Bruksela – miasto zasypanych rzek


Grand Place w Brukseli
Tadeusz Andrzejewski, "Tygodnik Wileńszczyzny", 10-16 czerwca 2010 r., nr 24
Bruksela, jak wszystkim wiadomo, jest stolicą niewielkiego państwa europejskiego - Belgii. Dziś jednak znana jest głównie jako siedziba najważniejszych urzędów Unii Europejskiej, miasto stało się wręcz symbolem zjednoczonej Europy. Nawet podczas krótkiego pobytu w Brukseli, który ostatnio był i moim udziałem, zwiedzający pozostaje pod dużym wrażeniem piękna, bogactwa, przepychu i blichtru miasta.
Jednocześnie współczesna stolica europejskich klerków jest też miastem kontrastów. Wielonarodowościowa Bruksela, Bruxelles, Brussel ma wiele twarzy. Jest, można by nawet rzec, miastem jedynym w swoim rodzaju. Bo na przykład tylko w stolicy Belgów istnieją tzw. rewiry językowe. Inaczej mówiąc, w poszczególnych dzielnicach miasta używa się oficjalnie różnych języków. We flamandzkich dzielnicach Brukseli w urzędach mówi się wyłącznie po flamandzku, we francuskich natomiast tylko po francusku. Ponadto w ostatnich dziesięcioleciach część rewirów miasta przekształciła się w dzielnice wyjątkowo arabskie, w których coraz trudniej uświadczyć jeden z wymienionych języków. Tam, według niepisanych prawideł, obowiązują zarówno mowa, jak i zwyczaje, religia, prawo nowych gospodarzy tych dzielnic – wyznawców Mahometa. Szacuje się, że dzisiaj Arabowie stanowią już nawet jedną trzecią część wszystkich mieszkańców Brukseli, a ich procentowa obecność w tym mieście ciągle wzrasta. Podobno nawet wyliczyli, kiedy zdominują Haupstadt Belgów i uczynią z niego stolicę europejskiego Kalifatu.

Informacje, publiczne oznakowania, nazwy ulic są w Brukseli dwujęzyczne: francuskie i flamandzkie. Na tym jednak językowa tolerancja właściwie się kończy. Flamandowie, którzy uznają siebie za podstawowych sprawców bogactwa i dobrobytu kraju, przez długi czas byli politycznie i administracyjnie dyskryminowani przez sprawujących w Belgii władzę frankofonów, tudzież mieszkających na południu kraju Walonów. Zamożni Flamandowie, po narodowym wyemancypowaniu się, zachowują duży dystans wobec swych byłych ciemiężycieli. Wzajemna niechęć jest tak duża, że we wspomnianych już flamandzkich dzielnicach Brukseli w urzędach nikt frankofona nie obsłuży w języku francuskim. Jeżeli nie rozumie po flamandzku, musi korzystać z usług tłumacza. W dzielnicach francuskojęzycznych jest oczywiście tak samo. Mówi się, że Belgia dotychczas się nie rozpadła tylko dlatego, że na podziale obydwie strony straciłyby zbyt wiele.

Aktualnie Belgia przeżywa kolejny kryzys rządowy. Rząd, sformowany z wielkim trudem zaledwie przed rokiem, upadł, ponieważ w jednej z dzielnic Brukseli lokalne władze nie chciały się wywiązać ze zobowiązań językowych. Flegmatyczni Belgowie, mimo wysokich kar za absencję wyborczą, grożą, że tym razem wybory zbojkotują. Swoją drogą morał z doświadczeń belgijskich dla rządów niektórych państw (by nie wytykać palcem, dla których) musi być oczywisty: Szanuj prawa mniejszości, by nie było jak w Belgii.

W Brukseli możemy odnaleźć też wiele śladów polskich, które datują się rokiem 1831. W tym roku właśnie Belgowie wzniecili powstanie antyholenderskie (stanowili w tym czasie część holenderskiej monarchii), na którego stłumienie holenderski monarcha wezwał spowinowaconego rosyjskiego cara Mikołaja I. Rosyjski car do Belgii jednak ostatecznie nie przybył, ponieważ uniemożliwili mu to Polacy, wszczynając powstanie listopadowe. Tak to, dzięki postawie Lechitów, Belgom udało się wywalczyć niepodległość. Później wielu byłych polskich powstańców przedostało się do Belgii, gdzie utworzyli trzon nowo powstałej armii belgijskiej.

To już jednak historia. Dzisiaj Polacy w Belgii stanowią liczącą się mniejszość narodową, szacowaną na około 100 tysięcy mieszkańców. Można to było zaobserwować podczas zwiedzania Brukseli, gdzie nieraz całe ulice mieniły się biało-czerwonymi barwami. Polskie sklepy, polskie kawiarnie, firmy, stragany. Wszędzie nazwy, napisy, informacje po polsku. I co ciekawe, żadna państwowa komisja językowa nie ściga właścicieli instytucji za niepaństwowe wywieszki. Nikt nie każe im płacić mandatów. Zupełnie jakby Bruksela była na innej planecie niż Litwa.