Gdzie Tatarzy, gdzie Krym... (1) dr h.c. Mustafa Dżemilew w Wilnie
Walenty Wojniłło, 15 kwietnia 2016, 14:58
Zrobiło się o nim głośno przed dwoma laty, gdy otrzymał pierwszą, ustanowioną właśnie Nagrodę "Solidarności". Teraz Litwa uhonorowała go doktoratem honoris causa Uniwersytetu im. M. Romera w Wilnie. W środowiskach, zajmujących się postsowieckim Wschodem i wśród samych Tatarów krymskich od lat jest uważany za jednego z głównych przywódców tego narodu i niekwestionowany autorytet, zarówno polityczny, jak i moralny. Legendy, którą został otoczony jeszcze w czasach ZSRR nie podważyła nawet jego późniejsza działalność polityczna w wolnej już Ukrainie. Przez lata przewodził Medżlisowi - swoistej radzie narodowej, sejmowi tatarskiemu, który na Krymie nabrał wymiaru lokalnego samorządu. Podczas otwarcia poświęconej mu wystawy w Sejmie Litwy skromnie stał w tłumie gości i delegatów Światowego Kongresu Tatarów Krymskich. Niewielki człowiek o wielkim sercu, które od zawsze jest ze swoim narodem i Ojczyzną, a ta ponownie przeżywa trudne chwile.
Aktualna sytuacja na Krymie pozwala sądzić, że Tatarzy stali się największą ofiarą rosyjskiej aneksji i obecnie znajdują się w najtrudniejszej sytuacji pod każdym względem. Właściwie dopiero po rozpadzie ZSRR powrócili do swojej Ojczyzny, skąd w 1944 r. zostali wysiedleni przez Stalina do Uzbekistanu jako "wrogowie ludu" (za kolaborację z hitlerowcami, którzy bardzo aktywnie próbowali pozyskać Tatarów do współpracy i antykomunistycznej koalicji, jednak daleko tam było do sympatii, jaką darzono III Rzeszę np. w krajach bałtyckich). Ich repatriacja miała jednak charakter spontaniczny, nigdy nie była wspierana przez Ukrainę, nie mogli nawet powrócić na swoje ziemie w południowej części półwyspu, gdzie mieszkali już Rosjanie i Ukraińcy, którzy od lat 50. XX w. chętnie przesiedlali się do najsłynniejszego kurortu ZSRR.
Przez 25 lat niepodległej Ukrainy Tatarzy wciąż musieli walczyć o swoje prawa w historycznej ojczyźnie, pozostając w opozycji zarówno do władz ukraińskich w Kijowie, jak i zdominowanych przez Rosjan władz lokalnych w Symferopolu. Na pomoc mogli liczyć co najwyżej ze strony Turcji, gdzie do dziś mieszka największa część ich narodu (nawet ok. 4-5 milionów, podczas gdy na Krymie - ok. 300 tys...), który od 1783 r., czyli od czasu pierwszej aneksji przez Rosję Chanatu Krymskiego (lenna Wysokiej Porty, czyli Imperium Osmanów) wciąż był rugowany ze swoich ziem i najczęściej uchodził właśnie "za morze", stąd liczne społeczności tatarskie także np. w Bułgarii i Rumunii (przez wieki także lenna tureckiego sułtana).
Rosja, naznaczona kompleksem tatarsko-mongolskiego jarzma w Średniowieczu, nie uznaje odrębności historycznej Tatarów krymskich i kazańskich i często próbuje autonomiczny Tatarstan w składzie Federacji Rosyjskiej stawiać za wzór mieszkańcom półwyspu, gdzie także następuje rozłam w społeczności tatarskiej - część Tatarów uważa, że dość już ich naród wycierpiał w XX w., by ponownie paść ofiarą kolejnego konfliktu (tym razem rosyjsko-ukraińskiego), że najważniejsza jest odbudowa życiowej tkanki narodu na Krymie, jego tradycji, języka, szkolnictwa - bez względu na to, pod jaką władzą centralną, Moskwy czy Kijowa. Zwolennicy opcji proukraińskiej, której przewodzi też Mustafa Dżemilew, nie mają łatwo, bo nawet we władzach Ukrainy wciąż spotykają się z apatią i brakiem wiary w odzyskanie Krymu. Na pytanie: czy Ukraińcy będą umierać za Krym, Tatarzy już dostali jedną odpowiedź w 2014 r., a jednak nie tracą wiary i nadzieji. Tymczasem nowa administracja półwyspu nawiązuje do "chlubnych" tradycji kremlowskiego panowania i zarządzania.
Optymizmem Tatarów nie napawa jednak sytauacja polityczna w Kijowie i w Europie. O ile niestabilność rządów ukraińskich wciąż jeszcze jest traktowana jako "choroba wieku dziecięcego" młodej nad Dnieprem demokracji, o tyle muzułmańscy uchodźcy w Europie i napięte relacje z Turcją raczej zabierają im nadzieję na to, że sprawy Krymskich Tatarów znajdą w Unii Europejskiej szerokie zrozumienie i poparcie. Na pewno trudno będzie przekonać europejskich polityków do idei tatarskiego Krymu jako wschodniego "przedmurza Europy", tym bardziej, że Tatarzy we własnej ojczyźnie stanowią mniejszość rzędu 12-13 procent. Być może powrót do idei eurointegracji Turcji, który też wygląda coraz mniej realnie, mógłby przywrócić Tatarów na orbitę zainteresowań europejskich, jednak dziś to oni muszą przekonywać do siebie nawet Kijów, który przez ponad dwie dekady podejrzewał ich o konszachty ze Stambułem i muzułmańskimi terrorystami...
Dziś wśród Tatarów czasem można usłyszeć o jeszcze jednym "pomyśle na Krym" - niezależnej republice. Brzmi to nieco jak "political fiction", jednak pojawiają się głosy, że nawet przyparta do muru Moskwa szybciej uzna jakąś Republikę Krym (jak np. quasi-niezależną Abchazję), niż zgodzi się na jej powrót w skład Ukrainy na prawach autonomii, jak tego chcą Tatarzy. Zresztą w latach 1917-1918 istniała nawet powołana przez Tatarów Krymska Republika Ludowa, na czele której stał nasz, litewski Tatar - Maciej Sulejman Sulkiewicz z zaścianka Kiemiejsze pod Lidą, rozstrzelany przez bolszewików w 1920 r. Zdaniem Dżemilewa jednak jest to tylko piękne wspomnienie, ewentualnie marzenie - jedynym ratunkiem i słusznym kierunkiem dążeń dla krymskich Tatarów pozostaje deokupacja i autonomiczna republika w składzie demokratycznej, europejskiej Ukrainy...
Komentarze
#1 Czy warto dla garstki Tatarów
Czy warto dla garstki Tatarów narażać się Rosji,przecież mają tam autonomię ?A może chcą niepodległości czy wejścia w skład Turcji ? Zapewniam was romantyków,że na to nie pozwoli Rosja,która o ten Krym prowadziła z Turcą bodajże dziesięć wojen,a tej ostatniej pomagały W.Brytania i Francja.Tak więc teraz Rosjanie mają się zrzec tych terenów i opuścić to strategicznie ważne dla nich terytorium ?Między bajki włożyć.