Zygmunt Malanowicz: Wilno to miasto kojące


Zygmunt Malanowicz, fot. wilnoteka.lt
"Mam ogromny sentyment do Wileńszczyzny. Wspominam Wilno z ogromnym wzruszeniem. Czuję się tu jak w domu, jest to ta ziemia, która jest mi najbliższa" - mówi polski aktor, reżyser i scenarzysta Zygmunt Malanowicz, znany z ról w "Nożu w wodzie" Romana Polańskiego, filmów Andrzeja Wajdy, serialu "Dom", również jako aktor Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego. Zygmunt Malanowicz urodził się w Wilnie, pierwsze lata dzieciństwa spędził w domu babci w Podbrodziu - chętnie wraca do wspomnień z tamtych lat.
Na Cmentarzu Antokolskim w Wilnie jest grób ppłk. dra Kazimierza Malanowicza (1884-1933), kierownika pracowni bakteriologicznej szpitala wojskowego na Antokolu, pracownika Zakładu Anatomopatologii Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, komendanta Szpitala Okręgowego nr 3 w Grodnie. Kazimierz Malanowicz był wujkiem ojca Zygmunta Malanowicza. Znana przedwojenna aktorka, urodzona w Wilnie Maria Malanowicz-Niedzielska (1899-1943) - ciotką aktora.

Zygmunt Malanowicz mówi, że kiedy był młody, nie przywiązywał to tego wagi, ale "kiedy człowiek jest starszy, zaczyna się zastanawiać, że jest winny uwagę tym wszystkim, którzy odeszli". 


Zygmunt Malanowicz urodził się w Wilnie 4 lutego 1938 r. Jego rodzina mieszkała przy ul. Pięknej (obecnie - P. Skorinos). W 1939 r., kiedy rozpoczęła się wojna, rodzice przenieśli się do Podbrodzia, do posiadłości babci. Najwcześniejsze wspomnienia z dzieciństwa wiążą się więc dla niego z wojną. "Wojna niesie ze sobą grozę. Pamiętam z tego okresu bombardowania, które się zdarzały nocą - rodziły one potworny lęk. Front się przesuwał, przychodzili raz Niemcy, raz - Rosjanie. Pamiętam z dzieciństwa dziwne kolory, jakie miała ta wojna, wszystko się przeplatało: były okresy spokoju, kiedy gdzieś tam trwała, ale były też takie, kiedy pulsowała groźnie, aktywnie. Najgorsze są momenty, kiedy działa przestają strzelać - w tej ciszy rodzi się lęk, co jeszcze ta wojna przyniesie. Dość boleśnie pamiętam też okres głodu" - wspomina. 

Dzieciństwo rządzi się jednak własnymi prawami. Pierwsze lata dzieciństwa spędzonego w Podbrodziu kojarzą się więc z poznawaniem otaczającego świata, pięknem podbrodzkich lasów, przejrzystością Żejmiany. "Byłem ciekawym świata dzieckiem, wręcz zachłannie poznawałem przyrodę, która na Wileńszczyźnie była bujna. Powiedzieć o tamtejszych lasach: las - to za mało, do dziś kojarzy mi się, że to był potężny bór. To mnie urzekało. Babcia miała ogromny ogród. Pamiętam plantację słoneczników - kiedyś nawet zabłądziłem w tym gąszczu, mama musiała mnie stamtąd wyprowadzić" - miłość do przyrody, która zrodziła się w podbrodzkim dzieciństwie, została mu na całe życie. 

Jak mówi, do Wilna przyjeżdża jak do miasta rodzinnego, gdzie w jakiś szczególny sposób czuje atmosferę jak z dzieciństwa, gdzie powracają wspomnienia. "Wilno to jest takie miasto kojące, które niesie ze sobą jakiś spokój. Nie ma tego pędu dziwacznego, tak jak w Warszawie, gdzie trwa ustawiczna gonitwa za czymś - trudno mi określić, za czym. Postanowiłem sobie, że jeśli Bóg pozwoli mi jeszcze trochę pożyć, to muszę jeszcze parę razy odwiedzić Wilno. Chciałbym pojechać do Podbrodzia, zobaczyć, jak tam jest, bo dom babci zapewne nie zachował się..." - mówi Zygmunt Malanowicz 


Rodzice Zygmunta Malanowicza rozstali się, kiedy był jeszcze dzieckiem. Ojca, który należał do AK, po raz ostatni widział jeszcze w Podbrodziu, kiedy na krótko przyszedł do domu. O matce, która pochodziła z zamożnej rodziny, przed wojną brylowała na balach, a w wojennej zawierusze samotnie musiała zadbać o trójkę dzieci, aktor mówi z ogromną miłością i szacunkiem: "To była heroiczna kobieta". 


Film pojawił się w życiu Zygmunta Malanowicza jeszcze w Podbrodziu - do miasteczka przyjeżdżało kino objazdowe. Potem, już w Olsztynie, zaczęła kiełkować w nim myśl o zawodzie aktora: oglądając filmy, myślał, że też by tak chciał. Następnie zaś zrodziło się zainteresowanie teatrem. 


Jeszcze będąc studentem Wydziału Aktorskiego łódzkiej Filmówki, Zygmunt Malanowicz zaliczył swój filmowy debiut: zagrał w filmie "Nóż w wodzie" (1962) w reżyserii Romana Polańskiego. Film cieszył się ogromnym zainteresowaniem widzów, został nominowany do Oscara. 23-letni aktor został okrzyknięty odkryciem roku i... przez kolejnych siedem lat nie dostał żadnej roli w filmie. "Reżyserzy bali się mnie angażować. Gomułka, który wtedy rządził państwem, wściekły rzucał popielniczką w ekran, bo to nie jest sztuka, którą może się karmić jego naród. Dopiero Andrzej Wajda zaangażował mnie. I wtedy poszło" - Zygmunt Malanowicz przyznaje, że pierwszy film przyniósł zarówno pozytywne, jak i negatywne doświadczenia. U Wajdy Zygmunt Malanowicz zagrał w kilku filmach: "Polowaniu na muchy" (1969) i "Krajobrazie po bitwie" (1970), prywatnie - przyjaźnili się.

Zygmunt Malanowicz zagrał też w kilku filmach Bohdana Poręby, m.in. w "Hubalu" (1973) i "Jarosławie Dąbrowskim" (1975). Bohdan Poręba również pochodził z Wilna, urodził się w 1934 r. w rodzinie oficera Legionów, Wojska Polskiego i AK, w 1945 r. przeniósł się z rodzicami do Bydgoszczy. Z Wilna i Wileńszczyzny wywodziło się zresztą spore grono ówczesnych polskich twórców filmowych, którzy przyczynili się do budowania kinematografii polskiej. Malanowicz przyznaje, że była pomiędzy nimi "solidarność wileńska".


Współpraca z Bohdanem Porębą - po transformacji ustrojowej w latach 90. nielubianym przez środowisko filmowe, uważanym za fanatyka, antysemitę, piewcę narodowego komunizmu, powiązanego z PRL-owską władzą - miała wpływ również na karierę Zygmunta Malanowicza - nie otrzymywał ciekawych propozycji. Zaczął wówczas realizować własne filmy, ale nie w Polsce, lecz na Białorusi. Powstały tam trzy jego filmy, m.in. "Szlachetna krew". Zaczął też więcej grać w teatrze. Od ponad 15 lat jest aktorem Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego

"Teatr jest podstawą w naszym zawodzie, jest to jedyne miejsce, gdzie się żyje, bo film jest zajęciem doraźnym. Kiedy Warlikowski zaproponował mi pracę, przyjąłem i pracujemy tak już razem ponad 15 lat. Ci, którzy chcieli wyrządzić mi krzywdę, nie angażując do filmu, niewiele zdziałali, bo mój zawód na tym nie ucierpiał - miałem teatr. Nasz zespół jest postrzegany jako silny, zintegrowany, zdyscyplinowany, na tym polega nasza siła" - mówi o pracy w Nowym Teatrze. 

Zygmunt Malanowicz ubolewa, że we współczesnym polskim filmie Wilno nie istnieje, nie ma już też zbyt wielu twórców o wileńskim rodowodzie, trudno byłoby więc im przebić się z jakimś "wileńskim" tematem. "Nasza kinematografia cały czas jest zapatrzona na kino amerykańskie i to jest o tyle groźne, że dochodzi do kopiowania, że filmy są robione pod sztancę amerykańską. Przedstawiciele słynnej polskiej szkoły, której przedstawicielami byli Munk, Polański, Wajda, Has, Kawalerowicz, robili filmy, bo im się paliło w głowach od tematów, chcieli powiedzieć coś o sobie, o życiu, o ludziach, nie myśleli, że ma to wyglądać tak jak w amerykańskich filmach. Dlatego był to okres wybitnych dzieł filmowych, które obiegły cały świat" - Zygmunt Malanowicz zaznacza jednak, że wśród współczesnych twórców też są świetni reżyserzy, którzy "myślą inaczej, po filmowemu, po swojemu", wymienia choćby Wojciecha Smarzowskiego czy Agnieszkę Smoczyńską

Jak mówi, ani w teatrze, ani w filmie nigdy nie miał marzeń o konkretnej roli. "Role przychodziły same. Interesowało mnie po prostu, co można ciekawego powiedzieć o ludziach."


Zdjęcia: Jan Wierbiel
Montaż: Aleksandra Konina