Powiedz NIE razem z AWPL
Małgorzata Mozyro, 20 marca 2010, 09:42
Na Litwie nie ma społeczeństwa obywatelskiego. Choć od dłuższego czasu polityka samorządu wileńskiego budzi niemałe kontrowersje, nie organizuje się żadnych większych akcji mających na celu wykazanie społecznego niezadowolenia.
Jeżeli dotąd nie zdecydowałeś, czy warto włączyć się w akcję, posłuchaj, co eurodeputowany Waldemar Tomaszewski zarzuca obecnej władzy.
Komentarze
#1 2010-03-19 Czy Litwa dąży w
2010-03-19
Czy Litwa dąży w stronę "Apartheidu"?
Czy w Republice Litewskiej przestrzega się prawa, jeśliby nawet było kulawe? Oczywiście. Szczególnie, że dostosowuje się je tylko dla potrzeb i zysków gości: bałto-litewskich osadników, nie polsko-litewskiej autochtonicznej większości.
Jan Mincewicz, twórca zespołu pieśni
i tańca Wileńszczyzna.
Fot. Kurier Wileński.
Problem leży również w tym jak i wobec kogo wygląda jego stosowanie w praktyce. Pisząc "polsko-litewska autochtoniczna większość" należy wyraźnie zaznaczyć, że chodzi o ludzi takich jak Adam Mickiewicz oraz Józef Piłsudski, nie Tomas Venclova. Publikujemy nierozpowszechniany wcześniej referat pana Jana Mincewicza, wicemera Wilna poruszający kwestię dyskryminacji Polaków na Wileńszczyźnie, w 60-70 procentach etnicznie polskiej. Ten polityk i jednocześnie aktywny działacz polskiej kultury kresowej wystąpił z odważnym tekstem poruszającym wspomniany temat. Tę odwagę wypada podkreślić – Mincewicz ma trochę więcej do stracenia niż marszałek sejmu Bronisław Komorowski i senatu Bogdan Borusewicz. Nota bene aktywność obu marszałków, pochodzących również z Wileńszczyzny w obronie ich ziomków jest zapewne tak „tajna”, że aż trudna do zauważenia.
Wspomniany referat został wygłoszony 3 i 4 grudnia 2009 roku w Wilnie, podczas konferencji zatytułowanej Europejskie standardy ochrony mniejszości narodowych i etnicznych. Problemy związane ze stosowaną przez Litwinów dyskryminacją Mincewicz podaje na konkretnych przykładach. Czytając wspomniany referat trudno jest pisać językiem łagodnym, pozbawionym negatywnych emocji. Wyrażamy tylko nadzieję, że Jan Mincewicz przez naszą publikację tekstu jego autorstwa nie narazi się na większe problemy spowodowane litewską dyskryminacją. W ostatnim czasie nacjonaliści litewscy podali Waldemara Tomaszewskiego, polskiego europosła z Litwy do sądu o „zniesławienie państwa litewskiego”. Zarzut jest oczywiście wyssany z palca. To jednak ilustruje, że nasze obawy względem potencjalnych kłopotów Jana Mincewicza są uzasadnione.
Sytuacja mniejszości polskiej na Litwie po 20 latach niepodległości Państwa Litewskiego
Jan Mincewicz
Przed 20 laty Republika Litewska odzyskała niepodległość. W 2000 roku ratyfikowała Konwencję o Ochronie Mniejszości Narodowych. W 2005 została członkiem Unii Europejskiej. Od dwóch dziesięcioleci Litwa rządzi się według własnego uznania i nikt nie ingeruje w jej suwerenność. Na zasadzie wahadłowej rząd w państwie sprawują na zmianę konserwatyści i lewica. Jednak stosunek władz państwowych do potrzeb społeczności polskiej jest wciąż negatywny i niezmienny niezależnie od partii, która wygrała wybory. Po 20 latach niepodległości założenia wspomnianej konwencji nie są przestrzegane w różnych dziedzinach życia społecznego, zaś prawa i możliwości przedstawicieli mniejszości narodowych na Litwie są w rażącej sprzeczności zarówno z duchem i literą Konwencji, jak też z praktyką stosowaną w krajach Europy.
Jednym z najbardziej niepodważalnych praw człowieka jest prawo własności. W sytuacji mieszkańców Wileńszczyzny to przede wszystkim prawo własności na ziemię. Jak wygląda zwrot ziemi Polakom, mieszkańcom Wileńszczyzny dziś w porównaniu ze znaną skandaliczną sytuacją przed 10 czy 15 laty? Ano, tak samo. Wtenczas, gdy w innych rejonach na Litwie proces reprywatyzacji ziemi jest dawno ukończony, w rejonie wileńskim zwrot ziemi z wielkim trudem posunął się zaledwie do nieco ponad 70 procent, (ale to włączając również przybyszy z innych rejonów). W samym Wilnie ziemi zwrócono zaledwie 14%. Natomiast ziemię w Wilnie, jak również pod Wilnem, hojnie rozdano różnym prominentom, poczynając od marszałka Sejmu poprzez różnych sygnatariuszy, zesłańców itp. O co chodzi?
Spójrzmy na intensywne zabiegi władz litewskich w kierunku wywłaszczania polskich rolników. Najpierw 24.04.1996, Sejm przyjął ustawę o Rozszerzeniu Granic Wilna. Zgodnie z założeniami tej Ustawy do obszarów Wilna włączono 10,5 tys. ha Wileńskiej ziemi odbierając ją od podwileńskich rolników. Gdy tego było mało, wymyślono kolejny podły manewr w celu wywłaszczenia mieszkańców podwileńskich. Mianowicie poczyniono perfidny krok otwierający szeroko drogę osadnictwu. W 1997 roku przyjęto ustawę o przenoszeniu ziemi, w myśl której rolnicy z głębokiej Litwy mają prawo należącą im ziemię otrzymać nie tam, gdzie dotychczas mieszkali, lecz w dowolnym miejscu Litwy (czyli na Wileńszczyźnie, bo o to chodziło twórcom tych zaborczych przepisów). Zgodnie z tą ustawą ziemię podwileńską zamiast zwrócić prawowitym mieszkańcom, masowo przydzielano przybyszom z najdalszych zakątków Litwy. A ponieważ nieżyzna ziemia podwileńska posiada niższą kategorię, to zamiast posiadanych 5 ha ziemi w oddalonym rejonie, tu pod Wilnem przybyszom hojnie przydzielano po 30 ha i więcej. Tak pod Wilnem wyrosły całe nowe osiedla litewskie, a skład narodowościowy terenów podwileńskich za te lata drastycznie się zmienił.
Tryb zwrotu ziemi dobitnie może zilustrować następujący konkretny przykład. Mieszkaniec Waki Trockiej pod Wilnem, Stanisław Czajkowski, przez 17 lat ubiegał się o zwrot swojej ojcowizny. Najpierw dokumentów w języku polskim jemu nie uznawano. Potem ksiądz Litwin wydając mu wyciąg z kościelnych ksiąg metrycznych nie wskazał daty urodzenia, lecz tylko rok, przez co sąd po jakimś czasie dokument ten odrzucił. Następnie w ciągu 17 lat wymyślano mu różne inne utrudnienia. Przeszedł 8 rozpraw sądowych, ciągle nie mogąc udowodnić, że jest synem swego ojca. Dziś schorowany, doprowadzony do ruiny niemal 80-letni spadkobierca ma już udowodnione swoje prawo na ziemię. Tylko, że ziemia pod jego oknem dawno została przydzielona komu innemu, do kogo nigdy nie należała. Została mu najgorsza w rejonie ziemia aż koło Podbrzezia, gdzie według słów mieszkańców tylko „bagna, krzaki, nieużytki”. Nie ma wyboru. Złożył przed rokiem podanie chociaż na te nieużytki. Minął rok. Jak na razie podanie nadal czytają muchy w szufladzie biurowej.
Drugim, nie mniej ważnym problemem społeczności polskiej na Litwie jest szkolnictwo. Tu aż roi się od wszelkiego rodzaju naruszeń. To przede wszystkim niejednakowe podporządkowanie szkół polskich i litewskich w zależności od narodowości uczących się w nich dzieci. Takie zróżnicowanie istnieje w rejonie wileńskim, gdzie Polacy stanowią 79 procent. W tych rejonach szkoły mniejszości narodowych należą, jak i powinno być, do samorządów. Skromne budżety samorządów powodują nędzną wegetację tych szkół. Zaś szkoły z litewskim językiem nauczania do samorządów nie należą. Te szkoły litewskie, niczym święte krowy, posiadają odrębny status i pomijając samorządy, należą bezpośrednio do struktur rządowych. One są znacznie lepiej wyposażone, dla nich buduje się ekskluzywne budynki szkolne znacznie przekraczające zapotrzebowanie, im przeznacza się więcej autobusów szkolnych, otrzymują więcej środków finansowych od rządu, są na wszelkie sposoby pieszczone i otaczane opieką. Taka dyskryminacja jest w rażącej sprzeczności nie tylko z Konwencją Praw Człowieka, już nie mówiąc o elementarnej ludzkiej uczciwości. Takiej nierówności nie znajdziemy w żadnym cywilizowanym kraju.
Dziś na Litwie likwiduje się powiaty. Instytucje dotychczas podlegające powiatom, przekazuje się samorządom. Zdawałoby się wreszcie samo życie położy kres tej dyskryminacji. Ależ nie! Rząd za wszelką cenę usiłuje tę dyskryminację zachować. Nie bacząc na kryzys w państwie, tworzy się specjalny dodatkowy departament przy Ministerstwie Oświaty, który te szkoły będzie hołubić i pieścić. Dla nich żaden kryzys nie jest groźny.
Systematycznie rząd przyjmuje długofalowe plany pod zakamuflowaną nazwą „Plan Rozwoju Szkolnictwa Litwy Wschodniej”. Bardzo szlachetny tytuł. Szkopuł jednak w tym, że jest to plan budownictwa, remontów i wyposażenia tylko szkól litewskich. Obecnie świeżo zatwierdzono taki kolejny plan na lata 2009-2012. Zgodnie z uchwałą, rząd przeznacza 43 miliony litów na budownictwo nowych szkół litewskich w Majszagole (15 mln.), Rudominie, Lawaryszkach i Jęczmieniszkach (rejon wileński) oraz infrastruktury szkół litewskich w Grygiszkach (rejon trocki) i Solecznikach. Na tym dotacje dla szkół litewskich się nie kończą.
358 tys. przydzielono na renowację litewskiego przedszkola w Majszagole, 553 tys. – w Rudominie, 408 tys. – w Pogirach, 553 tys. na dodatkowe uposażenie litewskiego przedszkola w Mickunach. A propos przedszkola w Mickunach. W działającym w Mickunach i tak dobrze wyposażonym litewskim przedszkolu uporczywie w ciągu 20 lat nie tworzy się polskiej grupy, mimo zgłaszania podań od rodziców. Polskiego przedszkola w Mickunach dotychczas wcale nie ma, a w działającym dla Polaków stale „nie ma miejsca”. A weźmy na przykład Marijampol, gdzie Polacy stanowią 80% mieszkańców i gdzie dotychczas była tylko szkoła litewska i polskie dzieci były zmuszone uczyć się po litewsku. Tam w roku bieżącym mimo trudnej sytuacji kryzysowej samorząd rejonu wileńskiego przy wsparciu Wspólnoty Polskiej wybudował szkółkę, na którą rządowy Państwowy Program Inwestycyjny, tak hojnie fundujący litewskie szkolnictwo, tu nie dał ani centa.
Dążąc do likwidacji polskiego szkolnictwa rząd Litwy podejmuje coraz nowe przedsięwzięcia. Jednym z nich jest wprowadzenie obligatoryjnej normy uczniów w klasach, poniżej której założyciel szkoły (samorząd) nie ma prawa klasy utrzymywać. Nie zważa się na to, że dzieci miejscowości podwileńskich dzielą się na trzy językowe grupy (litewski, polski i rosyjski) i normy im muszą być trzykrotnie mniejsze. Natomiast na podstawie wspomnianej uchwały rządowej przedstawiciel rządu regularnie podaje do sądu samorząd rejonu wileńskiego za nieprzestrzeganie tej dyskryminacyjnej uchwały. Na dzień dzisiejszy zgodnie z tą uchwałą w rejonie wileńskim musiano by zamknąć 107 klas, które nie odpowiadają wymogom uchwały. To oznaczałoby zlikwidowanie polskiego szkolnictwa w rejonie.
Koszyczek ucznia dla szkół polskich na Wileńszczyżnie od września jest indeksowany tylko o 15%, co nie pokrywa dodatkowych potrzeb tych szkół. Żeby było śmieszniej, litewskie szkoły na terenie Wileńszczyzny również dostają 10%-owy dodatek, chociaż nie mają ani więcej przedmiotów, ani dodatkowych podręczników czy nauczycieli.
I to jest sprzeczne nie tylko z 12 artykułem Konwencji, w którym zapisano: Strony zobowiązują się stworzyć jednakowe możliwości osobom należącym do mniejszości narodowych zdobyć wykształcenie na wszystkich poziomach nauczania, lecz sprzeczne również ze zdrowym rozsądkiem i elementarną uczciwością.
W innych krajach europejskich sytuacja prawna uczniów szkół mniejszości narodowych jest całkiem inna. Przed rokiem Administracja naczelnika Powiatu Wileńskiego wraz z Ministerstwem Oświaty zorganizowały podróż metodyczną „Przodujące doświadczenie krajów Unii Europejskiej w organizowaniu oświaty mniejszości narodowych”. Zwiedziliśmy Polskę, Czechy i Francję. Cośmy zobaczyli?
W Polsce „koszyczek ucznia” w szkołach litewskich jest zwiększony o 50, 100 i nawet 150 procent w zależności od miejscowości i liczby uczniów w szkole. Gdy na Litwie w polskich szkołach zniesiono egzamin z języka ojczystego, tam język litewski na maturze jest obowiązkowy. Udaliśmy się do województwa opolskiego, gdzie są szkoły dla mniejszości niemieckiej. W tej szkole również obowiązkowe egzaminy są zarówno z języka państwowego, jak też z ojczystego niemieckiego. Poza tym, egzaminy maturalne z innych przedmiotów, w tej liczbie z matematyki, abiturienci składają w trybie obowiązkowym w języku, w jakim się uczyli, czyli po niemiecku. To samo widzieliśmy w innych odwiedzanych państwach. Na przykład w Strasburgu (Francja) w szkole dla mniejszości niemieckiej abiturienci składają zarówno państwowy język francuski, jak też obowiązkowo język niemiecki, zaś wszystkie pozostałe egzaminy składają po niemiecku. Tak samo wygląda sytuacja w Niemczech w szkołach dla mniejszości duńskiej, w szkołach włoskich w Austrii, w szkołach węgierskich w Słowacji, w szkołach szwedzkich w Finlandii i praktycznie we wszystkich krajach różnojęzycznej Europy. Poza tym, w szkołach w Polsce poczynając od klasy 7 nie dopuszcza się łączenia klas, niezależnie od ilości uczniów. Nauczycielom zaś wykładającym przedmioty w języku mniejszości narodowej wypłaca się dodatek w wysokości 20% do otrzymywanego wynagrodzenia.
W krajach Europy wyraźnie zauważa się wzrost liczebności szkół mniejszości narodowych. Na przykład, w województwie opolskim w Polsce w roku 1993 były 24 niemieckie szkoły podstawowe, zaś w 2006 – już 186. W roku 2001 były 34 gimnazja, zaś 2007 – 57. Ten wzrost jest szczególnie widoczny na przykładzie przedszkoli: w 2004 r. było tam 14 niemieckich przedszkoli z 410 dzieci, obecnie zaś jest 51 przedszkole, do których uczęszcza 1242 dzieci. Rośnie prestiż i popularność szkół mniejszości narodowych w różnych krajach Europy i świata, zwłaszcza gdzie są skupiska mniejszości narodowych. Zaś rządy tych krajów udzielają wszechstronnej pomocy i stwarzają jak najlepsze warunki dla rozwoju i działalności szkół mniejszości narodowych – nie dążąc do ich asymilacji, jak to się dzieje na różne sposoby u nas na Litwie ze strony Ministerstwa Oświaty i rządu.
Przytoczę tu jeszcze taki dość pikantny szczegół nieźle ilustrujący panującą u nas demokrację i tolerancję. Po powrocie ze wspomnianej wyprawy zorganizowano w dniach 29-30 listopada 2007 r. międzynarodową konferencję pt. „Oświata w środowisku wielokulturowym w wymiarach europejskich”. W ciągu dwóch dni wygłoszono około 20 referatów, w tej liczbie również mój. Nie kryję, że moje wystąpienie zabrzmiało dysonansem w stosunku do wypowiedzi organizatorów konferencji. Ale czyż nie po to organizuje się konferencje, aby tam wypowiadano różne zdania? Niestety. Jako pokłosie konferencji wydano zbiór referatów i wypowiedzi niemal stenograficznie odtwarzających przebieg konferencji. Tylko, oczywiście, mego referatu tam się nie okazało, ponieważ tam zostało wyrażone odmienne zdanie. Czyż nie wybitny przykład „tolerancji i demokracji” w litewskim wydaniu?
Absolwenci szkół z polskim językiem nauczania swobodnie wstępują na litewskie uczelnie wyższe i świetnie tam dają sobie radę. Z każdym rokiem coraz więcej absolwentów szkół polskich wstępuje na wyższe uczelnie. W roku 2006 spośród 1155 absolwentów na wyższe uczelnie wstąpiło 1062, co stanowi 68,3%. Zaś w roku 2008 na wyższe uczelnie wstąpiło 79,6% absolwentów szkół polskich. Ten wskaźnik jest znacznie wyższy od przeciętnego w skali całej Litwy.
Jeszcze jeden nabrzmiały problem, którego dawno nie musiałoby być. W ciągu wielu lat ubiegaliśmy się o zawarcie porozumienia w kwestii wzajemnej uznawalności dyplomów wyższych uczelni. Wreszcie w 2005 r. podpisano międzynarodową polsko – litewską umowę i dołączono wykaz uczelni, których dyplomy w obu krajach są uznawane bez nostryfikacji. I co? Ano umowa została bezużytecznym papierem. Dyplomów ukończonych po 2005 r. w Polsce uczelni, wymienionych we wspomnianej umowie, na Litwie nadal się nie uznaje, żąda się nostryfikacji, a w trakcie tej ostatniej – odrzuca się.
Kilka słów dotyczących innych kwestii
Artykuł 11 Konwencji głosi: strony zobowiązują się do uznawania praw należących do mniejszości narodowej do używania swego imienia i nazwiska w języku mniejszości oraz prawo do tego, aby one były oficjalnie uznawane. Wbrew tym założeniom mieszkańcy innych narodowości na Litwie nie mogą swoich nazwisk i imion używać w oryginalnej wersji, lecz tylko w wersji zlitewszczonej. Nawet w słowie Anna nie mogą napisać dwóch liter „n”, lecz muszą pisać „Ana”, co po litewsku znaczy „tamta” i jest obraźliwe dla osoby. Nie mówiąc już o pisaniu innych liter w imionach i nazwiskach.
Ostatnio przyjętego oznaczenia Sądu Konstytucyjnego o możliwości zapisania nazwiska w oryginalnej wersji na osobnej kartce w dowodzie, inaczej niż kpiną nazwać nie można.
W artykule 10 Konwencji zapisano: Strony zobowiązują się uznać prawo każdej osoby należącej do mniejszości narodowej swobodnie i nieskrępowanie, prywatnie i publicznie, ustnie i pisemnie używać języka swojej mniejszości, (...) stworzyć warunki do używania języka mniejszości w obcowaniu w urzędach z władzami administracyjnymi. Zaś artykuł 11 głosi: Strony (...) usiłują też robić w języku mniejszości napisy tradycyjnych nazw mniejszości, ulic oraz innych nazw topograficznych. U nas zaś kartek wyborczych podczas głosowania nie wolno wydrukować dla ludzi (zwłaszcza w podeszłym wieku) w języku mniejszości, w wyniku czego naruszane są prawa wyborcze mniejszości narodowych.
Co zaś dotyczy ewentualnie napisów w języku mniejszości, to w przyjętym w dniu 30 stycznia 2009 r. orzeczeniu Najwyższy Sąd Administracyjny jeszcze raz stwierdził niedopuszczalność obok napisów litewskich umieszczania napisów z nazwami ulic, bądź innych napisów w języku mniejszości, nawet w rejonie solecznickim, gdzie Polacy stanowią 80% ludności. Wszystkie napisy muszą być tylko i jedynie po litewsku. Sąd wyjaśnił również, że artykuły 4 i 5 aktualnie obowiązującej litewskiej Ustawy o Mniejszościach Narodowych, dotyczące używania języka, nie mają mocy prawnej, a założenia ratyfikowanej przez Litwę Konwencji posiadają jedynie charakter doradczy. Za nieposłuszeństwo dyrektor administracji samorządu rejonu solecznickiego za umieszczenie polskich napisów obok litewskich został ukarany grzywną.
O respektowanie praw europejskich Polacy na Litwie walczą od 20 lat. Wielokrotnie zwracaliśmy się o różnych europejskich i międzynarodowych organizacji, zawsze jednak bezskutecznie. Europa uporczywie nie chce nas słyszeć.
za polskiekresy.pl