Promocja książki o Wołyniu
Muzeum Niepodległości w Warszawie zaprasza na promocję książki Felicji Konarskiej "Wołyń- moja tęsknota i inne miniaturki".
Gdzie: Muzeum Niepodległości, Al. Solidarności 62, 00-240 Warszawa
Uwaga: Książkę zaprezentuje i spotkanie z Autorką poprowadzi prof. dr hab. Wawrzyniec Konarski. Fragmenty książki odczyta Krystyna Czubówna
"Wołyń- moja tęsknota i inne miniaturki" już trzeci tom wspomnień, który ukazuje się na przestrzeni szesnastu lat. "Liście na wietrze", "Kolory w szarości" i teraz "Wołyń - moja tęsknota i inne miniaturki".
Poniżej zamieszczamy fragment książki z rozdziału "Kalejdoskop wspomnień":
"Wspomnienia tłoczą się, gonią, wypierają się nawzajem. Nie sposób ich ułożyć, posegregować, nadać priorytet, a może zapomnieć?
Niemożliwe. A te związane z wywózką nie opuszczają mnie przez całe życie. To był krach. Trauma. W głowie siedzi "podróż", posiołek, przerażający bezduszny Kotłas, śmierć Taty, domy dziecka i coraz większa bieda i upokorzenia Mamy. Ze śmiercią Taty na zawsze odeszła nadzieja na lepsze życie.
Myślę o ludziach, wspominam i nie dzielę ich na Polaków czy Rosjan, nieważna narodowość. Dobroć, nienawiść, obojętność, współczucie - to cechy ludzi, nie narodów.
Obil, Bołtinka, katorżnicza praca Taty i jego śmierć. Nasza niedola. W baraku na tejże Bołtince w przepełnionej izbie leżała ciężko chora Mama. W przeciwległym kącie umierał chory, starszy pan. Wołał i wołał zaginione gdzieś w tajdze dzieci, błagał Boga o zmiłowanie, o ukojenie jego męczarni, ale ratunek nie nadchodził.
Obok nas, prawie nie wstawała ze swojej pryczy spokojna, wynędzniała pani Maria. Była samotna. Czasami rozmawiała z naszą Mamą, była młoda, miała nadzieję...Mama po śmierci Taty zachorowała na zapalenie płuc, załamała się, często płakała i gdyby nie pomoc księdza Grabskiego i siostry zakonnej, pewnie by umarła. To oni pomogli Mamie wyjść z choroby i żyć dla nas.
Do opieki i pomocy chorym i przybywającym z odległych posiołków i łagrów zostali powołani "mężowie zaufania". UNRRA* zalewała darami polskie delegatury (powstałe w większych miastach), a mężowie zaufania dostarczali do baraków i rozdawali je, jak chcieli. Nikt ich nie rozliczał, ani nie kontrolował.
W naszym baraku "mężem zaufania" była pani G., kobieta zła i bez współczucia, tak o niej mówili dorośli. Z synem, może 15-letnim osiłkiem przynosili z Kotłasu pełne plecaki amerykańskiego dobra i obdzielali nimi mieszkańców baraku. Obdarowani chowali swoje "skarby" pod prycze, pod poduszki, bo żadnych szafek, czy schowków nie było. Dziwnym trafem rzeczy spod prycz i poduszek w ciągu nocy gdzieś się podziewały.
Któregoś ranka pani G. tłukła wszy i ze złością odezwała się: "Pani Mario, dałam pani tyle ubrania, bielizny, no i mydła, a pani nie odwszawiła swojej pryczy. Pani wszy rozlezą się po wszystkich pryczach, to niedopuszczalne, ohyda!" A chora pani Maria nawet nie śmiała powiedzieć, że tego mydła, ani innych "darów" pod pryczą już nie ma, bo w nocy gdzieś się ulotniły, dostały kamfory.
Na te zarzuty odezwała się młoda, bezpardonowa, ale serdeczna pani Sabina: "A pani wszy pani G. to mają tabliczki z nazwiskiem na plecach? Co pani pyskuje do chorej, nie widzi pani, że ledwo żyje? Kto kradnie w nocy to, co pani za pokwitowaniem przydziela w dzień? Ludzie mówią, że Mundzio sprzedaje na bazarze unrrowskie dary. Niech pani uważa, bo może być kocówa!".