtarzu wspólnej akcesji do zjednoczonej Europy? Na pewno nawet nie przypuszczał, że już w kilka lat po jego odjeździe relacje polsko-litewskie zajdą w tak ślepy zaułek...
 
Odszedł w swoim rodzinnym Krakowie tuż przed przybyciem tam Ojca Świętego - Franciszka, w mieście, które ukochał wcześniejszy papież, Jan Paweł Wielki - wzór w całej karierze dyplomatycznej Jerzego Bahra. Odszedł, gdy do Krakowa zjeżdżała już młodzież z całego świata, w tym też z Ukrainy, Litwy i Rosji – krajów, w których głośno mówił o potrzebie pracy z młodymi. Krajów, w których przemiany, demokratyzację i europejskość wierzył. Chciał wierzyć.
 
W archiwum Wilnoteki zachowały się nagrania z pierwszego spotkania Jerzego Bahra z przedstawicielami społeczności polskiej Wilna w piwniczce Muzeum A. Mickiewicza. Są to rozmowy o polsko-litewskim pojednaniu i refleksje przy okazji 60. rocznicy Operacji "Ostra Brama", gdy pytałem Ambasadora, czy kiedyś na tych obchodach zobaczymy także Litwinów.
 
Oddając hołd pamięci Ambasadora, przypominamy także Jego pożegnanie na Rossie, gdzie wygłosił – jak rzadko, z kartki – swój "testament" dla rodaków na Wileńszczyźnie. Wówczas jeszcze litewska orkiestra grała nad Płytą Matki i Serca Syna "Pierwszą brygadę"...
 
Zdjęcia i montaż: Zespół Wilnoteki