Wyzwolenie '1794, obchody (których nie było) i "Generał"
Walenty Wojniłło, 28 kwietnia 2014, 10:25
Przyznam szczerze: od dawna już żadna uroczystość tak mnie nie zaskoczyła, jak niedawne "obchody 220. rocznicy wyzwolenia Wilna", czyli tzw. insurekcji wileńskiej. Nawet kolega Janek, który alergicznie reaguje na słowo "rocznica" i niejedne obchody filmował, był w szoku, gdy po odczytaniu manifestu, wciągnięciu flagi i kilku salwach armatnich zaczęto kończyć imprezę. Kilkuset wilnian, zgromadzonych pięknego wiosennego wieczoru na placu Katedralnym, chyba niewiele się dowiedziało z "widowiska" o "wyzwoleniu Wilna" w 1794 r., ale już wiadomo, dlaczego litewski resort obrony nie ma pieniędzy na obronę...
Zwykle polityka ta wiąże się bezpośrednio z rządzącą ekipą. Trudno mieć żal, że nie świętowano na przykład pogromu Witolda Wielkiego nad Worsklą, który otworzył drogę Moskwie do budowy własnej potęgi, ale już zwycięstwo nad Sinymi Wodami - to wspólne święto Litwinów i Ukraińców, 650. rocznica obchodzona przed dwoma laty z rozmachem. Kto wie, czy doszłoby do Euromajdanu, gdyby nie litewsko-ukraińska pamięć księcia Olgierda...
Teraz czekamy, jak będą wyglądały obchody 500. rocznicy bitwy pod Orszą, tego "wschodniego Grunwaldu" - wszystko zależy od lewicowo-populistycznego rządu z polskim akcentem. Moskwa tymczasem robi wszystko, by te obchody były jak najpyszniejsze! Orsza jednak dopiero we wrześniu (zaraz po 75. rocznicy wybuchu II wojny światowej), tymczasem już wkrótce - 10-lecie akcesji do UE i NATO, to dopiero okazja! Nie dziwota więc, że w przededniu takiej rocznicy i wyborów w kąt poszło 20-lecie polsko-litewskiego Traktatu o o przyjaznych stosunkach i dobrosąsiedzkiej współpracy, który wszak może czekać kolejnych dwadzieścia lat na wypełnienie, jakkolwiek by Warszawa o to się nie upominała.
Trudno też się dziwić, że świąteczne pisanki i życzenia polskich działaczy na Litwie nie miały dopisu "Wilno, Wielkanoc 1919-2014" - może za pięć lat je zobaczymy? W końcu 95. rocznica wyzwolenia Wilna z rąk bolszewików, zduszenia komunistycznych rządów Litbiełu i pierwszego wkroczenia legionów Marszałka do Ukochanego Miasta - cóż to za wydarzenie, skoro nawet 75-lecie nawiązania stosunków dyplomatycznych między odrodzonymi po zaborach Litwą i Polską przed rokiem skrzętnie pominięto milczeniem. Wypomniano natomiast ultimatum, jakim polski imperializm w 1938 r. po raz kolejny "upokorzył" Litwinów, mimo że Kowno nie miało już nic przeciwko uregulowania relacji z Warszawą, ale - jest święte słowo - opinia publiczna...
Tak i w przypadku wielkanocnej wyprawy wileńskiej w 1919 r. - najmniejsze wspomnienie dziś, a posypałyby się oskarżenia o reakcjonizm, rewizjonizm, wywrotowość, nielojalność litewskich Polaków itd., a przecież jesteśmy w koalicji rządzącej, wybory tuż tuż. Niech lepiej to Litwini przypominają nam, że "Wilno nasze". Poza tym obchodzimy ważniejszy jubileusz - 25-lecie Związku Polaków na Litwie, polskiego odrodzenia, mamy co podsumować, możemy cieszyć się z wielu osiągnięć. Po co wracać do czegoś, bez czego 70 lat później ZPL pewnie by nie był już potrzebny?
Czymże jednak zawinił Kościuszko i powstańcy 1794 r.? W patriotycznych mediach litewskich gromko rzucano hasło uczczenia "wyzwolenia Wilna". Dopiero z dalszych zdań czytelnik się dowiadywał, że chodzi o wyzwolenie wolnego niby jeszcze Wilna (poddanymi Imperium Rosyjskiego staliśmy się dopiero w 1795 r.) od stacjonujących już tu wojsk carycy Katarzyny II. Przypomnijmy: 2000 carskiego sołdata i 19 armat pod dowództwem gen. Nikołaja Arsenjewa wobec 400 żołnierzy i oficerów WKL i kilkuset mieszczan poderwanych do walki przez płk. Jakuba Jasińskiego (generałem został w nagrodę za wyzwolenie Wilna). A więc 220. rocznica tego obywatelskiego, w gruncie rzeczy, zrywu zostanie uczczona, powstanie przypomniane, zaś wilnianie i goście miasta będą mogli obejrzeć ciekawą rekonstrukcję historyczną - tak przynajmniej zapowiadali organizatorzy.
Skuszeni ogłoszeniem zgromadzili się więc wokół skrupulatnie oznakowanego i pilnowanego przez żandarmerię (policję wojskową) placyku przed pomnikiem Giedymina. Co zobaczyli? Szkoda słów, proponuję też to obejrzeć, sporo czasu nie zajmie...
Nie ma co liczyć grosza, wydanego na przygotowania, transport, kampanię honorową i parę deko prochu, którego grzmot okazał się jedynym hołdem złożonym wilnianom poległym w kwietniu 1794 r. Jakub Jasiński pewnie w grobie się przewrócił. Beznadzieja "obchodów" nie byłaby może tak oczywista, gdyby nie pamięć wspaniałego święta, jakie zorganizowano na ulicach Wilna 10 lat temu - z okazji 210. rocznicy tegoż powstania.
Wówczas jeszcze rekonstrukcje historyczne na Litwie nie były tak popularne i dobrze znane, więc parady, inscenizacje oraz "walki uliczne" robiły duże wrażenie. Kowieńskie Muzeum Wojskowe im. Witolda Wielkiego dopiero uczyło się sztuki ożywiania historii, powstawały pierwsze kluby rekonstrukcyjne. Wzorem i pomocą służyły kluby polskie i rosyjskie, które wówczas już miały spore doświadczenie. Aby nie być gołosłownymi, postanowiliśmy przypomnieć naszym widzom tamto widowisko.
Ktoś powie: No tak, ale skąd kasa na takie spektakle? Przed rokiem w Kownie i Podbrzeżu hucznie obchodzono 150. rocznicę powstania styczniowego, dwa lata temu - także w Kownie - olbrzymie europejskie widowisko z okazji 200. rocznicy rozpoczęcia "II wojny polskiej", czyli moskiewskiej wyprawy Napoleona. Tej wiosny powinniśmy więc zaoszczędzić na inne, pewnie wyborcze, "rekonstrukcje".
A że o powstaniu 1794 r. na Litwie dziś pamięta chyba nie więcej osób, niż przed 10. laty? Że Kościuszko i Jasiński kojarzą się co najwyżej wilnianom, i to bardziej z ulicami niż z insurekcją? Może dobrze, wszak i tak nic nie wywalczyliśmy, przywódcy też jacyś nielitewscy... Najwyraźniej twórcy litewskiej polityki historycznej uznają, że martyrologię narodową wystarczy ograniczyć do wieku XX, kiedy to było jej pod dostatkiem.
Inaczej już jest na sąsiedniej Rusi Białej - tam Kasciuszka pozostaje w dużym poważaniu i podejście do edukacji historycznej ludu także jest poważniejsze: w każdym sklepie monopolowym można się dowiedzieć, że ten Białorusin, a przynajmniej (gdyby się ktoś czepiał) urodzony na Białorusi bohater amerykański, co to walczył o wolność USA i uczył jankesów cywilizacji, w międzyczasie też gdzieś po Polsce hulał, był Generałem. Litwini pewnie by podkreślili, że najpierw i przede wszystkim - generałem wojsk litewskich, a dopiero potem wszystkich innych.
Jak dziś smakuje "Kościuszko"? To już zostawiam koneserom, mogą przeprowadzić degustacje porównawcze np. z "Sobieskim", "Chopinem" czy "Paderewskim". Cieszy sam fakt, że wódz insurekcji nie został sprowadzony na flaszki z najniższej półki (jak niegdyś "Jagiełło" na Litwie), tylko kusi całą serią - od przystępnych cenowo do klasy premium ("фаварыт", "прэстыж", a nawet "голд" - co kto woli). Jest więc kierowany zarówno pod strzechy, jak i do wytwornych barków, co nie może nie budzić szacunku. Świadczy o mądrej, przemyślanej polityce historycznej i różnie tam może sobie gadać Łukaszenka o Amerykanach lub NATO - przeciętny konsument BY wchodzi do sklepu i uczy się prawdziwej historii swojego narodu... Łącząc przyjemne z pożytecznym.
Czy jest to ulubiony trunek białoruskich generałów? Niestety, podejrzewam, że w ich piersióweczkach bulgocze raczej "Moskovskaya Osobaya". Należy jednak odnotować fakt, że pamięć wspólnoty Rzeczypospolitej Obojga Narodów wciąż żyje nawet na poziomie konsumenckim: również w Wilnie, w jednej z najpopularniejszych sieci tanich supermarketów można sięgnąć po "Generała" i wznieść toast razem z Litwinami i Białorusinami. Na przykład z okazji 3 Maja - zdrowie pierwszej w Europie Konstytucyi i jej twórców! Į sveikatą! Bаша здароўе!
Zdjęcia i montaż: Jan Wierbiel
Pamięci RN