Regina i Stanisław Wiercińscy: walentynki od 75 lat
Ilona Lewandowska, 13 lutego 2015, 20:05
Romantyczne historie o miłości kończą się zazwyczaj wtedy, gdy zaczyna się szara codzienność. Pozostawiają nam wprawdzie nadzieję, że bohaterowie "żyli razem długo i szczęśliwie", jednak rzadko opowiadają o tym, ile za to szczęście trzeba było zapłacić. W Dzień Zakochanych widzów i czytelników Wilnoteki zapraszamy na spotkanie z niezwykłymi gośćmi, których opowieść nie jest kiczowatą, walentynkową bajką, ale prawdziwą historią o miłości dobrze wypróbowanej przez czas i historię. Pani Regina i Stanisław Wiercińscy są małżeństwem już od 75 lat. Przeżyli razem wojnę, rozstanie z powodu więzienia i lat łagrów, doczekali się 7 wnucząt i 7 prawnucząt.
Miłość wprawdzie nie musi czekać na spokojne czasy, jednak ślub trzeba było trochę odłożyć. Zbliżała się wojna, w sierpniu 1939 r. Stanisław Wierciński został zmobilizowany... Po powrocie w rodzinne strony dotrzymał danego wcześniej słowa i ożenił się ze swoją narzeczoną, Reginą. Nie mógł jej jednak mówić o wszystkim - włączył się w tym czasie w prace polskiego podziemia zbrojnego. Pod pseudonimem "Kula" jako kapral szkolił młodych ludzi, którzy chcieli się włączyć do walki.
Po zakończeniu wojny rodzina nie zdecydowała się na wyjazd do Polski. "A kto wtedy myślał, że tutaj Polski nie będzie?" - zadaje retoryczne pytanie pani Regina. Okazało się, że czekają ich jeszcze trudniejsze czasy. Najpierw utrata majątku. Ziemia, jaką posiadali, czyli 30 hektarów, została im odebrana w ramach nacjonalizacji. Potem prawdziwa tragedia - aresztowanie Stanisława. Najpierw półroczne śledztwo na ul. Ofiarnej w Wilnie, gdzie w piwnicach katowano więźniów politycznych. Potem więzienie na Łukiszkach. Stanisław został skazany na 10 lat łagrów z artykułu 58, czyli za przestępstwa polityczne. Został zesłany do Inty, gdzie miał pracować w kopalni. Wydawało się wtedy, że to koniec świata. W domu pozostała jego matka, troje małych dzieci i żona w siódmym miesiącu ciąży.
Początkowo pani Regina dostawała od męża tylko 2 listy rocznie - na tyle pozwalało łagrowe prawo. Sama pisała wprawdzie, nie wiedziała jednak, czy listy dochodzą. W końcu, po pięciu latach, pozwolono jej odwiedzić męża. Dzieci pozostawiła z teściową, a sama pojechała daleko na północ. Pozwolono jej na 3 dni widzenia.
Wreszcie przyszedł upragniony czas zwolnienia z łagru i Stanisław powrócił do Taboryszek. Nie znalazł jednak pracy a, jak mówi, "kraść nie umiał i nie chciał". Choć znów pojawiła się możliwość wyjazdu do Polski, były więzień polityczny nie mógł tam liczyć na życzliwe przyjęcie. Rodzina zdecydowała się więc na bardzo ryzykowny krok - wyjazd do Inty - miejsca zesłania.
Pan Stanisław, z żoną i dziećmi, wracał do kopalni, w której pracował jako więzień, tym razem jako wolny człowiek. Północ okazała się bardziej gościnna dla tych, którzy przybywali tu z wyboru. W Incie rodzina Wiercińskich pozostała aż do lat 70. Na emeryturę powrócili do rodzinnego domu w Taboryszkach, gdzie czekał na nich najstarszy syn - Jan.
Na podst. inf. wł.
Zdjęcia: Jan Wierbiel
Montaż: Bartosz Frątczak