J. Czubiński: Na marginesie wypowiedzi
Walenty Wojniłło, 25 listopada 2013, 14:26
Spory rezonans w Polsce i na Litwie (szczególnie w środowisku polskim) wzbudziły ostatnio słowa Ambasadora RP na Litwie Jarosława Czubińskiego, które padły po spotkaniu z przewodniczącą Sejmu Litwy Loretą Graužinienė. Dotyczyły nowej Ustawy o mniejszościach narodowych, z którą Polacy na Litwie wiążą duże nadzieje. Wypowiedź ambasadora, zacytowaną przez litewską agencję BNS, można było różnie interpretować, toteż postanowiliśmy zasięgnąć informacji "u źródeł", czy naprawdę Polska "się dystansuje" od tej ustawy, traktując ją wyłącznie jako sprawę wewnętrzną Litwy i jej obywateli.
Z ust ambasadora dwukrotnie pada określenie "obywatele litewscy polskiego pochodzenia"... Przed 20 laty także Jan Paweł II, podczas pamiętnego spotkania z rodakami, użył podobnego sformułowania, po czym w sercach litewskich Polaków aż zawrzało, bo nie czuli się "Litwinami polskiego pochodzenia"... W kontekście regularnie narzucanej (do dziś) przez niektórych litewskich działaczy i naukowców tezy, że Polacy na Litwie to spolonizowani Litwini, więc trzeba ich "relituanizować", poczuli się urażeni. Minęło zaledwie 20 lat i dziś mamy już całkiem sporą i dość szybko się powiększającą grupę Litwinów polskiego pochodzenia, którzy najczęściej jednak nie są z tego dumni i wolą się do niego nie przyznawać, bo owo pochodzenie w pewnych środowiskach wciąż jest "kłopotliwe", a nawet może zaszkodzić karierze.
A już z pewnością nie przedstawiciele tej grupy zabiegają o nową ustawę o mniejszościach, na której zależy Polakom - wileńskim, litewskim, na Litwie - tu już każdy ma inne preferencje określenia precyzującego specyfikę i unikalność tej historycznie ukształtowanej grupy narodowo-kulturowej, charakterystycznej dla Litwy (choć przetrwała głównie na Wileńszczyźnie) i różniącej się (co prawda niewiele) na przykład od grupy Polaków, którzy przybyli na Litwę z Polski w ciągu ostatnich 20-30 lat. Litewscy Polacy są oczywiście (w większości) lojalnymi obywatelami Litwy, czego ciągle dowodzą. Gdyby jednak poszperać w ich pochodzeniu, to mozaika, owszem, byłaby nielicha, jak przystało na dziedzictwo Wielkiego Księstwa Litewskiego. Wielu jest istotnie "polskiego pochodzenia"... Prawo międzynarodowe jednak nie uwzględnia tych wileńskich subtelności.
Na zakończenie rozmowy Ambasador Nadzwyczajny i Pełnomocny Rzeczypospolitej Polskiej w Republice Litewskiej Jarosław Czubiński raz jeszcze zapewnił, że nie ma mowy o zmianie zasadniczej polityki rządu polskiego wobec Litwy i Polaków na Litwie. Tylko jak długo jeszcze dopominanie się na spotkaniach z litewskimi politykami o "więcej empatii" dla rodaków pozostanie cichym wołaniem na puszczy?
Zdjęcia i montaż: Jan Wierbiel
Komentarze
#1 wiadomo, że na lt empatię nie
wiadomo, że na lt empatię nie ma co liczyć.
Narasta antypolonizm.
Dosyć infantylne tłumaczenia ambasadora.Przykro, wstyd, tu trzeba reakcji w stylu Orbana , a nie Widackiego .
Przykro , ale polski ambasador absolutnie nie czuje problemu
.Inne wychowanie ?,
inne pojmowanie świata ?.
To nie ,,nasz,, ambasador ? - Przykro...
STRAJK, STRAJK, STRAJK.
ps.
,,Polacy owacją przywitali słowa premiera Donalda Tuska o tym, że „r e l a c j e m i ę d z y P o l s k ą a L i t w ą b ę d ą t a k d o b r e , j a k d o b r e s ą r e l a c j e p a ń s t w a l i t e w s k i e g o z p o l s k ą m n i e j s z o ś c i ą”.,, - http://kurierwilenski.lt/2011/09/05/tusk-na-litwie-%E2%80%94-polskie-szk...
„r e l a c j e m i ę d z y P o l s k ą a L i t w ą b ę d ą t a k d o b r e , j a k d o b r e s ą r e l a c j e p a ń s t w a l i t e w s k i e g o z p o l s k ą m n i e j s z o ś c i ą” - ZNOWU ZDRADZENI ?....
#2 Tak. Znowu zdradzeni
Tak. Znowu zdradzeni
#3 forum.gp24.pl "Kaszubi to
forum.gp24.pl
"Kaszubi to Polacy w 100%! Ma ktoś jakieś wątpliwości? Może nazwijmy Mazowszan, Wielkopolan, mieszkańców Podlasia itd. innymi narodami i podzielmy Polskę na kawałki? Chcecie tego? Już raz Polacy to przerabiali po 1138 r. i nie przyniosło to niczego dobrego! To, że jakaś fanatyczna, podżegnięta przez UE i Niemców część Kaszubów i Ślązaków uważa sie za odrębny naród jest moim zdaniem błędem, głupotą i sztucznie wywołaną nagonką na Polaków."
Wersja litewska:
"Polacy na Litwie to Litwini w 100%! Ma ktoś jakieś wątpliwości? Może nazwijmy Aukštaičius, Dzūkus, mieszkańców Aukštaitijos itd. innymi narodami i podzielmy Litwę na kawałki? Chcecie tego? Już raz Litwini to kiedys przerabiali i nie przyniosło to niczego dobrego! To, że jakaś fanatyczna, podżegnięta przez Polakow (w Polsce) część litewskich Polakow uważa sie za odrębny naród jest moim zdaniem błędem, głupotą i sztucznie wywołaną nagonką na Litwinow."
#4 Prawo międzynarodowe jednak
Prawo międzynarodowe jednak nie uwzględnia tych wileńskich subtelności. NATOMIAST TRADYCJA EROPEJSKA UWZGLEDNIA.
PYTANIE: CZY AMBASADOR ZAPOMINA O TRADYCJACH ZASLANIAJAC SIE PRAWEM?
WIEC SKORO MOWA O EMPATII , TO TROCHE BY JEJ WIECEJ UDZIELONO DLA obywatelI litewskich polskiego pochodzenia KTORZY ZMAGAJA SIE Z TRUDNOSCIAMI DNIA CODZIENNEGO I ZA BRAKIEM WSPARCIA NAWET TEGO NAJPROSTRZEGO "DOBRYM SLOWEM" SA BEZRADNI I PATRZA JAK TO CO BYLO PRZEKAZYWANE Z POKOLEN ZOSTAJE ZDRATOWANE I ZDEPTANE PRZEZ TYCH KTORZY NIE WIEDZA ZE "TWOJ BOL W MOIM SERCU"-TO I JEST TAK SZEROKO ROZUMANE SLOWO EMPATIA PRZEZ WILENSKCH POLAKOW.
#5 Po polsku należy mówić
Po polsku należy mówić WSPÓŁCZUCIE a nie empatia .
#6 nie ma co tu komentowac czy
nie ma co tu komentowac czy wyjasniac.
belkot pana amabsadora i tyle.
jakby chcial powiedziec inaczej to co juz powiedzial to by tak powiedzial.... wypowiedzi az nadto dobrze oddaja wlasnie stosunek Polski do obywateli litewskich polskiego pochodzenia i jej problemow.
ambasador w Minsku i Rosji nabral okreslonych przyzwyczajen co do wypowiadania sie...
Po co wiec Wilnoteka sie dopytuje???
#7 Żenada i wstyd. Panie
Żenada i wstyd. Panie Czabański proszę się podać do dymisji. Pan nie rozumie po co pan tam jest.
#8 Pan Ambasador RP robi
Pan Ambasador RP robi wrażenie radośnie zadowolonego z tego co zastał na Litwie i rozkłada akcenty swoich wypowiedzi w tonacji propagandy sukcesu.Nasuwa się tu niedobra analogia do byłego Ambasadora RP Widackiego, którego stronniczość w rozstrzyganiu sporów nie na niekorzyść Polaków była rażąca.To on zostawił nie realizowaną umowę Polska-Litwa z 1994.I to on został za to doceniony stanowiskiem konsula honorowego Litwy w Polsce. Z wypowiedzi nowego Ambasadora RP nie można zauważyć intencji wyegzekwowania zaległych przyżeczeń strony litewskiej co napawa poważną obawą i rodzi wątpliwości już na początku sprawowania obowiązków Ambasadora.
#9 Oto
Oto komentarz:
http://www.kresy.pl/wydarzenia,polacy?zobacz/ambasador-polski-o-polskiej...
Skandaliczne słowa polskiego ambasadora
Ambasador Rzeczypospolitej Polskiej na Litwie Jarosław Czubiński dziś, po spotkaniu z przewodniczącą Sejmu Litwy Loretą Graužinienė, odnosząc się do sytuacji polskiej mniejszości na Litwie, powiedział, że kwestia praw i obowiązków mniejszości narodowej jest sprawą wewnętrzną państwa litewskiego.
"W ostatnim czasie polscy politycy podkreślają, że to (sytuacja polskiej mniejszości na Litwie - przyp.red.) jest wewnętrzną sprawą Litwy, to znaczy, że rozwiązania w tej kwestii są wyłączną domeną Litwy" - powiedział w środę ambasador Polski na Litwie Jarosław Czubiński.
"Uważamy, że ta kwestia jest w kompetencji Republiki Litewskiej, a nie Polski. Nie możemy się wtrącać w sprawy innego państwa i decydować o kwestiach, które nie leżą w kompetencji Polski" - dodał J. Czubiński.Ambasador Polski na Litwie poinformował, że przewodnicząca Sejmu Litwy Loreta Graužinienė przedstawiła mu przebieg prac nad projektem Ustawy o mniejszościach narodowych.
Powiedział też, że brak Ustawy o mniejszościach narodowych jest niedużym problemem dla mieszkających na Litwie Polaków. "Wiemy, że na Litwie brakuje ustaw regulujących sytuację mniejszości narodowej. Możemy zrozumieć ich chęci. Z jednej strony to, że na Litwie brak działającej Ustawy o mniejszościach narodowych może być dla tych osób (Polaków na Litwie - przyp.red.) niedużym problemem. Z drugiej jednak strony istnieje prawo międzynarodowe" - powiedział J. Czubiński.
#10 Tak bojowo zapowiadał się
Tak bojowo zapowiadał się przed objęciem tak ważnym dla nas Polaków Wilenszczyzny stanowisku, a tutaj proszę bardzo na pierwszym marnym egzaminie na dojżałości ...pszyk..? A tym bardziej w naszych oczach i w opinii samych litwinów. Możliwie że nie znam się na polityce i niezasłużenie namawiam na ambasadora,ale moim zdaniem dyplomata mósiałby swoją wypowiedż wyłożyć bardziej dostojnie wobec nas Wilniuków i wobec Najjaśniejszej Rzeczpospolitej,którą reprezentuje. A tak na narginesie patrząc na takich polityków jak Buzek, Kwaśniewski,Widacki itp.w myślach zadaję sobie pytanie--czyje państwo oni reprezyntują i w czyim interesie działają?
#11 Oto wspomagająca wykładnia
#12 Oto tłumaczenie niektórych
#13 Szanowny Panie Ambasadorze
Szanowny Panie Ambasadorze Czubiński apelujemy niech Pan koniecznie i jak najszybciej zmieni swoje różowe okulary do oglądu polityki Polski wobec Litwy.
#14 Kiedy i dzięki komu Wilno
Kiedy i dzięki komu Wilno stało się "zawsze litewskie"?
Topos „okupowanego” przez Polskę Wilna zogniskował wokół siebie i wręcz wytworzył narodowość litewską w dzisiejszym jej znaczeniu i postaci. W okresie międzywojennym przynależność miasta do Rzeczypospolitej paradoksalnie skonsolidowała młody XIX-wieczny naród wokół myśli państwowej, która wygenerowała w umysłach obywateli niemal nową rzeczywistość odnoszącą się do miasta.
Oficjalna propaganda państwowa, która trafiała na niezwykle podatny grunt i której tezy były podzielane przez wszystkie stronnictwa i siły polityczne, stawiała sprawę bezkompromisowo – Wilno i bardzo szeroko rozumiana Wileńszczyzna (a więc również tereny leżące dziś w granicach Białorusi i Polski) to tereny należące do Republiki Litewskiej okupowane przez Polskę. W litewskiej konstytucji Wilno stanowiło stolicę państwa i zapis ten pozostał niezmieniony nawet po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych z Polską po marcowym ultimatum z 1938 roku, które ze strony polskiej nie zawierało żądania zmiany odpowiedniego artykułu ustawy zasadniczej. Co więcej, paszporty wydawane litewskim obywatelom były ważne – jak głosiły dokumenty – na wszystkie kraje świata z wyłączeniem Polski. Dość nietypową konstrukcją była wobec tego niemożność odwiedzenia przez litewskich obywateli Wilna, które dla Litwinów nie znajdowało się wszakże pod legalną władzą polską. Prawdopodobnie dzięki temu możliwe było wykreowanie obrazu Wilna jako cierpiącego miasta pod okupacją. Nikt bowiem nie był w stanie prawdziwości tej narracji zweryfikować. Polska „okupacja” paradoksalnie więc przysłużyła się samym Litwinom.
Prawną podstawą uznawania Wilna za miasto litewskie był de facto jedynie traktat litewsko-rosyjski z 1920 roku, w którym bolszewicka Rosja uznawała zwierzchność Republiki Litewskiej na danym obszarze – w jego skład wchodziła również Suwalszczyzna, Ziemia Lidzka i Grodzieńszczyzna. Ponadto, ważkim argumentem za nieprawomocnością władzy polskiej nad Wilnem było zaaranżowane na bunt wystąpienie generała Żeligowskiego i jego Dywizji Litewsko-Białoruskiej. Jakkolwiek jednak byłoby to oburzające dla współczesnych Litwinów oraz dla zwolenników upozorowanych na doskonałe stosunków polsko-litewskich, to tezy o ”podstępie” generała nie bronią się w świetle faktów.
Po pierwsze, Dywizja Litewsko-Białoruska nie przekroczyła wyznaczonej linii zawieszenia broni, a przekroczyła ją na północ od tejże. Nie złamano więc żadnego porozumienia dotyczącego nieprzekraczania linii rozgraniczenia wojsk.
Po drugie, żołnierze Żeligowskiego wracali z frontu wojny polsko-bolszewickiej do domu. Tym domem było Wilno i Wileńszczyzna. Przekazanie Wilna Litwinom przez bolszewików było więc klasyczną intrygą obliczoną na osłabienie odradzającej się Polski, której nie udało się pobić na froncie, wobec czego próbowano to zrobić w inny sposób. W tej roli doskonale odnaleźli się Litwini.
Wreszcie, po trzecie, żołnierze Żeligowskiego byli właśnie tymi, którzy naprawdę walczyli z bolszewizmem, przy okazji zapewniając niepodległość młodej nadbałtyckiej republice. Formalnie neutralna Litwa kolaborowała z bolszewikami w 1920 roku, choć zagrażało to jej własnemu istnieniu. W jednym ze swych artykułów Zbigniew Siemenowicz przypomina wpis z pamiętnika Jonasa Basanoviciusa dotyczący wojny polsko-bolszewickiej: "Ale na nieszczęście dla Litwy, ofensywę bolszewików w Polsce spotkało niepowodzenie, i wreszcie bardzo smutno się ona zakończyła" – pisał patriarcha narodu litewskiego o polskim zwycięstwie pod Warszawą. Siemenowicz przywołuje również słowa dowódcy bolszewickiego Frontu Białoruskiego, Michała Tuchaczewskiego: "Kiedy tylko Litwini wyczuli, że Armia Czerwona odnosi zupełnie wyraźne sukcesy, ich stanowisko neutralne natychmiast zmieniło się na wrogie w stosunku do Polski. Oddziały litewskie uderzyły na polskie siły". W tych warunkach zawierane umowy z Litwą automatycznie straciły moc prawną z uwagi na nieprzestrzeganie przez stronę litewską jej zapisów. Sprawa Wilna i Wileńszczyzny pozostać więc musiała w gestii miejscowej ludności, której dążenia do znalezienia się w granicach państwowości polskiej były oczywiste i zrozumiałe. Te oczekiwania zrealizował wbrew Litwinom i bolszewikom właśnie Żeligowski.
Rzeczywistość „jak gdyby”
"Jednojęzyczność stawała się obsesją litewskich działaczy. Wola stworzenia rzeczywistości podyktowała wynalezienie nazwy Vilnius, choć miasto nigdy tak się nie nazywało. W dawnych kronikach występuje jako Vilna albo Vilnia, od rzeki Vilny. A jeszcze Taryba używa nazwy Wilno" – diagnoza postawiona przez honorowego obywatela litewskiego już Wilna, Czesława Miłosza, nie spotkałaby zapewne uznania w oczach społeczeństwa Litwy Kowieńskiej. Nie byłoby zresztą takiej potrzeby – sytuacja, w której Wilno było miastem „okupowanym”, położonym już za granicą (czy też „linią administracyjną”, jak zwano ją na Litwie Kowieńskiej), była tak naprawdę niezwykle komfortowa dla władz i społeczeństwa. Po pierwsze, pozwalała ona utrzymać powszechną mobilizację i koncentrację na określonym i skonkretyzowanym celu, jakim było „odzyskanie” Wilna oraz uzasadniała różne posunięcia władz zmierzające ku ograniczeniu praw obywatelskich. Po drugie zaś, co może nawet jest ważniejsze, pozwalała na uniknięcie konfrontacji z prawdziwą, a nie wyimaginowaną rzeczywistością w mieście.
Prawdopodobnie przeciętny Litwin miał wówczas wyobrażenie o Wilnie jako miejscu, gdzie uciskana jest litewskość i w którym władza polska obecna jest wbrew woli mieszkańców. Z tego punktu widzenia przekazanie Wilna na mocy układu litewsko-sowieckiego z 1939, który potwierdzał jedynie ustalenia tajnego załącznika do paktu Ribbentrop-Mołotow, rzeczywiście nie było sowieckim darem dla Litwy, a poważnym problemem z punktu widzenia wewnętrznej propagandy, jak również aprowizacyjnym, logistycznym, społecznym i politycznym.
Na marginesie warto dodać, że w litewsko-sowieckim traktacie nie odwołano się do zapisów umowy międzynarodowej z 1920 roku. Litwa nie upomniała się o terytoria, które uznawała za okupowane przez Polskę i których nowy traktat jej nie przyznał. Nie zwrócono się również do hitlerowskich Niemiec z pretensjami terytorialnymi, chociaż te zajęły Suwalszczyznę – również będącą przedmiotem roszczeń litewskich w okresie międzywojennym. Zerwano wobec tego z całokształtem prawnej podstawy o rzekomej okupacji Wilna, wobec czego jego przekazanie Litwie nie odwoływało się już do żadnego status quo ante. Władza litewska w Wilnie to bezpośredni skutek paktu Ribbentrop-Mołotow.
W.
#15 http://wmeritum.pl/polacy-na-
http://wmeritum.pl/polacy-na-litwie-sa-pozostawieni-samym-sobie/
Polacy na Litwie są pozostawieni samym sobie!
Autor: Redakcja | 28 grudnia 2013
Polacy na Litwie są pozostawieni samym sobie!
W marcu 2011 roku gdański prawnik i nauczyciel akademicki Tomasz Snarski przesłał do Parlamentu Europejskiego petycję dotyczącą łamania praw językowych mniejszości polskiej na Litwie. Nagłośnił problem, którego zdawała się nie dostrzegać Unia Europejska ani polska dyplomacja. Tomasz Snarski opowiada o sprawie, która nie straciła na aktualności, pomimo że od wysłania petycji minęły już ponad dwa lata.
W swojej petycji podjąłeś kwestię łamania praw mniejszości polskiej na Litwie. Szczególnie zwróciłeś uwagę na problem pisowni imion, nazwisk, ulic oraz nazw miejscowości, w których mieszkają duże grupy Polaków…
Tomasz Snarski: Petycja nosi tytuł „Prawa językowe Polaków na Litwie”. Prawa językowe to pojęcie zaczerpnięte z nauk o prawach człowieka i obejmuje szereg różnorodnych uprawnień wchodzących w zakres kulturalnych praw jednostki. Chodzi między innymi o możliwość rozwijania języka ojczystego mniejszości, której emanacją jest zapisywanie imion i nazwisk oraz nazw miejscowości w oryginalnym brzmieniu. Dotyczy to także szkolnictwa mniejszości narodowej, więc temat jest bardzo szeroki.
Wywołałeś w ten sposób dyskusję, w której podnoszony jest cały szereg powiązanych ze sobą tematów ważnych dla polskiej mniejszości na Litwie…
Oczywiście. Ze strony litewskiej często pada argument, że kwestia nazwisk jest regulowana pisownią języka litewskiego. Ale to nie jest kwestia reguł języka, tylko fundamentalnych praw człowieka! Każdy z nas ma prawo do godności, której elementem jest możliwość zadeklarowania własnej tożsamości: jestem Polakiem, Europejczykiem, katolikiem, mężczyzną, należę do mniejszości narodowej. To jest obowiązujący standard europejski, a nie, jak zarzucają niektórzy, polskie pieniactwo, chęć wywołania konfliktu politycznego.
To jest sprawa ponadnarodowa?
To są merytoryczne kwestie prawne, odnoszące się do wartości. Argumentacja mojej petycji nie idzie w kierunku politycznym ani historycznym. Chodzi o proste stwierdzenie – państwo w Unii Europejskiej powinno respektować wartości, które przyjęło. Litwa tego nie robi.
Przybliż losy tej petycji – co się z nią właściwie dzieje?
Poles_in_Lithuania_Barry_Kent
Udział procentowy ludności polskiej wśród mieszkańców poszczególnych rejonów.
Petycja wciąż jest rozpatrywana. Trzeba tutaj zaznaczyć, że na większość petycji dość szybko udzielana jest wyłącznie odpowiedź pisemna, bez poddawania jej pod dyskusję. Strona litewska zabiegała, żeby Europarlament uznał, że kwestie, których dotyczy moje pismo, są sprawą pomiędzy dwoma sąsiednimi krajami, bez znaczenia dla Unii. Nie wiem czy celowo, ale z całej petycji wyłowiono mały fragment dotyczący oświaty. Sprawy oświatowe faktycznie leżą głównie w kwestii państw narodowych, ale przecież w mojej petycji wielokrotnie pada określenie „prawa człowieka”. Ona jest ogólnodostępna w Internecie, każdy może to sprawdzić, jej treść wiernie oddaje też angielskie streszczenie przygotowane w Parlamencie Europejskim.
Więc o co chodzi z tym zawężeniem petycji do kwestii oświatowych?
Problem w tym, że w dokumencie „notice to members”, który otrzymują eurodeputowani, nie ma wprost podkreślenia, że podnosiłem kwestę praw człowieka! Jest on zawężony do spraw edukacyjnych. Europosłowie mieli możliwość zapoznania się tylko z tym memorandum, a nie z pełną treścią petycji. Dlatego stoczyłem ogromny bój, wysyłałem maile nawet w języku włoskim i francuskim. Informowałem, że wypaczono sens petycji, że naprawdę dotyczy ona spraw leżących w kompetencjach unijnych. Nie wiem czemu natrafiało to na taki opór, przecież tutaj mamy do czynienia z prawami mniejszości autochtonicznej.
Ostatecznie udało ci się przedstawić europosłom właściwą treść petycji?
Swoją argumentacją udowodniłem, że to skrótowe opracowanie jest zupełnie nierzetelne. Dzięki temu udało mi się doprowadzić do publicznego wystąpienia petycjonariusza, co zdarza się rzadko. 24-ego kwietnia 2012 roku w Brukseli publicznie przedstawiłem moją petycję. Mogłem podnieść wszystkie kwestie, których ona dotyczyła. To był szok dla wielu słuchaczy – usłyszeli, że to są rzeczywiście sprawy fundamentalne. W pewnej części przemówienia zwróciłem się do osoby prowadzącej obrady – powiedziałem: „Na Litwie nikt się nie dowie, że pani nazywa się Mazzoni, tam zapiszą pani nazwisko w sposób zlituanizowany”.
Taki zabieg retoryczny przekonał słuchaczy?
Myślę, że tak, ale ważniejsze było co innego. Podczas posiedzenia Komisji Petycji Parlamentu Europejskiego stawili się przedstawiciele rządu litewskiego i polskiego. To zrównało mnie – obywatela europejskiego – z rządami, które musiały się przede mną tłumaczyć. Przypomniało o konieczności współpracy, o zasadzie solidarności obowiązującej w Unii. Nie można zamiatać problemów pod dywan, trzeba je rozwiązywać. Do eurodeputowanych dotarło, że państwo litewskie ma problem z przestrzeganiem praw mniejszości narodowych, że nie ma w tej sprawie postępu, tylko regres!
Problem leży więc w całości po stronie Litwy?
Spójrzmy na to nie jako na problem w relacjach polsko-litewskich, ale jako kwestię o znaczeniu europejskim. Jeżeli państwo Unii Europejskiej jawnie przeciwstawia się wartościom, na których opiera się wspólnota, to neguje sens integracji i powinno spotkać się z reakcją wszystkich krajów członkowskich. Polakom na Litwie należą się określone prawa językowe nie dlatego, że są Polakami, ale dlatego, że są obywatelami Unii.
Zgodnie z zasadami, na których opiera się wspólnota, Unia powinna pomagać rozwiązywać problemy, które dotyczą jej własnych obywateli.
Poles_in_Lithuania_2_Barry_Kent
Liczebność Polaków w poszczególnych rejonach.
Zgadza się, a jeżeli tak nie jest, to mamy ewidentny kryzys wartości. Dlatego próbowano rozpatrywanie tej petycji oddalić, uciekano od zajęcia się sprawą. Są dwa wyjścia – albo Unia respektuje wszystkie wartości, które przyjęła i interweniuje wobec zachowań państwa litewskiego, albo – druga możliwość – są to puste frazesy i mamy porażkę integracji.
Uważasz, że ta sprawa może zachwiać sens integracji w ramach Unii?
Nie zachwiać, ale przywrócić! Unia musi te wszystkie wartości dotyczące praw człowieka brać na poważnie, respektować je, traktować jako swoje wyznaczniki, niezależnie od politycznych prądów lewicowych albo prawicowych.
Petycja jest krokiem w stronę „naprawy” Unii w tym aspekcie?
Uważam, że dzięki wniesieniu petycji osiągnęliśmy bardzo dużo. Obywatel stanął na równi z dwoma rządami – dowartościowano sens obywatelstwa unijnego, władze narodowe poczuły się w obowiązku tłumaczyć ze swoich działań. To jest ogromny postęp. Po drugie, 17-ego grudnia 2013 roku wystosowano do rządu litewskiego oficjalny list. Teraz nikt nie może mieć wątpliwości co do tego, że sprawa obrony praw językowych mniejszości leży w kompetencji Unii. Bardzo ważne jest, że Parlament Europejski nie czekał na zakończenie okresu litewskiej prezydencji w Unii i rozpoczął konkretne działania.
Czy można taktować to jako element nacisku na litewskie władze?
Trzeba zaznaczyć, że do petycji nie podchodzi się jak do procesu sądowego. Żaden sąd nic tu nie zasądzi ani nie oddali powództwa, nie będzie skazania ani uniewinnienia. Petycja zwraca na coś uwagę, ma być asumptem do podjęcia działań. Uświadamia, że jeśli nie zostanie rozwiązany problem Polaków na Litwie, to może coś podobnego spotkać inne mniejszości, w innych krajach.
Nie można w takim razie dopuścić, aby ta sprawa zniknęła z porządku obrad. Jakie przewidujesz kolejne etapy działania?
Już w grudniu 2012 roku podjęto próbę „wygaszenia” tej petycji, czyli zakończenia procesu jej rozpatrywania. Sprzeciwili się temu polscy europosłowie – Jarosław Wałęsa i Lena Kolarska-Bobińska, dzięki temu możliwe było wysłanie listu do władz Litwy. Teraz kluczowa będzie odpowiedź litewskiego rządu. Ja mogę walczyć tylko argumentami merytorycznymi. I warto też zauważyć, że bezczynność Unii może coś ludziom uświadomić. Może być impulsem, żeby zeszli na poziom pracy organicznej i sami zaczęli zabiegać o oświatę, o możliwość rozwoju własnej kultury, bo o to trzeba walczyć!
Twoja petycja była impulsem do zaktywizowania obywateli?
Tak, włączyło się do tej dyskusji kilka tysięcy ludzi, nie tylko z Litwy. Dostawałem masę listów, wciąż je otrzymuję. Listy z poparciem petycji wpływają także do Parlamentu Europejskiego, sprawą zainteresowały się fundacje oświatowe i broniące praw człowieka. O to mi chodziło – chciałem dotrzeć do pojedynczych ludzi. Jeśli do kogoś dochodzi przekaz jednokierunkowy – o łamaniu zasad pisowni języka litewskiego, o złych Polakach domagających się rewindykacji, to nie jest to nic dobrego. Mam nadzieję, że też w świadomości Litwinów zaistniała druga strona – zawsze podkreślam, że ta petycja jest nie „przeciwko” Litwie, ale „za” prawami człowieka, na korzyść Litwy, która nie chce korzystać ze swojego wielokulturowego potencjału. Tak naprawdę – im dłużej się tą sprawą zajmujemy, tym lepiej. Mam już 15 tomów dokumentów i wycinków z nią związanych, petycja pojawiła się w monografii naukowej dotyczącej praw człowieka, wciąż powstają o niej artykuły, jeden ze studentów Uniwersytetu Gdańskiego napisał o niej pracę licencjacką.
Nie zawiodłeś się na Unii Europejskiej z powodu jej opieszałości, braku jasnych sygnałów?
Na początku oczywiście byłem zniecierpliwiony przeciągającą się procedurą. Moja petycja dotyczy przecież spraw oczywistych. Tutaj nie ma się nawet nad czym zastanawiać! Teraz już rozumiem, że niepotrzebnie martwiłem się sprzeciwem wobec zajęcia się petycją przez Parlament Europejski. Im większy opór, tym więcej ludzi może zobaczyć, że to, co napisałem, jest ważne, że to kwestia prawdy. Tej prawdy wiele osób i instytucji się boi. Gdyby zlekceważono zupełnie moją petycję – to byłaby to totalna kompromitacji Unii. Próbowano grać na czas, próbowano zmieniać formułę, żeby nie było jasne, o co wnoszę. Ale sens nie zginął.
Czyli ostatecznie Unia wywiązała się ze swoich obowiązków?
Tak, trochę to trwało, ale w końcu Unia Europejska zachowała się tak, jak powinna – uznała, że ta sprawa leży w jej gestii. Teraz czekamy na reakcję rządu litewskiego. Ale inną niż reakcja pani poseł Morkūnaitė i byłego prezydenta Landsbergisa na posiedzeniu Europarlamentu w kwietniu 2012 roku, kiedy mówili: „nasz kraj niczego nie narusza, nie ma potrzeby badania tej sprawy”. Jeśli Litwa jest niewinna, to czemu nie chce stać się całkowicie transparentna, dać się prześwietlić? Nawet w opracowaniach sporządzonych przez Komisję Europejską podkreślono, że ta sprawa musi zostać rozwiązana przede wszystkim na gruncie współpracy między Polską i Litwą. A jak przedstawiły to media litewskie? Nieprawdziwie informowały, że Komisja Europejska nie stwierdziła naruszeń po stronie litewskiej.
Rozumiem, że w całej sprawie przekazy medialne nie były zbyt pomocne?
Niestety wielokrotnie relacje medialne nie były rzetelne. Z tego wynikła nawet zabawna sytuacja – w kwietniu 2012 roku na Litwie informowano, że petycja Snarskiego już jest zamknięta i nie ma czym się zajmować, a potem w grudniu 2012 roku media musiały zakomunikować, że sprawa jest dalej rozpatrywana. To dało do myślenia. Ale były też pozytywy – trafiłem na angielski przedruk artykułu o mojej petycji w gazecie internetowej The Lithuania Tribune, który zawierał wiele przekłamań. Napisałem do redaktora naczelnego, a on podszedł do tego ze zrozumieniem i udostępnił mi miejsce na sprostowanie. Miłe było też to, że w biuletynie prasowym Komisji Petycji Parlamentu Europejskiego pojawiły się dwa bardzo ważne zdania. Pierwsze stwierdzało, że moje zarzuty w stosunku do państwa litewskiego są bardzo poważne i dotyczą kwestii fundamentalnych, a drugie, że Komisja Europejska musi się tej sprawie ponownie przyjrzeć. Co z tego jeszcze wyniknie – trudno stwierdzić. Może ktoś zastanowi się dwa razy – czy chce takiej Litwy? Czy takie podejście do praw mniejszości mu odpowiada?
Spotkałeś się z jakimiś zarzutami ze strony litewskiej kierowanymi bezpośrednio do ciebie?
Tak. Zaraz po posiedzeniu Komisji Petycji Parlamentu Europejskiego podchodzili do mnie litewscy politycy i z oburzeniem pytali: „Po co ty to robisz? To nie jest ważne!” A ja im odpowiadałem, że dla mnie jest, bo ja nie nazywam się Snarskis, tylko Snarski, to moja godność i tożsamość! Dopiero wtedy emocje opadały, pojawiało się zrozumienie. Tłumaczyłem, że problem polskiej mniejszości na Litwie jest źle wykorzystywany politycznie, używany do budowania patriotyzmu „na opak”, do zbijania kapitału politycznego. Chcę podkreślić, że nie jestem politykiem, tylko prawnikiem. Interesuje mnie, że na skutek działania państwa litewskiego zniweczono fundamentalne prawa mniejszości polskiej. Ludności autochtonicznej, która mieszka tam od urodzenia! Jak można Polakom z Wilna zakazać oryginalnej pisowni nazwiska? Zakazać używania języka, który jest podstawą kultury?!
Można powiedzieć, że startując z pozycji pojedynczej jednostki rozpocząłeś dyskusję z oficjalną retoryką państwa litewskiego, która zawiera elementy antypolskie, groźbę polonizacji Litwy…
Przypomnę jeszcze jedną wypowiedź prezydenta Landsbergisa – on powiedział w trakcie posiedzenia w Parlamencie Europejskim, że Polacy zawsze będą państwo litewskie szkalować, że polski rząd zawsze będzie niezadowolony… Wtedy mu odpowiedziałem, że bardzo go szanuję, ale się z nim nie zgadzam i proszę, żeby zwracał się nie do rządu, ale bezpośrednio do mnie, do obywatela Unii. To ukróciło argumenty o celowej repolonizacji i podobne. Myślę, że takie ujęcie problemu wpływa na otrzeźwienie ludzi po obu stronach.
Czułeś, że w takich dyskusjach, jak ta przytoczona, miałeś wsparcie polskich dyplomatów?
Ważne było dla mnie, że reprezentanci polskiego rządu przybyli w kwietniu na posiedzenie Komisji Petycji Parlamentu Europejskiego i mogłem zwracać się także do władz Polski, ale zauważmy, że gdyby ta sprawa została rozwiązana na poziomie dyplomacji dwóch państw, to nie musiałbym pisać petycji. Nie mogłem patrzeć na to, że „coś tam się robi”, ale efektów nie ma… Powiem dyplomatycznie – można było zdziałać więcej…
Jak ocenisz działanie polskich mediów w tej sprawie?
Nie odpowiem jednoznacznie – o tej petycji pisała Polityka, Rzeczpospolita, Gazeta Wyborcza, wszystkie lokalne media gdańskie, sprawa była też obecna w radiu i nowoczesnych portalach multimedialnych. Tylko te wszystkie przekazy medialne powstały nie dlatego, że ktoś to dojrzał… Powstały dlatego, że apelowałem, napastowałem wręcz, że to jest ważne i to trzeba nagłośnić! Nie chcę negatywnie oceniać pracy polskich dziennikarzy, zwlekanie z informowaniem o tej sprawie było jednak bardzo niepokojące. No bo jeśli ktoś jest na przykład polskim korespondentem w Brukseli, to powinien pilnować polskich spraw, polskich tematów, zapewniając obiektywizm w dyskusji. A my oddaliśmy ten dyskurs. Polacy byli przekonani, że dyskusja nic nie zmieni. Nie doceniamy siły mediów w takich sprawach. Zachęcenie dziennikarzy do zainteresowania się tematem było arcytrudne… Oczywiście nie dotyczyło to polskich mediów na Litwie, które w sposób naturalny podjęły temat i rzetelnie relacjonowały sprawę.
Nakreślony przez ciebie obraz polskich mediów jest fatalny…
Nie powiedziałbym tak. Współpracę z niektórymi tytułami prasowymi wspominam bardzo miło – na przykład zachowanie pani redaktor Anny Dąbrowskiej z Polityki, której notatka o petycji została przetłumaczona na język litewski i trafiła do najważniejszych mediów litewskich. Przygotowałem też z profesorem Tomaszem Tadeuszem Koncewiczem dwa artykuły do dodatku prawnego „Rzepy”, które wywołały wiele dyskusji merytorycznych. Bardzo interesujące materiały opracowali redaktor Barbara Szczepuła oraz redaktor Maciej Sandecki. Nie sposób wymienić wszystkich osób, które podjęły temat petycji, bardzo istotnie przyczyniając się do jej powodzenia. Wynikało to jednak raczej z wyjątkowego zaangażowania tych dziennikarzy, niż było rezultatem działania systemu medialnego. Rozumiem, jaka jest rzeczywistość medialna, ale potencjał informacyjny nie został moim zdaniem wykorzystany. Ja stałem w pozycji Dawida, mając przeciwko sobie Goliata – jak miałem dyskutować z Bałtycką Agencją Prasową (Baltic News Service – przypis red.)? Bez wsparcia PAP-u, który nic nie wiedział, bo polskich dziennikarzy nie było na posiedzeniu komisji w Parlamencie Europejskim? Polskie media zainteresowały się sprawą i szeroko opisały ją w gruncie rzeczy dopiero, kiedy już była uznana za ważną.
Pomimo tych przeszkód udało ci się zwrócić uwagę na fakt, że łamanie praw człowieka obecne jest w XXI wieku w Unii Europejskiej – odnoszące się do dyskursu, retoryki, praw językowych mniejszości…
To jest także kwestia kultury politycznej. Teraz na Litwie można zaobserwować pewne zmiany – Akcja Wyborcza Polaków na Litwie jest częścią koalicji rządzącej i trudno tego nie dostrzegać, ale czekamy na zmiany prawne. Dopóki tego nie będzie, to nie powiem, że sytuacja uległa poprawie. W Litwie, państwie należącym do Unii, nie ma ustawy regulującej prawa mniejszości. Dla mnie to kuriozum.
Powiedz jeszcze, co było twoją osobistą motywacją do napisania tej petycji i rozpoczęcia dyskusji?
Po raz pierwszy byłem na Litwie kilkanaście lat temu, w Wilnie, na pielgrzymce z babcią, która urodziła się w Wilnie. Tam było kilka nieprzyjemnych sytuacji – czuło się niepewną atmosferę wywołaną tym, że jesteśmy Polakami. Dużo później napisałem do litewskiej gazety artykuł o wystawie litewskich artystów w Gdańsku i tam mnie podpisano jako Tomaszas Snarskis. Wtedy mnie to nie zbulwersowało, ale kiedy zacząłem słyszeć o problemach Polaków na Litwie, wróciłem myślami do tej sytuacji. Nie oburzam się oczywiście o tę jedną zmianę mojego nazwiska w gazecie, ale przecież moja rodzina pochodzi z Wileńszczyzny! Tu chodzi o to, że ludziom, którzy się tam urodzili, odmawia się dzisiaj prawa do własnej tożsamości. Obserwowałem uważnie sprawę państwa Wardynów, którzy walczyli o możliwość oryginalnego zapisywania swoich imion i nazwisk w litewskich dokumentach. Przeczytałem to orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej i zdałem sobie sprawę, że to nie na tym miała polegać wspólnota… Zobaczyłem też zaniedbany polski cmentarz na Rossie… Jak mogłem przejść obojętnie obok tego wszystkiego? Po prostu serce mnie bolało i nie mogłem pozostać biernym, szczególnie, że miałem umiejętności i możliwości, żeby zrobić coś na własną rękę. Nie mogłem nie pomóc moim rodakom. Ktoś musiał – skoro polski rząd nie umiał tego załatwić, skoro Unia się nie kwapiła…. Polacy na Litwie zostali pozostawieni samym sobie. Polacy, dla których Litwa jest Ojczyzną, a Polska Macierzą. Oni stamtąd nie wyjadą, bo tam chcą żyć. A ja przecież jestem w pewien sposób jednym z nich.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
autorzy: Michał Winciorek, Mateusz Słonecki