Alicja w Krainie Rossy. O zmartwychwstaniu cmentarza
Walenty Wojniłło, 1 listopada 2015, 11:18
Młode pokolenie wilnian już nie kojarzy Jej z księgarnią "Przyjaźń", gdzie przez wiele lat była niezwykłą promotorką nowości wydawniczych, docierających do ZSRR z PRL, ani z polską szkołą, gdzie zaczynała swą zawodową karierę. Alicja Klimaszewska - dla wielu po prostu Pani Alicja od Rossy - w powszechnej świadomości Polaków na Litwie (a chyba już nie tylko Polaków) jest honorowym kustoszem najstarszej, a jednocześnie najbardziej zniszczonej, przez co też "klimatycznej", wileńskiej nekropolii. Strażniczka Dziedzictwa Rzeczypospolitej, Custos Monumentorum Rei Publice - taki tytuł nadał Jej w tym roku Marszałek Senatu RP, przedtem Komitet Opieki nad Starą Rossą, którym kieruje, otrzymał prestiżową Nagrodę im. A. Gieysztora w uznaniu za 25 lat społecznej pracy na rzecz Rossy. Za wysiłek, który być może nie rzuca na kolana turystów z Polski, wpadających na kilka godzin do Mauzoleum Marszałka, lecz wielu wilnian, od lat bywających na Rossie, mówi wręcz o cudownym zmartwychwstaniu tego cmentarza w ostatnich latach i nie chodzi tu tylko o wydobycie spod ziemi zapomnianych nagrobków: to Miasto Umarłych powraca do życia, nie tylko w Zaduszki. Trudno też inaczej niż w kategorii cudu rozpatrywać niezwykłe poruszenie polskiej społeczności właśnie ideą ratowania Rossy - całokształt akcji na rzecz tego cmentarza (szkolnych, społecznych, prywatnych, itp.) można dziś bez przesady nazwać największym, najbardziej masowym czynem społecznym wileńskich Polaków.
Po rozpadzie ZSRR już nie było takich pomysłów, jak budowa autostrady przez środek cmentarza, ale też nikogo z rządzących ta Rossa nadal nie obchodziła. Kontynuowano tradycję LSRR, kiedy to komuniści przenieśli litewski panteon na Antokol, tam też spoczęli obrońcy niepodległości z 1991 r., toteż Rossę pozostawiono pasjonatom historii, miłośnikom Basanavičiusa i Vileišisów oraz nielegalnym zbieraczom metali. Komu by przyszła do głowy jakaś renowacja tego lamusa kamienno-betonowych ruin, gdy świeżo odzyskana niepodległość stawiała przed młodą Litwą tyle wyzwań?
W takich właśnie warunkach grono pasjonatów uwierzyło i poszło za wołaniem innego pasjonata. Postać i działalność Jerzego Waldorffa natchnęła do działania wilnian, którzy nie mogli się pogodzić z tym, że Rossa po cichu jest już skazana. Skazana świadomą bezczynnością władz i bezradną obojętnością większości wilnian. Także Polaków, wśród których tylko nieliczni mieli na Rossie kogoś bliskiego - tych wiatr historii wymiótł miotłą komunizmu, a współcześni wilnianie na Zaduszki odwiedzali zwykle cmentarze, rozsiane po całej Wileńszczyźnie. Z tej pierwszej czwórki, która za przykładem Waldorffa ruszyła na odsiecz Rossie do dziś trwa na posterunku właśnie Alicja Klimaszewska. Ktoś tam na górze zabrał już do siebie śp. Olgierda Korzenieckiego (jeden z ostatnich, który na tejże Rossie spoczął), Jerzego Surwiłłę, a całkiem niedawno - także Halinę Jotkiałło... Do Komitetu Opieki nad Starą Rossą dołączyli nowi, ale Pani Alicja pozostaje tym dobrym duchem i głównym koordynatorem wszystkiego, co wokół Rossy się dzieje, a dzieje się coraz więcej!
Z początku jednak szło jak po grudzie. O ile jeszcze w pierwszej połowie lat 90. kwesty na Powązkach były bardzo owocne, bo to III RP akurat przypomniała sobie o Kresach po peerelowskiej amnezji i Wilno było "na fali", a żyło też jeszcze wielu wilniuków, dla których (a dokładniej - ich portfeli) hasło "Rossa" brzmiało jak "Sezamie, otwórz się!". Zebrane środki pozwoliły na remont nie tylko poszczególnych nagrobków, ale całych kaplic. Ironią losu jednak wykonanie ówczesnych "restauratorów", a i stosowane wówczas materiały pozostawiały wiele do życzenia, toteż dziś po niektórych ówczesnych pracach pozostał tylko ślad. O kweście wśród mieszkańców Wileńszczyzny Komitet nawet nie myślał - wielu z nich nie miało grosza nawet na odnowienie rodzinnych nagrobków, któż by dawał na jakąś Rossę...
Wtedy Pani Alicja i członkowie Komitetu postanowili bardziej zaangażować młodzież. Niektóre polskie szkoły już od dawna pomagały w sprzątaniu wileńskich nekropolii, porosłych zwykle chaszczami lub tonących na Zaduszki w starych liściach. Starą Rossę podzielono na kwartały, wkrótce każdy dostał swego "zaduszkowego dozorcę". Coraz aktywniej do ratowania cmentarza zaczęli angażować się harcerze ZHPnL, którzy nie tylko pomagali w sprzątaniu, ale też stanęli na Rossie z puszkami w dniach, gdy bywa tu najwięcej ludzi. Potem doszła akcja "Światełko dla Rossy", gdy wszyscy ofiarowali znicze, które na Zaduszki harcerze i młodzież wileńska rozstawiają na zapomnianych mogiłach. Przed rokiem dołączyło Polskie Stowarzyszenie Medyczne, które zaprosiło mieszkańców różnych zakątków Wileńszczyzny do zbierania datków na odnowienie Rossy. Wreszcie pojawiły się prywatne inicjatywy renowacji tego lub innego nagrobka osób czasem absolutnie nieznanych.
Rosnące zaangażowanie społeczne nie mogło ujść uwadze polityków. Radni AWPL w stołecznym samorządzie wymusili na władzach miasta opracowanie planu renowacji cmentarza, a posłowie, na czele z wicemarszałkiem Jarosławem Narkiewiczem, walczą o większą empatię i realną pomoc dla Rossy (tej symbolcznej raczej już nie brakuje) na forum litewskiego Sejmu.
Wszystkie te działania razem sprawiły, że na Rossie ostatnio wreszcie coś drgnęło - cmentarz zaczyna tętnić życiem nie tylko na Zaduszki, gdy rozbłyska feerią tysiąca świec i chociaż wciąż straszy anonimowymi kikutami nagrobków, nie jest już niemym wyrzutem sumienia kilku pokoleń wilnian, którzy mieli odejść razem z "ich polskim Wilnem". Czy po kolejnych 25 latach stanie się obiektem dumy i pomnikiem społecznego zaangażowania i solidarności wileńskich Polaków oraz rodaków z całego świata, jak też Litwinów i innych wilnian XXI wieku?
Chce się w to wierzyć. A gdyby tak ktoś tam na górze na kolejne 25 lat pozostawił na straży Rossy Panią Alicję i dał jej jeszcze więcej wiernych pomocników...
Komentarze
#1 Witam, od kilku lat biorę